01 | Chloe Fields

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


CZĘŚĆ I: PRZED

///

Chloe Fields właśnie wylała na siebie piwo.

     W ciągu jednej chwili może stać się wiele rzeczy. Tym bardziej, gdy jesteś na imprezie pełnej pijanych ludzi. Możesz, na przykład, zaprzyjaźnić się w ułamku sekundy z nielubianą dotychczas osobą. Może urwać ci się film. Możesz zatruć się jedzeniem i następny dzień spędzić w łazience. Możesz także poznać nowych ludzi, dowiedzieć się wielu rzeczy, a przede wszystkim dobrze się bawić spędzając czas z najbliższymi znajomymi. Ale możesz także wylać na siebie piwo na oczach chłopaka, który podoba ci się od szóstej klasy.

     Pierwszym ruchem Chloe już po fakcie, było podniesienie głowy i spojrzenie na jego twarz. I znowu – Josh Grinson mógł zachować się różnie. Mógł się zaśmiać, z niej lub z nią, mógł się do niej odezwać i spytać, czy wszystko okej i mógł także ją wyzwać. On jednak nie zrobił żadnej z tych rzeczy – zerknął na nią, jakby była niewidzialna i z dziewczyną uczepioną jego boku ominął ją i zostawił wśród tańczących ludzi.

     Chloe Fields dokładnie pamiętała dzień, w którym pierwszy raz zobaczyła Josha Grinsona – mieli wtedy po trzynaście lat. Siedział na murku razem z dziewczyną w zielonej sukience i pokazywał jej coś na niebie – ptaka lub samolot, Chloe tego nie wiedziała. Zresztą nawet nie pokusiła się, by spojrzeć w górę, zbyt zapatrzona w tego chłopca – jasnego, namalowanego samymi ciepłymi kolorami. Nigdy wcześniej nie sądziła, że kiedykolwiek jakiś chłopak się jej spodoba - a wtedy tam stała, patrząc i nie mogąc oderwać od niego wzroku. To było pięć lat temu.

     I gdy minęło pięć lat, Chloe Fields wciąż potrafiła spóźnić się na lekcję lub zupełnie ją opuścić, okłamać rodziców, założyć na siebie coś, czego dobrowolnie by nie założyła, rozmawiać z ludźmi, którzy ją denerwowali - tylko po to, aby Josh Grinson zwrócił na nią uwagę. Z wyglądu się nie zmienił – oprócz tego, że urósł, zmężniał oraz przybrał na mięśniach i wadze. Miał krótko obcięte włosy w kolorze brązu, w słońcu mieniącym się jak miód, błękitne oczy i coś, co wszystkich do niego przyciągało.

     W wielkim skrócie – Josh Grinson był kimś.

     Na dobrą sprawę Chloe nigdy nie miała okazji dłużej z nim porozmawiać. Czasami zdarzało się, że się z nią witał – wtedy, gdy uśmiechał się do jej najlepszej przyjaciółki, Alison Selliman. To nie tak, że Alison nigdy nie próbowała mu jej przedstawić – próbowała. Najczęściej na imprezach takiej jak ta, na której Chloe obecnie była, gdy Josh był kompletnie pijany, a jego oczy błyszczały od alkoholu. Może robiła to specjalnie, może nie. Chloe nigdy nie wiedziała co Alison robiła specjalnie, a co nie.

     Chloe Fields z sercem zatopionym w swoim żołądku ruszyła przed siebie, w poszukiwaniu toalety. Gdy już ją znalazła, musiała przeczekać cztery osoby stojące przed nią w kolejce, trzymając tymczasem mokrą i lepiącą się koszulkę z dala od swojego ciała. Nie dość, że było jej niesamowicie przykro z powodu Josha, to jeszcze zniszczyła swoją nową bluzkę. Zmieniła zdanie w ostatniej chwili – puściła przed sobą dziewczynę z zakręconymi w loki blond włosami i przeciskając się na schodach pomiędzy całującą się parą a chłopakiem z piwem, szybkim krokiem poszła w stronę wyjścia.

     Imprezę zorganizował Chaz Crawford. Chloe nie wiedziała o nim zbyt dużo, oprócz tego, że był chłopakiem Judie Arnett i grał w szkolnej drużynie piłki nożnej. Chyba nie planował przybycia aż tak wielu gości, ale Chloe nie podejrzewała, aby był z tego powodu zły.

     Było ciemno. W powietrzu pachniało papierosami lub to sama Chloe nimi pachniała - miała wrażenie, że ten okropny zapach w nią wsiąkł. Marzyła o położeniu się do swojego ciepłego łóżka i zapadnięciu w sen, najlepiej wieczny. Chloe dziękowała w myślach za to, że mieszkała tylko uliczkę dalej. Planowała po cichu wejść do swojego pokoju (o ile jej się to uda) i zmienić tę śmierdzącą koszulkę. Najlepiej od razu wyrzucić ją do kosza, aby nie przypominała jej o tym feralnym momencie z jej feralnego życia i minie Josha Grinsona. Chyba już wolałaby, aby zaśmiał jej się w twarz.

     Od kiedy tylko pamiętała było właśnie tak. Ona widziała go wszędzie – w każdym chłopaku, w każdym cieniu rzucanym na ziemie, w każdym nieznajomym, którego mijała. A on nawet nie znał jej imienia. Dlaczego tak to wyglądało? Miała serdecznie dość tego palącego ucisku w klatce piersiowej, który czuła, gdy on znowu miał u boku inną dziewczynę (a należało przyznać, że zdarzało mu się to częściej niż powinno). Alison milion razy, widząc, jak Chloe do niego wzdychała, powtarzała jej, że to nie chłopak dla niej, ale ta jakby w ogóle jej nie słyszała. Czasami trudno było uwierzyć, że pierwsze zauroczenie mogło być takie trwałe. Przecież Chloe Fields nawet nie znała Josha Grinsona. Mimo że chciała go znać.

     Lubiła tę okolicę. Lambertville było spokojne, ciepłe, znane i dzięki temu bezpieczne. Mieszkały tu rodziny znające się od wielu lat – kupujące sobie wzajemnie prezenty na urodziny nowego dziecka, spotykające się na przyjacielskie obiady lub wieczorne grille i rozmowy. To właśnie było życie, które ceniła i w którym zasiedziała się Chloe Fields. Życie pełne powtarzającej się co dekadę monotonii, ciągłej, niemęczącej rutyny. Życie wypełnione uśmiechami, pozdrowieniami i tym uczuciem szepczącym, że ludzie potrafili być dobrzy. Chloe miała jednak czasami wrażenie, że te wszystkie kobiety i mężczyźni - ci, którzy nosili ją na rękach, gdy była mała, a mama zajmowała się akurat Deanem, który zdarł sobie kolana; ci, którzy kupowali jej lizaki, gdy spotkali się przypadkiem w sklepie – oni wszyscy byli dobrzy tylko dla ludzi im znanym. Co to o nich mówiło?

     Czasami, gdy nocowała u Alison, a ta podkradała z barku rodziców jakiś alkohol, Chloe marzyła o wydostaniu się z tego miejsca. Może gdzieś na wschód, a może do Chicago, Nowego Jorku – gdziekolwiek indziej, tam, gdzie ludzie nie znają swoich sekretów, bo jest po prostu zbyt dużo ludzi i zbyt dużo sekretów. Gdzieś, gdzie mogłaby zacząć od nowa, może nawet od nowa się urodzić. Myślała o tym tylko w momentach słabości. Na co dzień kochała rutynę i nie znosiła zmian. Uwielbiała to miasteczko, mimo że czasami doprowadzało ją do szału. Było stałym elementem jej życia, którego czepiała się, gdy nie miała niczego innego pod ręką. Nie wyobrażała sobie mieszkania gdzie indziej - a swoje głupie przemyślenia na temat przeprowadzki zawsze przypisywała paplaninie Alison o jej przyszłym wielkim życiu w wielkim mieście, gdzie wszystko wreszcie będzie tak, jak ona tego chce.

     Chloe zaczęła grzebać w torebce przewieszonej przez jej ramię. Musiała ukucnąć i położyć torbę na ziemi. Na szczęście znalazła telefon zanim wyrzuciła na chodnik wszystkie rzeczy, które nosiła w środku. Było po drugiej w nocy; przeklęła pod nosem, wiedząc, że umówiła się z rodzicami, że wróci do domu wpół do drugiej, a potem z przerażeniem zobaczyła na wyświetlaczu dużo nieodebranych połączeń od mamy, a także parę SMS-ów. Miała całkowicie przechlapane. Szybko podniosła się i biegiem – biegła przez pierwsze pięćdziesiąt metrów, a potem dostała zadyszki – ruszyła w stronę domu, w myślach błagając, aby rodzice nie byli na nią aż tak wściekli. A gdy już dotarła do drzwi, okazało się, że były otwarte, a nikogo nie było na dole. Przekręciła klucz w zamku, wyłączyła światło w korytarzu i weszła do kuchni, aby nalać sobie wody – przy stole, na jednym z krzesełek, zobaczyła Deana, na którego widok wydała z siebie pisk i przerażona lekko podskoczyła do góry.

     - Przestraszyłeś mnie – jęknęła, przykładając zimną dłoń do klatki piersiowej. Czuła jak mokra koszulka przylepiła się do jej skóry.

     - Och, wybacz mi – powiedział sarkastycznie, po czym wstał i się rozciągnął. – Super, że postanowiłaś przyjść. Serio. Bardzo się cieszę.

     Było jej wstyd. Ale cieszyła się, że pierwszą osobą, którą zobaczyła był jej brat, a nie mama lub tata.

     - Gdzie rodzice? – spytała, odwracając się i wyjmując z lodówki butelkę wody. Musiała potrzymać chwilę wodę w ustach, zanim ją połknęła, bo była lodowata.

     - Mama usnęła. Siedziała na kanapie, ale zaniosłem ją do sypialni. Tata śpi.

     - A ty? Co tu robisz?

     Chwilę głupio na nią patrzył, w końcu kręcąc głową, jakby chciał odgonić od siebie jakieś robactwo.

     - Poważnie, Chloe? Dobranoc.

     Wyszedł, zostawiając ją samą. Wsłuchiwała się w dźwięk, jaki wydawały jego skarpetki w spotkaniu z podłogą, dopóki ten nie zamilkł.

     Dean był od niej starszy o cztery lata. Nie mieszkali razem, bo studiował w Bostonie i tam wynajmował mieszkanie wraz ze swoją dziewczyną, Charlotte. Czasami jednak ich odwiedzał, przyjeżdżał na weekend lub na ważne uroczystości, takie jak imieniny lub urodziny mamy, taty i Chloe, a także święta. Wtedy był w domu od trzech dni – właśnie wrócili z Charlotte ze swoich tygodniowych wakacji, które w całości sobie zafundowali i wracali do Bostonu już dzisiaj, zważając na godzinę. Rodzinny dom Deana był ich przystankiem po drodze, chwilą na odwiedzenie ludzi, których nie widuje się zbyt często, mimo że bardzo się tego pragnie. Chloe często przyłapywała się na tęsknocie za nim – za jego wywyższaniem się i traktowaniem jej jak młodszej siostry, ale i za tym, że był kolejnym stałym i bezpiecznym elementem jej życia. Czasami wciąż potrzebowała chwili, aby skojarzyć jego postać z jego mieszkaniem w innym mieście – jak dla niej jego miejsce zawsze było w jego pokoju, gdzie na ścianach wisiały koszulki ulubionych sportowców, dyplomy i najróżniejsze nagrody za najróżniejsze osiągnięcia.

     Nagle Chloe Fields poczuła się bardzo smutna.

     Mimo to wyłączyła resztę świateł i ruszyła na górę, omijając te schodki i miejsca, w których skrzypiały. Było jej zimno i chciała jak najszybciej dostać się do swojego pokoju.

     Nawet nie zapaliła lampki, gdy weszła do własnej sypialni. Przez głowę zdjęła zamoczoną koszulkę, która powoli wysychała i zapobiegawczo wrzuciła ją pod łóżko, tak, aby nikt jej nie znalazł. Obiecała sobie wyprać ją rano. Spod kołdry wyciągnęła piżamę, składającą się z długich spodni i cienkiej podkoszulki. Zanim naciągnęła ją na swoje ciało, zdjęła stanik, aby było jej wygodniej. Krótką chwilę później leżała na materacu, tak szczelnie okręcając się pościelą, jakby jej struktura miała pomóc Chloe w wyleczeniu się nie tylko z całkiem prawdopodobnego kaca, ale i ze wspomnienia Josha Grinsona.

     Chloe Fields obiecała sobie, że już nigdy więcej nie dotknie piwa. (Bo na obietnicę nie marzenia o dotknięciu Josha Grinsona było jak dla niej stanowczo zbyt wcześnie.)


a/n Dziękuję za wszystkie głosy i komentarze pod prologiem. KOCHAM WAS!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro