67 | Chase Braford

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Widziałem się z ojcem.

- Co? Kiedy?

Simon wyglądał na skruszonego.

- Nie pamiętam dokładnie. Ale już po... wiesz.

- Wiem, że byliśmy pokłóceni, ale i tak powinieneś mi o tym powiedzieć – stwierdził Chase.

- Nieprawda – pokręcił głową Simon. – Wiesz, że nie.

- Mógłbyś.

- Teraz tak mówisz.

Siedzieli w pokoju Simona po zjedzonej pizzy z jego mamą. Melanie była jak zawsze kochana i na początku przepytała Chase'a ze stanu zdrowia, a dopiero potem mogli w spokoju zjeść. Chase mało się odzywał, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało. Gdy siedział tak z Simonem i jego mamą, zaczął myśleć nad tym, co robił wtedy jego ojciec i nagle poczuł wyrzuty sumienia.

- I co z nim?

Simon westchnął.

- Nienawidzę go. Powiedział, że byli za młodzi na dziecko, ale skoro nie dbasz o zabezpieczenie, to chyba jesteś świadomy, że możesz wpaść? Zrobiło mi się go żal. Że zostawił mamę i nie mógł spędzić z nią życia, ale z drugiej strony w ogóle na nią nie zasłużył, więc to dobrze. Ma syna, jakieś dziesięć lat, sam nie wiem. Było mi ciężko się z tym pogodzić. Nie z tym, że ma syna, ale że żyje mu się tak dobrze, a my... no wiesz. To po prostu nie fair.

- Wiem.

Simon zaczął przekładać do plecaka książki na poniedziałek. Chase leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. W lewej ręce trzymał kulę, a druga leżała po prawej stronie. Zagryzał wargi, aż poczuł krew na języku i przekręcił głowę, aby spojrzeć na Simona. Stał odwrócony do niego tyłem i patrzył w telefon.

- Nie wiem co mam zrobić.

- Z czym?

Chase nie mógł uwierzyć, że był luty, że leżał w pokoju Simona, że Simon stał dalej i był jego najlepszym przyjacielem, że przeżył, że Josh nie żył, że Chloe była zbyt delikatna, żeby jej dotknął i że gdzie nie spojrzy w szkole, widzi Alison i widzi przy niej Josha, bo była Alison i był Josh, i że jeśli będzie o tym myślał chociaż chwilę dłużej, eksploduje mu umysł.

- Z Chloe.

W końcu Simon na niego spojrzał. Chase podniósł się i podciągnął, aby oprzeć się o poduszki. Skrzywił się, wciągając zagipsowaną nogę bardziej na materac. Próbował nie myśleć o tym jak go swędzi.

- Co z Chloe? Jak dla mnie sprawa jest jasna.

- Jasna? – sparodiował go Chase. - To znaczy jaka?

- Podoba ci się. Ty podobasz się jej. Po prostu to zrób.

- To nie jest takie proste.

- Wow, powtarzałem ci to przez ostatnie parę lat, a ty zawsze mówiłeś: nie bądź pizdą, powiedz jej, że ją kochasz. Więc się ciebie posłuchałem i ty posłuchaj się teraz mnie.

- Niezbyt wyszedłeś na tej mojej radzie.

Simon spojrzał na niego znad uniesionych brwi.

- Życzę ci tego samego.

- Bardzo śmieszne.

Chase wziął telefon. Miał dwa nieodebrane połączenia od Tessy, ale nie chciał z nią rozmawiać. Czuł się z tym okropnie, ale przez ostatnie tygodnie wypytywała go tylko jak się trzyma, a Chase miał tego dość, bo czuł się, jakby był swoją mamą, jakby Tessa właśnie tak go traktowała. Nie miała szansy wypytywania mamy po jej wypadku, bo mama nie żyła. A Chase przeżył.

Wszyscy oczekiwali od niego tego, aby przeżył. I to najbardziej go denerwowało, najbardziej splątywało. Miałby wyrzuty sumienia, gdyby nie przeżył. Dlaczego ludziom na tym zależało? I tak miał umrzeć, za parę lat, za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, a może za tydzień lub jutro. Bo na śmierć trzeba być gotowym, trzeba prosić ją dzień w dzień o spokój, a nie wtedy gdy nadejdzie, gdy stanie nad tobą i do ciebie mrugnie. Śmierć nie jest czymś, co wysłuchuje próśb, czymś, co czeka na odpowiedni moment.

Nagle Chase dostał SMS-a.

Ojciec: wróć do domu, musimy porozmawiać

- Kto to? – spytał Simon, wyjmując z szafy bluzę i zakładając ją przez głowę. – Ale jestem zmęczony.

Chase jeszcze raz przeczytał wiadomość. Popatrzył na swoją nogę w gipsie, a potem na Simona.

- Tessa. Pozdrawia cię.

*

Była piąta rano, gdy Chase się obudził. Simon spał obok niego, odwrócony plecami, przykryty kołdrą. Chase przez chwilę leżał nieruchomo, wpatrywał się w sufit i oddychał, aż w końcu wstał i poszedł do łazienki. Po załatwieniu się, umył dłonie i twarz, mocząc włosy. Gdy wrócił do pokoju, Simon nawet się nie poruszył. Chase podszedł do jego kurtki, która wisiała na krześle i zaczął grzebać w kieszeniach, aby znaleźć fajki. W końcu je wyjął – gdy wczoraj pojechali do Jacka, nie było siły, która zmusiłaby Jacka do sprzedania mu papierosów, więc dostał je tylko Simon – i wyciągnął z otwartej paczki trzy szlugi. Wiedział, że Simon to zauważy, ale nie przejmował się tym. Przed wyjściem z sypialni, sprawdził, czy ma w kieszeni telefon i z kapturem na głowie zszedł na dół. Na stole stała jeszcze ciepła kawa, więc mama Simona musiała wyjść jakiś czas temu. Założył buty i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi wejściowych.

Przywitało go chłodne powietrze. Z trzęsącymi się dłońmi odpalił jednego papierosa i za pierwszym razem musiał bardzo postarać się, aby się nie rozkaszleć. Lambertville spało i Chase jeszcze nigdy nie widział tego miasta tak spokojnego i sennego, jakby Lambertville stało się Ofelią dryfującą po wodzie. Gdy szedł do domu, myślał o Chloe, o tym, że on też mógł być jak Ofelia (nieżywy), ale spieprzył sprawę, zresztą jak spieprzał ją zawsze. Nigdy o nic nie prosił Boga. Nigdy niczego od ludzi nie oczekiwał. Nawet nie chciał. Nie chciał niczego. Po co mu były płuca? Bo po bijące serce? Jego mama nie żyła i Josh także nie żył, a Chase ściągał na wszystkich ludzi przekleństwo. Dlaczego wrócił? Dlaczego zdecydował się wrócić?

Otworzył drzwi jak najciszej mógł. A w kuchni zastał ojca.

- Musimy porozmawiać – powiedział na jego widok.

Miał na sobie mundur policjanta i wyglądał, jakby szykował się do pracy. Przed nim stał kubek z kawą i pusty talerz po śniadaniu.

- Powtarzasz się – odparł Chase, zanim zdążył się powstrzymać.

- Dlaczego nie wróciłeś wczoraj do domu? Prosiłem cię.

Chase wzruszył ramionami.

- Przecież jestem. Zobaczyłem SMS-a rano i jestem. Wróciłem. Byłem u Simona.

Andrew zagryzł wargi i przez chwilę wyglądał, jakby ze sobą walczył. W końcu wskazał ręką na krzesło naprzeciwko.

- Usiądź.

- Muszę wziąć przeciwbólowy. Boli mnie głowa.

Chase podszedł do szafek nad zlewem i zaczął w nich grzebać, tylko żeby nie siadać przed ojcem. Trzęsły mu się ręce, gdy zaciskał je na rączkach kul. On chciał rozmawiać. A to oznaczało takie rzeczy jak: psycholog, okaleczenie, kocham cię, Chase i inne gówna, o których Chase nie chciał słuchać ani teraz, ani nigdy.

- Może jest na górze, bo tu nie mogę nic znaleźć.

- Usiądź.

Coś w jego głosie kazało Chase'owi się go posłuchać. Oparł kule o stół. Waliło mu serce i czuł jak ściska mu się żołądek. Myślał tylko o tym, co mógłby mu powiedzieć, żeby go uspokoić i żeby po prostu dał mu spokój. Na pewno nie miał zamiaru mu się zwierzać, nie miał zamiaru przyznawać się, że w nocy spał góra trzy godziny, że nie uważał na lekcjach, że nie uczył się do egzaminów, że nie miał zamiaru iść na studia, że nie miał przyszłości, że jego życie kończy się za cztery miesiące, w czerwcu, bo jego życie to liceum, to rutyna, a gdy liceum się skończy, nic mu nie pozostanie. Że Simon jest od niego lepszy i w przeciwieństwie do niego ma mamę, ma normalną głowę, zakocha się w zwykłej dziewczynie, ani za jasnej, ani za ciemnej i będzie mógł na nią patrzeć bez oślepnięcia, że też chciał prowadzić takie życie, ale nie mógł, bo myślał o tym, że ma osiemnaście lat, a wciąż nie wie co tak naprawdę spowodowało, że świeci Słońce, nie wie skąd na Ziemi pojawiła się grawitacja i nie wie dlaczego jedni ludzie są zdrowi, a drudzy nie.

- U mnie jest wszystko w porządku – zapewnił, zanim jego ojciec zdążył coś powiedzieć. – Mam dużo pracy w szkole i dlatego się nie wysypiam.

- Tak?

- Tak.

- Choć raz w życiu, Chase, bądź ze mną szczery – odpowiedział głośno Andrew i pochylił się nad stołem. Chase oparł się o plecy krzesła, aby znaleźć się jak najdalej. – Nie kłam. Wiesz, że musimy porozmawiać, a ja wiem, że nie jest w porządku. Jestem twoim tatą.

Jestem twoim tatą. Chase pomyślał, że nie ma już ośmiu lat.

- Chciałem dać ci trochę czasu, abyś poukładał sobie wszystko w głowie. Minął miesiąc.

- Już ułożyłem sobie wszystko w głowie – odparł Chase ironicznie. – Chłopak, z którym chodziłem do szkoły, umarł obok mnie. Umarł przeze mnie. Jest dobrze. Mam to w du-pie.

- Nie umarł przez ciebie – zaprzeczył Andrew, a jego twarz wykrzywił ból. – Nie możesz tak myśleć. To on prowadził samochód.

Chase spuścił głowę i zacisnął dłonie w pięści, aby się nie rozpłakać. Paznokcie wżynały mu się w skórę. Chciał ją przebić. Myślał o tym, aby ją przebić.

- Chase – zaczął od nowa Andrew, spokojniej. Jego głos brzmiał jak cisza. – Powiedz mi... dlaczego to sobie robisz?

- Boże, o co wam chodzi? Nic sobie nie robię!

- Pokaż swoje ręce.

- Ty pokaż swoje – Uśmiechnął się Chase.

- Nie będziemy tak rozmawiać.

Chase wzruszył ramionami.

- Jak dla mnie spoko.

- Zastanów się, co powiedziałaby na to mama.

Chase zamarł. W jego głowie wszystko się zatrzymało, razem z myślami, które nagle przestały płynąć. I nagle pomyślał o tym, jak czekając przed salą mamy w szpitalu, wylał na swoją dłoń gorącą herbatę. Przypomniał sobie tamten ból, którego wtedy nie czuł i bez powodu spojrzał na prawą dłoń. Była blada. Nie było śladu po oparzeniu.

- Nienawidziłaby cię – powiedział Chase i podniósł głowę.

Ojciec patrzył na niego, jakby jego syn wbił mu w brzuch nóż i wciąż nie puszczał jego rękojeści. Jakby pomiędzy jego palcami spływała krew, a Chase tylko patrzył na jego załzawione, nieme oczy i czekał, aż osunie się na ziemię.

- Jesteś gówniarzem. Nie doceniasz niczego co masz, Chase, niczego. Nic jest dla ciebie święte. Masz rację. Nienawidziłaby mnie, gdyby tylko wiedziała jak cię wychowałem – powiedział stanowczo i wstał. Chase nie mógł oderwać od niego wzroku. – We wtorek masz pierwszą wizytę u szkolnego psychologa. We wtorki i piątki, po twoich lekcjach. Jeśli nie będziesz chodził, będzie przychodził do nas. A chyba byś tego nie chciał.

- Naprawdę cię nienawidzę – powiedział nagle Chase. – Naprawdę.

Andrew się zatrzymał. Chase siedział odwrócony do niego tyłem, ale czuł jego obecność przy drzwiach.

- Zastanów się, co powiedziałaby na to mama – powtórzył po nim i wyszedł.

*

- Chase!

Zatrzymał się wpół kroku i obejrzał za siebie. W jego stronę szła Chloe, ubrana w czarne spodnie w pionowe cienkie paseczki i białą bluzkę z kołnierzykiem.

- Nie byłam pewna, czy to ty – dodała, gdy znalazła się bliżej. Uśmiechnęła się na przywitanie, a jej czerwone usta wyglądały tak pięknie, że przez chwilę Chase się na nie zapatrzył. – Co tu robisz?

Pokłóciłem się z ojcem. Powiedziałem mu, że go nienawidzę. Moja mama patrzy na mnie (mam nadzieję, że patrzy, bo nie zniósłbym, gdyby nie patrzyła, bo to oznaczałoby, że albo jest w okropnym miejscu odgrodzonym żelazną kurtyną, jak część Europy po II wojnie światowej, albo w ogóle nie istnieje, po prostu znikła) i pewnie mnie nienawidzi, a to ostatnia rzecz, której chciałbym doświadczyć: nienawiść mamy.

- Byłem w sklepie.

- Kupiłeś coś?

- Nie.

Przez chwilę po prostu na niego patrzyła. Już się nie uśmiechała. Życie Chase'a składało się z braku jej uśmiechów.

- A ty co tu robisz? – spytał.

Był aż zdziwiony brakiem niezręczności w ich rozmowie, jakby wczoraj nie powiedzieli sobie zbyt wielu intymnych rzeczy, właściwie o nich nie mówiąc.

- Byłam w kościele – odpowiedziała i minęła go, idąc do przodu. – Idziesz?

-Jesteś wierząca?

- Poszukująca.

Nie patrzyła na niego, gdy to mówiła.

- Myślisz, że ludzie, którzy umierają, są w niebie? – spytał.

Nie zatrzymała się. Ani nie zmarszczyła brwi. Wyraz jej twarzy w ogóle się nie zmienił. Chase nie mógł oderwać wzroku od profilu jej twarzy, który widział.

- Nie wiem czy w niebie, ale na pewno w dobrym miejscu – odpowiedziała po chwili ciszy. Doszli nagle do murku ogradzającego stare boisko do futbolu i Chloe oparła się o niego plecami. Chase stanął przed nią, ale daleko. Pomiędzy nich weszłyby jeszcze trzy osoby. – Mówisz o Joshu?

To było niepewne pytanie. Chase pomyślał: ma rację. Powinienem myśleć o Joshu. Dlaczego nie myślę o Joshu?

- Tak.

- Zobaczyłam go pierwszy raz tutaj – powiedziała nagle.

Chase przypomniał sobie o czym myślał jakiś czas temu. Coś (zazdrość) ścisnęło go za serce.

- Tak?

Wykrzywiła jeden kącik ust i wzruszyła ramionami.

- Siedział tutaj. Z jakąś dziewczynką. Mieliśmy wtedy trzynaście lat? Coś koło tego.

- I co robili?

- Nic. Pokazywał jej coś na niebie.

Chase zbliżył się i stanął obok niej. Było mu gorąco w koszulce i założonej na nią bluzie.

- Też mogę pokazać ci coś na niebie.

Chloe odwróciła się w jego stronę. W jej oczach było coś dziwnego.

- Nie chcę. Lepiej nie.

- Dlaczego nie?

- Źle się to dla mnie skończyło.

- Przepraszam. 

I naprawdę przepraszał. Za to, że poruszył ten temat, ale i za to, że był dla niej nowym Joshem. Tylko w innej postaci. Tym samym przekleństwem, tylko w innej postaci.

- To ja przepraszam. Nie powinnam była o nim wspominać.

Zamilkli. Chase nie mógł pozbyć się z głowy tego słowa – 'nienawidzę'. Nienawidził siebie. Nienawidził ojca. Nienawidził (naprawdę, namacalnie, fizycznie) złych ludzi. Nienawidził nazizmu. Nienawidził totalitaryzmu. Nienawidził liceum. Nienawidził przypadków. I nienawidził braku przypadków. Nienawidził niebieskiego. Nienawidził Josha. Nienawidził ważnych słów. Nienawidził uczuć. Nienawidził francuskiego. I nienawidził Chloe. Nienawidził Simona. Nienawidził siebie. Siebie. Siebie. Siebie. Nienawidził siebie. Nienawidził swojego umysłu. Nienawidził swojego ciała. Nienawidził swojej krwi. Nienawidził Tessy. Nienawidził nadziei. Nienawidził przeznaczenia. Nienawidził konsumpcjonizmu. Nienawidził wojen. Nienawidził ataków terrorystycznych. Nienawidził nienawiści.

- Nienawidzę, że nikt ze mną o nim nie rozmawia – powiedział nagle.

Nie wiedział, że miał zamiar to powiedzieć.

- O Joshu?

- Tak.

- Ludzie się boją. Że cię skrzywdzą.

- A ty się nie boisz?

Odwrócił się w jej stronę. Stali naprzeciwko siebie. Obok nich, po prawej stronie, siedział Josh Grinson i pokazywał na niebie samolot, który przelatywał nad jego głową.

- Nie wydaje mi się, że mogłabym cię skrzywdzić – odparła i uśmiechnęła się.

To był mały uśmiech, prawie nie-uśmiech, bardziej 'nie', niż 'uśmiech', ale Chase pomyślał: co ja robię tak daleko od niej?

Faktycznie stali bardzo daleko od siebie. (Niezbyt.) Chase czuł, jak nagle zrobiło mu się zimno, jakby oblano go wodą. Zrobił krok w jej stronę i ten krok w jego głowie był krokiem w przepaść.

Ponieważ Chase Braford stał nad przepaścią. Na krawędzi jej uśmiechu.

- Dlaczego?

Spytał, ale nie chciał wiedzieć, bo gdyby mu odpowiedziała, nie mógłby powstrzymać się przed odpowiedzią na jej wyznanie, a nienawidził też odpowiedzi, bo były zbyt jednoznaczne i zbyt wieloznaczne zarazem. W zamian za to, przysunął się do niej jeszcze bardziej i ją pocałował.

Nie zastanawiał się nad tym zanim to zrobił, ale zaczął myśleć dopiero, gdy czuł jej usta na swoich ustach. Chloe zaczerpnęła gwałtownie powietrza, ale się nie odsunęła, a Chase pomyślał: Boże, wciąż stoję za daleko, i przysunął się do niej jeszcze bardziej, co było utrudnione przez kule, a ona przyłożyła dłoń do jego policzka i jej dłoń była taka ciepła. Chase nigdy jeszcze nie czuł takiego ciepła.

A Chloe jeszcze nigdy nie czuła takiego zimna.

Chase miał rozdzieraną klatkę piersiową.

A Chloe miała rację: nie mogła go skrzywdzić.

Chase mógł jednak skrzywdzić ją.

A Chloe miała co do tego szczęście: do chłopców, którzy byli na tyle nieszczęśliwi, aby unieszczęśliwiać wszystkich dookoła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro