9. Nieletni rozdający alkohol

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podczas przerwy Loren porządkowała swoje rzeczy w szafce. Była trochę poddenerwowana, bo pani od biologii miała dzisiaj wstawić oceny za wczorajszy projekt.

– Cześć – usłyszała obok siebie głos. Loren podniosła głowę i zobaczyła Jonah.

– Hej.

– Widzę, że już ci lepiej – powiedział, opierając się o szafki i uśmiechając się delikatnie.

– Eh... no tak. Przecież nic mi się nie stało.

– Nic?! – zdziwił się chłopak – Fizycznie może nie, ale psychicznie...

– Jonah, jestem ci bardzo wdzięczna, że mnie uratowałeś, ale chcę już o ty zapomnieć, okey?

Chcieć zawsze można, ale czy się potrafi zapomnieć coś takiego? Chłopak nie rozumiał postawy dziewczyny. Może i nie doszło do tego, co ci faceci chcieli zrobić, ale mało brakowało. I mimo że zainterweniował, to to wspomnienie zostanie w jej głowie na zawsze. Jonah nie znał jej długo, ale zauważył, że jest bardzo wrażliwa i to wydarzenie dotknęło ją bardziej niż ona chce przyznać.

– Okey – odparł niechętnie.

– Ale zanim zapomnę, powiedz mi dlaczego ci faceci tak zareagowali, gdy cię zobaczyli – ta kwestia bardzo ją interesowała.

Jonah nie chciał jej odpowiadać i pewna osoba jakby go od tego uratowała, ale też nie był zachwycony widokiem tej osoby.

– Loren, dostaliśmy A! – podbiegł do nich Jack. – Nasz projekt był najlepszy!

– Naprawdę?! To wspaniale – ucieszyła się i mocno przytuliła chłopaka.

– Zgrany z nas duet – powiedział szatyn, gdy Loren puściła go z objęć.

Jack dopiero zauważył Jonah i uśmiech mu zniknął.

– A ty co tu robisz? Znowu masz problem do Loren?

– Jack przestań – prosiła dziewczyna.

– Nie bulwersuj się tak, już sobie idę – trzecioklasista przewrócił oczami i odszedł.

Jonah myślał, że Loren napisze do niego i będzie mógł ją pocieszyć, ale najwyraźniej ktoś go wyprzedził.

***

Właśnie rozbrzmiał ostatni dzwonek w tym tygodniu. Loren nie mogła się doczekać, że jutro będzie mogła dłużej pospać i leniuchować.

– Ej, wyjdziemy gdzieś jutro? – zapytała Megan.

– O, ja bardzo chętnie. Mam już dość tej szkoły – zgodził się Jack. – Podobno otworzyli nową kręgielnię. Tam możemy pójść razem z Zackiem.

– Co o tym sądzisz, Loren? – zapytała przyjaciółka.

Oczywiście że Loren chciała iść, ale jakie kłamstwo mogłaby sprzedać ojcu, żeby móc wyjść? Powoli kończą się jej pomysły.

– Chętnie, ale nie wiem czy dam radę. Napiszę jutro.

Gdy Loren wróciła do domu, jej taty jeszcze nie było. Ugotowała prosty obiad, zrobiła pranie i posprzątała w pokoju.

Po jakieś godzinie Henry wrócił z pracy.

– Hej, tato. Podgrzać ci obiad? – zapytała od razu.

– Tak, głodny jestem – poszedł umyć ręce.

Kiedy Henryk jadł obiad, słuchając dzisiejszych wiadomości, Loren wkładała brudne naczynia do zmywarki.

– Jeśli masz jakieś plany na jutro, to je odwalaj – powiedział nagle mężczyzna.

– Dlaczego?

– Potrzebują dwóch osób do obsługi gości na jakiejś imprezie i zgłosiłem nas. Będziesz miała okazję trochę zarobić.

Henry Parker pomimo że posiadał pracę, czasami pracował na umowę zlecenie, jeśli oferta była atrakcyjna, a ta była wyjątkowo atrakcyjna.

,,Czyli nici z przyjemnego weekendu" – pomyślała.

– Okey i tak nic nie planowałam – zgodziła się, nie chcąc wywoływać awantury.

***

Następnego dnia, około dziewiętnastej samochód Parkerów zaparkował pod wielką rezydencją. Budynek stał na niskim wzgórzu, składał się z parteru i dwóch pięter. Dominowała tam biel i szarość, a niektóre ściany były niemalże w całości przeszklone. Dach był lekko pochylony i pokryty szarą dachówką. Dwie kolumny w stylu jońskim zdobiły wejście do domu. Obok znajdował się basen, gdzie zbierali się goście.

,,To mam dzisiaj pracować?" – pomyślała z pewną fascynacją.

– Tak żyją bogacze – rzekł sucho Henry, wyłączając światła pojazdu.

W dzielnicy, w której się znajdowali, wszystkie domy były tak samo bogato urządzone i mieszkali w nich tylko dobrze zarabiające osobistości. I przez to Loren czuła się bardzo nieswojo. Czuła, że tu nie pasuje. I tak też było.

– Napisali mi, że mamy wejść bocznym wejściem – powiedział mężczyzna, gdy szli w stronę domu, a raczej zamku.

Ich intuicja poprowadziła ich w drugą cześć ogrodu i faktycznie znaleźli tam jakieś drzwi. Pan Parker chwycił za klamkę i zobaczyli różnych ludzi biegających różne strony lub robiących coś w pośpiechu.

Loren zobaczyła młodą kobietę ubrana w garsonkę. Brązowe włosy miała spięte z tyłu głowy, a krótką grzywkę miała zaczesaną na bok. Stała po środku tego chaosu i wydawała polecenia. To chyba jej szukali.

– Dzień dobry – ojciec Loren wyciągnął rękę w stronę kobiety – Henry Parker i moja córka.

– Ach, już jesteście, bardzo dobrze. Jestem Polly White, miło was poznać. Oto wasze uniformy. Przebierzcie się i zaraz przydzielę wam jakieś zadania – wręczyła im ubrania i pokazała im, gdzie mogli się przebrać.

Loren nałożyła na siebie długie czarne spodnie, materiałem przypominające spodnie garniturowe, później białą koszulę, a na to czarną kamizelkę. Włosy spięła w kucyka.  Swoje ubrania złożyła w kosteczkę i odłożyła tam, gdzie nie będą rzucać się w oczy. Gdy była gotowa, podeszła do Polly.

– To co mam robić?

– Jako że twoja pierwsze w życiu praca i że nie masz doświadczenia, będziesz miała jedno zadanie, przez cały wieczór.

Kobieta wręczyła jej tacę z kieliszkami szampana.

– Chyba wiesz, co trzeba z tym zrobić – mrugnęła do Loren. – Poradzisz sobie?

– To nie powinno być trudne – uśmiechnęła się nieznacznie.

– Dobrze, jeśli rozdasz wszystkie, wróć do kuchni po kolejne. A w miarę możliwości zbieraj puste kieliszki.

Kiwnęła głową i ruszyła w stronę wyjścia do ogrodu. Loren nie mogła się nadziwić, jak to wszystko było przygotowane. Ogród był udekorowany białymi i żółtymi światełkami. Grała muzyka na żywo. Stoły z przeróżnym jedzeniem. Jeśli chodzi o gości, to wyglądali jakby byli na czerwonym dywanie. Panowie w garniturach albo smokingach, a panie były ubrane w długie suknie wieczorowe.

,,Czas rozdawać szampana."

I zaczęła chodzić między gośćmi. Jako że impreza dopiero się zaczęła, taca szybko stała się pusta. Musiała iść po kolejne procenty. Przeszła przez ogromny salon, gdzie znajdowali się goście i rozmawiali.

– Loren? – usłyszała znajomy głos, gdy szła przez przedpokój do kuchni.

Loren odwróciła się w stronę źródła głosu i zobaczyła Victorię. Blondynka stała u szczytu schodów ubrana w złotą sukienkę, na uszach miała długie kolczyki, na nogach złote szpilki i w idealnej fryzurze. Wyglądała jak milion dolarów.

Mimo że Loren była zachwycona wyglądem dziewczyny, była też przerażona.

,,Czy to jej dom?" – zastanawiała się. – ,,Jeśli tak, to znaczy, że tu jest też Jonah..."

– Wspaniale cię widzieć! Skąd się tu wzięłaś? – blondynka podeszła do dziewczyny i przytuliła ją mocno.

– Jak widać, pracuje – wskazała na swój ubiór.

– Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. Zazwyczaj to się nudzę na tych uroczystościach, przygotowywanych przez moich rodziców. Słuchaj, muszę przywitać się z gośćmi i pogadać z kilkoma osobami, a później jestem cała twoja.

– Co, ale nie musisz mi towarzyszyć, ja będę pracować.

– Ale ja chcę.

Po tych słowach Victoria wyszła na patio i zajęła się gośćmi. Ta dziewczyna ciągle zadziwiała Loren. Była dla niej taka miła i jeszcze chce spędzać z nią czas. Przecież to irracjonalne! Victoria jest bogata i popularna, a Loren...

Szatynka wyrwała się z zamyślenia i ruszyła z miejsca, w którym stała jak słup soli.

Loren kontynuowała chodzenie między wystrojonymi ludźmi, niosąc w ręce tacę. Od czasu do czasu goście brali od niej kieliszki szampana.

– Czy to Jonah? – dziewczyna usłyszała głos jakiejś kobiety za sobą.

– Tak, ale on wyrósł – odpowiedział drugi głos.

Loren spojrzała w stronę, gdzie on stał i zaniemówiła. Miał na sobie czarny garnitur, przy szyi miał muszkę, na prawym nadgarstku nosił srebrny zegarek, a włosy były postawione na żel. Może był ubrany podobnie jak inni mężczyźni, ale on wyglądał po prostu zabójczo. Loren aż otworzyła buzię z wrażenia, ale szybko ją zamknęła.

Dziewczyna nie chciała, żeby chłopak ją zobaczył. Gdy Jonah został otoczony przez gości, ona szybko przemknęła do domu, zasłaniając się tacą. Gdy wróciła nad basen z kolejną dawką szampana, jakiś mężczyzna chciał wygłosić przemowę. Loren domyśliła się, że to gospodarz imprezy jak i ojciec Victorii i Jonah. Nie byli do niego podobni.

– Chciałby was serdecznie powitać na bankiecie. Dzisiaj świętujemy mój kolejny sukces. Wczoraj ja i mój przyjaciel podpisaliśmy kontrakt na nową inwestycję, która zmieni życie wielu osobom. Kurort wypoczynkowy, który chcę wybudować w Nowym Yorku, da nowe miejsca pracy dla ludzi i będzie cudownym miejscem dla wypoczynku. Pracując nad tym projektem, doświadczyłem wiele ciężkich chwil, ale udało się i nie osiągnąłbym tego, gdyby nie moja kochana żona.

Wystawił rękę, którą chwyciła bardzo elegancka kobieta i pocałowała męża w policzek. Miała blond włosy i niebieskie oczy. Ona i Victoria są jak dwie krople wody. Ci państwo pięknie razem wyglądali, ale Loren wyczuwała trochę sztuczności w ich wystąpieniu, ale głowy by nie dała.

– Nie tylko tobie wydaje się to sztuczne – powiedział Jonah i jakby czytał jej w myślach.

,,Kurcze, za długo stałam w jednym miejscu."

– Muszę wracać do pracy – rzuciła jakby do siebie.

– Czemu mnie unikasz? – zapytał z lekkim rozbawieniem.

– W cale cię nie unikam.

– Tak, a kto uciekał do środka, zakrywając się tacą, gdy się pojawiłem?

Dziewczyna  zacisnęła usta w cienką linię i zalała się rumieńcem.

– To jak się czujesz w swojej nowej roli? – zapytał, biorąc z jej tacy kieliszek musującego napoju.

– Trochę dziwnie, bo ja mam szesnaście lat, a rozdaję innym alkohol – szatyn uśmiechnął się na jej słowa.

– Czemu wzięłaś tak niewdzięczną robotę? – wziął łyka szampana.

– Żadna praca nie hańbi – powiedziała pewnie.

– A tak zwane panie do towarzystwa?

– Niech każdy robi to, w czym jest najlepszy.

Jonah wybuchnął głośnym śmiechem. Loren ujrzała w jego oczach wesołe iskierki, których jeszcze nigdy nie miała okazji zobaczyć i również się uśmiechnęła.

– Wiesz, myślałem, że to będzie kolejna nudna impreza, ale dzięki tobie jest całkiem fajnie. Miłej pracy – ukłonił się jak prawdziwy gentlemen i odszedł.

Nadal miała uśmiech na ustach, gdy została sama, ale zniknął momentalnie, napotykając wzrok swojego ojca, który ustawiał na stołach potrawy. Loren momentalnie wróciła do pracy.

***

Po zakończonej imprezie Loren mogła przebrać się w swoje ubrania, ale musiała pomóc tacie i innym w sprzątaniu.

– Dobrze się spisałaś – powiedziała przyjaźnie Polly do szatynki i od razu zniknęła.

Uśmiechnęła się na te miłe słowa. Ktoś wreszcie ją docenił.

Dziewczyna z kuchni zobaczyła całą rodzinę Marais, która żegnała gości. Ale szybko odwróciła wzrok. Powinna skupić się na swojej robocie. Wzięła ciężką skrzynię z butelkami po szampanie. Chciała zanieść to do ciężarówki, ale ktoś wpadł na dziewczynę i oblał ją jakąś cieczą. W przestrachu Loren upuściła skrzynię, wywołując spory hałas.

– Bardzo przepraszam! – powiedział młody mężczyzna.

– Och, co się stało? – do kuchni wpadła zmartwiona pani Marais z córką.

– Przepraszam – powtórzył chłopak – nie widziałem jej.

Gospodynie zauważyły Loren w mokrej koszulce.

– Nie martw się kochanieńka. Moja córka zaraz da ci coś suchego – powiedziała kobieta. – Victoria, pójdziesz z nią na górę? Ja powiem Polly, co się stało.

– Jasne – blondynka  wzięła pod rękę szatynkę i ruszyły schodami. Po drodze spotkały jej brata.

– Słyszałem jakiś hałas. Coś się stało?

– Jakiś palant coś wylał na Loren.

Victoria zaprowadziła ją do łazienki.

– Tu możesz się osuszyć, zaraz przyniosę ci coś czystego.

Marais szybkim krokiem poszła do swojego pokoju w poszukiwaniu jakiegoś ubrania. Jednak wszystko co miała teraz to bluzki na krótki rękaw. A na dworze jest już chłodno. Poszła do pokoju brata.

– Dasz Loren jakąś bluzę, bo ja nie mam nic czystego z tych rzeczy? – wątpiła w to, że się zgodzi, ale spróbować nie zaszkodzi.

Chłopak zdejmując koszule, zastanowił się nad odpowiedzią.

– Dobra – wyjął z szafy szarą bluzę i podszedł do siostry. Ona już chciała po nią sięgnąć, ale on cofnął rękę. – Ale ja jej zaniosę.

– Tylko niczego nie próbuj – ostrzegła go.

– Dobrze, ,,mamo".

Chłopak zapukał do drzwi.

– Wejdź.

Już chciał to zrobić, ale zatrzymał się. Ona pewnie myśl, że to jego siostra.

– Przyniosłem ci bluzę – powiedział przez drzwi.

– A gdzie Victoria?

– To ona poprosiła, żebym coś ci dał.

Loren powoli otworzyła drzwi i wystawiła rękę tak, żeby nie mógł jej zobaczyć w staniku. Jonah podał jej ubranie.

Po chwili Loren wyszła w jego bluzie. Była dla niej za duża, ale Jonah uważał, że wygląda uroczo.

– Czemu tak mi się przyglądasz? – zapytała, gdy on ciągle na nią patrzył.

– Po prostu ładnie wyglądasz.

Szatynka ponownie się zarumieniła. Ona tak rzadko słyszy komplementy.

– Oddam ci w szkole – powiedziała, chowając ręce w rękawach bluzy, przez co wyglądała w jego oczach jeszcze bardziej uroczo.

– Możesz ją zatrzymać na jakiś czas, pod warunkiem że będziesz ją nosić – rzekł, a serce Loren zabiło mocniej. – Do zobaczenia w szkole.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro