ROZDZIAŁ II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❝madison❞


Po otwarciu szafki Madison Patton znalazła parasol, na którego rączce, przywiązana na wstążce, wisiała niewielka karteczka. Rozwinęła ją, ukazując starannie, niemal kaligraficznie zapisane „dziękuję". Oczywiście od razu wiedziała, od kogo to. Lekko rozchyliła usta, jakby nie dowierzając, że otrzymała jakiekolwiek słowa uznania, a zaraz potem zamknęła je, mrużąc oczy.

Poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku.

Wbrew pozorom Maddie była bardzo spostrzegawcza; doskonale zdawała sobie sprawę z uczuć, jakie żywiła Adeline Marlow do jej chłopaka (jedno spojrzenie zdradzało więcej, niż mogłoby się wydawać). Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że Madison miała świadomość, kto bardziej pasował do Keitha — i nie była to ona. Ich cały związek był raczej wynikiem niespodziewanej serii wydarzeń oraz inicjatywy Madison, nie głębszego uczucia ze strony chłopaka. Ale byli razem niemalże od początku liceum i, pomimo wielu różnic, dobrze się dogadywali, a Maddie nie mogła narzekać na brak zainteresowania z jego strony. Liczyła więc, że jej pozycja jest w zasadzie nietykalna. Zwłaszcza że kochała go o wiele mocniej, niż Adeline byłaby w stanie.

Pierwszy raz zobaczyła go na Dymach.

Nazywali tak miejsce znajdujące się w lesie przy strumyku, gdzie leżał zwalony pień drzewa dębowego. Nie było tam nic niezwykłego, ot — zwykły kawałek ziemi — ale na tyle oddalony od niewielkich rozmiarów cywilizacji Arsenton, że okazał się absolutnym hitem wśród tutejszych nastolatków. Uczniowie St. Chelton, jednego z dwóch liceów w miasteczku, często wychodzili tam na przerwach, żeby zapalić, albo ponarzekać na surowych nauczycieli, jeszcze surowszych rodziców czy na beznadziejną pogodę okresu deszczowego.

Niedługo po rozpoczęciu roku szkolnego Madison Patton wybrała się na Dymy ze swoją przyjaciółką, Penny Nicholson, aby nieco przyjrzeć się tej przedziwnej lokalizacji. Ku ich zaskoczeniu spotkały tam dwóch, nieznajomych chłopców, żywo o czymś dyskutujących. Jednym z nich był, rzecz jasna, Keith Davies, prezentujący temu drugiemu swoje świeżo założone tunele, które, według Maddie, w ogóle nie pasowały do jego delikatnej urody.

Penny ostrożnie pociągnęła Madison za rękaw bluzki, cicho dając jej znać, że lepiej będzie, jeśli sobie pójdą. Cóż, Maddie wcale to nie dziwiło, ponieważ towarzysz Keitha wyglądał co najmniej onieśmielająco, jednak nie miała zamiaru się poddawać. Nie była tą samą, przerażoną Madison Patton, co kiedyś. Obiecała sobie, że liceum będzie dla niej nowym początkiem i tym razem zacznie korzystać z życia tak, jak zawsze tego chciała.

Dziarskim krokiem ruszyła w stronę siedzących na pieńku chłopaków, udając, że wcale nie trzęsie się na samą myśl o zagadaniu do przypadkowych osób w podejrzanej okolicy. Penny posłusznie szła za nią, jednak ona, w przeciwieństwie do przyjaciółki, nie ukrywała swojego niezadowolenia.

— Cześć — odezwała się Maddie, z niesmakiem stwierdzając, że jej głos przybrał zbyt piskliwy ton. — Też jesteście z St. Chelton?

Keith spojrzał na nią, nieco zaskoczony nagłym towarzystwem, a zaraz potem uśmiechnął się pokrzepiająco. W tamtym momencie wszystkie mięśnie Madison zdawały się rozluźnić, a ona zastanawiała się, czy Keith miał świadomość, jak bardzo pomógł jej ten gest, który zresztą prędko odwzajemniła.

— Tak. Pierwszoroczni — odpowiedział.

Kolega Keitha obrzucił Madison ciekawskim spojrzeniem. Bez słowa wyjął z kieszeni potarganych spodni paczkę papierosów i włożył jednego do ust, następnie podpalając go elegancką, czarną zapalniczką. Maddie miała dziwne przeczucie, że ta zapaliczka wcale nie należała do niego, ale nie śmiała powiedzieć tego na głos, więc tylko ostrożnie mu się przypatrywała.

— Mam na imię Keith, a to mój przyjaciel, Jaden — kontynuował, nie zmieniając swojego miłego wyrazu twarzy. Jaden machnął do nich obojętnie. — A wy jak się nazywacie?

— Madison — przedstawiła się szybko — i Penny — dodała, wskazując głową na stojącą obok niej dziewczynę. — Więc to są te słynne Dymy?

— Zgadza się. Bywaliśmy tu już wcześniej, ale teraz czujemy się bardziej przynależni. W końcu to zawsze było miejsce dla licealistów.

— Racja. Słyszałam, że Dymy istniały też za czasów moich rodziców.

— Można powiedzieć, że to tradycja. Każdy musi choć raz się tutaj znaleźć, żeby mógł nazywać się pełnoprawnym uczniem St. Chelton — zaśmiał się pod nosem. Madison pomyślała, że Keith Davies miał naprawdę ładny śmiech.

— W takim razie przeszliśmy inicjację — rzuciła żartobliwie.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, o wszystkim i o niczym (nawet Jaden zdecydował się dołączyć, a Penny, choć głównie zajmowała się słuchaniem, uczestniczyła w konwersacji przez ciągłe kiwanie głową), a z każdym kolejnym słowem Madison czuła, jak stres opuszcza ją, na dobre.

Tego dnia Madison Patton postanowiła, że nie pozwoli się więcej ograniczać strachowi i zacznie próbować nowych rzeczy. Tak rozpoczął się proces powstawania tej Madison. Madison, która budziła podziw, która zawsze dostawała to, czego chce, która była dumna i dojrzalsza, niż wszyscy jej znajomi.

Idealnej Madison Patton.

Dobrze, że Madison odzyskała swoją parasolkę, ponieważ nie zapowiadało się, aby w Arsenton miało przestać padać. Karteczka z podziękowaniami wylądowała w kieszeni jej ulubionej, skórzanej kurtki, którą właśnie miała na sobie, w ramach ochrony przed nieprzyjemnym, chłodnym wiatrem. Planowała włożyć podarunek do obszernej teczki, gdzie kolekcjonowała wszelakiego rodzaju laurki, dyplomy, tajne liściki i inne błahostki. Wbrew pozorom naprawdę się ucieszyła, że Adeline potraktowała ją tak miło i przez chwilkę — dosłownie przez moment — pomyślała sobie, że gdyby życie potoczyło się nieco inaczej, może nawet chciałaby się z nią zaprzyjaźnić.

Ale Adeline Marlow kochała Keitha, a Maddie nie mogła go oddać. Po prostu nie mogła.

Gdy stanęła przed wejściem do swojego domu, na moment zatrzymała dłoń na klamce. Zauważyła, że na podjeździe stał czarny samochód, który doskonale znała i poczuła kolejny, tym razem mocniejszy, skurcz w żołądku. Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi.

Powitały ją krzyki, kobiecy i męski, na przemian oskarżające się o kolejną, w mniemaniu Madison, głupotę. Udała (jak zwykle zresztą), że nic a nic nie słyszy i po cichu wdrapała się po schodach na górę, do swojego pokoju. Zatrzasnęła drzwi, rzuciła torbę na łóżko, włączyła muzykę i przez jakiś czas wgapiała się w okno, obserwując spływające po szybie krople deszczu.

Zaraz potem poczuła na policzku coś mokrego i z niedowierzaniem stwierdziła, że płacze.

— Weź się w garść, Maddie... — szepnęła do siebie, ale to nic nie dało.

Jej rodzice byli wiecznie zapracowani i nie mieli dla niej zbyt wiele czasu. Zawsze jednak znaleźli chwilę na kłótnie, podczas których wyrzucali sobie wszystkie błędy i niedopatrzenia. W końcu zdecydowali się na separację, Madison została z matką, a ojciec się wyprowadził. Mimo to czasami, z niewiadomych dla Maddie powodów, przyjeżdżał do nich, dlatego też, gdy tylko widziała, że na podjeździe znajdują się oba samochody, przygotowywała się na awanturę. Rodzice nie potrafili nawet przebywać w tym samym pomieszczeniu, więc czasy rozłąki były dla Maddie największym błogosławieństwem.

Gdy zaczynała chodzić z Keithem, obrała sobie za cel, że jej relacja będzie inna. Nie chciała powielać zachowań rodziców. Chciała założyć normalną, szczęśliwą rodzinę. Keith już taką miał, więc wierzyła, że z nim da radę to zrobić. On będzie wiedział jak.

Madison poprzysięgła sobie, że ona i Keith nigdy się nie rozstaną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro