12 | Chloe Fields

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chloe Fields miała siedem lat, gdy jej mama, Emilie, wydała swoją pierwszą książkę.

     Nie pamiętała z tamtego czasu zbyt wiele. Jedynie to, że przez blisko rok to głównie tata się nią zajmował, bo mama cały czas siedziała przed komputerem lub notatnikiem i zapisywała różne słowa, poprawiała zdania, które jej się nie podobały, zmieniała niepasujące sceny, co chwilę dopisywała i usuwała tekst. Przychodziła do niej wtedy często wieczorami, gdy Chloe leżała już w łóżku, gotowa do snu i czytała na głos jej ulubioną bajkę, Królewnę Śnieżkę. Mówiła, że już niedługo, gdy Chloe będzie starsza, a ona sama ukończy swoją powieść, wreszcie będzie mogła się z nią podzielić swoim doświadczeniami związanym z prawdziwymi książkami. Chloe tego nie rozumiała – naprawdę lubiła Królewnę Śnieżkę.

     Pamiętała za to dokładnie dzień, w którym mama skończyła pisać i wszystko od nowa poprawiać, dzień, w którym dostała wiadomość od wydawcy, a także dzień, w którym poznała dokładną datę premiery. Jednego dnia wszystko było normalnie, a już następnego dnia życie Emilie Fields, jak i jej rodziny, zmieniło się bezpowrotnie.

     Książka zatytułowana Utracone nadzieje odniosła ogromny, niespodziewany sukces. Opowiadała o życiu chłopca imieniem Gabriel Everett, który w wieku sześciu lat zjawił się w domu dziecka. Zabrano go z niego niecały rok później. Rodzina, do której trafił, z początku wydawała się ziszczeniem jego najskrytszych pragnień, do czasu, aż jego przyszywany ojciec, Joseph Gardon, zaczął pić i popełnił samobójstwo, skacząc pod koła pociągu, gdy Gabe miał siedemnaście lat. Chłopiec bardzo przeżył tę tragedię, zaczął zadawać się ze złym towarzystwem i trafił do poprawczaka aż do ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia. Wyszedł stamtąd dokładnie tydzień po swoich urodzinach, z brakiem jakichkolwiek perspektyw i pomysłów na życie. Jego przyszywana matka zniknęła bez słowa – nie znał nikogo bliskiego, jego wszyscy przyjaciele odwrócili się od niego i szybko dotarł do jednego krótkiego wniosku; został zupełnie sam. Mimo wszystko los uśmiechnął się do niego, gdy pewnego dnia spotkał na ulicy swoją opiekunkę z domu dziecka, która postanowiła mu pomóc.

     Utracone nadzieje okazały się bestsellerowym melodramatem, w którym zaczytywali się absolutnie wszyscy. Sama Emilie Fields odnajdywała w nim kawałek samej siebie i była widocznie dumna i zadowolona ze swojej pracy. Spełniła swoje największe marzenie, a do tego miała piękną córkę, inteligentnego syna i kochającego męża. Wtedy nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek może być nieszczęśliwa.

     Od tamtych dni minęło już jedenaście lat, a Emilie Fields nie napisała od tamtego czasu ani jednego rozdziału wartego uwagi. Oczywiście – próbowała. Przecież podpisała umowę, w której zobowiązała się do napisania powieści, która chociaż w połowie powtórzy sukces jej debiutu. Pierwszy manuskrypt okazał się porażką, umowa została zerwana z ugodą obu stron, a Emilie zrozumiała, że nigdy żaden człowiek nie powinien być pewien swojego sukcesu i swojego szczęścia, bo ani sukces, ani tym bardziej szczęście, nie jest trwałe.

     Chloe było szkoda swojej mamy. Szczerze mówiąc – naprawdę uwielbiała Utracone nadzieje. Była zakochana w Gabie i jego osobowości, lubiła wracać do tej historii, nad którą tyle rozmyślała i tyle wypłakała.

     Uważała, że Emilie była naprawdę utalentowana i zasługiwała, aby w to uwierzyć – jej mama jednak wydawała się zupełnie wymazać tę część siebie ze swojej świadomości. Poza tym, bardzo się zmieniła. W głowie Chloe wyraźnie zarysował się obraz jej mamy z książką gdziekolwiek by nie była, z notatnikiem i długopisem, aby zapisać swoje pomysły od razu, gdy przyjdą jej na myśl. Jednak Emilie nie miała w rękach książki odkąd Chloe skończyła dwanaście lat, a o Utraconych nadziejach mówili tylko i wyłącznie krytycy, którzy negatywnie oceniali inne pojawiające się na rynku pozycje: ''czuję, że ta powieść powtórzy trajektorię lotu pracy E. Fields". Zmieniła się także z charakteru – rzadko się uśmiechała, prawie w ogóle nie rozmawiała o literaturze, nie marzyła, chcąc twardo stąpać po ziemi, nigdy nie powtarzała Chloe, jak to miała kiedyś w zwyczaju robić, że „nic nigdy nie jest po prostu czarne lub białe", bo teraz dla Emilie Fields wszystko było po prostu czarne lub białe. Arthur, mąż Emilie, a tata Chloe, patrzył na nią smutnymi oczami, a Chloe miała wrażenie, że ich małżeństwo powoli zamieniało się w Josepha Gordona. Nienawidziła siebie za tę myśl. Zrozumiała ile nieporozumień i nieszczęścia może wyniknąć z czyjegoś niepowodzenia.

     Jej mama cały czas powtarzała, że nie ma już nic więcej do powiedzenia".

     Chloe nie mogła pozbyć się tej myśli z głowy, gdy we wtorkowy poranek zeszła do kuchni. Zastała mamę przy stole, z kubkiem czegoś ciepłego, herbaty lub kawy i z wysłużoną książką rozłożoną przed nią. Ten widok tak zdziwił osiemnastolatkę, że przez chwilę stała po prostu w progu i nie wiedziała co zrobić. Emilie wyczuła jej obecność, bo podniosła głowę, a na jej ustach wymalował się uśmiech.

     - Dzień dobry – powiedziała miękkim głosem, zamykając książkę. Chloe nie mogła się powstrzymać przed spojrzeniem na jej okładkę. Tytuł „Utracone nadzieje" zakuł ją w oczy.

     - Dzień dobry – odpowiedziała i zrobiła krok do przodu. Postawiła torbę na wolnym krześle i założyła kosmyk włosów za ucho. – Co tu robisz?

     - Wzięłam wolne. Postanowiłam dzisiaj posprzątać. Idealna pogoda – mruknęła wesoło i wstała, aby przenieść na stół talerz z kanapkami. – Smacznego.

     - Dziękuję.

     Chloe wzięła gryz, ale ten stanął jej w gardle i z wielkim trudem go przełknęła. Herbata, którą nalała sobie do kubka, była zbyt gorąca i gdy Chloe się napiła, tylko się sparzyła.

     - Czy mogłabyś posprzątać w swojej szafie, gdy wrócisz? Wywiozłabym ubrania do sierocińca.

     - Pewnie.

     Gabe Everett stanął jej przed oczami jak żywy.

     Chyba jednak nie była w stanie przemilczeć tego tematu. Gdy już miała otworzyć usta, mama ją ubiegła, biorąc do rąk powieść i przez chwilę przyglądając się jej okładce.

     - Znalazłam ją rano w szufladzie. I przypomniałam sobie to wszystko, co mu zrobiłam...

     - Komu?

     - Gabe'owi. Skrzywdziłam go.

     Chloe nieznacznie się cofnęła. Poczuła się niezręcznie. Poczuła się zaatakowana.

     - Taki świat dla niego stworzyłaś, bo w takim miał żyć.

     - Zabiłam go – powiedziała.

     - Mamo, to tylko książka – odparła szybko Chloe, przerażona słowami swojej mamy, choć wcale nie sądziła, że „to tylko książka".

     - Tak uważasz? – spytała, szukając wzrokiem oczu swojej córki.

     Chloe wstała, pragnąc się zrehabilitować. Założyła torbę na ramię i podeszła do mamy, kładąc dłoń na jej ramieniu.

     - Wiesz, że też kocham Gabe'a. Ale musisz pozwolić mu odejść, ruszyć się z miejsca. Jest dorosły – powiedziała, wywołując u swojej mamy cichy śmiech. – Wiesz, uważam, że to najlepsze życie, jakie ktokolwiek mógł mu zaproponować.

     Emilie uśmiechnęła się do swojej córki uśmiechem, który aż krzyczał, że jej nie wierzy.

     - Leć do szkoły, spóźnisz się – powiedziała i wstała. – Zrobiłam ci kanapki.

     Podała Chloe jej drugie śniadanie, a Chloe przez chwilę nie wiedziała co zrobić. Mama nigdy nie robiła jej śniadań do szkoły. Obie ucałowały się w policzki na pożegnanie i zanim Chloe wyszła, założyła jeszcze buty. Zamknęła za sobą wejściowe drzwi, przystanęła na sekundę i zaczęła w myślach przekonywać siebie, że wcale nie ma powodów do płaczu.

*

Dzień był równie zły, jak Chloe myślała, że będzie. Na matematyce nauczyciel widocznie stracił do niej cierpliwość i usadził ją w pierwszej ławce, jak małą dziewczynkę, a na angielskim prawie trafił ją szlag, gdy Chase Braford gadał z Tonym Yatesem przez całą lekcję, o mało co nie doprowadzając Freu do płaczu. W tamtej chwili Chloe z całego serca nie znosiła tych dwóch chłopców, szkoły, nauczycielki, która nie potrafiła być nauczycielką i postawić się tym kretynom, ale przede wszystkim nie znosiła utraconych nadziei. Tych jej matki i tych należących do niej.

     Alison zastała ją na korytarzu, siedzącą na jednej z ławek, już po dzwonku. Chloe miała wrażenie, że przyjaciółka była zdziwiona jej widokiem, jakby dopiero co przypomniała sobie, że ktoś taki istniał, ale szybko się zreflektowała i do niej dosiadła, marszcząc brwi.

     - Co tu robisz, co?

     Chloe wkurzyło nawet to pytanie.

     - Zrywam się z francuskiego, nie widać?

     Dobrze, powinna być milsza. Powinna.

     - Wow, co jest?

     - Nic.

     Chloe była raczej typem osoby, która chętnie zwierzała się swojej najlepszej przyjaciółce, bo wtedy łatwiej było jej poradzić sobie z tym ciężarem, który nosiła. Poza tym, Alison zawsze potrafiła poprawić jej humor, powiedzieć coś, co naprawdę miało sens i choć trochę jej ulżyć. Jednak w tamtym momencie Chloe nawet nie przeszło przez myśl, aby podzielić się z nią sytuacją ze swoją mamą. Alison nie wiedziała wszystkiego – nie wiedziała, że Emilie Fields miała poważne problemy z samą sobą, jakby sama zamieniła się w Gabe'a i jego demony, że czasami zachowywała się jak mała dziewczynka, a nie jak dorosła kobieta i że Chloe bardzo często zastanawiała się, dlaczego tak się dzieje, dlaczego Bóg w ogóle na to pozwala.

     - Przecież widzę – nalegała Alison.

     - Nic się nie dzieje, po prostu mam zły humor – powiedziała, biorąc parę głębokich wdechów, aby się uspokoić.

     Przez paręnaście sekund siedziały w ciszy, jakby obie zastanawiały się, co powinny powiedzieć. Panowała niezręczna atmosfera, niemalże dusząca i Chloe przez chwilę wpadła na pomysł, że może nic nie dzieje się bez przyczyny - że może jej mama zniszczyła życie Gabe'owi, aby teraz to on zniszczył życie jej i zupełnie tak samo będzie z nią, choć jeszcze nie znała żadnych konkretnych szczegółów.

     - Chodź – odezwała się nagle Alison i wstała. Miała na sobie krótką, plisowaną spódniczkę w kolorze granatowym i Chloe szybko ją rozpoznała – dokładnie pamiętała, jak Alison znalazła ją przecenioną na pewnej stronie internetowej, ale nie wiedziała, że w końcu zdecydowała się, aby ją kupić. – Pójdziemy na pizzę, co ty na to? Albo do jakiejś księgarni, kupię ci książkę.

     Na słowo „książka" Chloe rozbolała głowa.

     - Wolę pizzę – odpowiedziała, zanim zdążyła się powstrzymać. – Dzięki, Ali.

      Uśmiechnęła się do niej i Chloe nagle poczuła się tak niezmiernie szczęśliwa, że zapiekły ją oczy od łez. Jak to możliwe, że taka mała rzecz mogła tak uszczęśliwić drugiego człowieka?

     Ruszyły w stronę wyjścia i już, gdy miała popchnąć drzwi, usłyszały za sobą kroki i gruby głos.

     - Przepraszam, dokąd się wybieracie?

     Spojrzały na siebie, zanim odwróciły się do tyłu w tym samym momencie. Stał przed nimi dyrektor Froyd, w swoim czarnym garniturze i teczką pod pachą. Chloe zawsze się go bała, ale Alison zdawała się być równie wyluzowana jak w obecności swojego ulubionego nauczyciela.

     - Chciałyśmy się przewietrzyć – powiedziała gładko.

     Uniósł brew do góry i zrobił krok w ich stronę.

     - W środku lekcji? Czemu nie jesteście na zajęciach?

     - Ja... - zaczęła niezgrabnie Chloe, czując, że teraz jej kolej, ale Alison szybko jej przerwała, wydając z siebie ciche, smutne westchnienie.

     - Widzi pan... - urwała, przykładając dłoń do serca. Chloe na nią patrzyła, zupełnie nie mając pojęcia co wyprawiała. – Chloe umarł chomik.

     - Chomik? – spytał, jakby pierwszy raz w życiu usłyszał to słowo.

     - Tak. Miał zawał.

     - Zawał?

     - Prawda? – mruknęła. – Chloe bardzo go kochała, miała go odkąd pamiętała. Widzi pan? Nawet nie jest w stanie się odezwać.

     Oboje spojrzeli w jej stronę, a Chloe wiedziała, że powinna zrobić jakąś okropną minę, ale była tak zdziwiona tym, co właśnie się działo, że nawet nie była w stanie zamknąć ust.

     - Och, tak... - powiedział nagle pan Froyd i zaczął gwałtownie mrugać. Chwilę przeskakiwał z twarzy Chloe na twarz Alison, aż w końcu na jego ustach nie pojawił się mały uśmiech. – W porządku, prawie wam się udało. Idźcie na lekcje, zanim trafi mnie szlag.

     - Dzięki wielkie, panie Froyd – Alison złapała Chloe za rękę i pociągnęła ją w stronę korytarza. – Jeszcze nad tym poćwiczę!

     Gdy były już na drugim piętrze, Chloe postanowiła się odezwać.

     - Jak to się stało, że nie dał nam żadnej kary?

     - Myślę, że miała tutaj coś do gadania moja nowa spódniczka od Tommy'iego Hilfigera, ale nie dam sobie ręki uciąć. Przepraszam, Chloe, próbowałam. Ale wciąż możemy nie iść na lekcje.

     - Lepiej nie, bo jeszcze to sprawdzi i wtedy już nawet ta spódniczka nam nie pomoże – westchnęła ciężko Chloe i zerknęła na zegarek na swoim nadgarstku. – Minęło dopiero piętnaście minut, chodźmy. Co masz?

     - Biologię. A ty?

     - Francuski.

     - Je suis désolé.*

     - Bardzo zabawne.

     Rozstały się na schodach. Alison zbiegła na dół, a Chloe zrezygnowana weszła na górę. Gdy szła korytarzem, zobaczyła pod drzwiami jakąś osobę, która stała oparta niedbale o ścianę. Dopiero gdy podeszła bliżej, rozpoznała Chase'a Braforda. Miał na sobie ciemne dżinsy i białą koszulkę z czarnymi, długimi rękawami. Spojrzał na nią, bo wyczuł jej kroki, ale nic nie powiedział; pewnie ledwo ją kojarzył, a Chloe nie miała zamiaru być dla niego miłą, tym bardziej, że on zawsze zachowywał się jak skończony kretyn. Minęła go, a jej ręka zamarła na klamce, gdy usłyszała jego głos. Był zachrypnięty, jakby dopiero co wstał lub właśnie wypalił parę papierosów pod rząd.

     - Radzę nie wchodzić. Właśnie zostałem tam niesympatycznie potraktowany. Wydaje mi się nawet, że przeklęła do mnie po francusku, ale nie jestem pewien.

     Oderwała dłoń od klamki i spojrzała na niego sceptycznie.

     - Serio?

     - Nie. Ale poważnie nie radzę wchodzić.

     Chloe nabrała ochoty, aby wyzwać go po francusku, ale nie znała zbyt wielu obraźliwych słów w tym języku, dlatego jedynie zapukała i zanim weszła do środka, usłyszała jego cichy śmiech.

     Chyba nikt nie działał jej na nerwy tak bardzo, jak Chase Braford. A przecież zamieniła z nim ledwo trzy zdania.



*Je suis désolé. - Przykro mi. (Przynajmniej tak twierdzi tłumacz Google.) (Tak swoją drogą, to zabawna historia; cieszyłam się na liceum, bo obiecałam sobie, że zacznę uczyć się francuskiego i wreszcie będę mogła wtrącać jakieś słówka do swoich opowiadań. Ale jednak nie poszłam na francuski. Więc here I am.)


a/n Rozdział znowu wcześniej! 13. pojawi się w środę, 14. w niedzielę, a od 15. rozdziały będą już regularnie co tydzień, w soboty.

Jak przygotowania do świąt? Życzę Wam, abyście spędzili je w ciepłej, spokojnej, bezpiecznej (!) atmosferze - to najważniejsze. I aby coś zmieniły w Waszym życiu (na lepsze). Z każdym dniem uświadamiam sobie, że zmiany są dobre. Może nie takie ogromne, ale małe, malutkie, malusieńkie.

Jak podoba Wam się rozdział? Co myślicie o mamie Chloe? Trzymajcie się ciepło i najedźcie się podczas Wigilii!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro