28 | Chloe Fields

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chloe Fields miała beznadziejny humor.

     Czasami tak po prostu jest - człowiek budzi się z rana i wie, że to nie będzie jego dzień. To samo spotkało Chloe w poniedziałkowy poranek, gdy otworzyła oczy i poczuła okropny ból głowy. Trochę ustąpił po dwóch tabletkach przeciwbólowych, ale nie tak, jak powinien. Cudem znalazła jakieś ubrania do szkoły - zwykłe dżinsy i szary golf. Na pierwsze zajęcia dobiegła spóźniona o dokładnie dwadzieścia sześć sekund.

     Alison Selliman także nie wydawała się czuć dobrze. Mimo to, jak zawsze, wyglądała perfekcyjnie w spodniach z wysokim stanem i bluzie z rękawami podwiniętymi do łokci. Obie dziewczyny stały pod salą od angielskiego, czekając na dzwonek, gdy podeszła do nich Judie Arnett z miłym uśmiechem na ustach. Przerwała ciszę, którą panowała między Chloe a Alison od początku przerwy.

     - Cześć - powiedziała i przywitała się z każdą buziakiem w policzek. Zaczęła grzebać w swojej torbie, po chwili wyjmując z niej komórkę. - Jak mija wam dzień?

     - Spójrz na nas - odparła Alison i mimo niesympatycznej miny, jej głos zabrzmiał przyjemnie. To była jedna z rzeczy, którą Chloe doceniała w Alison; jej nieprawdopodobne przysposobienie do udawania, nieważne jak przedstawiała się sytuacja. 

     - Patrzę. Okej. Widzę.

     - A ty jak się trzymasz, co? Jak minął ci weekend? - spytała Chloe, prostując się na widok Josha Grinsona za plecami Judie. Był ubrany cały na czarno, z kapturem na głowie. Gdy przeszedł obok nich, nawet nie witając się z Alison, Chloe zobaczyła na jego twarzy coś czerwonego i szybko zorientowała się, że były to jakieś zadrapania. - O Boże! Co mu się stało?

     - Komu?

     Judie obejrzała się za siebie ze zmarszczonymi brwiami. Chloe posłała Alison zdziwione spojrzenie, a ona odpowiedziała jej podobnym.

     - No co?

     - Co się stało Joshowi?

     - Och - mruknęła Judie, jakby nagle rozumiejąc. - Słyszałam, że pobili się z Chasem. Ale szczerze w to wątpię.

     - Nie gadałaś z Chasem?

     - Nie. Dowiedziałam się o tym dopiero dzisiaj.  

     - A ty? - Chloe spojrzała na Alison.

     - Co ja?

     - Gadałaś z Joshem? Wiesz, czy wszystko w porządku?

     Chloe dostrzegła wyraz twarzy swojej najlepszej przyjaciółki i od razu pożałowała tego pytania.

     - Nie gadałam z nim od imprezy - powiedziała szorstko akurat w momencie, w którym zaczął dzwonić dzwonek. - Nic nie wiem.

     Coś nie pasowało i Chloe o tym wiedziała, ale nie chciała drążyć tematu. Chloe i Alison weszły do klasy, a Judie poszła na swoje zajęcia. Nauczycielka pojawiła się chwilę później. Po dwudziestominutowym poprowadzeniu tematu lekcji, stanęła przed swoimi uczniami z kartką i poczekała, aż wszyscy ucichną.

     - Dobrze, a teraz usiądźcie w parach projektu. Chciałabym, abyście przedyskutowali, jak macie zamiar się zorganizować. Tylko, błagam was, nie bądźcie za głośni.

     Oczywiście - po klasie poniósł się szmer będący wszystkim poza ciszą. Chloe zaczęła rozglądać się dookoła siebie i wreszcie go zobaczyła. Chase Braford siedział w środkowym rzędzie, przed Ivy Cooper, do której akurat podszedł Yates. Chloe przez chwilę nie wiedziała jak się zachować i to dlatego ulżyło jej, gdy zobaczyła, jak Chase wstaje i idzie w jej kierunku, aby zająć miejsce przed nią, zwolnione przez Yatesa. Dzisiaj miał na sobie ciemne spodnie i granatową bluzę z napisem Champion na piersi. Jego jasne włosy wydawały się trochę ciemniejsze niż zazwyczaj i akurat musiał odgarnąć grzywkę z oczu, gdy siadał. Spojrzał na nią i to wtedy Chloe zobaczyła jego twarz. Miał wyraźne zadrapanie przy wardze, siniaka na policzku i parę innych obrażeń na skórze. Widząc jej przestraszony wzrok, uśmiechnął się w lekko kpiący sposób.

     - Wiem. Wyglądam kolorowo.

     Miał niższy głos, niż się spodziewała. Cały był inny i Chloe nie wiedziała dlaczego. Może po prostu dla niej był inny, po tamtym spotkaniu na kładce przy Dołach. Na samą myśl o jej luźnym i niegrzecznym zachowaniu, poczuła wstyd i wyrzuty sumienia. Potraktowała go tam jak dobrego kolegę, a nie jak chłopaka, którego zupełnie nie zna.

     - Wiesz, w dzisiejszych czasach ludzie lubią kolorowe rzeczy - powiedziała głupio.

     - Dzięki. Skoro mamy to już za sobą... Jaką w ogóle mamy książkę, co?

     - Zabić drozda.

     - Czytałaś to?

     - Tak. A ty?

     - Chyba pierwsze dwadzieścia stron - mruknął po dłuższej chwili, podczas której zastanawiał się nad odpowiedzią. - Była nudna.

     Chloe nie mogła powstrzymać śmiechu.

     - Była nudna? Masz na myśli pierwsze dwadzieścia stron?

     - Dokładnie.

     - Moim zdaniem była świetna.

     - Wiesz, czasami rzeczy są świetne, ale nudne - uzupełnił, wygodniej opierając się na krześle, które wcześniej odwrócił w jej stronę. Miał na twarzy półuśmiech, ale Chloe nie potrafiła zdecydować, co oznaczał.

     - W takim razie nie była nudna.

     Dopiero wtedy zwróciła uwagę na swoje dłonie, w których szybko obracała długopis. W paru miejscach umazała się tuszem. Jak najszybciej schowała ręce pod stolik, nie chcąc, aby Chase na nie spojrzał. Denerwowała się, choć nawet nie miała czym.

     - Dobra, Chloe, nie jestem w tym zbyt dobry, więc po prostu powiesz mi, co mam zrobić, a ja to zrobię, okej? - powiedział, pochylając się w jej stronę. Oparł łokcie o jej ławkę. - Uprzedzam, że lepiej nie powierzać mi ważnych kwestii, bo je spieprzę.

     Nie mogła powstrzymać uśmiechu z powodu tonu głosu, jakim to powiedział. Był on na wpół rozbawiony, na wpół poważny, jakby sam nie wiedział, na którą z emocji się zdecydować. Chloe założyła włosy za uszy i spojrzała na niego śmiało, jakby nie była sobą, a zupełnie kimś innym.

     - Nie ma sprawy. Może najpierw ją przeczytasz?

     Westchnął teatralnie i pokręcił parę razy głową w lewo i w prawo. Jego oczy były jasne i wesołe, jakby nie jego. Chloe wcale nie czuła, że rozmawia z Chasem Brafordem, o którym słyszała. Miała wrażenie, że siedzi przed nią chłopak z jego wyglądem, ale z zupełnie innym wnętrzem.

     - Masz na myśli więcej niż dwadzieścia stron, co?

     - Taa - Uśmiechnęła się i położyła dłonie na stoliku. Włożyła skuwkę od długopisu na jej miejsce.

     - Eeee... - zaczął, rozglądając się dookoła siebie. - Simon? Postanowiłem zaprzyjaźnić się z Alison.

     Chloe naprawdę starała się nie roześmiać, ale nie potrafiła. Odwrócił się w jej stronę i także parsknął śmiechem. Chloe była boleśnie świadoma bijącego serce w swojej piersi.

     - Alison jest moją przyjaciółką - powiedziała, starając się być poważną. - Więc może mógłbyś...

     - Być miłym? - uzupełnił, unosząc brwi do góry. - Zachowujesz się, jakbyś mnie nie znała.

     Coś w jego głosie podpowiedziało jej drugą część tego zdania - coś na wzór "i nie powinnaś chcieć mnie znać", albo "niczego nie tracisz", ale jedyne o czym Chloe była w stanie wtedy myśleć, to to, że Chase Braford zrobił na niej dobre wrażenia i z wielką chęcią chciałaby rozmawiać z nim częściej. Starała się nie patrzeć mu w oczy, ale z ogromnym trudem - były takie jasne i czyste. Pomyślała o Josie Grinsonie i jego niebieskich oczach. Nie poczuła niczego specjalnego.

     - Masz rację. Przecież znamy się od lat.

     Oboje zamilkli. Chloe, aby zająć czymś swoje dłonie, zamknęła książkę, którą zdążyła otworzyć na początku lekcji, zanim przyszła nauczycielka i schowała ją do torebki, razem z zeszytem i długopisem. Miała wrażenie, że Chase jej się przyglądał, ale gdy podniosła wzrok, on był odwrócony twarzą w stronę okna.

     - Okej, więc... - zaczął znowu, odsuwając się od jej ławki i opierając się o tył swojego krzesła. - Mówisz, że Zabić drozda jest w porządku?

     - Tak. I, uwaga, tytuł może zmylić, ale nie zabijają tam drozda.

     - Wow, dzięki. Koniec frajdy z czekania na zabójstwo drozda - powiedział urażonym głosem, a Chloe się zaśmiała.

     - Przepraszam. Nie chciałam, abyś robił sobie nadzieję.

     - Słusznie. Moja siostra uwielbia tę książkę - dodał po chwili.

     - Naprawdę? Jak ma na imię?

     - Tessa. Studiuje prawo w Toronto.

     - To świetnie - Uśmiechnęła się szczerze i wyprostowała na swoim miejscu.

     - Ta, jest trochę przemądrzała.

     Chciała powiedzieć, że jej brat też studiuje, może nie prawo, ale wciąż jest przemądrzały i już otwierała usta, ale przerwał jej dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Przez chwilę siedziała zdziwiona, że ten czas tak szybko minął, ale w porę się zreflektowała i wstała. Akurat zapinała swoją torbę, gdy do Chase'a podszedł Simon i zaczęli o czymś żywo rozmawiać, co chwila się śmiejąc.

     Chloe spojrzała w stronę miejsca, gdzie siedziała Alison, ale jej już tam nie było. Poczuła się trochę zdradzona - zawsze czekały na siebie przed wyjściem ze wspólnej lekcji. Jednak ktoś nagle oderwał ją od myślenia o Alison, a była to Judie Arnett, która pociągnęła ją za rękę.

     - Idziemy z chłopakami na Doły, idziesz z nami? - spytała, kiwając głową w stronę Chase'a i Simona, którzy stali przy drzwiach.

     - Och. Nie, Judie, muszę jeszcze...

     - No chodź! Chodź. Będzie miło. Poznasz Simona.

     - Znamy się z Simonem... - mruknęła cicho Chloe, choć nie była to do końca prawda. A Judie o tym wiedziała, bo spojrzała na nią rozbawiona.

     - No pewnie. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Chodź.

     Tym sposobem Chloe Fields skończyła na Dołach z ludźmi, których przez całą swoją licealną karierę omijała szerokim łukiem (może oprócz Judie). We dwie usiadły na ławce, podczas gdy chłopcy stanęli przed nimi i zapalili swoje papierosy. Cała trójka (Chloe nie była w stanie się do tego zmusić) luźno ze sobą rozmawiała. Judie z Simonem co chwila żartowali z twarzy Chase'a, pełnej siniaków, a on jedynie posyłał im krzywy uśmiech, nawet się nie broniąc. Chloe obserwowała ich z bliska, ale miała wrażenie, że stała bardzo daleko, w innej rzeczywistości. Okazali się żywymi ludźmi, którzy potrafili się smucić i uśmiechać, żartować i ranić.

     Według Chloe Fields najbardziej żywy z ich trójki okazał się Chase Braford. Może to przez wyraźne znaki bójki na jego skórze, może przez jego blade dłonie, może przez papierosa lub jasne włosy, które cały czas opadały mu na oczy. Ale było w nim coś innego, niepowtarzalnego, jasnego jak ogień i ciemnego jak jego zgliszcza. Chloe Fields zatopiła się w kolorach, które go otaczały, podczas gdy Chase Braford uporczywie zamalowywał je na czarno.

*

Przy kolacji Chloe cały czas myślała o Chasie, o Zabić drozda, o swoim bracie, za którym tak tęskniła, o Alison, o nauce, która na nią czekała, o swoim tacie po prawej i mamie naprzeciwko. Starała się jeść, ale kolejne gryzy kanapki stawały jej w gardle. Odłożyła ją na talerzyk i zajęła się popijaniem herbaty z cytryną, ówcześnie ją mieszając.

     Rodzice rozmawiali o pracy, ale umilkli chwilę temu. Tata miał rozłożoną gazetę na wolnym miejscu obok i ukradkiem ją czytał. Spojrzenia Chloe i Emilie Fields spotkały się ze sobą nad stołem.

     - Co robicie na angielskim? - spytała mama Chloe, odkładając widelec na talerz i patrząc na swoją córkę.

     W pokoju zrobiło się zupełnie cicho. Chloe czuła spojrzenie swojego taty, które wędrowało od niej, do mamy. W tym domu nie rozmawiało się o angielskim. Nie rozmawiało się o książkach. Nie rozmawiało się o słowach. 

     - Projekt - odparła Chloe, choć ledwo przeszło jej to przez gardło. - Pani Freu podzieliła nas na pary i każdej parze dała książkę, którą należy przeczytać. Musimy też zrobić na jej podstawie prezentacje, napisać wiersz od siebie, a potem interpretację wiersza drugiej osoby z pary.

     - Brzmi świetnie. Z kim jesteś w parze?

     Chloe cały czas obserwowała wyraz twarzy swojej mamy, próbując znaleźć jakąś oznakę niepokoju, ale jej oczy i uśmiech były czyste. Chloe przeszło przez myśl, że może jej mama będzie w stanie zapomnieć o Utraconych nadziejach, że może jeszcze wszystko będzie w porządku i będą normalną, zdrową rodziną.

     - Hm, z Chasem. Brafordem. Może go kojarzycie - powiedziała.

     Arthur Fields roześmiał się głośno i spojrzał na swoją żonę.

     - Pewnie! Nasze dzieciaki chodziły razem do szkoły. Tessa i Dean.

     - Absolutnie się nie znosili - uzupełniła Emilie, z dużym uśmiechem na ustach, pełnym starych chwil i wspomnień. - Doskonale pamiętam pogrzeb Harper. Stali we trójkę przed grobem i wyglądali jak najsmutniejszy obraz na świecie. Jaki jest?

     - Jest... miły - mruknęła szybko, nie bardzo wiedząc czy powiedziała prawdę, czy skłamała. Słowa Emilie o śmierci mamy Chase'a trochę wyprowadziły Chloe z równowagi.

     - To dobrze. A jaką dostaliście książkę?

     - Zabić drozda - odpowiedziała Chloe, bardzo ostrożnie, jakby mówiła do dziecka, a nie do swojej dorosłej mamy.

     - Och, Harper Lee... Świetna powieść. Podobała ci się?

     - Tak. Jest genialna.

     - To prawda. A co ostatnio czytałaś, Chloe?

     - Chyba Cień wiatru.

     - Och, fantastyczna książka. Zafón jak zawsze rozkłada na łopatki.

     W jadalni znowu zapanowała cisza. Wszyscy wrócili do swojego jedzenia i słychać było jedynie szczęk talerzy, sztućców, kubków. Chloe nie mogła się skupić - jej myśli wędrowały od mamy Chase'a, do Deana i Tessy, do uśmiechów jej rodziców. Poczuła się zazdrosna i zła - o to, że Dean dostał najlepszą wersję ich mamy, a ona musiała żyć z tą najgorszą, pokiereszowaną, nadłamaną. 

    - O Boże - powiedziała nagle Emilie.

     Serce Chloe przestało bić, gdy zobaczyła, jak jej mama chowa twarz w dłoniach i zaczyna płakać, najpierw spokojnie, a potem histerycznie. Chloe spojrzała przestraszona na tatę, ale on na nią nie patrzył; już wstał i podniósł z krzesła Emilie, rozkładając jej dłonie i starając się, aby na niego spojrzała. Coś do niej mówił cichym, uspokajającym, kochającym głosem, ale Chloe nie rozróżniała poszczególnych słów. Dźwięczało jej w uszach jak obserwowała swoją mamę w ramionach taty, płaczącą jak mała dziewczynka.

     Podniosła się na sztywnych nogach i podbiegła do zlewu, aby nalać wody do szklanki. Chwilę później postawiła ją na stole, czując łzy w swoich oczach i myśląc o tym, że to ona mogła być powodem histerii swojej mamy - ona i jej głupie książki. Dlaczego w ogóle opowiedziała jej o tym projekcie? Mogła się spodziewać, że tak to się skończy. Była głupia i egoistyczna. Chciała tylko, aby mama poświęciła jej chwilę czasu i nie pomyślała o tym, co może to spowodować.

     - Chloe... - zaczął Arthur, wreszcie zwracając na nią uwagę. - Może pójdziesz do swojego pokoju?

     Kiwnęła głową i zanim wyszła, stała na swoim miejscu jeszcze przez chwilę. Zatrzymała się za ścianą, sztywno do niej przylegając. Słyszała głos swojej mamy, słyszała głos swojego serca, słyszała głos żałości, który od tak dawna dźwięczał w tym domu.

     - Och, Arthur... - zapłakała Emilie Fields. - Dlaczego nie potrafię pisać jak Zafón?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro