ROZDZIAŁ 027

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Błyskawica przecięła cmentarny nieboskłon. Grzmot wypełnił zaćmione umysły.

Iva w biegu złapała rękę Rentara, bo wraz z hałasem dotarło do niej prawdziwe znaczenie mych słów. I podobnie ja ścisnęłam pelerynę któregoś wojownika, nie patrząc ani razu za siebie. Wzgórze poczęły malować barwy szkarłatu oraz rdzy.

Mróz przejął płuca.

Nie uciekniemy. Nie zdążymy się schować.

Szpilki lodu wnikały w skórę. Stopione we wnętrzu ciała, przejmowały krwiobieg.

Nadchodziła śmierć; nadchodził koniec.

Zimne powietrze przy wdechu raniło krtań oraz płuca. Wydech wcale nie uchodził za litościwszy: pogłębiał powstałe wprzódy cięcia, zasklepiał urazy szronem, osłabiał mięśnie... Umieraliśmy. Kiedy echo powtarzało melodię grzmotów oraz pękającej ziemi, my ulegaliśmy rozpadowi pośród splamionych czernią wzgórz. Lawina czerwieni spłynęła ze szczytów. Góry zawyły. A południowy wiatr, niczym sojusznik Dieathu, spowolnił bieg do Thosis. Zaraz nie pozostaną po nas nawet kości.

Pozwól mi wrócić, a przeżyjesz.

Łaknęłam tlenu, lecz usta nie mogły się otworzyć. Zszyte przez mróz, ani drgnęły; wymuszały niewystarczający, aż nazbyt częsty wdech nosem. A na przemian z brakiem powietrza, dusiły mnie własne łzy... To bolało. Oddychanie cholernie bolało.

Coś kruszyło kości, rozrywało tkanki, smagało mięśnie.

Puściłam pelerynę wojownika, przysłaniając usta rękawem. Gdy wzięłam drobny wdech, lód przeszedł do gardła. Przepłynął przez żyły. Ciął. Ćwiartował. W rezultacie ledwie stawiałam następne kroki... O ile w ogóle je stawiałam. Krew również zaprzestała walki. Zapewne nie uznała Dieathu za zagrożenie, a bliską śmierć przypisała działaniom natury, choć tym samym wcale nie była w błędzie. Posoka nie walczyła, ale... wciąż buzowała. Powiadamiała organizm o posiadanej magii.

Spróbowałam oderwać od siebie spierzchnięte wargi. Coś ugrzęzło mi w gardle.

Przełknięcie śliny jedynie pogorszyło owo uczucie. Łzy zamarzły w kącikach oczu.

A smuga światła poszybowała nad naszymi głowami. Uderzyła w ziemię nieopodal. Umrzemy tu, pomyślałam. Lecz wciąż biegłam. Przyspieszałam, pomimo obumierających płuc; przyspieszałam, na przekór stopniowej utracie czucia... Umrzemy tu. Wnet rozwarto me wargi, poszerzono pęknięcia przy ich kącikach... I donośnym głosem wykrzyczano:

Dos'ervere toreo, Nite Faisen! Dos'ervere ta!

Wojownik dygotał. Świszczącym oddechem dawał mi do zrozumienia, że także widział nasze szanse na przeżycie w kategorii ,,marne". Otworzył jednak szerzej oczy... jakby w amoku; niemałym zaskoczeniu. Wyprostował owinięte mgłą palce. Zgiął je. Docisnął do wnętrza dłoni, gdy powietrze zafalowało a smolista kreska przecięła widoki naprzeciwko... Poszerzył próżnię. I pozwolił nam wkroczyć do wnętrza ciemności.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Mącący swąd tytoniu wcale bogini nie przeszkadzał. Ba! Jego odór uznawała za zbawienny, kiedy dochodziło do uciążliwych bądź prowokacyjnych zdarzeń, bo od wielu tysiącleci rozpraszał ją doskonale. Chronił tym samym otoczenie od całkowitej dewastacji spowodowanej gniewem, jako że wówczas stwórczyni kierowała złość na coś, czego zranić nie mogła - na zapach. Sama też nie ucierpiałaby szczególnie przy wybuchu własnego gniewu.

I teraz było podobnie. Ułożyła dłonie na biodrach, zadzierając wysoko podbródek. Dym ulatujący z fajki Meili, mimo że ranił szkarłatne oczy, ani razu nie doprowadził do ich zamknięcia. Ciepły podmuch wiatru poniósł ze sobą westchnienie.

– Doprawdy... Byłabym wdzięczna za choćby drobny progres – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Stojącemu naprzeciwko mężczyźnie patrzyła prosto w oczy. – Opracowywałam tę zdolność przez czternaście dni. Czternaście dni! Oddałam ci swój cenny czas, więc nie próbuj go nawet marnować.

– Skomplikowane zdolności trudniejsze są do przyswojenia, Stwórczyni. – Meila wypuściła z ust obłok dymu. Oparta o mur, bacznie śledziła każdy jego ruch. – Ale ów przypadek w istocie uwzględnia brak chęci do nauki. – Purpurowa grzywka skryła pod sobą błękit oczu wojowniczki. – Czyż nie mam racji, Nite? – Przeczesała palcami włosy.

A włosy, spięte w krótkiego kucyka, zaczesano na prawą stronę; w efekcie wygolony bok głowy całkowicie odsłonięto. Przygryzła końcówkę fajki.

– Bynajmniej. Chęci mam pod dostatkiem – odparł, poprawiając kołnierz białej koszuli. Czarne spodnie otrzepał z kurzu. – Uważam jednak, że progres byłby widoczny dopiero po połączeniu nauki oraz przyjemności... I, Meila, jesteś tego dowodem. Gdyby nie częste wizyty u prywatnych tancerek, tkwiłabyś na etapie pierwszym do dnia dzisiejszego. Pomijając flirt, miałaś motywację. Mnie jej nie dano.

– Bzdury – skwitowała, przymykając oczy. Uniosła kącik ust. – To nie był tylko flirt.

– Och... Jeśli byłeś zazdrosny, wystarczyło powiedzieć. – Y'ra potarła podbródek w zamyśleniu, lecz ze spostrzeżenia Nite'a nie wyciągnęła niezbędnych wniosków lub wiedzy. Suknia krwi bowiem nie uległa wzburzeniu, a wzburzona bywała zwykle w momentach poddenerwowania, które zradzało efektywne pouczanie istoty wszechmocnej. – Ale teraz nie ma to większego znaczenia. Otwórz próżnię. Tylko uważaj na palec środkowy: im mocniej zostanie on dociśnięty do wewnętrznej części dłoni, tym większa pustka powstanie. I nie zapominaj o kształtowaniu jej z pomocą kciuka oraz palca wskazującego... Może tym razem nie zmarnujesz mi czasu.

Może – powtórzył Nite.

Ewidentnie się wahał. Bogini tego nie widziała.

Nie... Prawda była zgoła inna. Wyczuwała wówczas wszelkie obawy wojownika. Lęki te po prostu świadomie ignorowała, bo wierzyła, że nieobdarowane uwagą przestaną w rezultacie istnieć. A ona nie chciała dłużej oglądać przerażenia, paniki czy strachu swego tworu. Bóg mógł to zrozumieć - człowiek niekoniecznie.

– Zdolność Nite'a wymaga wielu nakładów pracy, Stwórczyni. Póki co nie wspomógłby nikogo na polu bitwy. Kluczową rolę odgrywa tu czas oraz spryt-

– Zamilcz. – Y'ra skrzyżowała ręce na piersi, szpecąc krwią kosmyki dociśnięte do sukni. Natenczas bowiem biel włosów tonąć poczęła w szkarłacie lepkiego materiału, będącego rzeczywistą posoką. – Odpowiednio użyta umiejętność Faisena starłaby w proch liczne armie lub pozbawiła planetę życiodajności... I tym samym nastałaby niemożliwa do przegnania nicość. Wiesz, co mam przez to na myśli?

Meila zatrzymała dym w ustach. Umilkła.

– Zgodnie z twymi słowami, Bogini, mogę przenosić do próżni formy istniejące fizycznie, by tam zyskiwać nad nimi kontrolę. Drzewo, głazy, domy... Zdołałbym je zmiażdżyć, a nawet przekształcić. We wnętrzu pustki władzę mam także nad czasem... – Wsunął dłonie do kieszeni spodni. Granatowe włosy oblepiły wilgotne czoło; przystrzyżone po bokach, idealnie współgrały z fryzurą Meili. – A co z ludźmi?

Na to pytanie bogini wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Odsłoniła drobne kły.

– Ich również możesz przenosić do próżni, miażdżyć, a nawet przekształcać... lecz nie bezpośrednio. To, co żywe, pozostaje w pustce poza twą kontrolą. Musiałam dodać jakąś wadę, która wszystko by wyrównała.

– I jest to jedyna wada?

Głucha cisza zastąpiła szum liści. Ptaki porzuciły śpiew.

Skrzypnięcia desek ustały. Chmury nocnego nieba zastygły w bezruchu.

Wioska Hamston – opuszczona, drewniana, przesiąknięta zapachem kurzu oraz pleśni, podatna na całkowite zniszczenie lekkim podmuchem wiatru – znów milczała.

– Ależ skąd. – Y'ra machnęła nonszalancko dłonią. – Największa dotyczy rąk. Podczas tworzenia próżni nie mogą być poranione albo pocięte.

– Przyjmij moje najszczersze kondolencje, Nite.

Ale wojowniczka nawet na niego nie spojrzała. Otworzył szerzej oczy.

– Niemożliwe jest uniknięcie ran na wojnie – zaprotestował rychło.

– Wady muszą brzmieć jak wady, a nie zalety. I ta wada brzmi: nie możesz mieć poranionych rąk podczas tworzenia próżni. – Bogini, niby od niechcenia, resztki zachowanej uwagi poświęciła pasmom wplątanym w rogi. – Pamiętaj o tym.

– Jeśli umiejętność Nite'a w istocie posiada pewien potencjał, to konsekwencje zlekceważenia słabego punktu lekkie nie będą. – O'vinis potarła kark, docisnąwszy głowę do muru. – Jak mniemam, przewyższą one pod pewnymi względami te Karla. I moje.

– Myślmy optymistycznie – warknął Nite. – Może te konsekwencje mnie nie zabiją. Zniosę wszystko, prócz wizji śmierci... Naprawdę chcę żyć.

Y'ra odchrząknęła, gdy dym wtargnął do jej płuc wraz z ciepłym powietrzem Arai.

Następne słowa wypowiedziała nieco bardziej wyniośle.

– Każda rana na ręce Nite'a kreuje dziury w próżni, a próżnia może te dziury zwiększać... I analogicznie poszerzać cięcia na kończynie, jako że są połączone.

– A zatem zwykłe skaleczenie po użyciu mocy rozrosłoby się wraz ze szczeliną do niewyobrażalnych rozmiarów – dokończył posępnie Faisen. – To brzmi wprost cudownie.

– Spójrz na plusy mocy!

– Próbuję je odnaleźć!

Księżyc rzucił delikatną poświatę na siedzącego pod ścianą domu wojownika. Mężczyzna, dotychczas zmotywowany, teraz resztkami sił wydobywał energię do kontynuowania treningu. Lecz robił to na próżno. Oparł rękę o zgięte kolano.

– Nite – na wycieńczoną sylwetkę padł smukły cień bogini; pogardliwe spojrzenie zwieńczył ostry ton głosu wszechmocnej – wstań. – Krwawe oczy przysłoniła mgła. – Wstań – zęby zazgrzytały – i zapamiętaj, że potężny wojownik z nawet najcieńszej gałązki stworzy śmiercionośną broń. Ja już podarowałam ci gałązkę. Reszta należy do ciebie.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Zaraz po tym, jak scena uległa zniszczeniu, wypadliśmy z ciemności prosto na pole. I choć było ono tym samym miejscem, co zaledwie parę złudnych chwil temu, to na czas naszej nieobecności uległo diametralnym zmianom. Grube warstwy śniegu oraz kamieni tworzyły wzniesienia przy rzece mgły, ostre szpice niewiadomego pochodzenia leżały praktycznie wszędzie a pyły, śmieci i pozostałości po domostwach szpeciły biały puch pokrywający Pola Samobójców. Jeśli zatem moje obawy były słuszne, to...

Zostaliśmy właśnie pozbawieni prowizorycznej kryjówki – Thosis.

– Nite! – krzyknęłam, nie bacząc na drapiące gardło drobinki kurzu. – Nite, gdzie jesteś? Co z twoją ręką? – Na ziemi, pośród gruzu, drgnęła czyjaś sylwetka. Powietrze wypełnił zduszony, kobiecy jęk, toteż pomimo mdłości oraz nawracających bólów głowy, doczołgałam się do dziwnie uformowanego podłoża. – Iva! Iva, nic ci nie jest?

Kapłanka położyła dłonie na śniegu. Strząsnęła okrywający ją puch.

Siły stopniowo zaczynały mnie opuszczać.

– Nie, wszystko w porządku – wykrztusiła. – Gdzie są pozostali?

– Y'ra? – Gdzieś po lewej wybrzmiał ochrypły głos Razera. – Jesteście całe? Rentar i Viena są ze mną, ale nigdzie nie widzę Nite'a!

Był to potężny cios wymierzony w serce. Cios, którego nie uniknęłam.

– Nie przejmuj się nami! Jesteśmy całe! Ktoś został ranny?

Lecz odpowiedź nie nadchodziła.

Najpewniej rokowała krytyczny stan noriańczyków.

– Na szczęście nie – wyszemrała Viena. Przyjemne ciepło ulgi otuliło skołatane nerwy. – Ale Rentar nie słyszy. – Słowa te jednak nabrały wyrazistości dopiero w momencie, gdy swój ponad dwumetrowy łeb, Zilver lub Sulver, wychylił znad reszty cielska... Bo przez cały ten czas norianka, razem z Goustenem i Harfothsem, leżała w punkcie szczelnie oplatanym przez węża. – Co z Nitem? Jest z wami?

– Nigdzie go nie widzę! – Ściśnięte gardło ledwie przepuściło tę wieść. – Musimy go szybko znaleźć! Jego ręka może nie być w najlepszym stanie-

– Tutaj jestem.

Wstrzymałam oddech. Rozbiegane spojrzenie zatrzymałam na mężczyźnie.

Nite. Nite Faisen. Biała Nić.

Lewą rękę trzymał za plecami...

Boski Wojownik. Władca Nicości.

... a prawą dociskał do serca...

Mój przyjaciel.

... w pokłonie oraz radości z wykonanego rozkazu.

– Nite! – Na przekór posiniaczonemu ciału, pognałam ku wojownikowi. Żył. Zarzuciłam ręce na jego szyję, nim pomyślałam, że ograniczanie energicznych ruchów przy aktualnym stanie mężczyzny, powinno zostać wzięte pod uwagę najsampierw. Docisnęłam ucho do klatki piersiowej Faisena. I upewniłam się, że jego serce... Biło. Jego serce nadal biło. Nie był to wymysł. – Co z ręką? Jak bardzo powiększyła się rana? Przepraszam, że cię w to wplątałam.

– Podjęłaś słuszną decyzję. – Twarz Nite'a wykrzywił grymas, lecz nierzadko przeplatał go także wyraz ulgi oraz spokoju. Objął mnie w pasie. – Ręką się nie przejmuj. Szwy popękały, ale wytrzymam jeszcze godzinę bez opieki medycznej.

Dyskretnie obejrzałam plamę widniejącą na nieprzysłanianej już kończynie. Kłamca. W ciągu godziny zdąży się wykrwawić, a ponowne użycie mocy rozerwie mu rękę.

Wzięłam głęboki, tym razem bezbolesny wdech.

– A jednak ta gałązka nie jest bezużyteczna, co? – wymamrotałam.

Posłał mi półuśmiech, szpecony krwią w kącikach ust.

– Bywa potrzebna, to muszę ci przyznać.

***

Weź głęboki wdech, Y'ra. Przecież cię nie usłyszą... Chyba. A nawet jeśli wyczują twoją obecność, to nie zaatakują nikogo bez powodu. Chyba. Czy pierzasterki atakują bez powodu? Nie, na pewno nie... Chyba nie... Zacisnęłam palce na srebrzystym sztylecie, którego chropowata rękojeść pulsowała w dłoni niczym żwawo bijące serce. Ciepłe. I suche. Nie, nie powinny być agresywne. Są niebezpieczne, ale nie skore do walki. Trzeba uważać tylko na ich ogon... I nici. Damy sobie radę.

Leżące w oddali zwierzę – beznogie, długie, popielate, a nade wszystko ogromne, sięgające czubków drzew – zakryte pozostawało dwiema parami kruczoczarnych skrzydeł. Bywało jednak, że tego samego koloru jaszczurczy łeb, od czasu do czasu wynurzał się spod mrocznej zasłony, by, niezauważywszy kompletnie nic, równie szybko pod nią wrócić. A łeb ten, analogicznie do kręgosłupa, zdobiły srebrzyste kolce nierównych kości. Ogon zaś, przywodzący na myśl gdzieniegdzie opierzoną płetwę, leżał na śniegu pośród platynowych nitek: najniebezpieczniejszej broni pierzasterka.

Przygryzłam drżącą wargę.

Wbiłam wzrok w dzierżonego pod postacią broni, węża Vieny.

– Co zamierzasz teraz zrobić? – Pytanie zadane przez Rentara uświadomiło mi, że jak dotąd plan skrócenia podróży ograniczał się wyłącznie do odnalezienia pierzasterka. Złapanie go było kwestią, której nawet nie wzięłam pod uwagę. Kretynko. Skończona idiotko. I ty byłaś niegdyś bogiem... – Nie zbliżymy się do niego, wiesz o tym?

– Wiem. Nadal nad tym myślę – syknęłam.

Pokiwał głową, bo krótkotrwałe połączenie zmysłów z Uzuruiem umożliwiło mu poprowadzenie z nami rozmowy. Mężczyzna wiedział jednak, podobnie zresztą jak my, że ponowne przekształcenie węża w broń poskutkuje natychmiastową utratą słuchu... I nie dawał po sobie poznać poddenerwowania owym faktem.

– Spróbuję przenieść go do próżni, jeśli nie wymyślimy czegoś lepszego. – Propozycja Nite'a bynajmniej nie wybrzmiała pewnie oraz zachęcająco, bo choć zszyta przez Ivę rana nie stanowiła teraz dla wojownika zagrożenia, to przez użycie mocy znacznie się powiększyła. Kolejną próbę zwieńczyłaby katastrofa.

O tym należało pamiętać.

– Znajdę lepsze rozwiązanie – odpowiedziałam z naciskiem na ,,znajdę". – Masz kategoryczny zakaz używania zdolności, dopóki zastosowanie jakiejkolwiek mocy nie będzie konieczne. – Przestąpiłam z nogi na nogę. Wiedziałam bowiem, że wykluczenie próżni z naszego arsenału bojowego będzie równoznaczne z usunięciem planów uwzględniających jej użycie. A planów, ogólnie rzecz biorąc, nie mieliśmy wiele. – Poza tym, wpadłam na pewien pomysł. Razer, mógłbyś pozbawić pierzasterka zmysłów? Jeśli ogon nie wyczuje naszej obecności, nie zostaniemy złapani w pułapkę i-

– Wybacz, ale nie jest to możliwe. – Na twarz Goustena wstąpił przepraszający uśmiech. – Mój obecny zasięg wynosi dwa kilometry. Musiałbym podejść bliżej, żeby go unieszkodliwić, a przez faiseny nie mogę tego zrobić. – I szturchnął Nite'a w ramię. – Faisen. Ogarniasz? Bo faisen znaczy nić, a ty masz na nazwisko...

– Ogarniam – wycedził. – I mam nadzieję, że jutro obudzisz się z goustenem w-

– Nite – przerwałam niecenzuralną część wypowiedzi.

Wypuściłam powietrze przez zaciśnięte zęby.

Umiejętności Razera również nie mogliśmy użyć. Nitki pierzasterka miały długość ponad dwóch kilometrów, a dzielący nas od istoty odstęp niemal równy był trzem. Wszystko psuł zatem dystans oraz brak zdolności latania.

– Viena wspomniała wcześniej, że pierzasterki chowają nici po złapaniu ofiary – napomknęła Iva. Dłoń kapłanki nieustannie wędrowała ku wypukłości na pelerynie, będącej w zasadzie pochwą sztyletu ukrytego pod materiałem. – Jakie są szanse, że znowu kogoś potem zaatakują? Moglibyśmy nieco przerobić pomysł Y'ry.

– Cóż... Bardzo małe – powiedziałam, ale wzroku nie spuściłam z twarzy Rentara. Musiałam mieć co do tego absolutną pewność. Pokiwał głową, więc kontynuowałam: – Jeśli któraś nitka wyczuje ofiarę, pozostałe rzucą się do ataku, paraliżując cały układ nerwowy. Nie puszczą zdobyczy, dopóki pierzasterek nie dotrze do gniazda.

– Czyli będziemy mogli podrzucić mu przynętę... Zajęty zwierzęciem, nie zwróci uwagi na nas.

– Prawdopodobnie nie...

– Problem polega na tym, że pierzasterki zrywają się do lotu zaraz po złapaniu zdobyczy – dodała Viena, z twarzą dociśniętą do ramienia Rentara. Bledsza niż zazwyczaj, ledwie stała na nogach. – Są też bardzo szybkie, nie zdążysz na nie wsiąść. I mogą przypadkowo uderzyć cię skrzydłami... Wymyślmy coś innego.

Harfoths pogładził czule czubek głowy norianki. Zamknęła oczy.

– Mamy tylko jedną szansę. – Żołnierz wplótł palce we włosy dziewczyny. – Jeśli ten pierzasterek wróci do gniazda, znalezienie kolejnego będzie graniczyło z cudem.

– Zróbmy to. – Iva zignorowała słowa noriańczyka. – Węże Vieny i Rentara złapią zwierzątko, które odwróci od nas uwagę nici, a Razer pozbawi pierzasterka zmysłów.

– Nie zdąży tego zrobić – wycharczała Nearlos. – Powiedziałam, że są za szybkie.

– A masz inny plan?

Na to pytanie Viena szeroko się uśmiechnęła.

***

Zgodnie zadecydowaliśmy, że w życie zostanie wcielony plan Ivy. Sugestie żołnierki także wzięliśmy pod uwagę – głupotą byłoby przecież ignorowanie pomysłów mogących doprowadzić do powstania znacznie skuteczniejszego planu – ale koniec końców odnaleźliśmy w nim więcej luk, aniżeli korzyści. I chyba pierwszy raz doszło do tego pokojowo, bez niepotrzebnych kłótni tudzież docinek.

– Jesteś pewien, że pozbawisz go zmysłów, zanim stąd odleci? – Viena podniosła truchło niedawno zdobytego przez Zilvera lub Sulvera gryzonia, krzywiąc się wyraźnie. Był to zarazem drugi powód jawnej niechęci norianki do realizowania tego planu. I z pewnością nie ostatni. – Nie jestem co do tego przekonana, naprawdę...

Razer przechwycił zdobycz, rzucając krótkie:

– Chodźcie.

I zmniejszył dzielący go od pierzasterka dystans.

Jego knykcie zbielały od zbyt kurczowego zaciskania dłoni na stworzonku.

– Razer? – zagaiłam. Obrócił głowę, unosząc brwi. – Niczym się nie przejmuj. Jeśli go nie złapiesz, zajdziemy inny sposób na szybsze dotarcie do przepaści. – Podejrzewałam, jak przytłaczająca mogła być ciążąca na nim presja, co gorsza podsycana wątpliwościami własnych przyjaciół. Nie chciałam zostawiać go z tym samego. I nie zamierzałam zostawiać go z tym samego. – Pomożemy ci, kiedy zajdzie taka potrzeba.

– Poradzę sobie, Y'ra. Oszczędzaj słowa na pochwały, a nie pokrzepiające mowy.

Puścił mi oczko. Rzucił ciało gryzonia prosto w sidła pierzasterka. 


KOREKTA 23.06.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro