Rozdział 6 - Esencja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nowy rozdział i nowa okładka. Cudowna praca aleksandraross ❤️❤️ Dziękuję.

— Sebastian chce wojny? Będzie miał wojnę…


Chwilę później jasne światło uderzyło je w oczy i Cassandra wraz z babcią znalazły się w piwnicy. Cassie zachwiała się: lekkie zawroty głowy i ledwo wyczuwalne mdłości wytrąciły ją z równowagi. Jednak w ciągu kilku sekund poczuła się lepiej.

— Jak się czujesz? – zapytała Agnes.

— Już dobrze. – Cassandra przełknęła nagromadzoną ślinę. — Poczułam się trochę nieswojo.

— To normalne. Nie mogę tego nazwać podróżą w czasie, ale jednak takie „sesje” z lustrem mają swoje konsekwencje. Nawet dla nas.

— Co stało się potem? – zapytała dziewczyna, a babcia ze zdziwieniem zmarszczyła brwi, mówiąc: „później”. Kolejność wydarzeń? A może rezultatem jest „później”? — Mówiłaś, że Julia oddała wszystko dla Matthew.

— Julia wykonała zadanie – zaczęła cicho staruszka. — Uratowała Camille, ale nie mogła odejść. Dla dobra tego gnojka zrezygnowała z sabatu, stanowiska Najwyższej, prawie oddała swoje moce...

— Co masz na myśli mówiąc „prawie oddała moce”? – Cassandra opuściła pokój. A babcia zakryła lustro płótnem.

— Julia była gotowa poddać się Cailleach a dhíbirt – rytuałowi wyrzucenia wiedźmy z ciała.  — Agnes zamknęła drzwi od pomieszczenia. — Ale tego rytuału nie można odprawić w przypadku wiedźmy, która nosi pod sercem dziecko.

Cassandra przełknęła ślinę, ale milczała. Poczuła w głębi serca, że to zbyt bolesne. I coś jej mówiło, że babcia wiedziała o tym rytuale nie tylko z książek... Jednak nie śmiała zapytać na głos.

— Ba… – zawołała do babci, kiedy wyszły z piwnicy. – Pokaż mi.

— Jesteś pewna, że jesteś gotowa?

— Czy można się na to przygotować? – zapytała Cassandra z lekkim uśmiechem. — Chcę. Im szybciej zobaczę swoją twarz, tym szybciej się do niej przyzwyczaję. Tak i powinnam rozpocząć trening.

— Więc chodźmy.

Cassandra założyła skórzaną kurtkę i wyszła ze sklepu, aby uruchomić i rozgrzać dodge'a, podczas gdy babcia rozglądała się po aptece i upewniała się, że wszystko jest wyłączone.

Dziewczyna przeglądała stacje radiowe, mając nadzieję, że znajdzie przynajmniej coś, co pomoże jej się uspokoić. Nie denerwowała się, bo miała się wkrótce zobaczyć, wcale. Ona była zdenerwowana, bo bała się, że to nie wyjdzie. Bała się, że nie będzie w stanie kontrolować swojej mocy. Bała się, że babcia będzie zawiedziona. Chociaż Agnes McQueen nigdy nie okazywała rozczarowania wnuczką, wręcz przeciwnie, zawsze ją wspierała i pocieszała, gdy ta napotykała niepowodzenia. Teraz Cassie wydawało się, że tym razem babcia będzie zawiedziona i smutna.

Agnes wyszła ze sklepu i nawet kilka metrów dalej czuła, że wnuczka jest wzburzona. Jest tak zdenerwowana, że słychać nawet bicie jej serca. Wypuściła powietrze i poszła do samochodu.

— Niech cię! – Cassandra puknęła ręką w radio. — Żadna radiostacja nie gra nic normalnego!

Młoda wiedźma usłyszała, że babcia wsiadła do samochodu, ale uparcie nadal ukrywała zdenerwowanie za złością na rozgłośnię radiową za „zły repertuar”. Była coraz bardziej zdenerwowana. Zbieg okoliczności czy nie, radio zaczęło trzeszczeć i całkowicie zanikać.

— Czy masz może ochotę na herbatę? – Agnes obserwowała swoją wnuczkę przez kilka minut. To, że radio zaczęło słabo działać, miało bezpośredni związek z nastrojem Cassandry. I starsza pani wiedziała to na pewno.

— Nie mów mi, że spakowałaś ze sobą kosz jedzenia i picia – odpowiedziała Cassie cicho, z nutą irytacji. — Przecież nie jedziemy na piknik!

— Nie jedziemy, ale twój stan wewnętrzny nie powinien być w nieładzie. – Agnes uparcie, ale ostrożnie, wyciągnęła termos. — Poza tym na zewnątrz jest zimno. Na pewno przyda nam się gorący napój, żeby się rozgrzać.

— Gdzie jedziemy? – Cassandra odwróciła się do niej, podnosząc termos.

— Udajemy się w miejsce, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Jedziemy do lasu.


Cassandra zwolniła, gdy skręciły w polną drogę.

Jechały w milczeniu przez około godzinę. Swoją drogą, herbata naprawdę pomogła jej się uspokoić. Im dłużej jechały, tym wyraźniej uświadamiała sobie, że babcia zrobiła coś więcej niż tylko herbatę. Cassie dosłownie czuła, że jej serce bije coraz wolniej i wolniej, a pulsowanie w skroniach zupełnie ustało.

— Zatrzymaj się tutaj – poprosiła Agnes, klepiąc ją po ramieniu. — Będziemy kontynuować pieszo.

Cassandra skinęła głową i zatrzymała samochód. Zamykając drzwi, rozejrzała się dookoła: pomimo pełni księżyca, który doskonale oświetlał ścieżkę, gęsto porośnięty las w ciemności wydawał się jej wrogi. Gałęzie drzew kołysały się niespokojnie na wietrze i wydawało się, że leśny świat wypędza je jak najdalej stąd.

Jednak Agnes pewnie weszła w głąb lasu, więc dziewczyna, uznając jej myśli za głupie, dziecinne lęki, pospieszyła za nią.

— Dziękuję babciu. – Cassie, szła trochę za nią.

— Za co? – zapytała Agnes i co jakiś czas rozglądała się w różne strony i oddychała głęboko, jakby czegoś szukała za pomocą zmysłów.

— Za pyszną herbatę.

Starsza pani zatrzymała się i odwróciła do niej. Powoli kiwając głową, uśmiechnęła się i poszła dalej.

Po kilku minutach Agnes odsunęła świerkową gałąź i zachichotała z satysfakcji. W końcu znaleziono właściwe miejsce. Mała otwarta polana zdawała się znajdować pod kopułą z gałęzi. Po lewej stronie strumień był ledwo słyszalny.

— Co powinnam zrobić? – Cassandra wyszła niemal na środek polany i rozłożyła ramiona. — Myślałam, że zaczniemy się uczyć jakiegoś alfabetu, nie wiem, podstaw rzucania zaklęć.

— Najpierw musisz nauczyć się kontrolować i zarządzać siłą. – Agnes podeszła bliżej i postawiła termos na pniu drzewa. — Bez tego żadne podstawy – pokazała cudzysłów — „nie będą działać”. Posłuchaj siebie.

Cassandra westchnęła i zamknęła oczy. Okazuje się, że „słuchanie siebie” nie jest takie proste: nie słyszała nic poza szumem płynącej krwi i biciem swojego serca. Dziewczyna napięła się i zamknęła oczy – z jakiegoś powodu wydawało jej się, że pomoże to skoncentrować się na jej stanie wewnętrznym.

— Nic nie czuję. – dziewczyna, wydychając głośno i zirytowana, otworzyła oczy.

— Spieszymy się gdzieś? – wykrzyknęła Agnes z teatralnym zaskoczeniem. — Czy próbowałaś zapytać, co należy zrobić?

— Przecież to już wcześniej zadziałało! Po prostu jakoś samo wyszło... – mruknęła Cassie.

— Właśnie o to chodzi. – Agnes podeszła bliżej i delikatnie przeczesała dłonią włosy. — Twoje moce nie powinny być napędzane emocjami. Za pierwszym razem zadziałało, ponieważ kierował tobą gniew, a potem strach. Za drugim razem kierowałaś się także strachem.

— Ty sama dałaś się ponieść emocjom, kiedy pojawił się u nas Chris... – Cassandra zmarszczyła brwi w zdumieniu.

— Zgadza się. – Agnes uśmiechnęła się i skinęła głową. — Emocje naprawdę pomagają. Sprawiają, że magia jest jaśniejsza i lepszej jakości.

— Więc co jest ze mną nie tak? – Cassie złożyła ręce.

— Problem w tym, że trzeba okiełznać siłę z chłodną głową. Wtedy emocje tylko to wzmocnią. – Agnes uspokajająco ścisnęła jej ramiona. — Nie zrażaj się, jeśli coś nie wyjdzie za pierwszym razem.

— Co należy zrobić?

— Posłuchaj siebie. Słuchaj swojej natury. Jesteśmy naturalnymi czarownicami. Oznacza to, że źródłem siły jest sama natura. Kiedy w pełni się skoncentrujesz, żywioły przyjdą do ciebie.

Cassandra odetchnęła i skinęła głową.

— Se–Sebastian Evans jest twoim ojcem...?

— No, tak – odpowiedział Matthew. — Coś się stało?

— Nie, nic – Julia uśmiechnęła się i odłożyła dodatkowe słoiki i kubki na swoje miejsca. — Wszystko w porządku. Po prostu nie spodziewałam się, że spotkam syna wybitnego gwardzisty.

— A tak jest? – Zmrużył oczy i rozłożył ręce na stole, siadając do niego plecami. — Czy plotki dotarły w ogóle do waszych ziem?

— A myślisz, że z jakich krain pochodzę? – Julia przechyliła głowę.

— Mołdawia, Siedmiogród… – Matthew w zamyśleniu zacisnął usta. — Gdzieś stamtąd?

— Hmm… – zachichotała zadowalająco: pułapka zadziałała. — Masz rację. Na nasze ziemie dotarły jedynie pogłoski, że Sebastian Evans jest tyranem, który odcina głowę każdemu, kto ośmieli się na niego spojrzeć krzywo. – Julia uniosła brwi, czekając na reakcję.

Matthew prawie zakrztusił się z oburzenia. Tak, czasami Sebastian posuwał się za daleko, ale nadal był jego ojcem... I nikt nie odważył się nazwać go tyranem. A tym bardziej dla Matthew osobiście. Już miał sprzeciwić się, ale Julia, zadowolona z reakcji, przerwała mu.

— Jednak słyszałam o nim w Wasandorfie same dobre rzeczy. – I uśmiechnęła się słodko.

Z zewnątrz mogłoby się wydawać, że Julii w ogóle to nie przeszkadzało – a naprawdę tak wyglądała – natomiast w środku wszystko trzęsło się ze złości, oburzenia i strachu. Julia zdecydowanie postanowiła, że za wszelką cenę musi pozbyć się towarzystwa Matthew. I w ogóle zrobić wszystko, aby uniknąć spotkania go w mieście. To nie wystarczyło, by zwrócić na siebie uwagę Sebastiana... Ma jeden cel – wyciągnąć siostrę z więzienia i wrócić do domu.

— Skończyłam. – Julia odchrząknęła. — Proszę – podała resztę mikstury w drewnianym słoiczku. — Nakładaj maść na rany rano i wieczorem, a wkrótce wszystko samo się zagoi.

— Dziękuję. – Matthew wstał z ławki i założył koszulę. Chciał znaleźć powód, żeby zostać z nią trochę dłużej. I Julia to poczuła.

Zaproponowałabym herbatę, ale… – przełknęła i zawstydzona spuściła wzrok. — Jest już bardzo późno. Ludzie w mieście mogą pomyśleć niewłaściwe rzeczy.

— Czy przejmujesz się opinią ludzi? – zapytał Matthew i przechylił głowę.

— Zależy mi na mojej reputacji, Matt. – Julia w odpowiedzi przechyliła głowę. — Nie chcę słuchać plotek na mój temat.

— Przepraszam. – Między brwiami utworzyła się fałda: Matthew był niezadowolony z siebie i swojej frywolności. — Nie pomyślałem. Być może masz rację. Naprawdę muszę już iść. Dziękuję za pomoc. – Pospieszył do drzwi.

— Dobranoc. – Julia otworzyła drzwi i oparła o nie głowę.

— Dobranoc. – Matthew zacisnął usta i wyszedł z domu.

Zanim Julia zdążyła zamknąć drzwi, zapanowała panika: biegała po domu, zastanawiając się, co zrobić. I udało jej się nawiązać kontakt z Evansem! Z Łowcą, który będzie próbował ją zabić przy każdej nadarzającej się okazji...

Czy powinna uciec z miasta? Po co? Matthew nie wie, że ona jest z rodu Bishop. I nadal mają Camille. Pierwszy atak? Nie ma pewności ani planu, aby zrobić to bez konsekwencji dla niej i jej siostry. Przypodobać się Matthew? No tak! Z pewnością! Świetny plan! Sebastian był znany jako osoba nadmiernie podejrzliwa i ostrożna. I jaki jest w tym sens? Jeszcze raz po to, żeby błysnąć przed oczami starego drania...? Nie, nie warto narażać siebie i Camille na takie niebezpieczeństwo.

Julia zatrzymała się na środku izby ze zwycięskim uśmiechem rozjaśniającym jej twarz: zdecydowanie nie było potrzeby nigdzie uciekać. Teraz ma przewagę: uratowanie siostry będzie nieco trudniejsze, ale świadomość, że przed nią będzie dwóch Łowców, daje pewne korzyści – przynajmniej to, że nikt nie zostanie zaskoczony.

Julia zerwała się i pobiegła do „sypialni”. Za ścianą znajdowało się duże lustro. Teraz zamierzała skontaktować się z matką. Musiały zmienić plan...


— Nie mogę! – Cassandra trzęsła się i wyła z bezsilności.

Przez ponad pół godziny próbowała „usłyszeć” choć coś w sobie, ale czuła tylko irytację, złość, rozczarowanie i wstyd. Słyszała wszystko: szelest liści, ledwo wyczuwalny wiatr, który zaczął się wzmagać. Słyszała nawet oddech swojej babci! Chociaż ta stała w przyzwoitej odległości. Jednak w ogóle nie słyszała tego, czego potrzebowała.

— Nie mogę… – Wyczerpana dziewczyna upadła na kolana i łkała. Tak bardzo chciała nie zawieść babci, że to pragnienie tylko jej pokrzyżowało plany. — Nic nie mogę zrobić! Nie potrafię tego zrobić! – Uderzyła pięściami w zimną ziemię.

— Kochanie... – Agnes westchnęła z żalem i usiadła obok niej. — Możesz wszystko. Jeśli twój czar lub rytuał nie działa teraz, szukaj przyczyny w sobie, to oznacza, że masz zgięte ręce, a nie zły czar lub rytuał. Magia jest wewnętrznym imperatywem, rytuały to tylko narzędzia. To nie wina skrzypiec, że nie umiesz na nich grać. Mi samej nie udało się tego zrobić za pierwszym, ani nawet piątym razem. Problem w tym, że zaczynają nas uczyć niemal od kołyski. A twoja moc została zapieczętowana. Potrzebujesz tylko trochę więcej czasu.

— Nie mamy tego czasu, babciu… – dziewczyna pociągnęła nosem.

— Spróbujmy razem. Dobrze? – Agnes uśmiechnęła się krótko i wyciągnęła do niej ręce. — Poczujesz mój stan i będziesz w stanie zrozumieć, na czym powinnaś się skupić.

Cassandra wypuściła zmęczony oddech i położyła dłonie na dłoniach babci. Nawiasem mówiąc, była już w nastroju do poddania się i postanowiła wypróbować opcję babci „na pokaz”. Agnes wstała i pociągnęła za sobą wnuczkę. Dziewczyna wzdrygała się: zimny wiatr próbował dostać się do jej kołnierza.

W pierwszej chwili Cassie nie czuła nic poza zimnem przeszywającym kości. Nie mogła się nawet zrelaksować i skoncentrować na ciepłych dłoniach babci, a tym bardziej na sobie... Jednak po kilku minutach dosłownie poczuła swoją skórą, jak Agnes się relaksowała. Wydawało jej się nawet, że babcia zaraz upadnie. Poczuła pustkę w głowie starszej pani McQueen, przez chwilę pojawił się nawet obraz pustego pola. Do jej nosa uderzył wyraźny zapach świeżo skoszonej trawy...

Cassie poczuła się lekka. To było tak, jakby coś unosiło ją do nieba, chociaż na pewno stała na ziemi. Dłonie babci stopniowo się rozgrzewały. Robiło się gorąco. Poczuła w sobie światło, które wirowało jak wichura gdzieś w odległym zakątku jej duszy, gotowa w każdej chwili wybuchnąć.

Słychać było szum wody. Cassandra już myślała, że właśnie usłyszała ten dźwięk dochodzący z pobliskiej okolicy, ale brzmiał jak wodospad, jakby był bardzo blisko. Zanim zdążyła skoncentrować się na tym dźwięku, usłyszała nowy: dziewczyna wyraźnie usłyszała korzenie drzew poruszających się pod ziemią. Słyszała, jak przedzierały się przez wilgotną od deszczu ziemię.

I znowu nowy dźwięk... Wiatr, który jeszcze pięć minut temu zmroził ją do szpiku kości, teraz wydawał się taki delikatny i miękki, jakby wiał od morza w najcieplejszy dzień. Cassandra poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa: nowe, przyjemne doznania ogarnęły ją i zdawały się ją wypełniać. Przez jej głowę przeszedł huragan dźwięków. Nawet nie od razu zorientowała się, że babcia puściła jej ręce.

Powietrze. Woda. Ziemia… i wtedy Cassie zdała sobie sprawę, że to były prawie wszystkie żywioły, które się w niej skoncentrowały i dosłownie z nią zlały. Mała iskra „ukłuła” jej dłoń. Ogień... Poczuła ciepło w dłoni, która miała zamienić się w płomień. Otwierając oczy, dziewczyna zacisnęła dłonie, próbując ze wszystkich sił „zapalić” dłoń.

Teraz iskier było więcej, jakby paliły się zapałki, i to więcej niż jednej na raz. Z dłoni zaciśniętych w pięści poleciały iskry. Odgłosy trzaskających kłód pieściły uszy. Wszystkie dźwięki zmieszały się w jeden, a wydawało się to tak poprawne i logiczne, że nie miała wątpliwości: znalazła się we właściwym miejscu. Ona jest prawdziwą czarownicą...

Cassandra wyszczerzyła zęby i już miała otworzyć dłonie – była pewna, że w jej dłoniach pojawi się prawdziwy ogień – ale wszystko szybko gdzieś zniknęło. Wszystkie dźwięki oddalały się, jakby były przewijane do tyłu.

— Nie, nie, nie! – krzyknęła Cassie

Otworzyła dłonie i... nic się nie stało. Znów to nieprzyjemne zimno. Znowu cisza. Znowu las. Znowu ciemność i pustka...

— Szlag! – Dziewczyna zaklęła i zacisnęła pięści. — Prawie się udało! Babciu, widziałaś to, prawda? – zapytała błagalnie. — Powiedz mi, że widziałaś! Powiedz, że tam byłam!

— Jesteś bystra! – Agnes uśmiechnęła się i podeszła bliżej. — Po prostu odpuściłaś za wcześnie. Zróbmy to jeszcze raz.

Cassandra skinęła głową i wypuściła powietrze w oczekiwaniu.


— Co, Ralph znów jest zajęty treningiem? – Dillon oparł się o framugę drzwi, spotykając na korytarzu swojego kuzyna. Brązowe oczy błyszczały życzliwą kpiną w słabo oświetlonym korytarzu.

— Ja też cię witam, bracie cioteczny. – Chris uśmiechnął się. — No... jak mam ci powiedzieć... – odsunął brzegi kurtki i t-shirtu, odsłaniając przylepny plaster. — W skrócie: znalazłem Bishop, ojciec zdecydował, że tu i teraz powinny zginąć, zaczął strzelać w ich aptece i... spudłował. – Chris uśmiechnął się tak szeroko, że Dillon wyprostował się i przełknął, a jego twarz się zmieniła.

— Co za ciekawa historia… – Rozejrzał się: na korytarzu nie było nikogo. — Chodźmy do mieszkania. To wciąż za mało, abyśmy zostali usłyszeni.

Dillon wpuścił kuzyna do mieszkania i rozejrzał się ponownie, aby upewnić się, że korytarz jest pusty, po czym trzasnął drzwiami. Chris wszedł do salonu. Dillon nie lubił światła, więc w pokoju była zapalona tylko jedna lampa stołowa. Za oknem widać było światła wieczornego Dublina.

— A kiedy to wszystko się wydarzyło? – Mężczyzna usiadł obok niego i przeczesał swoje wilgotne jasnobrązowe włosy.

— Wczoraj. – Chris zdjął kurtkę, krzywiąc się z bólu w obojczyku.

— To wszystko w jeden wieczór?! – zapytał podejrzliwie Dillon. To nie tak, że nie ufał swojemu kuzynowi… to było po prostu za dużo nawet dla Łowców. — Wow... Co za bogate życie mnie ominęło! – Zaśmiał się i skrzyżował nogi.

— Mógłbyś rzucić okiem? Nie sądzę, żeby Bishop coś zrobiły...

— Czarownice?! – Dillon zakrztusił się. — Czy to jakiś żart? Czekaj, są tu czarownice? W Dublinie?!

— Czy wyglądam, jakbym żartował? – Chris uniósł brwi i zacisnął usta z niezadowolenia. — Dillon, nie mogę jechać do szpitala. Lekarze na pewno wezwą policję. I nie chcę się tłumaczyć, jak doznałem kontuzji. Bishop w Cork. Agnes i Cassie naprawiły sytuację, ale...

— Cassie, tak? – Dillon zmrużył oczy. Wyraźnie naśmiewał się ze swojego kuzyna.

— Będziesz mnie łapał za słówka, czy mnie przebadasz? – Z ledwie zauważalną irytacją Chris odpowiedział pytaniem na pytanie i pochylił głowę z niezadowoleniem. Na twarzy pojawiły się guzki, przez co podbródek stał się jeszcze bardziej kwadratowy.

— Zdejmij swoją koszulkę. – Uśmiechnął się i poszedł do szafy po rękawiczki.

Dillon obszedł sofę i przysunął bliżej lampę, aby lepiej widzieć obszar inspekcji. Zachichotał zaskoczony: kolor, rozmiar blizny i brak siniaków wskazywały, że rana ma co najmniej tydzień.

— Czy to boli? – Nacisnął nad blizną. Chris potrząsnął głową. — A tu? – Teraz nacisnął poniżej blizny.

— To trochę boli. – Christopher zmarszczył brwi i ledwo zauważalnie się skrzywił. — A blizna prawie nie boli. Chociaż to nawet nie jest ból, to po prostu dyskomfort.

— Cóż… – Dillon w zdumieniu wzruszył ramionami. — Zrobiłbym na wszelki wypadek prześwietlenie... A szew jest krzywy... – Wciąż nie mógł uwierzyć własnym oczom. — Jesteś pewien, że to nie wydarzyło się kilka dni temu? – Dillon wskazał palcem w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i zmrużył oczy z niedowierzania.

— W mniej niż jeden dzień. – Chris założył z powrotem koszulkę.

— Twoja mała wiedźma jest ogniem! – Dillon zacisnął usta oceniająco i opadł na krzesło.

— Ona nie jest moja i według niej wszystko zrobiła jej babcia. Taka właśnie jest wiedźma, Agnes. – Chris nawet się wzdrygnął. — Nadal przyprawia mnie o dreszcze.

— Co zrobiłeś, że Ralph jeszcze nie ogłosił cię zdrajcą. – Dillon śmiał się tak głośno, że Chris nie mógł powstrzymać się od śmiechu w pięść.  — Być leczonym przez „bishopową dziwkę” to najwyższy stopień zdrady! – Przybrał poważną minę i skinął głową. — Albo jakkolwiek je inaczej nazwie.

— Mam nadzieję, że nie jesteś już na niego zły. – Chris spuścił wzrok z poczuciem winy, jakby sam osobiście oskarżył swojego kuzyna o bycie wrogiem ludu. — Wiesz jaki on jest...

— Daj spokój. – Dill machnął ręką i zerwał się z krzesła. — Nawet się cieszę. Nie, naprawdę! – Poszedł do kuchni, a Chris poszedł za nim. — Naprawdę nie chcę biegać za każdą kobietą, która wróży z kart. Nalejesz? – I pokazał mu butelkę ginu. Chris pokręcił głową negatywnie. — XXI wiek, a Ralph utknął w średniowieczu.

— Jak przebiega twój pobyt? – Chris postanowił zmienić temat. — Słyszałem, że zamierzasz zostać pełnoprawnym lekarzem?

— Taki mam plan – odpowiedział zadowolony Dillon i upił łyk ginu. — Słuchaj, czy one nie potrzebują do pomocy kogoś, kto nie jest łowcą?

— Kto? – Chris zmarszczył brwi w zdumieniu. — Czarownice? Po co?

— No wiesz, okresowo sypiają tam z łowcami z powodu jakiejś przepowiedni lub klątwy, a jeśli twoja wiedźma jest piękna...

— Boże, jaki z ciebie dupek, Dillon! — Chris roześmiał się i chwycił butelkę. — Lepiej powiedz mi, jak tu jest? Zadomowiłeś się?

— Tak, u mnie wszystko w porządku...

Mężczyźni rozmawiali bardzo długo, wypytując się nawzajem o swoje życie po pospiesznym odejściu Dillona z „rodzinnego gniazda”…


— To cudownie! – Lynne splotła dłonie, a po lustrze przeszły zmarszczki. — Młody łowca… – Zamknęła oczy i uśmiechnęła się, jakby delektowała się tym wyznaniem. — To tylko dar losu, Julio!

— I co to nam da? – Julia chwyciła ramę lustra i podeszła bliżej. — Będzie trudniej wyciągnąć Camille!

— Nie rozumiesz? – Lynne uniosła brwi.

— Nie mamo! Nie zrobię tego!

— Potrzebujemy Łowców, aby kontynuować linię i zachować siły! A ty jesteś piękna...

— Nie pójdę z nim do łóżka! – Julia ze złości ścisnęła brzegi lustra.

— Czy ośmielasz się sprzeciwiać Najwyższej?! – ryknęła Lynne, a jej twarz się zmieniła. Lustro zatrzęsło się tak bardzo, że prawie pojawiły się pęknięcia.

Julia cofnęła się i opuściła głowę. Mimo, że nigdy nie uważała ich prawdziwych twarzy za straszną i podłą wadę, nadal starała się unikać twarzy Lynne. Dostrzeżenie „istoty” matki zawsze było trudne. Jeśli wszystkie Bishop w swej prawdziwej postaci były w ogóle podobne, to Lynne zdawała się zstąpić do nich prosto z piekła: brakujący nos, wargi nadgryzione i rozdarte prawie do uszu, spalona twarz, jakby właśnie balia wrzącego oleju została na nią wylana, rany szarpane na całej twarzy, jakby rozrywał ją niedźwiedź. Z dziur wypełzały ohydne i oślizgłe robaki. I lśniące, wielokolorowe oczy, które dosłownie patrzyły w duszę. A może przez nią...

— Będziesz cierpieć z powodu Evansa – powiedziała Lynne chłodno i władczo, ale znacznie spokojniej, odwracając ludzką twarz i odrzucając ciemnorude loki. Spojrzała na córkę spod brwi, przez co wydawało się, że jej i tak ostre kości policzkowe stały się ostrzejsze.

— Tak, pani – powiedziała cicho Julia, nie podnosząc głowy.

— Świetnie. – Lynne uśmiechnęła się szeroko. — Dobranoc, córko.

Zanim Julia zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, lustro pociemniało, a chwilę później pojawiło się jej odbicie. Wypuściła powietrze i usiadła zmęczona na łóżku, zakrywając twarz dłońmi. Zawsze było jej trudno przeciwstawić się matce, a teraz gdy została Najwyższą... O wiele łatwiej jest teraz zgodzić się i zakończyć kłótnię, niż oprzeć się rogowi i nadal przegrać. Julia jednak zdecydowanie zdecydowała, że zrobi wszystko, aby jej matka sama porzuciła ten niedorzeczny pomysł…


Cassandra warknęła i potrząsnęła dłońmi. Po raz trzeci, a nawet czwarty straciła kontrolę nad żywiołem ognia. Poczucie kontroli mocy przepływało przez palce za każdym razem, gdy w dłoni pojawiała się mała iskra.

Swoją drogą, było jej bardzo zimno. Nawet herbata nie była już w stanie jej uratować.  Cassandra patrzyła, jak Agnes od czasu do czasu podgrzewała herbatę, trzymając dłonie na termosie, i pomyślała, że jest zazdrosna, że jej babcia potrafi to zrobić bez żadnego wysiłku. Ale jednocześnie czuła dumę i podziw.

Odetchnęła i postanowiła spróbować jeszcze raz. Jednak Cassandra przypomniała sobie coś...

— Czy nie muszę coś powiedzieć, żeby pojawił się ogień? – zapytała z wyraźnym niedowierzaniem i z niezadowoleniem zmarszczyła brwi. — Ogień... dole... Dóite... – to słowo miała na końcu języka, ale wciąż nie mogła sobie przypomnieć.

Dóiteáin – powiedziała Agnes i na jej dłoni pojawił się płomień. — Oczywiście pomaga to przywołać ogień. Tylko najpierw musisz poczuć w sobie ten ogień, żeby zaklęcia zadziałały. Na przykład możesz poczuć wodę bez zaklęcia.

— OK. – Cassandra zmusiła się do ponownego zainspirowania się i wyciągnęła szyję. — Spróbujmy jeszcze raz.

Wypuściła głośno powietrze, a z jej ust wydobył się kłębek pary. Nawiasem mówiąc, po niezliczonych próbach Cassie zręcznie nauczyła się wyłączać emocje i skupiać się na swoim stanie wewnętrznym. Wzięła głęboki wdech i równie głęboki wydech, po czym zamknęła oczy. Myśli natychmiast gdzieś zniknęły, tworząc w jej głowie próżnię. Zniknęła nawet idea skoszonego pola. Tylko ciemność i pustka.

A potem znów rozległ się szum morskiego wiatru. Zrobiło się ciepło i przyjemnie... Wiatr zastąpiła woda, a wodę ziemia. Cassandra zamknęła oczy, próbując „utrwalić” doznane już doznania i szybko zbliżyć się do ognia.

Nie minęła nawet minuta, gdy poczuła lekkie ukłucie pośrodku dłoni. To uczucie też było już znajome.

— Jestem siłą… jestem ogniem – powiedziała sobie Cassie. Odprężyła się najbardziej, jak tylko mogła, a chwilę później poczuła nowy przypływ sił: ciepło rozpłynęło się po jej żyłach. Ciepło w niej rosło coraz bardziej. Dziewczyna czuła to ciepło – dosłownie przelewało się przez jej żyły, jakby gorąca masa wulkaniczna spłynęła po zewnętrznych ścianach wulkanu. I to ciepło zdecydowanie trafiło w dłonie.

— Życzę ci tego ognia! – krzyknęła do niej Agnes.

I Cassandra tego pragnęła. Pragnęła tego, jakby to było jej jedyne i najbardziej ukochane marzenie. Pragnęła tego, bo nigdy niczego nie pragnęła.

Ogień zapłonął... Tak, tak jasno i mocno, że jej włosy związane w kucyk zaczęły się poruszać, jakby wiał silny wiatr. Cassandra otworzyła oczy i przygryzła wargę, żeby ukryć uśmiech. Wszystko w środku drżało tak z radości i zwycięstwa, że chciała krzyczeć. Spojrzała na swoje dłonie i wykręciła je, ale nie mogła uwierzyć, że uda jej się to zrobić. Płomienie odbijały się w źrenicach. Cassie nawet nie od razu zorientowała się, że ogień nie tylko nie pali się, ale nawet w ogóle nie grzeje.

Cassandra spojrzała na babcię, która z podziwem przyglądała się urzekającemu, ale jakże niebezpiecznemu żywiołowi. Agnes podeszła bliżej, a ogień oświetlił jej twarz. Dziewczyna dmuchnęła w dłonie i wszystko zgasło, jedynie lekki dym otoczył ją i jej babcię. Splotła dłonie i uśmiechnęła się.

— Jestem z Ciebie dumna. – Agnes ścisnęła ją za ramiona. — A teraz wracajmy do domu, zanim obie się rozchorujemy.

Cassandra skinęła głową i poszła za babcią do samochodu. Przez całą drogę nie mogła pozbyć się myśli, że wszystko się udało. Prawie przegapiła zakręt do domu! Chęć spojrzenia na swoje ręce i próba wywołania pożaru w samochodzie niemal przeważyła nad obowiązkiem kontrolowania drogi. Cassie czuła się jak mała dziewczynka ciesząca się ulubionym ciastem. Myślała, że to głupie i śmieszne, ale... podobało jej się to uczucie.

Na zewnątrz zaczynało się robić jasno, kiedy Cassandra podjechała pod dom i zaparkowała samochód. Przyjemne zmęczenie osiadło w mięśniach, a ona chciała tylko rzucić się twarzą na poduszkę i od razu zasnąć. Ale pozostało jeszcze jedno pytanie...

— Jak się czujesz? – zapytała Agnes, zapalając światło przy wejściu.

— Jak potężna wiedźma tego świata! – Cassandra roześmiała się i usiadła na krześle przy kominku.

— Teraz możesz wypróbować zaklęcie ognia.

— A co muszę zrobić? – zapytała Cassie, a babcia ze zdziwienia zacisnęła usta.

— Szybko się uczysz... zadawać właściwe pytania. – Uśmiechnęła się chytrze i usiadła na krześle obok. — Trzeba powiedzieć „Dóiteáin” i wyobrazić sobie w głowie, że kominek wesoło trzaska. – Chwilę później na czubku palca Agnes zapalił się płomień.

— Hmm... – Cassandra przygryzła wargę, przeglądając w głowie opcje. — Dóiteáin.

I nie był to palec ani nawet dłoń, która się zapaliła. Kominek palił się i trzeszczało w nim drewno. Cassie spojrzała na babcię i uśmiechnęła się triumfalnie. Lubiła mieć nową moc. I nawet bardzo jej się to podobało... Wydawało się, że teraz na świecie nie ma nikogo silniejszego i potężniejszego. Wydawało się, że może przenosić góry, zmieniać biegi rzek i topić lodowce na Antarktydzie.

— Imponujące. – Agnes skinęła głową i odwzajemniła uśmiech. — Teraz możesz iść i odpocząć. Miałyśmy zbyt pracowite dni.

— Ba, poczekaj. – Cassandra chwyciła babcię za rękę, gdy wstała z krzesła. — Ja jeszcze nie widziałam... Nie widziałam siebie.

— Ach tak. – Agnes usiadła i podeszła do krawędzi krzesła. — Z pewnością nie ma tu nic skomplikowanego. Wszystko jest w twojej głowie. – Dotknęła palcem czoła. — Musisz powiedzieć „Cailleach” i skoncentrować się na wewnętrznym uczuciu.

— Cailleach to... czy to wiedźma? – zapytała Cassie, a babcia skinęła głową. — No dobrze.

Cassandra wstała z zainteresowaniem i stanęła przed kominkiem. — Wystarczy chcieć – przemknęło jej przez głowę. Jej żołądek skręcał się z podniecenia. A może ta moc gromadziła się w obszarze splotu słonecznego...?

Cailleach – szepnęła.

Nic się nie stało. Cassie spojrzała na swoje ręce i dotknęła swojej twarzy, ale wszystko było jak zwykle. Już była zdenerwowana, że znowu trzeba będzie wielu godzin ćwiczeń, ale po kilku sekundach poczuła dziwne ruchy pod skórą, jakby coś pełzało prosto w mięśniach i kościach.

Cassandra westchnęła ciężko, czując dziwną falę gorąca i szczególny stan, którego nie potrafiła wytłumaczyć. Zrobiło się nieznośnie gorąco, jakby w środku buzował ogień, a we własnym ciele zrobiło się tak ciasno, że chciała się od tego uwolnić. Chciała stać się czymś więcej... Chciała zniknąć w porywach lodowatego wiatru za oknem. Chciała połączyć się z ulewnym deszczem, który miał nadejść. Wewnętrzna istota domagała się wolności...

Dziewczyna otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że wokół niej nic się nie zmieniło. Podczas gdy ona zmagała się ze sobą i „budziła” swoją prawdziwą naturę, podczas gdy rodziło się w niej coś wyjątkowego, nie minęła nawet minuta.  Agnes nerwowo stukała palcami w podłokietnik krzesła.

A później ręce zaczęły się zmieniać: piękne i cienkie palce zdawały się wysychać i tracić swój naturalny, zdrowy kolor, i nabrały szarego, nijakiego i prawie przezroczystego wyglądu przypominającego zombie. Młode i pełne życia dłonie zamieniły się w dłonie strasznie chudej starszej kobiety.

Zanim Cassandra zdążyła przerazić się rękami, jej wzrok przykuł szary kosmyk. Podniosła włosy, które wydawały się nie jej: nie miały już tej gęstości i piękna, jasnego koloru. Włosy przypominały wyskubaną perukę, którą trzymano w klatce wściekłego psa...

A wtedy fala przepłynęła przez jej twarz. Cassandra podbiegła do lustra. To, co zobaczyła, sprawiło, że cofnęła się ze strachu, ale zebrała się w sobie i podeszła bliżej. Wyrwany lewy policzek odsłonił szczękę, usta sprawiały wrażenie sklejonych klejem przemysłowym, całe czoło i prawy bok przypominały oparzenie kwasem siarkowym. A z twarzy wydobywała się ledwo zauważalna para, jakby właśnie spryskano twarz tym kwasem. Górnych powiek brakowało całkowicie. Dziewczyna podeszła jeszcze bliżej i dotknęła swoich ust. Wyglądały, jakby były jednocześnie zszyte i sklejone, ale udało jej się je otworzyć. Od razu szczęka jej zaskrzypiała, jak stare i zardzewiałe zawiasy. Cassandra była przestraszona i zafascynowana jednocześnie, dlatego przeoczyła jeden mały szczegół...

— Wyglądam jak trup, który co najmniej rok leżał w ziemi...

Odwróciła się i poszła do babci, a ona już wstała, żeby podejść bliżej, ale potem osłupiała i usiadła z powrotem na krześle. Agnes w ogóle nie interesowała się jej „esencją”. Dużo bardziej interesowały ją płonące oczy wnuczki...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro