51 | Simon Atwood

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

CZĘŚĆ II: W TRAKCIE

///

Była sobota, siedemnastego grudnia, a w Lambertville padał deszcz.

     Simon obudził się późno, dopiero koło wpół do jedenastej. W nocy nie mógł usnąć, przerzucał się z boku na bok. Nie był w stanie przestać myśleć o Chasie, o tym, co wtedy mu powiedział, w akcie czystego szału. Cały czas próbował usprawiedliwić w głowie swoje zachowanie, ale nie za bardzo potrafił. To był Chase. Chase. Ten Chase, z którym wchodził na drzewa, ten Chase, który zawołał jego mamę, gdy Simon złamał sobie nogę w trakcie nauki jazdy na deskorolce, ten Chase, z którym oglądali straszne filmy, a potem spali przy rozświetlonej lampce, ten Chase, z którym zapalił swojego pierwszego papierosa, następnego i następnego, ten Chase, za którego wskoczyłby w ogień. Po prostu Chase. Co mu strzeliło do głowy? Jakim cudem miał go dość? Teraz nie potrafił tego zrozumieć. Jeszcze nigdy nie rozstawali się na tak długo, a mijał już miesiąc, odkąd ostatnio rozmawiali (choć nie można nazwać tego rozmową) i Simon powoli czuł, jak zaciskało mu się serce. Miał mu tyle do opowiedzenia.

     Gdy wstał z łóżka, z nieba lał się deszcz. Otwierając okno, poczuł zaduch z zewnątrz. Nienawidził takiej pogody, bo wszystko się do siebie lepiło. Z telefonem w ręce zszedł na dół.

     Dobijała się do niego Ivy Cooper. Co było dziwne.

     Zatrzymał się na schodach, czytając od niej wiadomości.

Ivy Cooper: simon?

Ivy Cooper: simon jesteś?

Ivy Cooper: ????????????????

Ivy Cooper: napisz od razu jak wstaniesz

Simon Atwood: co jest?

     Nie sądził jednak, aby szybko mu odpisała, bo była nieaktywna. Powiadomienia dostał w środku nocy i teraz żałował, że nie sprawdzał telefonu, bo widocznie miała mu do powiedzenia coś ważnego.

     W lodówce było pusto. Choć nie - stało mleko. Zepsute.

     Przez chwilę patrzył na to mleko (zepsute), aż rozdzwonił się jego telefon. Była to Judie, a on czuł się zbyt niewyspany na rozmowę z Judie, więc nie odebrał.

     Zadzwoniła drugi raz. I trzeci raz.

     - Halo? - spytał, przecierając ze zmęczenia oczy. Był wykończony.

     - Simon? - Jej głos był rozemocjonowany, cały roztrzęsiony. Od razu się wyprostował.

     - Cześć. Coś się stało?

     - Boże - odparła na to i zabrzmiało to jak szloch. - Nie słyszałeś?

     - Co się dzieje?

    Zanim odpowiedziała, minęła chwila.

     - Miał miejsce wypadek - zapłakała. - Chase jest nieprzytomny.

*

To było jak...

     Simon nie wiedział. Przez całą drogę do szpitala, zastanawiał się, jak się czuł, gdy Judie to powiedziała. ,,Jest nieprzytomny." Jak się czuł? Trochę jakby świat się skończył, ale też inaczej. Nie potrafił tego opisać. Denerwowało go to.

     Od razu zadzwonił do mamy, która nie odebrała. Gdy zadzwonił do szpitala, powiedzieli mu, że dadzą jej znać, że się odzywał. Minęło pół godziny od tamtego momentu, ale jego telefon pozostawał cichy.

     W poczekali czekał już ojciec Chase'a, który wstał na widok Simona. Nie było nikogo więcej.

     - Simon - westchnął, jakby wreszcie wypuścił z siebie powietrze, po całych latach wstrzymywania go. Wyglądał staro i Simon zaczął zastanawiać się jakim cudem jedna noc mogła go tak postarzeć. - Przepraszam, że nie zadzwoniłem. Nie wiem co się dzieje. Ale dobrze, że jesteś.

     A potem go przytulił, a Simon musiał się zaprzeć, aby się nie przewrócić, bo Andrew Braford oparł swój ciężar na nim, jakby nie mógł dłużej ustać w miejscu. Simon czuł się okropnie, ale wiedział, że Andrew także czuł się okropnie, okropniej, w końcu to był jego syn. Powoli przesunął się do krzeseł i obydwoje usiedli, i Simon czuł jak trzęsły mu się dłonie, gdy szukał w kieszeniach telefonu. Wciąż nikt nie zadzwonił.

     - Co się stało? - spytał, bo chciał wiedzieć, potrzebował wiedzieć. Potrzebował wiedzieć, że Chase nie podciął sobie żył. Nawet ta myśl nie mogła przejść mu przez głowę.

     - Jechali samochodem i... walnęła w nich ciężarówka. Tir.

     - Kto? Jacy oni? Myślałem, że tylko Chase...

     - Nie. Był tam jeszcze jakiś chłopiec. Nie wiem nawet jak się nazywa...

     - Jest pan policjantem... - zaczął Simon, ale nie skończył, bo usłyszał w swoim głosie wściekłość.

     - Odsunęli mnie. Nie chcą wpuścić mnie na oddział, do niego. Wiem tylko, że jest nieprzytomny. I... - urwał nagle. Miał czerwone oczy, może płakał. Simon jakoś nie mógł go sobie wyobrazić płaczącego. - Simon. Nie mogę go stracić. Nie w ten sam sposób co Harper. Nie mogę.

     - Wszystko będzie dobrze - odparł, choć brzmiało to nieszczerze. - Czy rozmawiał pan z moją mamą...

     - Nie mogłem jej znaleźć. Simon... czy mógłbyś... czy mógłbyś ją przyprowadzić?

*

Melanie Rity stała naprzeciwko nich. W swoim pielęgniarskim stroju i włosach związanych w koka wyglądała surowo i drobno, trochę obco, ale silnie i Simon nigdy jeszcze nie kochał jej tak mocno jak wtedy. W tamtym momencie była wykwalifikowaną pielęgniarką, a nie jego kochaną mamą, która jeszcze wczoraj tuliła go do siebie jak małego chłopca. Jednak mimo tego całego profesjonalnego chłodu, cały czas trzymała go za rękę. Ostatni raz trzymała go za rękę, gdy miał dwanaście lat.

     - Przywieźli ich koło pierwszej. Obydwoje...

     - Kim są oni? - przerwał jej Simon, bo nie mógł wytrzymać.

     Z kim był tej nocy Chase? Dlaczego nie mógł być to on? Wolałby być. Wolałby, aby Chase leżał na intensywnej terapii z nim, żeby razem to dzielili. Wolałby, żeby to on leżał na intensywnej terapii zamiast Chase'a.

     - Z Joshem Grinsonem - powiedziała sztywno. Simonowi stanęło serce. I oddech. I myśli. - Obydwoje są na intensywnej terapii i są nieprzytomni. Zrobiliśmy im już wszystkie możliwe badania. Chase ma złamane cztery żebra, z czego jedno, mało brakowało, przebiłoby jego prawe płuco. Ma też złamaną lewą nogę. Miał szkło w głowie i musieli go ogolić, aby je powyjmować. Gdyby tylko jeden odłamek trafił bardziej w lewo... nie wiem, czy daliby radę uratować mu oko. Całe szczęście, że był zapięty, bo ten drugi chłopiec... - Nie dokończyła. Wzięła głęboki wdech, zanim zaczęła opowiadać dalej. - Andrew, nie chcę cię oszukiwać, ale... jest ciężko. Musimy czekać. Jest młody i silny, poradzi sobie. Po prostu... musimy mu dać czas. Musimy dać czas jego organizmowi, żeby...

     Urwała, gdy Andrew bezsilnie usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę. Nogi schował pod brodę, twarz w kolana. Wyglądał jak kokon, jak dziecko, które dostało karę i gniewnie, ale cicho, ze smutkiem, demonstrowało swoją złość. Zanim Melanie zdążyła przy nim uklęknąć, Simon pociągnął ją za rękę.

     - Mamo - wyszeptał cicho, czując, jak wściekłość, że był z nim Josh Grinson, ze wszystkich ludzi akurat on, wylewa się z niego jak fale. - Musisz go uratować. Wiesz o tym?

     - Och, skarbie...

     - Co z Joshem?

     Chwilę badała jego twarz.

     - Nie sądzę, że powinnam...

     - Po prostu mi powiedz. Chodziłem... chodzę, o Boże, chodzę z nim do szkoły. Na zajęcia. Powiedz...

     - Był niezapięty i wyleciał przez szybę. Był reanimowany rano. Koło szóstej.

     - Ale żyje?

     Kiwnęła głową, ale nieprzekonująco. Gdy puścił jej rękę, uklęknęła wreszcie koło Andrew. Otuliła go ramieniem, tak jak wiele lat wcześniej otulała ramieniem Simona. Simon na nich patrzył i starał się skupić na tym obrazie, ale nie za bardzo potrafił. W końcu spuścił wzrok, bo nie mógł dłużej patrzeć.

*

Potem przyjechała Tessa, a Andrew zebrał się w sobie na jej widok i zadzwonił na policję. Akurat Simon skończył rozmawiać z Judie, gdy Tessa do niego podeszła. Judie powiedziała mu, że w nocy pisała do niej Ivy, bo nie mogła się z nim skontaktować, ale odczytała wiadomości dopiero rano i to dzięki niej wiedziała o Chasie. Okazało się, że to Ivy ich znalazła, zadzwoniła po karetkę i na policję. Gdy sprawdził znowu Messengera, wciąż nie odczytała jego wiadomości z rana. Zastanawiał się, co teraz robiła.

     Tessa była widocznie zmęczona. Miała na sobie sweter i czarne spodnie, była ubrana zbyt grubo jak na tę pogodę. Włosy widocznie zmoczył jej deszcz, bo były wilgotne gdzieniegdzie i potargane. Wyglądała starzej niż zapamiętał i zastanawiał się, czy on także wyglądał teraz tak staro.

     Najpierw go przytuliła. Stali tak spleceni dłuższą chwilę, a Simon czuł bicie jej serca na swojej skórze. Później, gdy usiedli, dotykali się ramionami.

     - Simon... - zaczęła spokojnie. - Czy możesz złapać mnie za rękę? Czy możesz... Przepraszam. Przepraszam. Ale ty jesteś nim. Choć w połowie.

     A potem zaczęła płakać i on trzymał ją za rękę. Nie miał serca powiedzieć jej, że nie rozmawiał z Chasem od miesiąca, że nie było już tak, jak wcześniej. Nie miał serca powiedzieć tego jej, ale przede wszystkim sobie. Gdy podszedł do nich Andrew, Tessa wciąż szlochała, ale ciszej, delikatniej. Po prostu łzy kapały jej z oczu i wciąż trzymała go za rękę.

     - Wypadek miał miejsce koło dwunastej dwadzieścia w nocy. Samochód prowadził Josh Grinson, miał dwa przecinek jeden promili alkoholu we krwi, ale to nie on spowodował wypadek. Człowiek, który prowadził tę ciężarówkę, leży w szpitalu, ale jest przytomny. Ma ranę na głowie i parę zadrapań, to wszystko. Gdy rano go przesłuchiwali, powiedział, że nie jest pewny, jak do tego doszło, bo mieli się mijać, kiedy nagle zjechali trochę na jego pas i po prostu się zatrzymali, a on nie zdążył wyhamować.

     Zamilkł na chwilę, jakby nie był w stanie dłużej mówić. Tessa tak mocno ściskała dłoń Simona, że zaczęła drętwieć mu ręka.

     Simon myślał, że Andrew jeszcze coś powie, ale on jedynie usiadł obok nich. Tessa przysunęła się bardziej do niego, tym samym odsuwając się od Simona. Gdy Simon wstał i wyjrzał przez okno, zobaczył, że wciąż leje.

     Mógł myśleć tylko o tym, że Chase walczył o życie i o tym, że byli pokłóceni i o tym, że śmierć była tak blisko, że śmierć chuchała mu w kark i rozwiewała mu włosy, że wystarczy jeden moment, jedna sekunda, jeden wybór, a jeden oddech śmierci może wypełnić całe twoje płuca.



a/n Ale krótki rozdział (czeka nas teraz trochę takich rozdziałów). Więc tak: chciałabym przeprosić i Was, i Chase'a, i siebie, i Chloe, że zgoliłam złote włosy Chase'a. To bolało.

Następny w sobotę.

Na rozluźnienie: fun fact: Ivy miała mieć na imię Alicia (choć wątpię, żebyście się rozluźnili)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro