ROZDZIAŁ XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝seth❞


Ostatnim, czego spodziewał się Seth, było uczucie zadowolenia z pojawienia się na imprezie Madison Patton. Przyszedł tu dla Adeline, został dla Penny, miało być żenująco, a było całkiem znośnie, być może nawet zabawnie (choć nigdy by tego nie przyznał, za żadne skarby).

Penny siedziała tuż obok, wymachując nogami. Po incydencie łazienkowym wyszli razem na zewnątrz i mimowolnie zajęli jedną z ławek. Wcale się na to nie umawiali, nawet nie wymienili ze sobą spojrzeń; to stało się tak po prostu, naturalnie, co z kolei zmieszało biednego Setha, który nie potrafił znaleźć żadnego, logicznego wyjaśnienia tegoż zajścia.

Bo wszystko, co nielogiczne, było poza jego strefą komfortu.

Korzystając z okazji, postanowił lepiej przyjrzeć się koleżance, która, jeszcze do niedawna, wydawała mu się mało istotnym elementem szkolnej społeczności. Penny miała ciemniejszą karnację, bardzo długie, gęste włosy i piwne oczy. Ubierała się w rzeczy z lumpeksów, bez składu i ładu, łącząc ze sobą najbardziej niepasujące do siebie kolory i wzory, zupełnie, jakby nie przywiązywała ani grama uwagi do codziennej garderoby. Seth zastanawiał się, jakim cudem te modowe wariactwa przeszły niezauważenie pod jego oceniającym radarem. I wtedy zrozumiał, że to wszystko dzięki Madison. Ona zawsze była ubrana tak, jak tego po niej oczekiwano — idealnie umalowana, uczesana, ze swoją niesamowitą charyzmą. W związku z tym Penny znikała w tłumie, niezależnie od swoich dziwnych stylizacji.

— Czemu przyszedłeś? — zapytała, zbijając go z tropu. No właśnie, dlaczego przyszedł? Wcześniej odpowiedź była jasna — żeby poobserwować pijanych idiotów, tym samym podwyższając swoją samoocenę i nacieszyć się towarzystwem Adeline, która rzadko bywała w szkole. A teraz? Co było motywem?

— Chciałem się z kimś zobaczyć.

— I zobaczyłeś się?

— Właściwie, to... — zaczął, mimowolnie spoglądając na jej twarz — chyba tak. Chociaż inaczej, niż planowałem.

Penny lekko się wyprostowała, wciągając powietrze.

— I nie przeszkadzało ci, że to impreza Maddie?

— Sama mnie zaprosiła. Chciałem ją trochę wkurzyć moją obecnością. Co prawda nie miałem pewności, że mnie nie wkręca, ale potrafię się dowiedzieć tego i owego.

— Kto by pomyślał, że masz takie dojścia — zaśmiała się.

Zapadła chwila ciszy, a Penny zaczęła gibać się do przodu i do tyłu. Nagle westchnęła i chwyciła swoje włosy tak, jakby chciała związać je w kucyka — Naprawdę chciałabym je obciąć. Najkrócej, jak to tylko możliwe.

— W takim razie, co cię powstrzymuje? — spytał. Zupełnie nieświadomie, być może kierowany ciekawością, zaczął bawić się wystającymi kosmykami. Penny obserwowała ruchy jego palców, tańcujących między pasemkami. Dopiero po chwili zorientował się, co robi i natychmiast zabrał dłoń, po czym niezręcznie odchrząknął. — Więc?

— Ja. Ja sama.

— Sama? — prychnął. — Chciałbym sam sobie być przeszkodą w robieniu tego, czego chcę.

— A co? Masz inne przeszkody?

— Powiedzmy, że nie każdy z nas może sobie pozwolić na stanie na niepewnym gruncie. Nie każdy może wiecznie imprezować jak Dalton i nie każdy zdobywa firmę po rodzicach jak Patton.

— Ach tak? To, czego tak naprawdę chcesz?

— Świętego spokoju. — Uśmiechnął się cynicznie. — Nie interesuj się. Nie potrafisz ściąć włosów, a próbujesz zrozumieć mnie? Wolne żarty.

— Jeśli je zetnę — spojrzała na niego z determinacją — odpowiesz na moje pytanie.

Seth nie mógł powstrzymać przypływu śmiechu.

— Potrzebujesz motywacji? To proszę bardzo. Odpowiem na twoje pytanie, kiedy uznam, że Penny Nicholson przestała być dla siebie ciężarem.

Penny zamilkła. Chyba słowa Setha nieco ją zaskoczyły, choć w zasadzie nie powinny. To w końcu on, lustrował ją bez problemu. Mogła się tego spodziewać. Mimo to nie miała zamiaru tak po prostu pozwolić mu triumfować.

— Jeszcze się zdziwisz — wycedziła.

— Na to liczę.

Gdy zaczął się mini koncert, wciąż siedzieli razem. Nigdzie nie poszła. Nie zostawiła go. Została.

Ludzie tak rzadko zostawali.

Seth był pod całkiem dużym wrażeniem umiejętności wokalnych Jadena Nortona. W pewien sposób zazdrościł mu swobody i determinacji do robienia tego, na co miał akurat ochotę. Od rozpoczęcia szkoły Jaden podkreślał, że zostanie muzykiem. Cóż, może akademie nie były szczytem marzeń kogoś, kto planuje być gwiazdą, ale przynajmniej były to małe kroczki w kierunku rozwoju. Seth też takie robił, ale nie tak, jak marzył — nie w swoim kierunku.

Penny z kolei wydawała się dziwnie zaniepokojona. Ciągle rozglądała się na wszystkie strony, jakby kogoś szukając, do momentu, aż muzyczne wystąpienie zostało przerwane. Keith zapowiedział przerwę, zespół się rozszedł, ale chyba mało kogo to obchodziło. Wszyscy byli albo zbyt pijani, albo zbyt pochłonięci ogólną atmosferą imprezy, żeby zastanawiać się, co się dzieje.

— Szybki koniec jak na wielce zapowiadany koncert — szydził Seth. — Norton nie zostanie muzykiem, jeśli zawsze będzie uciekał ze sceny dla pierwszej lepszej dziewczyny.

Penny nie odpowiedziała, zagubiona we własnych myślach.

— A tobie co...

— Seth. — Ton jej głosu był tak poważny, że aż się wzdrygnął.

— Tak?

— Maddie nie było przez cały koncert.

— I to cię martwi? Pewnie siedzi gdzieś pijana ze swoimi wielbicielami. Poza tym, to była tylko jedna piosenka, może jeszcze się pojawi.

— Nie rozumiesz, ona nigdy nie przegapia występów chłopaków. Nigdy.

— Co sugerujesz?

— Sugeruję, żebyś pomógł mi jej poszukać.

— Cha cha! Ja? Dobre sobie. Nienawidzimy się. Myślę, że jestem ostatnią osobą, która powinna za nią biegać. I ostatnią, którą chciałaby widzieć.

— Seth, proszę cię.

— Ciekawe, czy ona by się tak o ciebie martwiła — mruknął.

— To nie ma teraz znaczenia — rzuciła. Kącik jej ust lekko zadrżał. — Owszem, Maddie bardzo się zmieniła. Nie jesteśmy już takie same, nic nie jest, ale ja wciąż... Wciąż mi zależy.

— Cóż, nie wnikam w wasze rozterki — westchnął i poprawił okulary. — Niech będzie, pójdę. Ale zapewniam cię, że jak już ją spotkam, cokolwiek by się nie działo, to będę się śmiał. Głośno.

Seth lubił ludzi trudnych do rozszyfrowania, ale nie lubił niespodziewanych, niezaplanowanych sytuacji. Na przykład takich, w których musiał chodzić po wielkiej rezydencji, w poszukiwaniu dziewczyny niezasługującej nawet na odrobinę sympatii. Co go obchodziła Madison? Gdyby sytuacja była odwrotna, z pewnością by go zignorowała. Dlaczego padło na niego? Jęczał pod nosem, jednak nie zatrzymał się, nawet na chwilę.

Przeszukał wiele pomieszczeń. Wszystkie były zapełnione imprezowiczami. Wśród tej masy ciał trudno było dostrzec jakąś konkretną sylwetkę. Widać było za to nieskończone pokłady puszek, opakowań i innych śmieci. Seth nie chciał nawet myśleć, ile czasu trzeba by poświęcić na sprzątnięcie takiego bałaganu.

Gdy wszedł na piętro, z ulgą stwierdził, że jest ono zdecydowanie mniej oblegane. Trafił tylko na kilka osób, w tym przyssaną do siebie parę. Ze wstrętem postanowił wymazać ten widok z pamięci.

Wreszcie, dotarł do lekko uchylonych drzwi. Gdy już miał zajrzeć do środka, usłyszał przytłumione głosy rozmowy, do której lepiej było się nie wtrącać. Stanął z boku.

— Możesz mi wreszcie wyjaśnić, o co chodzi? — To zdecydowanie była Madison, ale brzmiała inaczej. Niepewnie. Krucho. — Co to za akcja?

— Maddie, już ci tłumaczyłem. Była pijana, odwiozłem ją.

— Przestań chrzanić! — wrzasnęła. — Dobrze wiesz, że jej nie toleruję! Wiesz, że zawsze czułam się zagrożona, a mimo to ją wybrałeś! Nie rób ze mnie debila, do cholery!

— Nie robię, ja tylko... — urwał.

W pokoju zapadła cisza, chociaż Seth i tak miał wrażenie, jakby słyszał ich oddechy. Nie wiedział, o co chodziło, ale czuł, że nie była to zwykła kłótnia zakochanych. To była kłótnia, która mogła zmienić wszystko.

— Maddie, posłuchaj, będę z tobą szczery... Wpadłem na Adeline przypadkiem. Była naprawdę pijana i... Cóż, powiedziała, że się we mnie zakochała.

Seth zastanawiał się, jaką minę mogła mieć teraz Madison. Może podobną do niego. W życiu nie spodziewał się, że Adeline mogłaby być zainteresowana Keithem. Z drugiej strony, która nie wybrałaby Keitha. A już zwłaszcza w porównaniu z nim.

Nikt nie wybrałby Setha Salvage'a.

— I? Też ją kochasz?

W tym pytaniu było coś, co zamrażało serce.

— Maddie... — Wziął głęboki wdech. — Chciałbym przemyśleć kilka spraw. Proszę cię, nie miej mi tego za złe i daj mi trochę czasu.

— Nie mieć ci tego za złe? Keith, czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?

— Wiem... wiem. Przepraszam. Nigdy, przysięgam, nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Nienawidzę się za to, co teraz robię. Ale z szacunku do ciebie nie mogę cię okłamywać.

— Nie zgrywaj bohatera. Zawsze miałeś na nią ochotę.

— Maddie, dobrze wiesz, że to nie tak...

— Wyjdź. Po prostu wyjdź.

Kolejny epizod ciszy, tym razem dłuższy. Seth modlił się, żeby nikt go teraz nie zauważył. Wydarzyło się za dużo, żadne tłumaczenia nie pomogłyby usprawiedliwić jego podsłuchiwania. Ale, mimo potencjalnego zagrożenia, chciał poznać zakończenie. To nie było do niego podobne, czaić się i interesować sprawami innych. Jednocześnie, po raz pierwszy w życiu, był świadkiem słabości Madison. W pewien sposób go to cieszyło. Cieszyło go, że choć raz Patton była zwykłym człowiekiem.

— Naprawdę mam sobie pójść? — Keith zdawał się nie wierzyć jej słowom.

— Potrzebujesz czasu, tak? Ja też. Więc z tego swojego szacunku zostaw mnie, póki grzecznie o to proszę.

Po tych słowach Keith opuścił pomieszczenie. Był tak zdruzgotany, że, na szczęście, nie dostrzegł stojącego tuż za drzwiami Setha. On z kolei zastanawiał się, co zrobić. Powiedzieć o tym Penny? A może udawać, że nic nie wie?

Wygrała opcja trzecia — wejście do środka — której Seth ani trochę nie przemyślał.

— Salvage?! Co ty tu robisz?! — Madison podskoczyła z zaskoczenia. Niezwykłe było to, w jak szybkim tempie zmieniła ton głosu. Nagle znowu była opryskliwa i pewna siebie, jakby nic się nie stało.

— O ile mi wiadomo, sama mnie zaprosiłaś. — Uśmiechnął się szyderczo.

— Nie zapraszałam cię do swojego pokoju.

— Ach tak? To może na przyszłość wystawiaj tabliczki informacyjne, gdzie mogę przebywać, a gdzie nie?

— Nie myślałam, że będziesz miał czelność się tu pokazywać. Niezły z ciebie masochista.

— Ze mnie? Ja przynajmniej nie tkwię w związku, w którym gość leci na inną.

Madison wstała. Jednym, zwinnym ruchem próbowała go uderzyć. Próbowała, bo zdążył chwycić jej nadgarstek. Zaczęła się szarpać.

— Jesteś, kurwa, najgorszy. Nienawidzę cię, słyszysz?! Powinieneś zniknąć, wszystkim byłoby lżej!

Seth wysłuchiwał obelg. Przyjmował je wszystkie. Może jednak powinien był dać się uderzyć? Może to bolałoby mniej? Nie mówił, że na to nie zasłużył. Przecież specjalnie sprawił jej przykrość. A mimo to, w głowie dudniło mu nienawidzę, zniknąć — i tak w kółko.

Po czasie, Madison zamilkła. Była czerwona ze złości, podobnie jak jej nadgarstek, dalej ściskany przez Setha, od pewnego momentu mocniej i mocniej. Puścił ją.

— Uderz mnie.

— Co?

— No uderz. Przecież chciałaś to zrobić, nie? To wal. Możesz nawet z pięści.

Spojrzała na niego, zagubiona.

— Nie chcę wiedzieć, w co grasz. Mam to w dupie. Po prostu się stąd zabieraj.

— Nie gram. Ten jeden, jedyny raz, nie gram. — Przetarł oczy dłońmi. — Masz rację. Lepiej byłoby, gdybym zniknął. Myślisz, że tego nie wiem?

Madison wydawała się zbita z tropu.

— Jeśli liczysz, że się nad tobą ulituję...

— Jesteś ostatnią osobą, od której oczekuję akceptacji — rzucił. — Nie lubię cię. Ty nie lubisz mnie. Tylko my znamy tego powody. Nie zacznę być dla ciebie miły, ale tym razem... Tym razem przesadziłem.

Patton zesztywniała. Seth Salvage ją przeprosił. Tylko w pewnym stopniu, ale jednak. To była ostatnia rzecz, której się spodziewała.

— Nie mam zamiaru ci wybaczać.

— Nie proszę o to.

— Jeśli czujesz się choć trochę winny, to masz nikomu nie mówić, co zaszło między mną a Keithem. I tak nie powinieneś tego słyszeć.

— Wiem.

Stali moment w bezruchu, niepewni, co zrobić. Sami już nie wiedzieli, czy chcą się pozabijać, czy może zacząć płakać nad żałością wszystkiego, co ich otacza.

— Nie przyszedłem tu z zamiarem wkopania cię w podłogę. Nie miałem takich intencji, po prostu mnie wkurzasz. Nie uważam, że zasługujesz na to, co cię teraz spotyka.

Madison westchnęła. Odwróciła się, po czym rzuciła na łózko. Chwyciła najbliższą poduszkę i wydała z siebie cichy krzyk prosto w jej zdobiony materiał.

— Dalej cię nienawidzę — mruknęła spomiędzy pościeli. — Ale dzięki.

— I vice versa. — Lekko się uśmiechnął. — Penny się o ciebie martwiła.

Maddie podniosła się i popatrzyła na niego, a w jej oczach widać było iskierki.

— Penny?

— Tak, twoja przyjaciółka, o ile się nie mylę.

— Tak... — rzuciła, zamyślona. Brzmiało to tak, jakby wątpiła, że dalej nimi są.

— Nieważne. Napisz do niej, zadzwoń, cokolwiek. Ja spadam.

Już robił krok w stronę drzwi.

— Seth?

Zatrzymał się, ale nic nie powiedział.

— Dziękuję.

— Weź się w garść. Nie mogę cię obrażać, kiedy jesteś taka słaba.

To był koniec imprezy. I koniec idealnej Madison Patton.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro