ROZDZIAŁ 033

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

,,Nie został zniszczony"

,,Nadal unicestwia Norian?"

,,Tych ran szybko nie wyleczy..."

,,Jej dziwne zachowanie"

,,Nazwijmy to klątwą"

Wybrane słowa wpadały do głowy, lecz raptem na parę sekund. Norian. Zniszczony. Klątwą. Zachowanie. Wyleczy. Były kruche. Bolesne. Tymczasowe. Tak samo zresztą jak senność, która obejmowała umysł silnymi ramionami nierzadko oraz jedynie na krótki moment. Ból powrócił – nie tracił na intensywności, ale również jej nie wzmagał. Zwiastował zatem albo poprawę stanu zdrowia, albo nadchodzącą nieuchronnie śmierć.

Nie umierasz. Deyverene dążyła do uspokojenia moich skołatanych nerwów, ale ostrym tonem nie wywoływała zamierzonego efektu. Powinnaś jednak powrócić do rzeczywistości. Jeśli rozmawiają o czymś istotnym, to nie może cię to ominąć.

Lecz powieki były ciężkie, jakby wykonane z ołowiu; myśli nie dążyły do uraczenia bogini odpowiedzią; ciało nie zamierzało przerywać snu. Odpoczynek. Chciałam tylko odpoczynku - nie walki lub czyhających za rogiem wieści o planie zakończonym fiaskiem.

Nie testuj mojej cierpliwości, Y'rav, ostrzegła mnie kąśliwie.

Nie udało nam się, prawda? Uniosłam nieznacznie palce prawej ręki. Lewej, podobnie jak nóg, praktycznie nie czułam... Ale Deyverene poprzez aktualne odczucia twierdziła, że nie należy przejmować się tym na zapas. Jeśli upośledzone receptory rzeczywiście były tylko chwilowym efektem ubocznym niszczenia Dieathu, to wyolbrzymioną paniką niepotrzebnie dodałabym każdemu zmartwień.

Gdybym znała odpowiedź na to pytanie, prawdopodobnie znałabyś je również teraz ty, odparowała. I wstawaj w końcu, albo zrobię to za ciebie.

Czemu po prostu nie przejmiesz kontroli nad ciałem?

Bo to jest kurewsko bolesne, zadowolona? Wstawaj!

Smukła, lodowata dłoń, pogładziła zdrową rękę – czule, delikatnie, powoli. A gest ten, choć daleki był od zadowalającego dla Deyvereny, nie pobudził gniewu na tyle, by bogini koniec końców ową kończynę urwała. Żałowałam, że nie mogłam tego samego powiedzieć o palcach wędrujących ku mostkowi, bo kiedy dotknęły one skóry, wszechmocna wpiła paznokcie w czyiś drobny nadgarstek.

Nie dotykaj klatki piersiowej. – Otworzyłam oczy niedługo po tym, jak zaskoczenie Ivy uwidocznione zostało przez krótki pisk oraz raptowny wdech. – Teraz proszę o to uprzejmie, ale następnym razem obejdzie się bez subtelności.

Napięte mięśnie, zgodnie z wolą stwórczyni, zaciekle usiłowały przenieść ciało do pozycji siedzącej, nawet jeśli poniżej pasa byłam niemalże sparaliżowana. Okolice piersi płonęły żywym ogniem. Zmysły po walce szwankowały, wywołując mdłości. Dla Deyvereny był to nieistotny, godny zignorowania szczegół... Dla mnie niekoniecznie.

– Przestraszyłaś mnie. – Iva pomasowała obolały nadgarstek, ułożony przy uwypukleniu na pelerynie. Schowany pod nią sztylet tylko odrobinę ścisnęła.

– Co w ciebie wstąpiło? Dlaczego nie wróciłaś po pierwszej próbie? – warknął Razer. Całe skupienie przekierowałam na szpecące jego oczy cienie oraz wory, podczas gdy Deyverene chichotała z nieudanego żartu o ,,bogini opętującej boginię". – Pomyślałaś w ogóle o konsekwencjach takiej decyzji? Pomyślałaś wtedy o czymkolwiek?

Kolejne pytania traciły sens, choć bez wątpienia jakiś miały. Czasem cichły, lecz znacznie częściej wcale do mnie nie docierały. Byłam zmęczona. Tak bardzo zmęczona. Dotknęłam poszarpanej ręki... Po prawdzie całej, lecz przesiąkniętej odczuciami z bitwy. I wyczułam uwypuklenie. Lepką maź. Szwy. Pełno szwów oraz grubą warstwę maści.

– Razer... Jesteś cały? Wyglądasz okropnie...

– Wyglądamy teraz tak samo, Śnieżynko. Iva zrobiła tylko jedną maść, więc wątpię, żeby cokolwiek nas odróżniało. – Kosmyki jego blond włosów wsiąkały w gdzieniegdzie czarne plamy mazi; sina skóra, miejscami także czerwonawa, bywała doskonale widoczna pomimo półmroku schronu. Z dawnej karnacji nie pozostało praktycznie nic. Spierzchnięte usta krwawiły. Tęczówki przysłaniała mgła. Na włosach osiadał szron; ich końcówki zesztywniały. Ciała mężczyzny zobaczyć nie mogłam, ale byłam przekonana, że zostało ono doskonale zabandażowane oraz zabezpieczone przed mrozem. Posłał mi łobuzerski półuśmiech. – Chyba lubisz na mnie patrzeć.

Lubię patrzeć na zwłoki... A teraz niewiele się od nich różnisz.

– Może faktycznie lubię... – Uniosłam kąciki ust. Serce załomotało. Żył. Mimo wszystko żył. Przeżył. Wszyscy żyli. Razer pomógł mi oprzeć się o ścianę... A Uzurui zasyczał. Spojrzałam na brązowego, pokrytego kolcami w okolicach głowy węża. I wyszeptałam ciche: – Dziękuję. Dziękuję, że ze mną tam byłeś. – Przysłonił łbem wejście do kryjówki, choć doskonale zabezpieczały je skały oraz elementy budynków, przeniesione tu przez pierzasterki. Ich opuszczone gniazdo było po prostu idealnym schronieniem. Odrobinkę cieplejszym... Ale wcale nie cichszym... Wichura. Szalała wichura... – Dieath... Co się stało z Dieathem? Zniszczyłam go, tak?

Brak odpowiedzi wywołał dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Nie zniszczyłam.

– Nie wiem dokładnie, co wydarzyło się na szczycie – zaczął Nite, którego dłonie niespokojnie wędrowały po brzegach trzymanej na opak książki, prawdopodobnie wcale przez niego nieczytanej. – Rentar przekazywał nam tylko część informacji... Ale mogę cię zapewnić, że satelita przebił S'alva,ram zaraz po przybyciu Uzuruia.

Resztkami sił uniosłam rękę. Głowa zapulsowała rozdzierająco.

– Wolniej... – wyszeptałam. – Mów wolniej.

Pokiwał głową, wychylając spojrzenie znad książki.

– Z początku Rentar co jakiś czas zdradzał nam przebieg bitwy. – Przewrócił stronę, ale jeno omiótł ją wzrokiem. – Wiedzieliśmy więc, że po pierwszej próbie nie wrócisz do naszego schronu... Ale podczas drugiej ciągle milczał. Razer zresztą też. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić czy zginęłaś ty, czy też może zniszczeniu uległ satelita... A potem twoje ciało przyniósł Uzurui. Chaos nie zmalał. Ataki nie uległy zmianie, tego byłem pewien... Dlatego stwierdziliśmy, że księżyc znowu przechodzi na niebo.

– I nadal szaleje... choć zniszczyłam wnętrze.

– Problem przypuszczalnie leży w skorupie przesiąkniętej wewnętrzną energią. – Iva wymieszała w metalowej miseczce dwie, ciemne substancje. Ani razu nie oderwała od nich wzroku. – Zniszczyłaś źródło, ale nie rzeczy z nim powiązane. Założyliśmy, że Dieath działa jak człowiek pozbawiony serca, choć w drugim przypadku śmierć następuje szybciej, niemal natychmiastowo. Teraz po prostu musimy poczekać, aż rozkład ciała dobiegnie końca... Oczywiście pod warunkiem, że myślimy dobrze...

Rentar pogładził pysk Uzuruia. Zamknął oczy.

– Czyli zagrożenie nie zniknęło... – zauważyłam zrozpaczona.

– Jeszcze nie... Noriańczycy będą bezpieczni dopiero wtedy, gdy przesiąknięta energią powierzchnia utraci wszelkie ślady po jej użytkowaniu. – Nite zamknął książkę, by bez reszty poświęcić uwagę zabójczym tematom. – A przynajmniej takie odnosimy wrażenie. To aura, którą został niegdyś obdarzony, dawała mu siłę...Napędzała go. I zezwalała na wędrówkę po niebie. Obecnie nie ma serca, więc kiedyś ją utraci. Tyle że czas trwania tego procesu pozostaje tajemnicą.

– Y'rav, najważniejsze jest to, że zniszczyłaś źródło odpowiedzialne za produkcję energii. Teraz musimy tylko czekać. Niczego nie przyspieszymy. – Iva pogładziła moje ramię. Razer oparł głowę o ścianę, oddychając głęboko, acz spokojnie.

Byłam za słaba...

Nie zaprzeczę, Złotko. Beze mnie nie poradziłabyś sobie na S'alva,ramie. To dowodzi, że nie powinnaś być główną osobowością tego ciała.

Mimo to będę nadal walczyć. Nie pozwolę ci wrócić.

Bo złożyłam obietnicę. Nie przegram.

***

Droga powrotna do osady Goorenth trwała trzy dni, a każdy dzień naznaczały ataki niewzruszonego bitwą Dieathu. Były to również wbrew pozorom trzy dni udręki, spędzane praktycznie bez wody oraz jedzenia, których śladowe ilości dostrzegliśmy zaraz po opuszczeniu S'alva,ramu. Tylko raz – a może jeden raz – upolowaliśmy gryzonia. I los chciał, że akurat ów gatunek na czas podróży, dwukrotnie padł ofiarą węży noriańczyków... Bo chcąc nie chcąc przypominał on każdemu o pustce, którą pozostawiła po sobie Viena. Trzy dni. Trzy dni raniące nas działaniami satelity. Znów. Raz jeszcze.

Ścisnęłam łańcuch przymocowany do grzbietu pierzasterka. Zerknęłam ukradkowo na Razera, lecz wyłącznie po to, by odebrać sygnał w postaci czterech uniesionych palców. Znów osłabił konkretne zmysły zwierzęcia. Zacisnęłam usta w kreskę. Poruszyłam odpowiednimi żyłkami oraz tętnicami, wymuszając lot na północ... A majestatyczna istota, wyczuwszy nitkami lokalizację fałszywej ofiary, obrała ów kurs.

Weź ode mnie te łapy! Byłabym zapomniała... Deyverene. Podczas moich rutynowych wpływów na lot pierzasterka, klęła na wszystko, co przypadkowo bądź za sprawą bogini, kiedykolwiek zaistniało we wszystkich pięciu światach. Nienawidziła badań. Ciężko więc znosiła fakt, że po zostaniu zmasakrowanym – nawet, jeśli posiadała drobne zdolność regeneracyjne – rany musiała jakkolwiek oczyścić, by nie dodawać krwi zmartwień. Przynajmniej do momentu powrotu boskości. Jeśli wyraziłam zgodę na badania, to ją wycofuję! Lepiej znam swoje ciało, więc lepiej je wkrótce wyleczę!

– To cud, że jeszcze żyjesz. – Iva wbiła do ręki igłę. Nałożyła na drugi koniec przedmiotu szklany kwadracik, by po wszystkim zakleić plastrem nakłuty punkt.

Nie cud, tylko moja ingerencja, syknęła rozjuszona. Gdyby mnie tam nie było, Y'rav by zginęła! Obie byśmy zginęły! Słyszysz? Byłybyśmy martwe!

– Przynajmniej Dieath został osłabiony – wychrypiałam.

Przestań mnie ignorować!

– I nie wyniknęły żadne komplikacje podczas łączenia dusz – dodała z uśmiechem. – Widzę, że zaczynasz skupiać się na pozytywach. Chętnie ci w tym potowarzyszę.

Wyniknęły komplikacje. Jedna.

Dopilnuję, byś zdechła w samotności.

– A co z nogami? – Błyskawicznie zwróciłam uwagę Ysenth na problem wymagający rychłego rozwiązania przed dotarciem do dowódczyni. – Kiedy będę mogła chodzić? Docieramy powoli do Goorenth, a bycie tam niezdolną do walki jest... sama wiesz... Niezbyt optymistyczne. Martwię się też o Karla... Wcześniej sądziłam, że da sobie ze wszystkim radę, ale z biegiem czasu chyba utraciłam to przekonanie.

Nie oczekiwałam odpowiedzi pozytywnych, a szczerych – takich, którymi Iva uwielbiała uraczać niczego nieświadomych ludzi, choć wielce przeciwnie do Nite'a, bo w sposób pozbawiony brutalności. I nie doznałam rozczarowania. Zanim jednak kapłanka odpowiedziała, zmarszczyła czoło. Wykrzywiła twarz w dziwnym grymasie. Po tym zaś doszłam do wniosku, że miała w zanadrzu jeszcze parę spraw do przeanalizowania.

– Pięć dni. Lub siedem. Postaram się w miarę szybko przywrócić krążenie do kapilar.

– To zdecydowanie za długo – jęknęłam. – W osadzie będziemy za pięć minut, później musimy jakoś przenieść się na Saravę i...

– Wpierw musimy umknąć śmierci z rąk Goorenth... I porządnie odpocząć przed dalszą wyprawą – wtrącił Razer. – W ewentualności pomyśleć, jak unikniemy potencjalnych wrogów oraz ksenofobicznych saraiczyków. Trzeba też zdobyć jedzenie, wodę, ubrania... Ogarnąć proces przenoszenia na Saravę...

Nite wychylił głowę znad tomiszcza. Uniósł brwi.

– Od kiedy Razer mówi coś sensownego?

– Od teraz. Ale nie przyzwyczajaj się, bo w osadzie to ty będziesz prawił mądrości.

***

Na twarzy Goorenth, prócz licznych blizn, widniały także ślady zaschniętej krwi. I to nie tyle przynależnej do Harfoths, co niezaprzeczalnie silnego przeciwnika, z którym przyszło dowódczyni się zmierzyć. Teraz zatem można by odnieść wrażenie, że norianka w naszych oczach zyskała miano kogoś przerażającego, bezlitosnego, nieludzkiego, brutalnego... Ale prawda była zgoła inna – kobieta w dniu naszego pierwszego spotkania otrzymała przydomki klasyfikujące ją do każdej powyższej grupy. I nie potrzebowała wnętrzności swoich ofiar lub dodatkowych szram jako dowodu. Wystarczały osobowość, charakter oraz przenikliwe, fiołkowe, poszukujące czegoś stale spojrzenie.

Przy brzegu Sarch'heru spostrzegłam żołnierzy. Pośród żołnierzy zaś Karla – całego, zdrowego, żywego, zgodnie z obietnicą nietkniętego przez noriańczyków aż do naszego powrotu. Karl... Szczelnie otulony był czarną peleryną Astaouliusa, jednakowoż hidionowe spojrzenie wychylał dopiero spod równie ciemnego kołnierza swego płaszcza. Nie widziałam ust, jednako dobrze skryty pozostawał nos oraz dolna partia włosów, totalnie niewspółgrająca z górną – kruczoczarną, rozczochraną, przyprószoną śniegiem, zlepioną krwią... pozbawioną białych kosmyków ze wspomnień. Rozprostował nieznacznie ramiona. Dłonie najprawdopodobniej trzymał w luźnych kieszeniach.

Karl... Czerwone Oko. Serce zadudniło, lecz zadudniło szaleńczo nie dzięki mnie. Fala płynnego ognia spłynęła do żył; przyjemna, łagodna, bywała także bezwzględna. Roztapiała mnie. Stawiała śmiertelne ciało w nieśmiertelnym ogniu, a wojownik był jedynym narzędziem, mogącym owe destrukcyjne płomienie ugasić... Tyle że płomienie te nie krzywdziły Deyvereny. A jeśli krzywdziły, nie pokazywała bólu. Bogini pozwalała im istnieć. Wzmagała pragnienie, by zarazem wzmagać rozkosz wynikającą z ugaszenia go.

On... Jeśli wszechmocna podobnie odbierała moje uczucia względem Razera, to powoli zaczynałam rozumieć jej niechęć do rozwijania jakichkolwiek głębszych relacji z kimkolwiek innym niż Karl... Ale ja nie chciałam czuć tego do Karla. Nie chciałam.

Chcę z nim porozmawiać, Y'rav. Muszę...

– Gdzie jest Viena? – Goorenth oparła ręce na zakrzywionej klindze kosy. Drzewce broni zanurzyła w śniegu. Stojący nieopodal żołnierze, oderwani od pochłaniających ich jak dotąd obowiązków, nie wyciągnęli jeszcze swych broni; wystarczała im bowiem póki co obecność przygotowanych do ataku łuczników. Nie oznaczało to jednak, że sami lekceważyli możliwość napaści. Ba! Ich czujność została dwukrotnie zwiększona, toteż należało liczyć się z tym, że każdy nasz ruch zostanie wkrótce błyskawicznie przechwycony oraz szczegółowo przeanalizowany. – Rentar, gdzie jest Viena?

– Porozmawiajmy na spokojnie. – Nite uniósł ręce w uspokajającym geście. – Co robisz z tymi żołnierzami przy morzu? I Karl...

– Masowa egzekucja. – Goorenth, niby znudzona niedawnym zamieszaniem, oparła na klindze również głowę. – Ale tym razem oddziału araiskiego Murtu. – Uniosła kąciki ust. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – I samego Murtu.

– Zabiłaś go?

– Raptem dziesięć minut temu. – Norianka wskazała kciukiem wzburzone fale, nie odrywając się przy tym od kosy. – Było... zabawnie. Bardzo zabawnie. – Pozbawione blasku oczy, zupełnie niewspółgrające z radością wymalowaną na twarzy, spoczęły koniec końców na mnie. Żołądek przybrał postać supła. Serce powędrowało do gardła. Przesadne szczęście u Goorenth było bowiem dość mocno z nagłą zmianą nastawienia, prowadzącą nierzadko do wojen lub krótkich potyczek. – Opowiedział nam bardzo zabawny żart o białowłosej kobiecie mordującej noriańczyków na Krwawych Polach. Chcesz go usłyszeć?

Zamarłam. Zewsząd zaatakowały mnie przenikliwe spojrzenia towarzyszy oraz noriańskich żołnierzy. Razer drgnął, niczym ofiara z nożem przystawionym do krtani zaś Rentar obrócił ku nam głowę, jak gdyby oskarżenia siostry zabrzmiały dla niego wręcz absurdalnie. Przylgnęłam do pleców niosącego mnie Goustena.

Nie daj po sobie poznać zaskoczenia, nakazała Deyverene zaskakująco spokojnym tonem. Usiłuje wplątać cię w pułapkę, z której później się nie uwolnisz.

A łomotanie serca nie ustawało.

– M-Murtu był araiczykiem – wydukałam, ale poskutkowało to tylko uśmiechem pełnym satysfakcji u dowódczyni. – Ponoć im nie wierzysz.

– Wielka szkoda, że na Krwawych Polach byli również noriańczycy, co? Musisz wiedzieć, że w pojedynczej osadzie plotki szybko się rozchodzą. – Zacisnęła kurczowo dłoń na kosie. – A kiedy jakiekolwiek wieści dotrą do uszu zwiadowców... Wtedy to już jest tylko kwestia czasu, nim zostaną one przekazane także dowódcom.

Żałosne zachowanie żałosnej istoty.

Świadczy to jeno o twej łatwowierności, Goorenth Harfoths. – Wbrew sobie parsknęłam śmiechem. – Mam rozumieć, że wierzysz słowom noriańczyków, choć co poniektórzy zamieszkują wrogie osady? Cecha ta nie przystoi dowódczyni.

– Zamilcz!

Zamilknę, kiedy zechcę! Nie tobie wydawać teraz rozkazy!

– Murtu kłamał! – Iva także wtrąciła parę słów do rozmowy, mimo że coraz bliżsi byliśmy jej zakończenia. – Y'rav nikogo nie zabiła, a Rentar może to potwierdzić. Stawiał czoła wrogim wojskom na Krwawych Polach, więc...

– A gdzie jest Viena, która mogłaby stanąć po waszej stronie? – zapytała.

Arnethion, którego zauważyłam pośród żołnierzy, przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Podejrzewał coś – zresztą słusznie – lecz swych obaw nikomu nie zdradził. Kiedy dowódczyni ponowiła pytanie, Rentar zabrał głos... Po raz pierwszy od tak wielu dni:

– Przyozdobiła niebo.

Właśnie wtedy dla rodzeństwa czas się zatrzymał.

Zatrzymał się, bez zamiaru ruszenia.

Krew odpłynęła z twarzy norianki.

I choć kobieta sprawiała wrażenie długotrwale otumanionej, otworzyła usta.

– Zabiłaś ją.

– Co? Nie! Nikogo nie zabiłam!

– Sugerujesz, że nasi zwiadowcy kłamali? – ryknęła, wyciągając kosisko ze śniegu. – Mieliście zniszczyć Dieath, powrócić do osady i nie wyrządzić noriańczykom krzywdy – nakierowała na mnie lśniące, pokryte lepkim szkarłatem ostrze – tymczasem wy pozwoliliście mu szaleć, przybyliście w piątkę, a u Karthien zabiliście niewinnych mieszkańców! Co? Myśleliście, że śmierć Haidool obejdzie się bez echa? Myśleliście, że nikt o niczym się nie dowie? Omamiliście mojego brata i skrzywdziliście Vienę!

– Powstrzymaliśmy Dieath! – zaprzeczyłam, ale przeszklone oczy norianki uwidaczniały niechęć do wysłuchiwania bezsensownych argumentów. – Zniszczyliśmy wnętrze satelity, więc po niebie szaleje tylko jego skorupa! Viena natomiast zachorowała... próbowaliśmy ją wyleczyć, ale nie było to możliwe...

Dopiero gdy wypowiedziałam prawdę na głos, doszłam do wniosku, że brzmiała ona bardziej jak dziecinna wymówka aniżeli zaistniałe swego czasu zdarzenia. Utwierdził mnie w tym przekonaniu również histeryczny, niemający końca śmiech Goorenth.

– Twój brat widział wszystko na własne oczy. Dlaczego mu nie wierzysz? – Nite przysłonił ciałem niosącego mnie Razera z szeroko rozpostartymi ramionami.

– Łatwiej zmanipulować jedną osobę, niż tysiące – wycedziła.

– Goorenth, oni nie mają złych zamiarów. – Rentar wykrzesał z siebie wiele przekonania, lecz czyhającą gdzieś pomiędzy tym niepewność odkrywało przed wszystkimi ukradkowe zerkanie na moją osobę. – Byłem świadkiem morderstwa w osadze Karthien. I mogę potwierdzić, że nie mają z tym nic wspólnego.

– Ich pobratymcy doprowadzili do śmierci Narie i wojen na Krwawych Polach!

– Ich pobratymcy! Nie oni sami! – Głos żołnierza zadrżał, dlatego następne słowa wypowiedział ciszej, ze ściśniętym gardłem. – To nie oni powiesili Narię na gałęzi Astaouliusa. I to nie oni szykanowali ją z powodu wyglądu. Pomyśl, Goorenth... Czy chciałaby teraz patrzeć, jak mordujesz wszystkich niewinnych araiczyków za czyny ledwie kilku lub parunastu? Wystarczająco przecież cierpiała, kiedy cięłaś sobie twarz. – Zacisnął dłonie w pięści. – Bo doskonale wiedziała, że ona sama była tego powodem.

Oniemiałam.

Te blizny...

Nie są śladami po bitwie.

A imię dziewczynki wspomniała Viena po odzyskaniu bagaży.

– Ilu gryzoni powinnam się pozbyć, jeśli do domu weszło ich pięć, ale tylko jeden wyrządził szkody? Na wszelki wypadek lepiej zabić wszystkie. I nie wspominaj o Narie.

– Muszę, bo tylko ona mogłaby przekonać cię do zmiany zdania.

– Owszem. Gdyby żyła. – Goorenth bez zastanowienia ruszyła w naszą stronę. Powoli, stanowczo. Zadarła wysoko głowę. – Gdyby żyła, Rentar, mogłaby mnie zmienić. Ale jest martwa. Tak jak Viena. Tak jak rodzeństwo Vieny. Tak jak nasi przyjaciele. – Postawiła kolejny krok. Niepewność była dowódczyni obca. – Mam tego dość. Ilu dusz jeszcze nie zatrzymam na Norianie? Ile bliskich żyć przeniknie przez moje palce? Jak wielki stos trupów będę musiała ułożyć, by poczuć ulgę, satysfakcję oraz koniec? Odpowiedz! – Furia błysnęła we fiołkowych oczach, skrytych pod czernią włosów. – Odpowiedz Rentar! Ile? Jak dużo? Powiedzcie mi!

Pelerynę Karla musnęła mgła.

Wycofał ją jednak, sięgnąwszy po coś innego... Broń. Sztylet.

– Niewiele. Przysięgam, niewiele. To już zmierza ku końcowi. Będziemy wolni.

– Przestań mnie okłamywać!

– Kiedy to prawda! Powstrzymali Dieath, jego zniknięcie jest wyłącznie kwestią czasu – wycedził noriańczyk. Goorenth postawiła ostatni krok. Karl wyszedł przed szereg.

– Łżesz – rzekła z nieludzkim wręcz spokojem.

I zaatakowała. Posłyszałam szczęk broni na długo przed tym, jak zobaczyłam wysoką sylwetkę Karla. Pochyloną. Niemożliwą do ruszenia. Pozbawioną peleryny. Ugiął kolana, przyjmując na niepozorny sztylet siłę nacisku kosy. I choć czubek wygiętej klingi wbito centralnie w środek wrogiego ostrza, nóż pozostał cały. Dowódczyni odskoczyła. Wojownik wykonał zamaszysty ruch bronią krótką. Przeklął pod nosem.

– Potrzebujesz pomocy, chłopie? – Razer uniósł kącik ust. Karl stanął w lekkim rozkroku, nie racząc go spojrzeniem. – Może powinieneś użyć zdolności?

– Weź sobie pozostałych żołnierzy. Na nią wystarczy zwykły sztylet. Nie ingerujcie.

Chciałam zaprotestować. Powiedzieć, że siłą nic tu nie wskóramy.

Ale Deyverene ścisnęła nasze usta oraz gardło.

Nie próbuj im przerywać. Co poniektórych należy siłą zmusić do posłuszeństwa.

Goorenth ugięła kolana na jedno uderzenie serca. Doskoczyła do wojownika. Podskoczyła - jakby w tańcu, którego nie znał nikt – przecięła powietrze tuż nad głową Karla, by zaraz po wylądowaniu na śniegu, wykonać dźgnięcie. A za cel obrała sobie żebra. Szczęk. Wojownik przytrzymał klingę sztyletu na odpowiedniej wysokości. Druga dłoń posłużyła broni za podpórkę, kiedy we wrogi cios włożono znacznie większy nacisk. Obronił się. Niemniej Goorenth posłała mu półuśmiech razem z następnym dźgnięciem, półobrotem oraz kopnięciem. Była szybka. Zwinna. Szkolona do śmiercionośnego tańca. I choć Karl znacznie dłużej znosił mordercze treningi, przewyższał ją w walce tylko odrobinę. Przyjął uderzenie w brzuch, ale nie wydał żadnego dźwięku. Zaatakował, wymuszając zwiększenie dystansu między dowódczynią a nami. Ciął. Siekał. Ciął. Dźgał. Nie pozwalał kobiecie zaczerpnąć tchu. Ciął. Przecinał powietrze. Wykonywał uderzenia, kiedy odnalazł ku temu okazję. A ich ruchy były szybsze. Coraz szybsze. Precyzyjne.

Rozbrzmiała stal. Goorenth zanurkowała, wyrzucając broń; broń zafalowała. Wąż z impetem uderzył o ziemię, wznosząc puch. Chwilowo straciłam ich z oczu. Był zbyt duży. Gigantyczny Zbyt dużo było również bieli. Jeden. Dwa. Trzy. Jedno uderzenie serca. Drugie. Zwierzę uniosło łeb – po jego grzbiecie z zawrotną prędkością biegła już Harfoths.

Co ona...

Zmierza ku głowie węża. Prawdopodobnie sprawdza otoczenie z góry. A Karl bacznie obserwował każdy ruch norianki, bo kiedy dotarła ona do wyznaczonego punktu...

Skoczyła. Gad przyjął postać oszczepu, czarnego niby noc. I oszczep ten ranił szyję wojownika, gdy z nadnaturalną wręcz precyzją oraz siłą ciśnięto nim do celu.

Pozostali żołnierze upadli na kolana za sprawą Razera.

Ale nikt, nawet Rentar, nie przerwał pojedynku.

– Razer, musimy mu pomóc! Musimy to przerwać! – krzyknęłam.

– Poradzi sobie. Ona go raczej nie zabije. I on jej też... Tyle że z innych powodów.

A Goorenth zaczęła wnet polegać na ciosach, choć przeciwnik dzierżył broń. Wykonała sprawne kopnięcie w bok. Kopnięcie w przód. Cios prosty. Unik. Prawy sierpowy. I wkrótce potem przestałam cokolwiek rejestrować. Istniał tylko zabójczy taniec – zwinny, niemożliwy do przewidzenia, chaotyczny, jakby przynależny do samego wiatru. Karl pod wpływem uderzenia wypuścił broń. Coś zagruchotało, prawdopodobnie kość. Nie miałam pojęcia czyja. Dowódczyni uderzyła. Znów uderzyła, jednakowoż ani razu nie nakierowała spojrzenia na oszczep. Jęła celować w szczękę.

Wojownik to przewidział. Złapał nadgarstek Harfoths, wykręcając całe ciało norianki. Uderzyli o ziemię, kiedy wąż oplótł jego szyję.

– Razer... – wycharczałam przez ściśnięte gardło.

– Wiem.

Poruszył palcami. Gad upadł bezwiednie na falującą nierytmicznie klatkę piersiową dowódczyni. Goorenth łypnęła na niego złowrogo. ,,Przeklęte kundle" - to zdołałam wyczytać z ruchu sinych ust, zanim Karl docisnął przedramię do tchawicy norianki. Usiadł okrakiem na jej brzuchu. Przyblokował ręce. Nie zaprzestali walki...

Widziałam to po napiętych do granic możliwości mięśniach.

– Goorenth, porozmawiajmy! – krzyknęłam. – Zawrzyjmy jakąś umowę!

Ale kobieta uderzyła głową nos wojownika.

Karl ani drgnął, choć krew splamiła blizny żołnierki.

Jeśli chcecie dojść do porozumienia, musisz kłamać, Y'rav. Musisz manipulować.

Nie ma mowy!

– Goorenth, posłuchaj mnie, proszę! Daj mi minutę! Tylko minutę! Zawrzyjmy umowę! Możemy być twoimi zakładnikami, dopóki Dieath nie zniknie całkowicie! Jeśli potrzebujesz dowodu, że rozpoczęłam u niego proces samozniszczenia, to poczekamy, aż ten dowód otrzymasz! Przywiążesz nas do drzewa, uwięzisz w lepiankach, zrobisz co tylko zechcesz... Ale musisz nas wysłuchać, błagam! Pragniemy rozmowy i sojuszu!

Zawtórował mi Rentar:

– Gdyby byli wrogo nastawieni, zabiliby mnie podczas podróży! Zabiliby wszystkich w twojej osadzie, żeby nigdzie nie zarzucono im winy! Wiem, że Vieny nie skrzywdzili! Usiłowali jej pomóc! Naprawdę uważasz, że dotrzymywałbym towarzystwa mordercom naszej przyjaciółki? Przestań sobie ze mnie kpić!

– Goorenth... Nie mamy złych intencji... Pragniemy jedynie z rozkazu bogini ocalić dusze, którym grozi niebezpieczeństwo. Świat zmarłych ulega zniszczeniu... Nawet Narie może nie być teraz bezpieczna. Proszę, dojdźmy do porozumienia. – Słodka trucizna kłamstwa wypłynęła z ust. – A jeśli znowu wydarzy się coś, co wzbudzi twoje podejrzenia... Będziesz mogla zrobić wszystko, byśmy nie opuścili osady żywi.

– Rozkaz bogini? Że niby was tu przysłała? Kalacie sobą imię stwórczyni!

Pragniesz dowodu? Wobec tego musi dojść do rozmowy.

– Ty biała dziwko...

Preferuję inne tytuły. – Uniosłam kącik ust. Goorenth prychnęła, marszcząc nos.

– Ten znacznie bardziej do ciebie pasuje.

A zatem? Jaka jest twoja decyzja?

– Wpierw uwolnijcie żołnierzy.

Ścisnęłam ramiona Razera. Byłoby to fatalne posunięcie.

Co zrobisz potem?

– Cóż... To zależy od humoru. Może was zaatakuję... – przechyliła głowę, niby w zamyśleniu – a może przystanę na propozycję białej dziwki... Nie dowiesz się, dopóki nie zdejmiesz z żołnierzy zdolności. – Przymknęła oczy. Karl ani drgnął; każdą sekundę, na przemian z szumem fal, wypełniała czujność wojownika. – Będę czekać.

Okłamałaś ją... Teraz ona może okłamać ciebie...

Och, w to nie wątpię. Ale wierz mi, kłamcy nie kłamią długo w obecności boga.

Przeniosłam wzrok na Goorenth Harfoths; na powieki przytrzymujące kaskadę łez.

Nie kłamią też w momencie, gdy na szali leży życie tak wielu bliskich im osób.

Przeniosłam wzrok na niewalczące dłonie; na krew spływającą wzdłuż blizn.

Nie zaryzykuje walką. Razer ma potężną zdolność, a ona nie zna słabego punktu.

Przeniosłam wzrok na drżące ciało; na usta stale powtarzające jedno imię ,,Viena".

***

Lepianka Goorenth nie była wymarzonym miejscem do rozmów prywatnych, podobnie jak Deyverene nie była upragnionym towarzystwem do rozmów jakichkolwiek. Bo kiedy zacięta walka dobiegła końca, a dowódczyni zażądała podziału więźniów – tym samym kategorycznego zamknięcia ich w dwóch oddzielnych schronach – Karl dołożył wszelkich starań, by nasza dwójka nie została przypadkowo bądź celowo odseparowana. Powód pozostawał tajemnicą aż do momentu wprowadzenia wszystkich do lepianek.

I teoretycznie na długo po nim. O pilnej rozmowie w cztery oczy – cóż za ironia – mamrotał bowiem cały czas, jednak głośniej zaczął to robić dopiero po dziesięciu minutach od zamknięcia włazu. Poruszyłam się niespokojnie, szturchając przypadkowo łokciem jakiegoś żołnierza. Wzięłam głęboki wdech. Odór moczu, kału oraz posoki na stałe wsiąknął w drewno Astaouliusa. Karl zesztywniał. Przymknął oczy.

A ja spąsowiałam, choć nie miałam ku temu powodu.

Jego obecność działała na Deyverene nad wyraz kojąco.

– Odzyskałaś wspomnienia? – zagaił.

Ale przeczuwałam, że to nie ten temat chciał tak pilnie poruszyć.

Chcę z nim porozmawiać, Y'rav.

Przecież mogę przekazywać mu twoje słowa, zaproponowałam. Mówiłaś, że przejmowanie kontroli jest dla ciebie bolesne, więc...

Chcę z nim porozmawiać. Bezpośrednio. Nie poprzez ciebie.

Bogini podniosła wzrok. I zawiesiła spojrzenie na hidionowych tęczówkach celem odnalezienia tej ciemniejszej, tak niebywale pięknej przez otaczający źrenicę brąz. Półmrok nie był tu żadną przeszkodą. Doskonale pamiętała twarz wojownika, więc gdyby została ona skryta za warstwą ciemności, pewne elementy uszczegółowiłaby w głowie. Oparła rękę o pozbawione czucia kolano. Rozbawiona powagą Karla, prychnęła.

Odzyskałam. Nie widzisz zmiany? – Łypnęła na niego spode łba, Sent'en wychwycił to kątem oka, a nasze serce załomotało, jak gdyby błagało wszechświat o odpowiedź twierdzącą. Wszechświat bywał jednak znacznie okrutniejszy od bóstw.

– Czy niższy głos mogę nazwać potężną zmianą?

Nie żartował. Znała go wystarczająco dobrze, a przy tym wystarczająco długo, żeby wywnioskować to ze stuprocentową pewnością. Ścisnęła usta w kreskę. Serce zamarło. Jakaś niewidzialna siła ścisnęła krtań. Mimo to zadarła wysoko podbródek.

Nieważne... Po prostu odzyskałam co poniektóre fragmenty.

Zlustrowała wzrokiem jego włosy. Rozczochrane. Czarne. Pozbawione dawnej bieli... I dość długo dochodziła w międzyczasie do wniosku, że Karl równie usilnie wodził spojrzeniem po jej kosmykach wplątanych w karminowe rogi. Zacisnął dłoń na pelerynie. Deyverene zaś zbłądziła oczami na nowopowstałą ranę na szyi.

Nieźle cię pokroiła.

– Miałem ją zabić?

A nie chciałeś?

Umilkł, jakby rozważał słowa bogini. Przymknął powieki.

– Nie chciałem, żebyś mnie potem zadźgała za zbyt impulsywne zachowanie – stwierdził. A ja wiedziałam, co zaczynało Deyverenę ranić oraz drażnić. Karl znacznie częściej wspominał momenty, w których ona jeszcze nie istniała... I tym samym totalnie ignorował przywracaną przez stwórczynię przeszłość. Zazgrzytała zębami. – Patrząc na twoje ostatnie zachowanie, mogłabyś to zrobić bez zająknięcia – doprecyzował. – Może jednak co nieco pierwotności rzeczywiście do ciebie powróciło...

Powróciło znacznie więcej, niż mógłbyś przypuszczać – warknęła. Obróciła twarz, by wojownik nie widział dłużej żadnego jej elementu. Wpiła palce w udo. – O czym chciałeś porozmawiać? Chyba odbiegamy od głównego tematu, a większej dyskrecji w tych ruinach raczej nie doświadczymy.

Siedząca nieopodal Iva przeniosła na nas wzrok. Nie powiedziała jednak nic, bo aż nazbyt pochłonęło ją zgniatanie materiału peleryny.

– Wiesz, dlaczego zostałem zakładnikiem Goorenth?

Deyverene zmrużyła oczy podczas przeszukiwania moich wspomnień.

,,Lauda yverene. Ne secual to'tueas anivita norianave. Es sot,bero invermatione." – wyrecytowała pospiesznie. Odnajdź dusze. Nie dopuszczę do was noriańczyków. I zdobędę informacje. Pokręciła głową. – Nie baw się w zgadywanki, dobrze ci radzę. Po czymś takim nie można praktycznie nic wywnioskować. Czego konkretnie zamierzałeś się dowiedzieć? Potrzebuję prostej odpowiedzi.

– Odzyskałaś wspomnienia... Więc powiedz, czy teraz imię Murtu wzbudza w tobie jakieś odczucia? Niepokój, lęk, niepewność? – Wymusił kontakt wzrokowy.

Deyverene zapłonęła ogniem czystego gniewu.

A ja rozumiałam, do czego dążył, choć nie bardzo wiedziałam, dlaczego. Murtu było typowo araiskim imieniem, lecz... Murtu, Werva, Laudate, Etanimar... było ono także imieniem przynależnym do ofiary bogini sprzed wielu tysiącleci. Nie brzmiało szczególnie intrygująco, gdyby zestawić je z wydarzeniami, do których doszło zaraz po przybyciu na Norian... Jednakowoż u Karla – co gorsza, tylko u Karla - wzbudziło ono dostatecznie silne zaniepokojenie, by wojownik dobrowolnie został zakładnikiem straszliwej dowódczyni, a przy tym zrezygnował z podróży ku Lahkaterze. Rozchyliłam usta.

– Niekoniecznie... To zwykłe imię sprzed kilkudziesięciu tysiącleci – wtrąciłam. – Po prawdzie araiskie, ale obecność araiczyków na Norianie jest uzasadniona.

– Sprzed kilkudziesięciu tysiącleci, Y'rav – pochwycił raptownie. – Sprzed kilkudziesięciu tysiącleci. Imiona z reguły ulegają drobnemu lub większemu przekształceniu po paru wiekach... O istnieniu niektórych śmiertelnicy nawet zapominają, więc nie jest możliwe, by zostały one nadane komuś teraz. – Ostatnie słowo wycedził przez zaciśnięte zęby. Utrzymał kontakt wzrokowy. I oparł głowę o ścianę. – Tym bardziej, że parunastu nie zna nawet Nite, Meila czy Razer. Powstali zbyt późno. – Wziął głęboki wdech. Musnął palcami pas, do którego dotychczas przymocowane miał noże. Ich brak wyraźnie mu doskwierał, choć rozbrojenie więźniów było do przewidzenia. – Ale istnieje również kwestia Murtu, Wervy, Laudate oraz Etanimara. Bo po tajemniczym zaginięciu tej czwórki, żaden araiczyk nie nazwał podobnie swojego dziecka... Prawdopodobnie w obawie przed zesłaniem nieszczęścia na rodzinę lub następne pokolenie. – Oparł łokieć na zgiętym kolanie, palce zaś wplątał we włosy. – Czy teraz wiesz, do czego zmierzam?

Moje serce załomotało. Lepianka zawirowała wraz z siedzącymi w niej żołnierzami.

Sugerujesz, że ma dawna ofiara wciąż żyje? – Przełknęłam głośno ślinę.

Zabrakło mi tchu. O krwi złocista... to nie mogła być prawda.

– Próbowałem zmusić Goorenth do gadania... Chciałem poznać chociaż element drzewa genealogicznego Murtu. – Prychnął z uniesionymi kącikami ust. – Chętna do rozmowy nie była... Ale ostatecznie wiem, że spłodził trzech synów i dwie córki. Jego ojciec nosił to samo imię, a wkrótce potem nadano je dziecku. Nie sądzisz, że to za dużo przekleństw jak na jedną rodzinę?

– Jeśli lęk przed nieszczęściem był ogromny, mógł przetrwać te trzydzieści tysięcy lat – zauważyłam. Ale przecież doskonale znałam na to kontrargument...

– Wówczas nikt nie przekazałby klęski następnym pokoleniom. Y'rav, doskonale pamiętam nienawiść araiczyków do czterech przeklętych imion – warknął, a przez zaciśnięte zęby dodał: – I niewykluczone, że Goorenth zmieniła bieg wydarzeń masową egzekucją mieszkańców oraz jego rodziny. Jakoś nam pomogła, choć nieświadomie.

Nie... Nie, nie, nie! To niemożliwe! Przecież dopiero co uporaliśmy się z jednym problemem... I teraz mamy na głowie następny? Deyverene, powiedz coś...

Ten problem wcale nie musi być nowy... Bo może dotyczyć morderstw.

Albo doszło do zmiany nastawienia araiczyków względem pewnych lęków, rzeczy oraz osób... Albo ktoś, kto powinien był umrzeć wieki temu, nadal stawia kroki na planetach. To próbujesz mi powiedzieć?

Przez ciało przechodził chłodny dreszcz, aczkolwiek niknął on momentalnie przy sparaliżowanym pasie. Oddech przyspieszał. Myśli snuły coraz to gorsze przypuszczenia, mimo że ledwie uwolnione zostały z okowów poprzednich. Kto... Kto mógłby przetrwać śmierć w śmiertelnym ciele? I dlaczego? Cóż było tego przyczyną? Bóg? Człowiek? Zabandażowaną, zdrową dłoń zacisnęłam na rogu, nim jego czubkiem poraniłam kciuk.

– Karl... Dziękuję|Dobra robota. – Jakaś niewidzialna siła splotła nasze głosy, lecz ów fenomen nie wzbudził u wojownika żadnych podejrzeń... A nawet jeśli wzbudził, nie doprowadził do wypowiedzenia ich na głos. Skinął głową. Zacisnął dłoń na swoich włosach; dokładnie w punkcie niegdyś naznaczonym bielą. I powrócił do milczenia.

Powrócił do ciszy.

Aż do końca naszego pobytu w lepiance, nie powiedział już nic.


KOREKTA 12.07.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro