Rozdział piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Andżelika uświadomiła mnie o przyjeździe swojej przyjaciółki na parę dni przed faktem. Dziwnym sposobem ściskało mi serce, gdy słyszałem i widziałem, jak odlicza dni do jej przyjazdu.

Andzi kochała ludzi, a wiele ludzi kochało ją.

Pamiętam, gdy pierwszy raz zobaczyłem, jak ramiona Jessicki zaplątują się z tyłu wokół Andżeliki. Stałem tam obok, bojąc się, że o mnie zapomną lub, co gorsza, zauważą.

~*~

Pierwszego dnia zostałem kompletnie wykluczony. Dziewczęta udały się nad morze, nie wiedziałem nawet, kiedy wróciły i co robiły potem. Nagle znów poczułem się obco w miejscu, do którego przyjeżdżałem przecież co roku od wielu lat. Napadł mnie ten rodzaj ciszy, który pojawia się jedynie w samotności.

Biłem się po kątach, wypatrując okazji (która nie nadeszła) do zdjęcia i próby kontaktu z resztą domowników.

Drugi dzień okazał się dla mnie łaskawszy. Andżelika zapukała z rana do mojej szyby, a jej uśmiech ponownie mnie uzupełnił. Mieliśmy się widzieć za godzinę na opuszczonym parkingu.

Jes była niemalże równie żywotna co ona. Często przeginając z ironią (trochę przypominając mi w tym Kapiego), zachowywała się na tyle swobodnie, że równie dobrze mógłbym być niewidoczny.

— Coś średnie to moje zastępstwo — rzuciła, jednakże, nie dając mi szansy na rekompensatę, zaproponowała nagle: — Zagrajmy w butelkę! An, jak za starych, dobrych czasów! — Nasza wspólna przyjaciółka w odpowiedzi kiwnęła jedynie głową, następnie podpierając się o ramię Jes.

— Nie jesteśmy na to za starzy? — zaoponowałem.

— Przestań, bo naprawdę wypadasz beznadziejnie

Chciałem zniknąć. Andżela w tym czasie zachowywała się tak, jak gdyby ktoś stale głaskał ją po głowie. Nigdy przedtem nie widziałem jej tak spokojnej, poza dniem, w którym się pokłóciliśmy.

Głowiłem się wtedy, która z nich jest prawdziwsza. Może ta spokojna, która kochała długie spacery nad morzem i mocno za czymś tęskniła. A może z kolei ta, którą znałem na co dzień jako bosą dziewczynę z paczką żelków i milionem historii do opowiedzenia.

Dziś wiem, że każdy z nas jest złożeniem wielu warstw. Zarówno wobec różnych etapów życia, jak i różnych osób. I wcale żadna z nich nie musi być prawdziwsza.

Gra była przepełniona odwołaniami do ich wspólnej klasy, wspólnych ferii, wspólnych znajomych czy nawet wspólnych przepisów. Tak jakby spędziły ze sobą całe życie i jeszcze dzień więcej. Znów czułem się, jakbym tylko stał obok i podziwiał ich piękny obraz — jak pomarańcz zlewa się z błękitem, i choć nikt nie spodziewał się, że wyjdzie z tego coś dobrego — to idealne połączenie. Spójna abstrakcja.

Jess była jej jedyną prawdziwą przyjaciółką. Prawdziwym ukojeniem bólu i miękką poduszką na szkolnych wycieczkach. Starała się przy niej być nawet wtedy, gdy świat zdawał się być przeciwko nim. A ja tylko pojawiłem się w odpowiednim momencie.

Połączenie kropek zabrało mi trochę czasu. Jednak przy ich niewyparzonych językach nie było to najtrudniejsze zadanie.

Kłamcą jest ten, kto twierdzi, że nigdy nie zwątpił ani nie zbłądził.

Jessica często wątpiła i błądziła. Mimo to jej wierna ruda kompanka zawsze stała za nią murem (gdy przykładowo matka wyrzuciła ją na noc z domu) i zawsze czekała (gdy ta przebywała w specjalnym ośrodku odwykowym dla młodych narkomanów).

To właśnie Jes podarowała jej żółte tulipany na walentynki, następnie śmiejąc się wspólnie z owego symbolu nieszczęśliwej miłości. To właśnie jej była ta czerwona paczka Marlboro przechowywana na dnie szuflady w pokoju Andzi. To dzięki niej moja towarzyszka potrafiła zaparzyć idealną kawę, choć nie lubiła jej smaku.

~*~

Trzeciego dnia zerwaliśmy się z rana, aby udać się do miasta, a następnie na peron. Jes nie miała na tyle bliskich kontaktów z rodzicami.

Andżela chyba wtedy płakała.

— Wrócę. Na wrzesień, na rozpoczęcie roku szkolnego — mówiła dziewczyna z walizką.

— Wrócisz? Na zawsze? — pytała Andzi.

— Skarbie, nic nie jest na zawsze. — I gdy tak przypatrywałem się, jak ona mówi to wszystko, niemalże stykając się z Andżelą czołami i dzieląc się z nią powietrzem, przez chwilę poczułem, jakby brakło mi tlenu.

Dziś czuję się bliski tej śmierdzącej papierosami dziewczynie. Wiem, że ona kochała Andżelę podobnie.

Taka właśnie była — mogłeś ją tylko ubóstwiać lub porzucić w niepamięć.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro