38 | Chase Braford

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był piątek, jedenastego listopada, a Chase Braford obchodził swoje osiemnaste urodziny.

     Choć może słowo 'obchodził' to zbyt dużo powiedziane. Po prostu miał urodziny. Osiemnaste. Po prostu. Był pełnoletni. Co za duże i trudne do ogarnięcia słowo - pełnoletność.

     To nie tak, że nie lubił mieć urodzin. Nie lubił tego całego szumu, który im towarzyszył. Nie lubił, że ludzie próbowali do niego zagadać i być dla niego miłym, mimo że go nie lubili, tylko dlatego, że urodził się osiemnaście lat temu. Rocznica własnych urodzin. Co tu właściwie świętować?

     Kiedyś jego urodziny były duże, jeszcze gdy jego mama żyła. Zawsze piekła mu czekoladowy tort z bitą śmietaną i wtykała do niego odpowiednią ilość świeczek. Stał przed stołem i słuchał, jak mama, ojciec i Tessa śpiewali mu razem 'Sto lat' (później dołączył do nich Simon) i był wtedy taki szczęśliwy, choć starał się tego nie okazywać. Mama zawsze przytulała go, prawie miażdżąc mu żebra, tata klepał go po ramieniu, jakby dumny, że był już taki duży, a Tessa stawała obok niego i była po prostu starszą siostrą. To wtedy Chase najbardziej czuł, że byli rodziną. Rodziną z prawdziwego zdarzenia.

     Nie pamiętał swoich pierwszych urodzin po śmierci mamy, ale pamiętał te następne. Za drugim razem Tessa i ojciec upiekli mu czekoladowy tort (z przepisu mamy), ale smakował inaczej i wieczór skończył się tylko płaczem Tessy i tyloma przeprosinami - "Chase, przepraszam, zrobiłam wszystko, aby był identyczny", "Przepraszam, Chase",  "Chciałam jak najlepiej, wiesz o tym?" Od tamtej chwili, gdy Chase myślał o swoich urodzinach, miał przed oczami płaczącą Tessę i od razu odchodziła od niego chęć na świętowanie. Potem Tessa się wyprowadziła, Simon uszanował jego prośbę co do traktowania tego dnia jak każdego innego, a z ojcem nie rozmawiał, więc i tak nie miało to wielkiego znaczenia. Chase nie miał nikogo więcej.

     Pierwszy raz od wieków obudził się wyspany. W kuchni zjadł na szybko śniadanie i wyszedł z domu z plecakiem przewieszonym przez ramię. Był piątek i miał zamiar się zjarać, tylko po to, aby nie zrobić sobie czegoś gorszego.

     W drodze do szkoły dostał SMS-a od Tessy:

Tessa: CHASE, WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!! zadzwonię do ciebie po zajęciach, badz miły dla simona bo on musi byc mily dla ciebie (to twoje urodziny) a to trudne, gdy jestes dla niego niemiły. i badz mily dla taty. i DLA MNIE. KOCHAM CIE!!!

     A później od Yatesa:

Yates: siema chase!!! nie ma mnie dzisiaj w szkole, ale wszystkiego najlepszego!!! JESTES SWIETNY

     Odpisał im, bardzo próbując zamaskować, że zrobiło mu się miło na te wiadomości.

*

- Idziemy dzisiaj do mnie, nie? - spytał Simon, gdy po skończonych lekcjach stali na Dołach.

     Chase palił swojego papierosa, starając się nie patrzeć na Josha Grinsona, który znajdował się dalej, przy wyjściu, z Carterem, Mattem i tym nowym chłopakiem. Cały czas myślał o tym, co ostatnim razem powiedział mu Josh i zaczął zastanawiać się (znowu) dlaczego on tak go nienawidził, co mu zrobił, że Josh nie miał do niego szacunku. Robili sobie wiele świństw przez te lata, to prawda, ale coś musiało to zapoczątkować, a Chase nie przypominał sobie, aby mieli ze sobą jakiś problem przed tamtą akcją na stołówce i przed spotkaniem u dyrektora. A może Josh po prostu widział w Chasie prawdziwego Chase'a - a ten Chase był tak okropny, że zasługiwał tylko na nienawiść.

     - Tak. Mam dwa gramy, jakby co - odpowiedział mu w końcu Chase, odwracając się w jego stronę.

     Simon życzył mu wszystkiego najlepszego, gdy tylko zobaczyli się w szkole, ale to było tyle. Chase był mu za to ogromnie wdzięczny. Mimo to, zachowywał się dziwnie. Tak chłodno. Chase czuł się z tym dziwnie niespokojnie.

     - Spoko. I tak nie wiem czy będę dzisiaj palić.

     - No weź, są moje urodziny!

     - Aha, czyli jednak masz dzisiaj urodziny? - Zaśmiał się Simon, gasząc papierosa butem.

     - Tak. Przydają się.

     - Świetnie, będę pamiętać. Chase?

     - Co?

     Ruszyli ramię w ramię w stronę wyjścia z lasu.

     - Chyba w poniedziałek po szkole pojadę pod ten adres.

     Chase przez chwilę nie wiedział o co chodzi, aż nagle przypomniał sobie ich rozmowę o Peterze. Przygryzł policzek od środka, zdenerwowany tą myślą. Nagle doszło do niego, że Simon mógł znaleźć tatę - naprawdę mógł.

     - Chcesz, żebym z tobą pojechał?

     - Nie, dzięki. Chciałem... no wiesz. Być tam sam.

     Chase klepnął Simona w ramię, a ten się uśmiechnął. Był to jasny uśmiech, ciepły i spokojny, a Chase trochę się od niego odsunął, gdy przez niego pomyślał o Chloe.

     - Simon?

     - Co?

     - Mogę cię o coś spytać?

     Simon zmarszczył brwi i roześmiał się, jakby odpowiedź była oczywista.

     - Tak? To znaczy, chyba. Niepotrzebnie spytałeś, bo zacząłem się zastanawiać.

     - Okej, zamknij się. Ale to musi zostać między nami.

     - To akurat będzie trudne.

     - Okej, to nie. Nie spytam cię o to.

     Simon znowu się zaśmiał i popchnął Chase'a do boku.

     - Dawaj, stary. Dawaj.

     Przez chwilę szli w ciszy. Chase rozważał w głowie wszystkie 'za' i 'przeciw', ale wszystkie 'przeciw' znikały, gdy myślał o 'za'. Wiedział, że Simon nie będzie wiedział o niej zbyt dużo, ale i tak chciał zapytać. Chciał udowodnić sobie, że się postarał. Choć raz.

     - Kojarzysz może... i masz się nie śmiać, tak? Odpowiedz na pytanie i zapomnij - dodał szybko Chase, gdy zobaczył spojrzenie Simona. Zatrzymali się akurat pod jego domem. - Tak?

      - Tak, już przymknij się i to powiedz.

     - Okej. Kojarzysz może tę dziewczynę, z którą miałeś robić projekt na angielski?

     Simon zmarszczył brwi. Chase patrzył pod nogi, zbyt zawstydzony tym pytaniem, ale czuł na sobie spojrzenie najlepszego przyjaciela.

     - Tak? Nie wiem. Jak ona się nazywała?

     - Chloe - odparł Chase, za szybko. O wiele za szybko.

     Spojrzał na niego, choć może był to zły ruch, bo Simon wpatrywał się w niego z dziwnym wyrazem twarzy. Nagle cały się rozjaśnił, jakby świeciło w niego słońce i roześmiał się.

     - Chloe - powiedział rzeczowo. - Chloe. Pewnie. Co z nią?

     - Nic - mruknął Chase, bo czuł się głupio i dziecinnie. - Miałeś się nie śmiać. Jesteś skończonym dupkiem.

     Simon zagryzł język między wargami, a jego oczy były radosne. Chase czuł uśmiech, który wpływał na jego usta, ale powstrzymywał go jak najbardziej mógł. Simon odchrząknął.

     - Nie śmieję się. Już. Już. To co z tą Chloe? Podoba ci się?

     - Nie! Nie. Nie.

     - Coś za dużo tego 'nie'.

     - Dobra, cześć.

     Chase odwrócił się i zaczął iść w inną stronę. Włożył dłonie do kieszeni swojej kurtki. Serce szybko biło mu w piersi, jakby zrobił coś niebezpiecznego, a na twarzy czuł gorąco.

     - Ej, no przestań!

     Chase mu nie odpowiedział, wciąż słysząc śmiech Simona.

     Może nie powinien pytać o nią Simona. Nie 'może nie' - na pewno nie.

     Poza tym, w ogóle go nie obchodziła. Nie obchodziło go to, że była taka nieśmiała, a mimo to potrafiła normalnie z nim porozmawiać; ani to, że przyjaźniła się z Alison, ale w ogóle nie była jak Alison; ani to, że rozumiała jego żarty; ani to, że miała niebieskie oczy i blond włosy (zupełnie jak on sam) i mimo to była dobrym człowiekiem. Nie obchodziło go też to, jak się przy niej czuł - wtedy, gdy płaczącą zabrał ją na Doły. Jakby wszystko wokół nich ucichło, a on wreszcie mógł obudzić się któregoś dnia niezmęczony.

*

Po południu zadzwoniła Tessa i złożyła mu życzenia, na które nie zasłużył. Odezwał się też Yates, a w tle Rachel krzyknęła 'wszystkiego co najlepsze, Chase!'. Ojciec parę razy próbował się do niego dodzwonić, ale Chase ani razu nie odebrał. W końcu wysłał mu SMS-a (Ojciec: Spełnienia marzeń. Jesteś najlepszym, co spotkało mnie w życiu.) i Chase zapragnął zrobić sobie krzywdę tak bardzo, że stał przed lustrem w łazience ponad pół godziny i po prostu starał się nie zacisnąć w dłoni żyletki, którą wcześniej wyjął.

     Gdy koło dwudziestej pierwszej zszedł do kuchni, na blacie zauważył prezent - było to coś prostokątnego, opakowanego w ozdobny papier. Chase długo zastanawiał się, czy na pewno chce to otwierać, bo wiedział, że było to od jego ojca, ale w końcu rozciął niezgrabnie zapakowany podarunek. Była to książka - Stary człowiek i morze Hemingway'a. To był cios poniżej pasa. Wpatrywał się w okładkę, jakby sam jej widok mógł sprowadzić mamę z powrotem. Uwielbiała tę książkę; uwielbiała Hemingway'a. 

     Wyjął telefon. Kosztowało go to więcej niż sądził, ale wysłał ojcu SMS-a o treści "dzięki". Nie było go stać na nic więcej.

     Wyszedł do Simona. Szedł wolniej niż zazwyczaj. Wypalił po drodze trzy papierosy i był bardzo smutny.

     Na podjeździe nie było samochodu jego mamy, więc miała nocny dyżur w szpitalu. Simon otworzył mu drzwi i kiwnął do niego.

     - Siema. Dobrze, że jesteś.

     - Ta. Dobrze - odpowiedział, nie mogąc się powstrzymać.

     Ruszył za Simonem do salonu. Zapalił światło, bo wszędzie było ciemno i musiał parę razy zamrugać, gdy nagle wszyscy krzyknęli "NIESPODZIANKA!".

     Wszyscy, czyli Simon, Yates, Judie, Rachel i paru chłopaków, których znał od dziecka.

     Uśmiechali się do niego, a on zupełnie nie wiedział jak się zachować, ale właściwie nie musiał, bo nagle podbiegła do niego Judie i rzuciła mu się na szyję. W tle już leciała muzyka.

     - Wszystkiego najlepszego, Chase! - krzyknęła, mocno go ściskając. - Mmm, ładnie pachniesz.

     Roześmiał się. Możesz być szczęśliwy, pomyślał. Możesz. Dla niej. Dla Simona. Dla siebie.

     - Dzięki, Judie.

     Uśmiechnęła się w odpowiedzi i przepuściła kolejną osobę. Simon zaśmiał się i przytulił Chase'a, klepiąc go trochę za mocno w plecy.

     - No, duży chłopak z ciebie.

     - Zamknij się.

     - To był pomysł Judie, jakby co - dodał szybko, a Judie stojąca obok popchnęła go lekko. Pochylił się w stronę Chase'a, tak, aby powiedzieć mu coś na ucho. - Jeśli nie będziesz się dobrze bawić, to zioło wciąż aktualne.

     - Wiem. Dzięki, Spider-Man.

     - Szlag by cię!

     Gdy Judie go odciągała, Chase słyszał, jak powiedziała "On ma dzisiaj urodziny!", a Simon odpowiedział "Ale wciąż jest dupkiem!".

     Potem podeszli do niego Yates i Rachel. Chwilę porozmawiali we trójkę, choć to Yates i Chase więcej mówili. Rachel stała koło Yatesa i patrzyła w ziemię, co jakiś czas się śmiejąc, aby dać znać, że wciąż tam była. Zachowywała się dziwnie, jakby nie chciała tam być i Chase wziąłby to sobie do serca, gdyby nie wiedział, że coś musiało się zdarzyć między Yatesem i nią, bo Rachel zawsze była dla wszystkich miła i nie dawała ludziom do zrozumienia, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Nie patrzyli na siebie, gdy mówili i nawet się nie dotykali.

     Gdy odeszli, Chase poszedł do stolika stojącego pod ścianą, aby wziąć z niego piwo. Ludzie wciąż do niego podchodzili i składali mu życzenia, a on dziękował. Nie zostawali jednak na dłużej. Wyjął telefon z kieszeni, gdy usłyszał dźwięk powiadamiający o nowej wiadomości na Messengerze.

Chloe Fields: przepraszam, że nie mogłam przyjść ;( JOYEUX ANNIVERSAIRE!!!

     Nie wiedział co go podkusiło, aby wysłać jej wtedy to zaproszenie na Facebooku, ani tym bardziej, co go podkusiło, aby do niej napisać. Szybko jednak wziął się w garść i po prostu jej nie odpisywał, mimo że tamtej nocy naprawdę bardzo potrzebował kontaktu z drugim człowiekiem, tym bardziej z kimś o tak ładnych oczach, uśmiechu Simona (choć ładniejszym); z kimś, kto sprawiłby, że zapomniałby o piekącej skórze, o tym, co znowu sobie zrobił, bo tak siebie nienawidził i po prostu nie był w stanie przestać. Ale Chase Braford nie był kimś, kto zasługiwał na szczęście, ani na chwilę spokoju, a Chloe Fields była zbyt czysta, aby wciągał ją w swoje gówno.

     Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc za bardzo o co chodziło. Podniósł głowę, szukając wzrokiem Simona, a gdy znalazł go stojącego dalej z Judie, podszedł i podstawił mu telefon pod oczy.

     - O co chodzi? - spytał, czując, jak szybko waliło mu serce.

     - Nie wiem. Chloe, wiesz, CHLOE, złożyła ci życzenia urodzinowe - odpowiedział Simon i uśmiechnął się, a Judie obok niego się roześmiała.

     - Simon.

     - Wyluzuj, Chase. Zaprosiłem ją, ale nie mogła przyjść.

     - Po co ją w ogóle zaprosiłeś?

     Chase chciał zabrzmieć ostro, ale jego głos przypominał nienaprężoną strunę.

     Simon przez chwilę na niego patrzył, nic nie mówiąc. W końcu westchnął i poklepał go po ramieniu.

     - Bo żaden człowiek nie lubi być sam. A ty w szczególności.

*

Wtedy Chase Braford nie wiedział jeszcze, że wciągnie Chloe Fields w swoje gówno. Nie wiedział także, że jej uśmiech zawsze będzie czysty, gdy będzie uśmiechała się do niego, ani że on sam będzie częściej się uśmiechał, gdy będzie przy niej.

     A, co najważniejsze, oboje nie wiedzieli, że byli za młodzi, aby ciągnąć się do góry, gdy wszystko dookoła ciągnęło ich do dołu.


a/n fun fact: w pierwszej wersji tego rozdziału chloe była na tej imprezie. wow. miłość. stwierdziłam, że co za dużo miłości to niezdrowo. dlatego ten rozdział może nie mieć sensu, choć starałam się, aby choć trochę go miał. w każdym razie, joyeux anniversaire, jeśli trafiłam na czyjeś urodziny!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro