ROZDZIAŁ V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝jaden❞


Poprzedni wieczór krążył po głowie Jadena w najbardziej drażniący sposób — odbierając mu możliwość snu. Przekręcał się z boku na bok, a zamykając oczy, widział twarz Naomi Clark, oświetloną płomieniami zapalniczki oraz tańczące wokół kolory. Obraz był tak wyraźny, jakby owa sytuacja dalej miała miejsce, bezustannie, wciąż od nowa i od nowa. Nawet zapalenie papierosa nie było w stanie uspokoić jego galopujących myśli, więc poddał się i przeleżał tak pół nocy, wgapiając się w sufit.

Gdy irytacja sięgnęła zenitu, wstał, z niezadowoleniem stwierdzając, że słońce zaczynało wyłaniać się zza gór, a zatem musiał być już wczesny ranek. Westchnął ciężko i udał się do kuchni po szklankę wody. Nie spodziewał się jednak zastać tam kogoś jeszcze.

Louis siedziała oparta o kuchenną wyspę, z palcami wplecionymi w skołtunione włosy. Wyglądała niezwykle mizernie, z cieniami pod oczami i spuchniętą, czerwoną buzią. Nie robiła nic specjalnego, po prostu wpatrywała się w blat. Nawet nie zauważyła obecności Jadena, dopóki się do niej nie odezwał.

— Ciężka noc? — spytał, odkręcając kran.

— Nie zmrużyłam oka — zaśmiała się cierpko. — Nie było cię w domu, więc pewnie tego nie wiesz, ale mama trafiła do szpitala. Jej stan był zbyt kiepski, żeby trzymać ją w domu.

Jade kiwnął głową — w końcu spodziewał się takiego rezultatu. I rzeczywiście, po powrocie nie zauważył żadnych mocno nieprzyjaznych kolorów. Sytuacja stawała się coraz bardziej patowa i nie mógł nic na to poradzić.

— Powinnaś wrócić do łóżka i spróbować jeszcze się zdrzemnąć — skwitował. Wypił duszkiem zawartość szklanki, czując, że rozbudził się na dobre.

— I kto to mówi — rzuciła prześmiewczo. — Nie martw się, nic mi nie będzie. Muszę tylko chwilę pomyśleć.

Nie miał prawa jej rozkazywać, więc gdy jego sugestia została odrzucona, wrócił do pokoju. Nie potrafił pocieszać, zwłaszcza gdy wiedział, że nie ma szans na dobre zakończenie.

Gdy dotarł do liceum, nie mógł ustać na nogach, wycieńczony rozmyślaniami. Keith skarcił go, przekonany, że ten znowu do późna pisał piosenki.

— Wyszło ci coś chociaż z tego?

— Stary, byłbym przeszczęśliwy, gdyby mój dzisiejszy stan był spowodowany jakimś artystycznym olśnieniem, ale niestety tak nie jest.

— Poważnie? Coś się stało?

— I tak i nie. W zasadzie trudno to wyjaśnić.

— Gadasz od rzeczy, Jade. To tak, czy nie?

— Tak jakby? Ugh, słuchaj, sam tego nie rozumiem, więc dam ci znać, jak dojdę do jakichś wniosków, dobra?

— Jesteś strasznym dziwakiem.

— Wiem.

Tymczasem na korytarzu stała właśnie Naomi Clark, ta, która spędzała mu sen z powiek. Wyjmowała podręczniki na kolejny przedmiot, a na drzwiach jej szafki wisiało parę zdjęć; na jednym był Andrew Dalton, uśmiechający się do kamery, na drugim Naomi i Andrew nad wodospadem i wreszcie, na ostatnim, wielka grupa ludzi z Naomi na czele, ubrana w takie same, żółte tiszerty z napisem Anielskie Chóry. Jaden był niesamowicie ciekaw tego ostatniego, ale nie śmiał o nic pytać. Zamiast tego, razem z Keithem przywitali się z dziewczyną, na co ta odpowiedziała im promiennym uśmiechem. Wydawała się mniej skrępowana niż wtedy, gdy spotkali ją na Dymach, co w jakiś sposób dodało Jadowi otuchy.

Po lekcjach Jaden uznał, że naprawdę potrzebuje chwili odpoczynku od korytarzowych wrzasków, zwłaszcza po tak tragicznej nocy, więc poszedł do miejscowej biblioteki. Niestety Keith nie mógł mu towarzyszyć, z powodu popołudniowej zmiany w Nostalgii, zatem Jade życzył mu powodzenia i udał, że wcale nie widział, jak kolory Keitha nieco rozbłysły na myśl o tym, że Adeline Marlow może wpaść go odwiedzić. Zresztą, to działo się za każdym razem, gdy ktoś choćby wspominał o Adeline. I chociaż Jade uwielbiał Madds, to w głębi duszy czuł, że to nie ona powinna być z Keithem. Nie wiedział jednak, czy w ogóle miał prawo o tym mówić.

Rozmyślał tak całą drogę, dopóki nie otworzył drzwi do biblioteki i nie zobaczył znajomych mu barw; tych, które tak bardzo namieszały mu w głowie. Od razu ruszył w ich kierunku — omal zapominając przywitać się z panią bibliotekarką — i istotnie — przy stoliku w rogu siedziała Naomi Clark, zapisująca coś z niebywałym skupieniem w notatniku. Przez moment stał w miejscu, chowając się za regałami i rozważając, czy podejście do niej będzie dobrą opcją. Stwierdził, że w zasadzie nie ma nic do stracenia, poza swoją i tak nieistniejącą godnością, więc wziął głęboki wdech i ostrożnie podszedł do stolika tak, aby jej przypadkiem nie wystraszyć.

— Cześć. Znowu na siebie wpadamy, co?

— Na to wygląda. — Odłożyła długopis. Dopiero teraz Jade zauważył, że pomalowała paznokcie na granatowo, co idealnie pasowało do opływających ją kolorów. Było to niewiarygodnie estetyczne. — Co tutaj robisz?

— Chciałem posiedzieć w spokoju i ciszy. Wbrew pozorom często bywam w bibliotece.

— Naprawdę?

— Hej, hej, to zabrzmiało tak, jakbyś nie mogła w to uwierzyć!

Zaśmiała się, a serce Jadena zabiło tak mocno, że bał się, czy przypadkiem tego nie usłyszała.

— Cha cha, przepraszam. Muszę przyznać, że ty i biblioteka to dość abstrakcyjne połączenie. — Zdjęła torbę z krzesła obok siebie, a Jaden uznał to za niemy znak chęci kontynuowania rozmowy, więc błyskawicznie się do niej przysiadł.

— Wiem, że mój wygląd jest trochę nietypowy, ale wyobraź sobie, że nie rozbijam szyb w samochodach, nie wciągam podejrzanych substancji i wcale dużo nie wagaruję.

— Łamiesz wszystkie stereotypy, co?

— Po to się urodziłem.

Naomi uśmiechnęła się łagodnie, co z kolei zachęciło Jadena do bycia jeszcze bardziej szczerym i otwartym. Miał do niej wiele pytań, chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Chciał, żeby opowiedziała mu o wszystkim, o każdym, nawet najmniej istotnym wydarzeniu. Chciał znać ją tak dobrze, jak Andrew Dalton. A nawet lepiej.

— Na Dymach wydawałaś się spięta — rzucił, natychmiast zdając sobie sprawę, że mógł ją nieumyślnie urazić, jednak Naomi wyglądała tak samo, jak wcześniej.

— Nie jestem zbyt ekstrawertyczna. Czuję się nieswojo wśród nieznajomych. Przepraszam, jeśli źle to odebraliście, po prostu... nie jestem typem cool dzieciaka.

— Naprawdę? Ja tam uważam, że jesteś całkiem cool. — Gdy tylko zrozumiał, co powiedział, od razu zaczął się poprawiać. — Znaczy, wiesz... Cholera, przepraszam.

Odwróciła wzrok, a Jadena oblały zimne poty. Czyli tak to się skończy? Zanim w ogóle się zaczęło? Gdy panika powoli przejmowała kontrolę nad jego umysłem, zauważył, że policzki Naomi Clark robią się różane i wygląda to niemal tak samo uroczo, jak piegi na jej malutkim nosie (Jade ugryzł się w język, tak na wszelki wypadek, żeby nie wypaplać jej również tego).

— Nie musisz przepraszać — odparła cicho. — To miłe z twojej strony.

Zachichotała i nagle wszystkie mięśnie Jadena Nortona gwałtownie się rozluźniły. Istniała taka opcja, taka malutka, że być może on też ocenił ją zbyt pochopnie. Podczas gdy Naomi widziała w nim łobuza z tanich filmów młodzieżowych, on podświadomie myślał, że mądra dziewczyna z dobrymi stopniami uzna go za błazna. I w zasadzie bardzo by się nie pomyliła, a jednak siedziała tu z nim i nawet nie uważała go za świra, pomimo jego żałośnie nieprzemyślanych wypowiedzi. Odchrząknął.

— Pozwól, że taktycznie zmienię temat, zanim pogrążę się jeszcze bardziej. Właściwie to kątem oka zauważyłem zdjęcia na drzwiach twojej szafki i byłem ciekaw... Co to są te całe Anielskie Chóry?

Naomi na moment zastygła w miejscu, jakby rozważając, czy na pewno powinna mu o tym powiedzieć. Przekręciła głowę na bok i spojrzała na niego czujnie.

— Nie będziesz się śmiać?

— Obiecuję, że nie.

Sięgnęła dłonią pod kołnierzyk swojej bluzki i wyciągnęła srebrny łańcuszek z krzyżykiem.

— Jestem chrześcijanką — zaczęła — i śpiewam w młodzieżowym chórze kościelnym.

Jej wzrok był niezwykle poważny. Wpatrywała się w niego wyczekująco, ewidentnie obawiając się jego reakcji. Cóż, na pewno była to dla Jadena niecodzienna informacja. Zarówno on, jak i jego znajomi byli ateistami, nie rozumiał także potrzeby religijności, ale z jakiegoś powodu tak bardzo pasowało to do Noami Clark, że nie czuł się specjalnie zaskoczony. Nie miał też zamiaru jej oceniać.

— Czyli Anielskie Chóry to po prostu nazwa waszej grupy?

— Dokładnie, wspólnoty. To zdjęcie było zrobione na jednym z wyjazdów. Jestem pomocnicą opiekunki.

— Czekaj, ale wspominałaś, że... Ty śpiewasz?!

— Tak, trochę... Wiem, chór to pewnie nic wielkiego dla kogoś z kapelą, ale...

— Żartujesz? Chcę to usłyszeć!

— To tylko gospel, wątpię, żeby przypadł ci do gustu, zresztą, wstydzę się...

— A skąd wiesz, że mi się nie spodoba? Czy to nie kolejny stereotyp? — zaśmiał się, na co Naomi rozbawiona pokręciła głową. — Pewnie nie nadaję się do kościoła i szczerze mówiąc, nie kojarzę, żebym kiedykolwiek tam był, ale jakoś nie mam wątpliwości, że mnie zachwycisz. Uważam, że między innymi to jest w tobie cool — to, że masz swoją wiarę i angażujesz się w działania z nią związane.

Naomi zaniemówiła. Zakłopotanie wzięło nad nią górę dużo bardziej, niż chciałaby przyznać. Zastukała paznokciami o blat stołu, po czym wypuściła powietrze i zaczęła pakować rzeczy do leżącej obok torby. Ta interakcja odebrała jej całą energię. Potrzebowała nieco czasu w samotności na poukładanie sobie tego zdarzenia w głowie.

— Ja... będę się zbierać.

— Ach, tak, w porządku. — W rzeczywistości Jade strasznie się zmartwił. Znowu paplał głupoty.

— Niedziela o dziesiątej.

— Proszę?

— Śpiewam w niedzielę o dziesiątej.

Z tymi słowami zostawiła go samego, opuszczając bibliotekę. A Jaden Norton szczerzył się sam do siebie, zapisując w telefonie przypomnienie na godzinę dziesiątą, w niedzielę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro