ROZDZIAŁ XXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 ❝wszyscy❞


Rodzice Setha zreflektowali się nieco, uznając, że wyrzucanie go z domu od razu po zakończeniu szkoły byłoby dość okrutnym posunięciem. Zdecydowali więc pozwolić mu zostać z nimi do rozpoczęcia studiów. Niestety, Seth nie miał zamiaru skorzystać z tego przywileju i planował wyprowadzić się zaraz po balu absolwentów, na który zresztą nawet się nie wybierał. Nie był zainteresowany świętowaniem, zwłaszcza w obecnej sytuacji.

Wszystko zmieniło się pewnego pięknego, letniego dnia, kiedy to Seth siedział pośrodku swojego małego kosmosu (to jest, pokoju), czytając książkę o czarnych dziurach. Notował najistotniejsze fragmenty na osobnej kartce, gdy rozproszył go dochodzący zza okna hałas. Początkowo postanowił go zignorować, stwierdzając, że to pewnie ogrodnik tłucze się sprzętami, albo coś w tym guście, jednak, po czasie, szmery nasiliły się nieznośnie. Wstał i — z niekrytą ciekawością, ale również niepokojem — otworzył okno. Wychylił głowę, rozejrzał się, po czym spotkał twarzą w twarz z Penny Nicholson. Krzyknął, by po chwili zakryć usta dłonią, w obawie przed potencjalnym wtargnięciem rodziców.

— Czyś ty oszalała?! Czemu włazisz mi do pokoju przez okno?! — spytał zdenerwowany.

— Przecież jeszcze nigdzie nie weszłam — odpowiedziała, patrząc na niego ze zdziwieniem. — Poza tym uznałam, że to lepszy sposób niż drzwi frontowe. Wolałam uniknąć ponownego starcia z twoją matką.

Seth jeszcze nie do końca rozumiał, co się działo, ale podał jej rękę, pomagając wdrapać się do środka. Kiedy w końcu Penny stanęła na solidnym gruncie, otrzepała się z kurzu i wyszczerzyła zęby, na co Seth spojrzał na nią jak na wariatkę.

— Możesz mi wreszcie wyjaśnić, co ty tak właściwie robisz? — Przewrócił oczami.

— Dobrze, że w Arsenton nikt nie ma ogrodzonych działek, bo nie poszłoby aż tak łatwo. — Odetchnęła z ulgą. — W każdym razie przyszłam, żeby zaprosić cię na bal!

Bezpośredniość Penny Nicholson była niezwykle szokująca, do tego stopnia, że Seth omal nie zakrztusił się powietrzem. Jeszcze sekundę temu był przekonany, że potańcówkowy wieczór spędzi samotnie pod kocem. Teraz wyobrażał sobie ich razem na parkiecie i czuł się z tą myślą jakoś... niewłaściwie.

— Więc? Co ty na to? — dopytywała.

— No cóż — odchrząknął — skoro zadałaś sobie tyle trudu, żeby się tu wdrapać, to nie wypada mi odmówić.

— O rany, a możesz mi po prostu powiedzieć, czy chcesz ze mną iść, czy nie? Tak byłoby prościej.

— Tak, chcę — powiedział to niemal na jednym wdechu.

Penny zaczęła podskakiwać na palcach niczym dziecko, piszcząc przy tym cicho. Potem rzuciła się Sethowi na szyję, a on prawie stracił równowagę. Ostatkami sił utrzymał się w miejscu i pozwolił sobie na drobny uśmiech. Może nie okazywał ekscytacji w ten sam sposób co przyjaciółka, ale — nieważne jak próbował to ukryć — cholernie cieszył się z możliwości pójścia z nią na bal, nawet jeśli to kompletnie nie było w jego guście.

Tymczasem Madison Patton udała się do Martha's na spotkanie z Andrew Daltonem. Naprawdę nie rozumiała dlaczego ze wszystkich miejsc w Arsenton musiał wybrać akurat to, w którym odbyła się jej pierwsza randka z Keithem. To było niezwykle pechowe, ale nie chciała tylko z tego powodu zmieniać planów, albo nigdy więcej tam nie zaglądać. Pocieszała się myślą, że gdy wyjedzie do Stanów, zapomni o wszystkim, co ich łączyło. Nic nie będzie jej o nim przypominać i wróci do tego, kim była.

Weszła do środka lokalu, z nutą nostalgii stwierdzając, że nic a nic się nie zmienił. Wciąż był wystylizowany na amerykańską restaurację, a głównym daniem w menu były burgery. Przypomniała sobie, jak czasami spotykali się tu całą grupą — ona, Keith, Penny, Jaden, Benjamin i William. Tych ostatnich nie widziała już od wieków. Słyszała tylko, że dalej uczestniczą w próbach The Prospectors.

Nim zdążyła zatopić się we wspomnieniach, usłyszała radosny głos, wołający ją z końca sali. To Andrew wymachiwał w jej stronę rękami, sygnalizując swoją obecność. Zaśmiała się pod nosem i ruszyła w kierunku stolika.

— Słychać cię w całym Arsenton, wiesz? — zażartowała, siadając na skórzanej kanapie.

— I bardzo dobrze. Tak się zawiesiłaś, że zastanawiałem się, czy nie wyciągnąć megafonu — zaśmiał się. — Zamówiłem dla nas kręcone frytki z sosami. — Wskazał na leżący na stole talerz. — Mam nadzieję, że się nie obrazisz.

— Zwariowałeś? Kocham kręcone frytki — stwierdziła i natychmiast sięgnęła po jedną, maczając ją w roztopionym serze. — Więc? Skąd ta nagła chęć spotkania?

Andrew odchrząknął z powagą.

— Jeśli nie masz jeszcze planów, to pomyślałem, że moglibyśmy pójść razem na bal!

Oczy Madison rozszerzyły się do niebywałych rozmiarów. Po rozstaniu z Keithem nie spodziewała się żadnych zaproszeń. Była przekonana, że pójdzie tam sama, pogada chwilę ze znajomymi i zmyje się, zbyt zawiedziona zakończeniem swojej licealnej kariery, żeby zostać dłużej. A tu proszę, życie znowu sprawiło jej niespodziankę, w dodatku tym razem całkiem miłą.

— Mogę spytać, dlaczego?

— Booo nie mam pary, a poza tym, lubię cię. Wydaje mi się, że możemy się razem dobrze bawić.

— A Naomi?

— Błagam, przecież to oczywiste, że idzie z Jadenem. Nawet nie śmiałbym jej pytać. A przez zakaz przyprowadzania ludzi spoza liceum, na mojego chłopaka też nie mogę liczyć. — Wzruszył ramionami.

— Masz chłopaka?! — Zszokowała się. Nie wiedziała, że w życiu Andiego też zaszły takie zmiany.

— I to jakiego! — Odpalił Instagrama i zacząć pokazywać jej zdjęcia. Włosy chłopaka były spięte na samuraja i wyglądał trochę tak, jakby miał włoskie korzenie. — To jest Lucas. Mieszka miasteczko obok!

— Hmm, faktycznie, przystojniak! Wielka szkoda, że nie możesz z nim przyjść. — Madison uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco.

— Nic nie szkodzi! Po liceum i tak się do niego wyprowadzam, więc nie mogę narzekać. Zresztą, jeśli pójdę z tobą, to na pewno będzie równie zabawnie. To znaczy, o ile się zgodzisz, bo dalej mi nie odpowiedziałaś — zaśmiał się.

— Przepraszam cię, po prostu trochę się zdziwiłam... Wiesz, po zerwaniu z Keithem nawet za bardzo o tym nie myślałam... Ale tak, oczywiście, chętnie z tobą pójdę.

Madison próbowała wykrzesać z siebie odrobinę optymizmu, ale niezbyt jej to wychodziło. Wciąż dość mocno ciążyło jej to na psychice i nie była gotowa w pełni ruszyć do przodu. Co prawda nie wszystko poszło źle — zdołała przeprosić Penny, zdecydowała się na swoją własną ścieżkę zawodową. Nawet kłótnia z matką w ostatecznym rozrachunku okazała się owocna, bo kobieta na tyle przejęła się słowami córki, że zaczęła częściej spędzać z nią czas i dopytywać, jak się czuje. Madison uważała to za śmieszne, biorąc pod uwagę jej zbliżający się wyjazd, ale uznała, że lepiej późno niż wcale.

— Maddie, na pewno chcesz iść? — spytał Andrew, całkowicie na poważnie. — Nie musisz się zmuszać.

— Nie martw się, nie robię tego. Pewnie, może być trudno widzieć ich razem, ale zawsze chciałam wciąż udział w balu. Nie będę rezygnowała z fajnych rzeczy, tylko dlatego, że Keith zakochał się w kimś innym. To już nie jest moja bajka.

Andrew dostrzegał jej determinację i całkiem to podziwiał. Sam pewnie nie zniósłby tego aż tak dobrze. Ale Madison była silna, zbyt pewna swoich mocnych stron, żeby tak po prostu się poddać. Miał zamiar jej w tym pomóc i sprawić, żeby bawiła się najlepiej na świecie.

Tej samej determinacji niestety nie posiadał Jaden Norton. Śmierć matki wyrwała go z codzienności na długi czas, a pozbieranie się wcale nie przyszło mu łatwo. Bardzo polegał na swoim darze odczytywania uczuć i dopiero, gdy go stracił, zrozumiał, że bez niego był zupełnie bezradny. Musiał więc nauczyć się życia na nowo. Z drugiej strony z pewnością uniknął wielu nieprzyjemnych emocji towarzyszących odejściu rodzicielki. W końcu musiałby nie tylko egzystować w swoim przygnębieniu, ale również innych.

Miłość do matki i smutek związany z jej utratą na nowo połączyły Jadena z Louis. Oboje stali się dla siebie największym wsparciem, a także wspólnymi siłami zaopiekowali się tatą, starając się odbudować ich małą rodzinę. W trudnych chwilach Jaden mógł liczyć również na Naomi i Keitha, którzy nie opuścili go nawet na moment. Choć już nie widział kolorów, dalej uważał ich za najpiękniejszych ludzi na świecie.

Podczas procesu godzenia się ze śmiercią Jaden stworzył kilka samodzielnych utworów. Kiedy dowiedział się, że Naomi wyjedzie na studia do stolicy, zależało mu, aby jej w tym towarzyszyć, dlatego dzielnie zasypywał wytwórnie muzyczne swoimi piosenkami, mając nadzieję na podpisanie kontraktu. W przerwach przygotowywał się razem z The Prospectors do odegrania ostatniego koncertu na balu absolwentów.

Zakończenie liceum było trudne, zarówno dla Jadena jak i Naomi. Wiedzieli, że zostaną razem, co do tego nie mieli wątpliwości, ale musieli pożegnać swoich przyjaciół, ponieważ każde z nich zdecydowało się pójść w zupełnie inną stronę. Świadomość tego wszystkiego była naprawdę przytłaczająca.

— Dużo się zmieniło, prawda? — spytał Jaden, wkładając ręce do kieszeni spodni. Razem z Naomi postanowili odwiedzić grób jego matki. — Mam na myśli ten rok.

— To prawda — przyznała. — Życie stanęło na głowie.

Jade kucnął przed marmurową płytą. Wiele rzeczy mogło wyglądać zupełnie inaczej, gdyby tylko podjął lepsze decyzje. Wciąż żałował, że unikał mamy. Że nie zobaczy jego zdjęć z balu, nie będzie na jego koncertach, ani nie przyjdzie na jego ślub. Stracił tak wiele wspomnień, których jeszcze nie stworzył. To było strasznie nie fair.

Naomi stanęła obok niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Nie rozumiała tego bólu, bo ona nie miała rodziców, na których mogła liczyć. Dla niej byli to tylko obcy ludzie, abstrakcyjna idea. Ich życie lub śmierć nie miały dla niej najmniejszego znaczenia. Nawet nie wiedziała, kto był jej ojcem. Mimo to zazdrościła Jadenowi możliwości zaznania rodzinnej miłości.

— Masz w ogóle garnitur? — zażartowała, aby nieco rozluźnić atmosferę.

— Mam spodnie i marynarkę! — rzucił triumfalnie.

— Koszula?

— Kiedyś miałem, aleee...

— Ale?

— Denerwowała mnie, więc ją wywaliłem.

— Jaden!

— No co, była strasznie niewygodna!

— Musimy jechać na zakupy!

— Oj dobra, już dobra. Możemy jutro?

— Pewnie! Weźmy też Louis do pomocy!

— Serio?

— Tak, serio! Potrzebujesz zrobić coś, co odciągnie twój umysł od niepotrzebnych myśli!

— Okej, przekonałaś mnie. Wracajmy.

Opuścili cmentarz. Jaden wiedział, że uczucie tęsknoty zapewne zostanie z nim jeszcze przez długi czas, ale przynajmniej miał wokół ludzi, którzy go kochali. Dzięki temu śmierć wydawała się mniej bolesna. Może nawet dostarczała odrobinę nadziei.

Z kolei Adeline Marlow nie musiała już martwić się śmiercią, do tej pory spoglądającą na nią łapczywie, niczym sęp. Niemal niemożliwa operacja okazała się sukcesem, cudem, którego potrzebowała, aby przeżyć. Choć nie żywiła prawie żadnych nadziei, udało jej się wyjść ze szpitala. Dla jednych zakończenie liceum było zamknięciem pięknego etapu młodości, a dla Adeline ta młodość dopiero się zaczynała.

Ona i Keith oficjalnie zostali parą, i przez jakiś czas nie mogła w to uwierzyć. Marzenie, które uformowało się w jej głowie lata temu, w końcu stało się rzeczywistością. Na dodatek oboje nie planowali wyjeżdżać z Arsenton. Adeline miała zamiar studiować sztukę na lokalnym uniwersytecie, a Keith postanowił jeszcze chwilę popracować jako barista, zanim zacznie swój własny kawowy biznes. Nigdy nie chciał uczęszczać na uniwersytet, więc ta opcja najbardziej go zadowalała. Wkrótce jednak otrzymał niesamowitą ofertę przejęcia Nostalgii. Właścicielka była starszą kobietą i miała nadzieję przejść na emeryturę, zatem zaproponowała przekazanie biznesu Keithowi, na co ten, oczywiście, przystał.

Ostatnie dni były dla nich intensywne. Adeline przygotowywała się na egzamin wstępny, uczęszczając na różne kursy przygotowawcze, a Keith zgłębiał tajniki zarządzania i prowadzenia biznesu. Oboje odliczali dni do balu absolwentów z nadzieją, że zdołają wtedy bardziej nacieszyć się swoim towarzystwem. Adeline nawet udało się znaleźć suknię z drugiej ręki, dalej mieszczącą się w ramach stylu hippie. To miała być jej druga impreza zaraz po tej u Madison i tym razem będzie mogła robić, co tylko zechce. Rozpierała ją ekscytacja.

Tego dnia wybrali się do Nostalgii, tym razem jako klienci. Adeline zamówiła tę samą kawę co zawsze, ale bez Keitha za barem nie dostała wiórków czekoladowych. Spojrzała na parujący z gorąca napój i zastanowiła się przez moment.

— Ostatni raz, kiedy tu siedziałam, byłam chora i nieszczęśliwa — powiedziała. — W zasadzie tylko interakcje z tobą sprawiały, że czułam się względnie normalnie. O ile w ogóle można się tak czuć, gdy twoje dni są z góry policzone.

Keith bez namysłu złapał jej dłoń, ostrożnie gładząc ją kciukiem.

— Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co musiałaś przeżywać.

— Co noc zamykałam oczy i zastanawiałam się, czy to nie był mój ostatni dzień. Nie wierzyłam, że uda mi się z tego wyjść. Nawet teraz czasami boję się, że to nieprawda. Że to tylko sen, z którego zaraz się obudzę. Czy ja naprawdę zasłużyłam na taki cud?

— Oczywiście, że tak! — wykrzyknął. — Przeżyłaś dlatego, że to ty, Adeline. Tak właśnie miało być, więc ciesz się tym, ile tylko możesz!

Uśmiechnęła się do niego. Zawsze, gdy nachodziły ją wątpliwości, Keith od razu je rozwiewał. Powoli zaczynała wierzyć, że dostała szansę od losu. I miała zamiar ją wykorzystać.

Bal absolwentów liceum St. Chelton miał — jak zwykle — odbyć się w remizie strażackiej. Było to jedno z nielicznych miejsc w Arsenton, które nadawało się na zorganizowanie większej potańcówki. W tym roku, poza stworzoną na potrzeby balu playlistą, miał odbyć się krótki koncert The Prospectors, dlatego Jade i Keith (a także William i Benjamin) przybyli na salę dużo wcześniej. Przygotowywali scenę, instrumenty i nagłośnienie, przy okazji przypominając sobie swoje piosenki.

Uporanie się ze sprzętem zajęło im dłużej, niż przypuszczali. Nim się obejrzeli, remiza powoli zaczynała się zapełniać, a Jade niespodziewanie otrzymał telefon od nieznanego numeru. Wyszedł na zewnątrz, z dala od harmidru. Odebrał. Okazało się, że dzwonił do niego dyrektor wytwórni muzycznej w stolicy. Zobaczył jego materiały solowe i był zainteresowany podpisaniem kontraktu. Jaden, słysząc tę ofertę, ledwie powstrzymał się od wydania z siebie triumfalnego okrzyku. Rozmowa przebiegła sprawnie. Umówili się na spotkanie w przyszłym tygodniu.

Jade wrócił na salę, z początku zbyt zaaferowany, żeby czymkolwiek się zająć, dopóki nie poczuł na swoich plecach dotyku czyjejś dłoni. Odwrócił się i ujrzał Naomi Clark, wystrojoną tak, jak jeszcze nigdy. Miała na sobie błękitną, błyszczącą, rozkloszowaną suknię bez ramiączek i wyglądała w niej niczym Kopciuszek. Jaden oniemiał. Przez chwilę zapomniał, co miał jej do przekazania.

— Wyglądasz... zjawiskowo! — wykrzyknął, na co Naomi zachichotała.

— Ty też.

Ubrany był w zwykły, czarny garnitur z koszulą w tym samym kolorze. Darował sobie dodatki w postaci krawatu, ale nie mógł powstrzymać się przed doczepieniem do spodni łańcucha i założeniem glanów zamiast lakierek.

— Dzięki. — Uśmiechnął się nieśmiało. — Szlag! Prawie zapomniałem!

Naomi spojrzała na niego z niekrytą ciekawością, podczas gdy ten złapał ją za ręce, energicznie nimi potrząsając.

— Oddzwonili do mnie! Znaczy, z wytwórni! Są zainteresowani, więc jeśli się uda, przeprowadzę się razem z tobą do stolicy!

— O Boże, Jade, to wspaniale!

Wpadli sobie w ramiona, czując niebywałą ulgę. Dalej będą blisko siebie. W dodatku oboje mają szansę spełnić swoje marzenia. To była najlepsza informacja tego wieczoru i nikt nie mógł odebrać im tego momentu.

Uroczej scenie z oddali przyglądał się Andrew Dalton. Nie miał bladego pojęcia, czego ona dotyczyła, ale dopóki Naomi była szczęśliwa, on również był usatysfakcjonowany. Obok niego stała Madison Patton, także patrząc na to wszystko z pewną czułością. Bądź co bądź, Jaden był jej przyjacielem.

Madison i Andrew postanowili skraść ostatni wieczór dla siebie, ubierając najbardziej krzykliwe kolorystycznie stroje, na jakie było ich stać — Andrew żółty garnitur z rażąco pomarańczową koszulą w czarne kropki, a Madison neonowo-różowy kombinezon zdobiony falbanami. Być może wyglądali jak para klaunów, za to czuli się niesamowicie i wyjątkowo.

— Nie stójmy tak! Chodźmy porobić sobie zdjęcia, zanim zrobi się kolejka! — stwierdził Andie, pociągając za sobą zdezorientowaną Maddie.

Rzeczywiście, kolejka do zdjęć chwilowo nie była zbyt duża. Wszyscy witali się z przyjaciółmi i czekali na znak do poloneza, oficjalnie rozpoczynającego zabawę. W związku z tym Andrew i Madison szybko znaleźli się na ściance, z radością obmyślając, jaką pozę powinni przyjąć.

— Dobra, co powiesz na Power Rangers?

— Niekonwencjonalne. Podoba mi się!

Jak postanowili, tak też zrobili. Wygłupiali się, próbując przypomnieć sobie klasyczne pozy Rangerów. Wreszcie, po czasie, udało im się zrobić zdjęcia. Na balu oferowano zarówno takie z aparatu cyfrowego, jak i polaroid. Madison koniecznie chciała mieć natychmiastową odbitkę, żeby włożyć ją do swojej teczki ze skarbami — tam, gdzie niegdyś schowała karteczkę z podziękowaniami od Adeline.

— Zachowują się bardziej głupkowato niż zwykle — skomentował pod nosem Seth.

Penny pokręciła głową z politowaniem.

— Daj już spokój. I tak ich więcej nie zobaczymy.

Wkrótce rozmowy zostały przerwane przez panią dyrektor. Weszła na scenę i wygłosiła przemówienie podsumowujące. Przypomniała o możliwości oddawania głosów na króla i królową balu, jeszcze raz pochwaliła uczniów z największymi sukcesami (w tym Setha, który był najlepszy z całego roku), a także oficjalnie rozpoczęła poloneza.

Seth był absolutną taneczną ofiarą. Nie rozumiał pojęcia rytmu, jego nogi robiły, co chciały, więc grupowy polonez brzmiał jak jego największy koszmar. Na szczęście Penny była bardziej opanowana niż on, więc to ona przejęła rolę partnera. Chwyciła jego dłoń, ustawiła się w rzędzie i z uśmiechem prowadziła go przez salę. Z okazji balu włożyła garnitur, dzięki czemu dużo łatwiej było jej się poruszać.

Podczas gdy pary wirowały po parkiecie, Adeline i Keith postanowili zostać z boku. Nie mieli zbyt dużo czasu, żeby nauczyć się tańca, więc woleli nie przeszkadzać swoim kolegom i koleżankom. Uznali to za świetną okazję do rozmawiania o nadchodzącym posiłku, który na chwilę obecną był dla nich najciekawszą atrakcją.

Po zakończeniu powitalnego poloneza doczekano się obiecanej, trzydaniowej kolacji. Z jakiegoś nieokreślonego powodu Naomi, Jaden, Adeline, Keith, Andrew, Madison, Seth i Penny znaleźli się przy jednym stoliku. Atmosfera zgęstniała i zrobiło się niezwykle niezręcznie. Musieli spędzić tak przynajmniej część wieczoru, co zdecydowanie nie budziło ich entuzjazmu.

— Słuchajcie — zaczął Andie — to ostatni raz, kiedy mamy okazję się zobaczyć. Wiem, że nie wszyscy mamy ze sobą zażyłe relacje, część z nas pewnie nawet się nie lubi — zerknął na Setha — ale serio, nie psujmy sobie humorów, ani imprezy, i spędźmy ze sobą fajnie czas. Co wy na to?

Miny reszty nie wyrażały specjalnej aprobaty, ale, ku zaskoczeniu wszystkich, wtrącił się Seth.

— Jak raz się z tobą zgadzam. Nie odczuwam do większości tutaj zgromadzonych specjalnej sympatii, ale liceum było nie najgorsze. Chciałbym pożegnać je w miłej atmosferze.

Andrew uśmiechnął się do niego pobłażliwie.

— Naprawdę, jesteś zimny jak lód! Ale dzięki za wsparcie.

— Cóż, jeśli ja jestem jak lód, to ty jesteś jak wrzątek. Upierdliwy i bolesny.

O dziwo, każdy przy stoliku — w tym Andie — zaśmiał się. Po tej drobnej wymamienia zdań wyglądało na to, że niechęć nieco się zmniejszyła. Zamiast tego zaczęto prowadzić drobne rozmowy, wspominać ciekawe wydarzenia i, z punktu widzenia kogoś obcego, mogło wydawać się, że cała ósemka jest grupą przyjaciół, spotykających się po latach rozłąki.

Gdy obiad dobiegł końca, rozpoczął się koncert The Prospectors, który rozpalił scenę do czerwoności. Ludzie krzyczeli, skakali, robili zdjęcia i nagrywali filmy, a Jade zastanawiał się, czy tak właśnie będzie wyglądało jego życie, jeśli uda mu się wejść na ścieżkę muzyczną. Szczerze mówiąc, liczył, że tak, bo nigdy wcześniej nie czuł takiej energii, jak w tym momencie. Miał tylko nadzieję, że jego mama była w stanie go obserwować.

Po koncercie rozpoczęła się zwykła potańcówka, podczas której uczestnicy wrzucali swoje głosy na króla i królową balu. Pod koniec imprezy wyniki ogłosiła pani dyrektor, ponownie wchodząc na scenę.

— Jeszcze raz chciałabym pogratulować wam zakończenia szkoły. Zarówno ja, jak i cała kadra wierzymy, że uda wam się osiągnąć w życiu wszystko, czego tylko zapragniecie. Jesteście zdolnymi, młodymi ludźmi i jedyne, o co was proszę, to abyście tego nie zmarnowali. — Kobieta na moment przerwała mowę z powodu wzruszenia. Uczniowie również ocierali napływające do oczu łzy, przytulając przyjaciół, z którymi mieli się wkrótce rozstać. — Dobrze, pora na ogłoszenie wyników. W tym roku królem i królową balu zostają... Jaden Norton i Madison Patton!

Po sali rozległy się gromkie brawa, a zwycięzcy z zadowoleniem weszli na scenę, by założyć na siebie korony.

— Wiedziałem, że wygrasz — szepnął Jaden, gdy wychodzili na parkiet, aby odtańczyć królewski taniec.

— A co? Głosowałeś na mnie? — Uśmiechnęła się łobuzersko.

— Pewnie. Według mnie to od początku było twoje miejsce.

Madison wyszczerzyła się, z trudem powstrzymując łzy. To był wyjątkowy sposób na zakończenie jednej z najpiękniejszych przygód jej życia.

Wkrótce cała reszta również ruszyła na środek, towarzysząc zwycięzcom. Naomi była w parze z Andrew. Oboje przytulali się w rytm muzyki, płacząc jak dzieci. Keith pozostał przy Adeline, tak samo Seth przy Penny, ale między tą dwójką kotłowały się dziwne emocje.

— To będzie nasz ostatni taniec — zagadnęła Penny, jednak coś mówiło Sethowi, że za tym zdaniem kryje się jakaś głębsza refleksja, więc czekał na rozwinięcie. — No wiesz, ja zostanę tutaj i pójdę na literaturoznawstwo, a ty pewnie wyjedziesz gdzieś daleko, na bardziej prestiżowy uniwersytet.

Ach, to o to chodzi — pomyślał.

— Nie wiem, ile razy jeszcze będziemy mieli okazje ze sobą tańczyć. To dość specyficzne kryterium, nie sądzisz? Ale mogę ci obiecać, że będziemy robić dużo innych rzeczy. W końcu ja też nigdzie się nie wybieram.

Seth znał plany Penny. Istotnie, chciał zostać astronomem i nie miał zamiaru tego porzucać, ale równie mocno zależało mu na znajomości z dziewczyną. Uważał, że jeśli pójście do lokalnej uczelni ma sprawić, że zostaną ze sobą choć trochę dłużej, to było to warte poświęcenia.

Penny nie miała o tym pojęcia. Cały wieczór próbowała pogodzić się z nieubłaganie zbliżającym rozstaniem, ale okazało się, że wcale nie musiała tego robić. Ulga, jaką wtedy poczuła, była tak wielka, jakby ktoś podniósł z jej ramion ogromny głaz. Niestety, zdążyła jedynie się do niego uśmiechnąć, bo zaraz przerwał im Andrew, który, razem z resztą ekipy, przybiegł do nich z telefonem.

— Chodźcie, musimy zrobić sobie grupowe zdjęcie! — krzyczał.

— Myślisz, że jak raz siedzieliśmy razem przy stoliku, to teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi? — prychnął Seth.

— Kto wie, może kiedyś będziemy! A teraz uwaga, uśmiech!

Cała ósemka stanęła koło siebie, przybierając najróżniejsze miny i pozy. Chaotyczne selfie absolwentów prędko znalazło się u każdego z nich, czy to w albumie, czy na ścianie, czy w teczce na skarby. Każdego dnia przypominało im, jak długą drogę przebyli, i ile jeszcze zostało przed nimi. Choć rozstania były dla niektórych nieubłagane, każdy wierzył, że jeszcze kiedyś się spotkają.

W Arsenton, miasteczku, w którym każdy znał każdego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro