ROZDZIAŁ I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝adeline❞


Tego dnia nad Arsenton zawisły szare chmury, zapowiadające kolejny, trzeci już z kolei deszczowy dzień. Góry otaczające miasteczko wyglądały wyjątkowo złowrogo, okryte gęstą, senną mgłą. Jesienna aura nie rozpieszczała mieszkańców. Zalane drogi przypominały dopływy rzeki, a temperatura była tak niska, że zaczęto już ogrzewać domy.

Adeline Marlow ukryła się w ulubionej kawiarni, zajmując miejsce przy ulubionym stoliku i patrząc na swojego ulubionego chłopca, który obecnie przygotowywał dla niej waniliowe latte, ze specjalnym dodatkiem w postaci wiórków czekoladowych (swoją drogą tylko ona je dostawała, w ramach gratisu). Keith Davies idealnie pasował do tego obrazka – do puszystego mleka, do ciasteczek cynamonowych i do barwnych filiżanek również. Atmosfera panująca w lokalu była tak ciepła właśnie dzięki niemu – bo on sam kojarzył się z ciepłem wiosennych dni. Gdy Keith się uśmiechał, nawet szalejąca za oknem ulewa przestawała być utrapieniem.

— Dzisiaj też jesteś tu sama? — spytał, niosąc zamówienie Adeline, a jego głos dźwięczał jej w uszach niczym najsłodsza melodia. Keith pachniał czekoladą, a jego brązowe loczki nieco zakrywały ciekawskie, szmaragdowe oczy, zwykle wpatrzone w podłogę.

— Tak — odparła, sięgając po kawę. — Jutro też będę.

— Ostatnio częściej tu bywasz.

— Nie powinnam przychodzić?

— Skąd. Dziwnie bym się czuł, gdybym cię nie widział — zaśmiał się.

Zaraz potem po kawiarni rozległ się dźwięk dzwonka, sygnalizujący nowego klienta i Keith musiał przerwać rozmowę. Na odchodne posłał jej przepraszający uśmiech, a następnie udał się do kolejnego stolika, na co Adeline nieznacznie się zarumieniła.

Nostalgia działała w Arsenton od ponad pół wieku i była jedną z wizytówek miasteczka. Najstarsi mieszkańcy bardzo często zaglądali do niej, aby pogawędzić o przeszłości, ponieważ klimat lokalu nie zmienił się ani trochę od dnia jego założenia. Z kolei przedstawiciele młodszego pokolenia, których w Arsenton było stosunkowo niewiele, nie mieli do niego aż takiego sentymentu. Przeważnie wpadali tam z samego rana po dzienny zastrzyk kofeiny i ewentualne ciastko. Rzadko kiedy zostawali stałymi klientami tak jak Adeline.

Kawiarnia usytuowana była na mało ruchliwej ulicy, a z zewnątrz przypominała włoską kamieniczkę, otuloną pętami bluszczu. W środku ceglane ściany ozdobiono licznymi obrazami olejnymi miejscowych gór. Stare lampy naftowe dostarczały pomieszczeniu ciepłego światła, a zrobione z ciemnego drewna stoliki i krzesła dodawały przytulności. Na każdym blacie znajdował się fantazyjny wazon ze świeżymi kwiatami, prosto z pobliskiej kwiaciarni. Dopełnieniem tej uroczej przestrzeni były ręcznie zdobione filiżanki i dzbanki, z prawdziwej porcelany.

Adeline uważała Nostalgię za swoją strefę komfortu i nie miała nic przeciwko temu, że jej rówieśnicy nie zawsze potrafili docenić to miejsce. No, oczywiście poza Keithem, który pracował tam dorywczo już od jakiegoś czasu, i ewidentnie to uwielbiał.


Adeline poznała Keitha w szkolnej bibliotece, gdy wypożyczała swój ulubiony tomik poezji (nie pamiętała, ile razy go czytała, ale nieustannie czuła niedosyt). Podszedł do niej, z zaciekawieniem spojrzał na okładkę i powiedział, że podziwia poetów, a gdy spytała go, dlaczego, odparł:

— Żeby być w stanie przelać serce na papier, trzeba mieć w sobie wiele odwagi. Ja niestety jej nie mam.

W tamtym momencie zaniemówiła, a on zaśmiał się cicho, wpatrując się w nią z czymś w rodzaju fascynacji. Z jakiegoś powodu nie mogła napatrzeć się na jego oczy, w których zdawały się tańcować iskierki dziecięcej wręcz wesołości. Od tego dnia mimowolnie szukała wzrokiem Keitha Daviesa, zastanawiając się, co jeszcze kryje się w tym niepozornym chłopaku.


Ostrożnie popijała wciąż jeszcze gorącą kawę, rysując w swoim szkicowniku. Uznała, że tak częste odwiedzanie tego miejsca bez większego celu byłoby nieco dziwne, zatem, korzystając z panującego w nim spokoju, szlifowała swoje umiejętności artystyczne. Do jej ulubionych szkiców należały te, na których, oczywiście, znajdował się Keith. Nigdy nikomu ich nie pokazywała, obawiając się, że ludzie wyśmieją ją i jej dziecinne zauroczenie.

Keith właśnie podawał jakiejś starszej pani herbatę. Jego dłonie były tak smukłe, a gesty delikatne i czarujące, że ręka Adeline bezwiednie zaczęła kreślić kolejne linie. Starała się zbytnio mu nie przyglądać, aby nie poczuł się skrępowany, a przy okazji nie odkrył jej niechlubnych rysunków. Co prawda mogłaby znaleźć jakąś wymówkę, na przykład, że najzwyczajniej w świecie trenuje szkicowanie ludzi, ale prędzej spłonęłaby ze wstydu, niż wypowiedziała choćby słowo wyjaśnienia.

Gdy linie powoli zaczęły nabierać sensownych kształtów, drzwi kawiarni otworzyły się ponownie, ukazując filigranową blondynkę o złocistej skórze i rozbawionym, perłowym uśmiechu. Wyglądała, jak uosobienie lata i kobiecości w jednym, ale przede wszystkim — to ona była tą, która stała u boku Keitha.

Adeline z hukiem zamknęła szkicownik.

Madison Patton była jedną z najbardziej lubianych uczennic w liceum St. Chelton i zdecydowanie robiła furorę wśród rówieśników. Posiadała tak przyciągającą aurę, że niemal każdy w pomieszczeniu musiał na nią spojrzeć. Biła od niej pewność siebie, której można było tylko pozazdrościć, a przez swoją charyzmę nie brakowało jej również znajomych i przyjaciół. Adeline wcale nie dziwiło, że Keith się nią zainteresował. 

Dziewczyna rozejrzała się po lokalu, rzuciła ciche „cześć" w kierunku Adeline i szybko skierowała kroki ku ladzie, przy której stał czyszczący porcelanę Keith. Delikatnie postukała go palcem w ramię, a gdy się odwrócił, dała mu buziaka w policzek, co odwzajemnił cukierkowym wręcz uśmiechem.

— Maddie, co tu robisz? Kończę dopiero za dwie godziny.

— Wiem, ale byłam w pobliżu z Penny, więc pomyślałam, że cię odwiedzę. Jak sobie radzisz?

— Dzisiaj jest mały ruch, więc raczej nie mam problemów.

— Ach tak... — mruknęła, ostrożnie oglądając się przez ramię na Marlow.

Adeline wiedziała, że Madison nie była do niej przyjaźnie nastawiona. Choć zawsze witała się z nią na szkolnym korytarzu, a nawet dołączała do rozmowy, gdy Adeline była z Keithem, robiła to raczej z grzeczności, niż sympatii. Madison w dość ewidentny sposób zachowywała dystans przy Adeline, zapewne bojąc się, że ta mogłaby zabrać jej chłopaka (czego, rzecz jasna, wcale nie miała w planach, pomimo rozpierających ją uczuć).

Madison westchnęła ciężko, po czym ponownie wróciła do rozmowy z Keithem, który wyglądał na dość zakłopotanego. On także zdawał sobie sprawę z tego, że Maddie nie do końca pasowało towarzystwo Adeline, i choć nie całkiem rozumiał, dlaczego, był dumny, że mimo to próbowała zachowywać się w porządku.

Tymczasem Adeline Marlow wsunęła szkicownik do torby, powoli wstając. Wkładała płaszcz, unikając patrzenia w kierunku jakże uroczej, licealnej pary. Naprawdę chciała, żeby Keith był szczęśliwy, jednak samolubność była trudna do okiełznania, dlatego niekiedy zastanawiała się, czemu to ona nie może być częścią tego szczęścia. Dopiła kawę, która nagle wydawała jej się dziwnie gorzka.

— Och, Adeline, już wychodzisz? — spytał Keith. — Na zewnątrz wciąż strasznie pada...

— W porządku, nie przeszkadza mi to. Mogę prosić o rachunek?

— Jasne, oczywiście.

Keith przygotował paragon, a Adeline jak zwykle, poza wyliczoną kwotą, dodała mu nieco więcej, za ciężką pracę. Gdy powoli zbierała się do wyjścia, nagle zatrzymała ją Madison.

— Weź. — Podała Adeline parasol. — Tak jak powiedział Keith, na zewnątrz jest ostra ulewa. Często nie ma cię w szkole, bo chorujesz, prawda? Jeśli zmokniesz, znowu nie przyjdziesz.

Adeline spojrzała na nią ze zdziwieniem. Takie pokłady życzliwości ze strony Madison były dla niej dość niewiarygodne, więc długo zastanawiała się, zanim w ogóle zdecydowała dotknąć przedmiotu. Przez chwilę rozważała nawet, czy to aby na pewno nie była jakaś podstępna sztuczka. Mimo wahania przyjęła pomoc, czując, że odmawiając, zachowałaby się niedojrzale.

— Ale co będzie z tobą? — spytała. 

 — Wspominałam Keithowi, że byłam w pobliżu razem z Penny. Czeka na mnie w sklepie naprzeciwko, po prostu pójdziemy pod jednym parasolem.

— No... dobrze. Dziękuję.

Madison kiwnęła głową. W ogóle się nie uśmiechała, ale z jakiegoś powodu Adeline zaufała jej spokojnemu spojrzeniu, które nie kryło w sobie ani grama złośliwości. Być może zbyt szybko ją oceniła. Może Madison była o wiele mądrzejsza niż ona.

— Oddam ci go w szkole — dodała na odchodne, lekko zawstydzona.

Wielkie krople deszczu spadały na ozdobiony kwiatowymi wzorami parasol, głośno stukając. Chodniki tonęły w kałużach, a buty Adeline już dawno zdążyły przemoknąć. Rozmyślała nad Madison i nad Keithem. Próbowała zrozumieć, dlaczego się w nim zakochała i czemu w ogóle brnęła w to nieodwzajemnione uczucie. To wszystko wydawało jej się tak bezsensownie głupie, a jednak niemal dzień w dzień odwiedzała kawiarnię w nadziei, że trafi na jego zmianę.

— Jestem żenująca — mruknęła do siebie, pociągając nosem.

Ulewa rzeczywiście była nie do zniesienia, więc Adeline z trudem musiała przyznać przed samą sobą, że Madison bardzo jej pomogła i że wcale nie była taka zła, jak jej się wydawało. Może to właśnie było główną różnicą między nimi: Madison potrafiła odłożyć na bok uprzedzenia i wyciągnąć do kogoś dłoń. Nic więc dziwnego, że Adeline nie dorastała jej do pięt.

Snuła się po kolejnych uliczkach niczym cień, stapiając się z posępnym, jesiennym krajobrazem. Nie spieszyło jej się z powrotem do domu, choć wiedziała, że nie powinna zbyt długo przebywać na zewnątrz przy takiej pogodzie. Jej dłonie i twarz były już czerwone z zimna. Powoli zaczęła odczuwać zmęczenie, miała też wrażenie, że coraz trudniej jej oddychać. Obleciał ją strach. 

 Adeline w pośpiechu zawróciła, a chwilę później znalazła się w domu, w wannie z gorącą wodą, którą przygotowała dla niej zmartwiona mama. Zmarznięte kończyny piekły ją od ciepła, ale przynajmniej była bezpieczna.

W końcu w pokoju już czekała na nią tacka z lekami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro