Roz. 2 cz.2 - Złe miłego początki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Trochę tu ciemno – zauważył ośmiolatek, omal nie potykając się o kocie łby traktu.

– Daj latarenkę. – Augustus wyciągnął z płaszcza niedużą świeczkę oraz pudełko zapałek.

Gdy światło rozjaśniło mroki jesiennego wieczoru, chłopiec zdobył się na odwagę, aby rozpocząć dłuższą rozmowę.

 – Czemu tamte wampiry nazwały cię banitą?

 – Popełniłem parę... błędów – rzekł z wahaniem. – Wywalono mnie z rady, odsiedziałem cztery dekady w więzieniu. – Starzec skręcił w zarośniętą ścieżkę, prowadzącą w stronę rzeki, po czym zdjął okulary.

 – To strasznie długo, za co? – zainteresował się chłopiec zrównując z nim krok.

 – Kłusownictwo, zabronionym jest polować na terytorium innych wampirów bez ich zezwolenia. Nawet jeśli się nie wie, że ta ziemia już nie jest twoja – dodał szeptem, zgrzytając zębami ze złości. – Gdyby nie to, że jestem wampirem, a nie wompierzem pewnie spalono by mnie na stosie.

 – To się czymś różni? – zdziwił się maluch, z lękiem rozglądając się wśród drzew.

W kniei wiało nieco, a zapach wilgoci rozchodził się w około, mieszając z aromatem opadłych liści oraz zwiędłych igieł.

 – Oczywiście! – zdenerwował się Desallath, zakłócając nocną ciszę. – Wompierze to w większości bezmyślne kanalie, atakujące kogo popadnie do tego zamieniając innych w krwiopijców. Wampiry, rodowe czy nie, mają obowiązek się ich pozbywać dla bezpieczeństwa...

 – Ludzi? – przerwał jego wywód Noah.

 – Też, chociaż chodzi raczej o to by łowcy nie zainteresowali się danym terenem – wyjaśnił z godnością szlachcic

 – To kim są nokturnowie? – Chłopiec z trudem omijał spore kałuże błota, starając się nadążyć za swoim właścicielem.

 – Taki rodzaj wampirzej milicji; egzekwują prawo, doprowadzają oskarżonych, prowadzą śledztwa i pozbywają się kłopotliwych bestii, głównie wompierzy.

 – Więc to tacy łowcy wśród wampirów?

 – Można to tak określić – zgodził się hrabia, rozglądając się w ciemności.

W pobliżu szczeknęła sarna, po czym zaszeleściła racicami o ściółkę umykając w głąb wierzbowego zagajnika. Gdyby tłumacz dostrzegł ją wcześniej, może zaryzykowałby polowanie.

Westchnął.

Już nie ten wzrok, ale może za parę lat to się zmieni – pomyślał, zerkając z delikatnym uśmiechem na drepczącego obok chłopca.

Od rzeki dzieliło ich już niewiele ponad pół kilometra. Augustus beznamiętnie minął małą kapliczkę boga głodu. Noah wzdrygnął się, widząc w nikłym świetle wilczą maskę bóstwa oraz rozłożone pod jego stopami czaszki leśnych zwierząt.

 – Po co ona tu stoi? – spytał przestraszony chłopiec, łapiąc arystokratę za połę płaszcza.

 – Mój dziadek ją tu wzniósł, chciał złożyć hołd Gończiemu prosząc, aby omijał spojrzeniem jego rodzinę oraz wsie. Jak widzisz nie bardzo to w czymkolwiek pomogło. – Jego rozzłoszczony głos przeszedł w smutny szept, który począł niknąć wśród szemrających wód. – Wsi nie ma, a ja jak głodowałem tak głoduję.

Niebawem stanęli nad skarpą, w dole płynął czarny jęzor Zegwy, zimny i bezwzględny. DeSallath z łatwością odnalazł płaski kamień, na którym wyryto:

Thenet DeSallath I

Urodzony w świetle dnia 13 Jizzen 3506r.

Przywitał księżyce w wieku szesnastu wiosen.

Niech lunarowie mają na niego baczenie.

Augustus zamiótł tabliczkę szczotką, a następnie postawił na granitowym postumenciku świecę oraz kadzidło, po czym drżącymi dłońmi zapalił. Wokoło rozniósł się zapach palonego piołunu, czarnego bzu oraz rozmarynu.

 – Witaj braciszku – szepnął niemal czule tłumacz, bez cienia strachu podchodząc do krawędzi ze złożonymi w strzałkę dłońmi. – Wiem, że dawno cię nie odwiedzałem ale miałem trochę spraw... – spojrzał na ośmiolatka, który dalej ściskał połę jego płaszcza.

Jak łatwo byłoby teraz Neherowi zepchnąć arystokratę w mrok, nawet nie musiałby w to włożyć dużej siły, ale słuchając z jaką żarliwością odmawia modlitwy za duszę brata, nie był w stanie się na to zdobyć. Pozwolił by wampir dokończył litanię i rzucił kilka kwiatów żałobnika, umożliwiając tym samym, aby objęcia nurtu mogły je porwać ze sobą.

Kilka chwil później wrócili tą samą drogą na trakt, aby dotrzeć na cmentarz. Oczywiście Augustus wolał w uczęszczanym przez ludzi miejscu jednak założyć szkła, na wypadek spotkania wracających z odpustu wieśniaków.

Nie pomylił się, mostkiem jechał drabiniasty wóz obwieszony latarniami. W środku siedziało, śpiewając kilku podpitych mężczyzn i dwie równie nietrzeźwe kobiety. Z całego towarzystwa tylko konie były zupełnie przytomne i chyba jako jedyne wiedziały dokąd należy iść, aby wrócić do domu.

Dziecko oraz jego krwiożerczy opiekun minęli biesiadników i niebawem znaleźli się na krętej, brukowanej ścieżce, prowadzącej w stronę nekropolii. Latarenka Noaha wydobywała z mroku gęste zarośla ogołoconych z liści krzewów. Pachniało błotem, wilgocią i dymem. Pośród zarośniętych paprociami, kamiennych nagrobków mrugały pojedyncze świece i kadzidła w niedużych, ceramicznych miseczkach.

 – Pięknie wygląda o tej porze roku – mruknął zadowolony tłumacz, idąc pewnie w stronę sporej krypty ustawionej na północnym krańcu cmentarza.

W pobliżu płonęły znicze, rozświetlając wymurowaną z szarej cegły konstrukcję, na której siedziała ogromna, mosiężna czapla, pokryta zielonkawym nalotem patyny.

Wampir wyciągnął klucze i jednym z nich otworzył nadgryzione rdzą żelazne drzwi. Zaskrzypiały przeciągle nieoliwione od wielu lat zawiasy. Wewnątrz coś zaszurało i zapiszczało cichutko, chowając się po kątach.

 – Chodź. – Przepuścił chłopca w przejściu.

Gdy światło latarenki zajrzało do wnętrza w przejściu stanęło parę dziwnych małych zwierzątek o ogromnych, pustych, białych oczach stojąc na dwóch łapkach. Z wyglądu przypominały krzyżówkę kota i szczura; miały zmierzwioną, szarą sierść; małe noski oraz pogryzione trójkątne uszka.

 – Cholerne szpuki – warknął niezadowolony hrabia. – Paszły won! – ryknął, wywijając laską w stronę demonków.

Paskudy położyły uszy po sobie i wyszczerzyły stożkowate ząbki, po czym rozbiegły się.

 – Nie martw się, nie atakują ludzi – powiedział starzec. – Zjadają ptaki i myszy, które czasem się tu zaplączą – wskazał zakratowane okno z wybitą szybą.

Wewnątrz pachniało mokrą cegłą, kurzem i lekką stęchlizną. Augustus mimo nikłego światła poruszał się wewnątrz bardzo pewnie, zapalając dzięki zapałkom kilka zawilgotniałych świec w zardzewiałych kandelabrach, nad którymi widniały tabliczki z imionami oraz nazwiskami bliskich szlachcica. Jedna z tabliczek była wyrwana i leżała pod ścianą. Gdy arystokrata zajmował się szykowaniem kwiatów oraz kadzideł, Noah ostrożnie starł z niej kurz.

Bogowie dali, bogowie zabrali.

Spoczywaj w pokoju synku...

Dopiero na odwrocie znalazł właściwą sentencję nagrobną.

Augustus DeSallath III

Urodzony w świetle dnia 24 Fezzhent 3513r.

Przywitał księżyce w wieku dwudziestu dwóch lat.

Neher czytając to pomyślał przez chwilkę, że gdyby naprawdę hrabia wtedy umarł być może on sam dalej gniłby w klatce demonów i poczuł w piersi małe ukłucie.

 – Nie ma sensu byś się roztkliwiał – rzucił chłodno nieboszczyk. – Lepiej pomódl się za swoich krewnych – poradził, kładąc mu rękę na ramieniu. – Będę na dole. – Wskazał zasnute pajęczynami zejście do katakumb, nad którym wisiała spora półka pełna książek.

Chłopiec niepewnie pokiwał głową. Wampir zabrał szczotkę oraz jeden z mosiężnych świeczników, po czym zniknął maluchowi z oczu.

Noah rozejrzał się ciekawie po krypcie. Zaraz przy wejściu zaczynały się mosiężne tabliczki, pod nimi znajdowały się żeliwne świeczniki oraz donice na kwiaty i kadzidła. Mała lampka wydobyła z półmroku trzy nieduże, zakratowane okna oraz piękny fresk herbu, znajdujący się przy zejściu do podziemi. Przedstawiał on ten sam obraz co grawer na obroży ośmiolatka. Czapla z dwoma rozwartymi księgami spoglądała na chłopca wielkimi, pomarańczowymi oczami, wskazując dziobem półkę na książki. Tomy były oprawione w papier, a na każdym z nich napisano tytuł oraz imię osoby, do której należał.

Brat Augustusa miał książkę zatytułowaną „Morskie przygody szalonego Tygava" obok spoczywał zbiorek elfickich baśni należący do dziewczyny imieniem Rene oraz beletrystyka „Miłość po zmroku" opatrzona damskim imieniem Teania. Nieco dalej stało „Kompendium wiedzy tajemnej i zjawisk niedorzecznych", którego niegdysiejszym właścicielem był Augustus I; być może ojciec albo raczej dziadek jego mistrza.

Z dołu dało się słyszeć skrzypienie, szuranie oraz kilka przekleństw. Noah wziął latarenkę i ostrożnie zszedł do katakumby. W środku pod jedną ze ścian krwiopijca walczył z zardzewiałym do niemożliwości rowerem, który za żadne skarby nie miał zamiaru stać spokojnie.

 – Co tu robi rower? – zdumiał się chłopak, pomagając swemu panu odstawić go pod ścianę, gdzie leżała stara miotła; poznaczona rudymi śladami krwi, drewniana skrzynia oraz równie brudna saperka.

 – Przez pewien czas zmuszony byłem tu mieszkać – burknął niechętnie tłumacz, z trudem odstawiając jednoślad na miejsce. – Trzymam go tu na wszelki wypadek – skłamał gładko, sięgając po miotłę.

Wolał nie wracać do wspomnień związanych z pojazdem oraz pozostałymi rzeczami ukrytymi w krypcie. Chciał tylko zamieść kurz, zapalić świece i kadzidła, pomodlić, a potem wynieść się w cholerę. Miał przecież jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia.

Miejsce, które napawało go wstrętem do samego siebie, podobnie jak spoczywające w krypcie obiekty.

Zamiótł podłogę, położył na każdej z trumien kwiat i wyprowadził chłopca na górę, gdzie odpalił kadzidła. Stanął na wprost wejścia, po czym ponownie złożył dłonie w strzałkę. Noah nie zamierzał mu przeszkadzać, po prostu zrobił to samo myśląc o swoim ojcu, którego grobu raczej już nigdy nie zobaczy, pozostając pod opieką wampira.

Po tym opuścili budynek i ruszyli między znikające w ciemności mogiły. Hrabia szedł pierwszy, ośmiolatek dzielnie usiłował za nim nadążyć, potykając się co jakiś czas o wystające spod ziemi kawałki pokruszonych postumentów. Gdy bibliofil się zatrzymał, maluch omal na niego nie wpadł. Tłumacz westchnął ciężko, patrząc na stojące u stup olbrzymiego, kamiennego starca znicze i żałobniki. Było ich mniej niż w poprzednim roku.

Być może za parę lat będę je zostawiał tylko ja – pomyślał DeSallath, wyjmując ostatni zestaw kadzideł.

Ustawił pachnidła w rządku bez świecy, po czym podpalił i położył żałobniki, licząc je dokładnie wychodziło ich aż czterdzieści siedem.

 – To dla twoich ofiar? – domyślił się chłopiec.

 – Tak... – westchnął szlachcic. – Prawie trzysta lat polowań robi swoje...

 – Miło, że o nich pamiętasz – szepnął niepewnie chłopczyk.

Wampir nic nie odpowiedział, zazgrzytał tylko cicho zębami, usiłując zatrzymać cisnące mu się do oczu łzy smutku i złości.

W myślach przepraszał, a kamienna rzeźba boga śmierci słuchała go z surową i napiętą twarzą, opierając się na pochylonej do tyłu mosiężnej kosie. W tym miejscu spędzili zdecydowanie najwięcej czasu, choć hrabia nie odmówił na głos żadnej modlitwy, chłopiec czuł jak przygniata go ciężka atmosfera.

Widział jak drapieżnik zerknął na niego kilka razy, potrząsając głową i mocniej zaciskając szczęki.

Prosił o coś Simerona? A może obiecywał?

Neher nie mógł być pewny.

Gdy kadzidła wypaliły się w jednej piątej DeSallath wreszcie zakończył modlitwę. Słońce już zupełnie zgasło i nad ich głowami znajdował się jasny korowód gwiazd. Tłumacz wziął chłopca za rękę, po czym bez słowa wyprowadził za bramy nekropolii.

༺❘🪶❘༻

Na trakcie było już całkiem ciemno. Wampir szedł z fajką w zębach co jakiś czas wypuszczając tuman szarego dymu. Cicho postukiwał drewnianą laską z ukrytym ostrzem o wystające z traktu kocie łby. Noah dzielnie niósł niedużą latarnię z tanią świecą, cicho posykującą wewnątrz oraz szmacianego konika z wyłupiastymi guzikami zamiast oczu.

Znajdowali się blisko ścieżki prowadzącej w stronę posiadłości. Nagle drogę zajechało im dwóch jeźdźców. Mężczyźni mieli zasłonięte twarze i kordelasy w dłoniach.

 – Pieniądze albo życie! – zawołał ten wyższy na bułanym ogierku o szczupłych pęcinach.

Augustus momentalnie złapał chłopca za rękę i pociągnął zasłaniając go własnym ciałem.

 – Gdy spadną z koni uciekaj – szepnął arystokrata tak cicho, by tylko chłopiec mógł dosłyszeć jego słowa. – I nie oglądaj się. – Młody poczuł jak szlachcic wciska mu w dłonie klucz do rezydencji.

 – No dalej staruchu! – Niższy i tęższy z drabów odbezpieczył z trzaskiem rewolwer. – Albo twoja droga skończy się tu i teraz!

 – A gnojek wyląduje na targu niewolnych – zarechotał ten drugi. – Ruchy!

DeSallath popatrzył na konie znad okularów. Oba wierzchowce jak na komendę zarżały przeraźliwie i stanęły dęba, zrzucając wystraszonych zbójców, po czym odbiegły.

Neher ruszył za nimi.

Zdumieni złoczyńcy z trudem podnieśli się do pionu masując obolałe zadki.

 – Ty dziadu! – zaryczał ten wyższy, któremu mniej czasu zabrało odnalezienie kordelasa.

 – Chędożony magik!

Chłopiec usłyszał za sobą wystrzał, ale nie zamierzał się oglądać. Strach dodawał jego nogom skrzydeł. Biegł upapraną błotem ulicą, a świeca skwierczała ostrzegawczo, chlapiąc woskiem na brudne od sadzy szybki.

Kula tylko drasnęła wampira w ramię, co nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia, a już na pewno nie takiego, jakiego oczekiwał jej właściciel.

 – Coś czuję, że dziś najem się do syta. – Złowrogi uśmiech rozjaśnił twarz hrabiego, gdy dobywał ukrytego w lasce ostrza.

༺❘🪶❘༻

Straszliwe wrzaski rozniosły się po okolicy, Noah słyszał je jakiś czas, podobnie jak wystrzały. Potem wszystko ucichło. Bał się zawrócić, ale od posiadłości dzieliło go już naprawdę niewiele. Wpadł do niej i zamknął drzwi na klucz, po czym rozebrał się z kurtki i schował w swoim pokoju pod łóżkiem.

Bał się. Naprawdę bardzo się bał. Zwinięty w kulkę, przytulając pluszowego konika, prosił bogów, aby mężczyźni nie dali rady pokonać wampira. Czuł jak do oczu cisną mu się łzy na myśl, że miałby ponownie wylądować w klatce lub zostać całkiem sam, bez jedynej osoby, która okazywała mu jaką taką dobroć.

Bez postaci, która mimo picia krwi była mu w tej chwili najbliższa na świecie.

Zegar wybił pełną godzinę, a potem następną. Ośmiolatek dorzucił szczap do pełgającego w kuchni pieca, bo w rezydencji zaczynało robić się zimno.

Strach chłopca narastał, aż usłyszał sztywne pukanie do drzwi. Ostrożnie zabrał z kuchni lekkie, gięte krzesło i przystawił do futryny, po czym wyjrzał przez judasza.

Był tam.

Chłopiec momentalnie odbezpieczył zamek i wpuścił tłumacza do środka. Szlachcic wyglądał okropnie. Jego ubranie było przesiąknięte krwią i brudne od błota. Pod brodą dalej widać było ciemnoczerwone plamy. Na drewnianej rękojeści laski znajdowało się parę świeżych wgnieceń. Wampir wydawał się zmęczony.

 – Trzeba to wszystko uprać – mruknął, przyglądając się w lustrze zakrwawionemu odzieniu.

 – M-mistrzu czy ty...czy oni...?

 – Tak – odparł krótko DeSallath. – Przez jakiś czas nie będziesz musiał mnie karmić – zapewnił. – Muszę się wykąpać.

 – Krwawisz!? – Chłopiec zauważył czarne wykwity na koszuli hrabiego.

 – To tylko brud, rana się zagoiła. – Rozpiął guziki i pokazał kościste ramię. – Ludzka krew ma wiele mocy. – Uśmiechnął się. – Nie martw się, nie tak łatwo mnie zabić. – Pogładził chłopca po rozczochranej czuprynie. – Będę musiał to zaszyć – mruknął, zerkając na wypalone w płaszczu i koszuli dziury.

 – Bałem się o pana – wyznał po chwili dzieciak, odwieszając na wieszak laskę oraz cylinder.

 – Wiem, ale już jestem. – Za oknem zarżał koń.

 – Zabrał im pan wierzchowce? – zapytał zdziwiony malec.

 – Tak. Nie ma sensu by błąkały się po próżnicy. Jeszcze by je wilki zagryzły – rzekł, zmierzając do łazienki. – Na najbliższym targu spróbuję je sprzedać, a jak nie to wypiję – stwierdził, rzucając ubrania na podłogę, po czym wziął cebrzyk i zaczął walczyć z pompą. – Umiesz prać?

 – Coś tam mnie matka uczyła.... Zaraz, zaraz, byłby pan w stanie wypić konia!? – Wytrzeszczył oczy chłopiec.

 – Oczywiście, dla wampira to żaden problem. – Wzruszył ramionami bibliofil. – Smakują zdecydowanie lepiej niż szczury, świnie, kozy czy kury. – Przelał wiadro do wanny. – Niestety są dość kłopotliwe w utrzymaniu podobnie jak krowy, zwłaszcza zimą; inaczej pewnie próbowałbym je hodować. – Następny cebrzyk został przelany do dzbanka. – Zanieś go do kuchni i postaw na piecu – polecił.

Chłopak z trudem wziął czajnik i wyniósł, po czym prędko wrócił mając jeszcze kilka pytań. Tymczasem miednica również odebrała swoją porcję wody, w której zaraz spoczęły brudne ubrania arystokraty oraz tara i kupione na targowisku mydło.

 – Umie pan jeździć konno? – spytał chłopak, biorąc się za pranie.

 – Naturalnie, ale wątpię by nieprzyzwyczajony do obecności demona koń pozwolił mi się dosiąść. I tak miałem szczęście, że dały się złapać.

W wannie wylądowały kolejne dwa wiadra.

 – Co pan zrobił z... no wie pan, ciałami? – zapytał sługa, próbując w jak największym stopniu wypłukać błoto z nogawek szlachcica.

 – Spuściłem rzeką. – Wzruszył ramionami starzec. – Zegwa ma tu wyjątkowo rwący i pełen wirów nurt. Nim wypłyną, o ile w ogóle to się stanie, nie będą przypominać niczego rozsądnego... Nawet nie próbuj! – wrzasnął nagle hrabia, widząc jak chłopak usiłował polizać zastygłą na ubraniu czarną krew.

Noah cofnął się jak oparzony.

 – Czyś ty postradał rozum!? – zdenerwował się wampir, w jednej chwili stając nad niewolnym.

 – Ty pijesz moją krew – zaczął buńczucznie malec – byłem ciekawy czy... – nie dokończył, bo Augustus złapał go za ucho.

 – Zabraniam! Rozumiesz!? – Potrząsnął lekko. – Zabraniam ci kiedykolwiek próbować tego ponownie – wysyczał prosto do czerwieniejącej małżowiny, po czym puścił i przetarł twarz dłonią, widząc jak do oczu chłopca napływają łzy.

 – P-przepraszam – ośmiolatek zasiąpił nosem i cofnął o krok, trzymając za obolały narząd słuchu.

 – Moja krew jest jak trutka na szczury – westchnął tłumacz. – Spowalnia bicie serca i krzepnie od niej krew. To trucizna, a ja nie chcę by stała ci się krzywda – powiedział znacznie łagodniej. – Zwyczajnie nie rób tak nigdy więcej, dobrze?

Noah ciężko pokiwał głową, po czym wyszedł, gdy z czajnika dobył się głuchy gwizd.

🙡🪶🪶🪶🙣

Dzień zaczął się niemal miło.

Śniadanie, na które składał się napar z krwawnika doprawiony szczurzą krwią, prasa, sprawdzenie poczty... no właśnie. Wezwań do zapłaty przybyło.

Szanowny hrabio DeSallath

Rozumiemy Pańską trudną sytuację, jednakowoż nie możemy dalej przymykać oczu, Pański dług wciąż nie został uregulowany i wynosi sto dwadzieścia tysięcy srebrzaków (czyli dwanaście białych kości nabijanych złotem).

Augustus zgrzytnął zębami i skrzywił się. Pamiętał ile miał do spłaty, nie musieli mu o tym przypominać w każdym liście.

Spóźnia się pan ze spłatą, oraz doliczonymi odsetkami niemal cztery miesiące. Nie możemy tolerować dalszych opóźnień, a zdecydowanie wolelibyśmy uniknąć, narażenia Pana na dodatkowe koszta związane z przysłaniem komornika oraz ewentualne konsekwencje wynikające z jego wizyty.

Na cholerę ja wam pomagałem niewdzięczne gnojki!? – pomyślał wampir, mocniej zaciskając palce na niewinnej kartce. – Jak śmiecie mi grozić!?

Upraszamy więc, aby do wiosny uregulował Pan wpłaty i powrócił do systematycznego spłacania odsetek, które na tę chwilę wynoszą dwa tysiące srebrzaków (dwie fioletowe kości nabijane złotem) obciążone dodatkową karą za spóźnienie w wysokości półtora tysiąca srebrzaków (czyli trzech fioletowych kości nabijanych srebrem).

Liczymy na szybką reakcję hrabio DeSallath.

Wielce oddany Sukkur Karwat.

 – Nie odpuszczą, a myślałem, że po tym co dla nich zrobiłem odroczą spłatę jeszcze choć o pół roku – westchnął, pochylając się nad korespondencją. – No nic, wezmę jeszcze parę zleceń, sprzedam konie i jakoś się to wszystko ułoży. Mam nadzieję, że „Ślad" dośle mi kolejne dwie książki. Byle tylko nie beletrystyka... – Jęknął w duchu.

 – Co to beletyka? – spytał z pełnymi ustami, siedzący naprzeciwko niego, dzieciak.

 – Książki o zakochanych nastolatkach albo nieszczęśliwych mężatkach, które jakimś cudem zostają pokochane przez arystokratów. Zupełnie nieprawdziwe opowiastki bezsensownie rozpalające dusze i serce wiejskich gospodyń oraz miejskich szwaczek. – Wampir upił spory łyk naparu z krwawnika.

 – Nie lubi pan historii miłosnych? – zaciekawił się Noah, biorąc łyk rumiankowej herbaty.

 – Nie cierpię. Nie ma w nich za grosz finezji, fantazje są płaskie i zwykle do bólu podobne. Ona – szara myszka spotyka przypadkiem „księcia"; zakochują się; ukrywają swe uczucia, a potem i tak schodzą, bo jakoś rodzina się zgadza. Jeszcze zabawniejsze są tylko historie o zakochanych w pięknych dziedziczkach demonach, które pod wpływem ich miłości nagle się uczłowieczają. Zwykłe brednie, świat tak nie działa. – Hrabia pokręcił z ubolewaniem głową.

Z dworu dało się słyszeć niezadowolone rżenie.

 – A jak to naprawdę wygląda? – Młody odgryzł kawał pajdy z masłem.

 – Och, dużo brutalniej. Jeśli wybranka nie podoba się rodzinie, są w stanie się jej bardziej lub mniej pomysłowo pozbyć, tak by ich dziecko wyszło za "właściwą partię" dającą prestiż lub pieniądze. Kochankowie, jeśli po czymś takim są w stanie się jeszcze widywać, po prostu zdradzają osoby zaślubione. – DeSallath zerknął z roztargnieniem na kalendarz i przez chwilę zamyślił.

 – Mówi pan to na podstawie własnych doświadczeń? – spytał lekko złośliwie malec.

Augustus parsknął śmiechem.

 – Bynajmniej, rodzice nie zdołali mi znaleźć odpowiedniej kobiety, za szybko zostałem wampirem. – Dopił napar i westchnął ciężko, znów spoglądając na zawiadomienia.

 – A demony i dziedziczki? – dopytywał maluch, robiąc z chleba małe kulki.

 – Nie da się uzdrowić z bycia czymś takim. Jak już raz staniesz się demonem nie ma drogi powrotu. – Na zewnątrz znów zarżał jeden z przywiązanych do werandy wierzchowców. – Kończ jajecznicę, trzeba sprzedać te przeklęte rumaki.

 – Czemu? – Noah nadział jedną z chlebowych kulek i wpakował sobie do buzi razem z pokaźną porcją cebuli.

 – Bo przyjdą bardzo niemiłe wampiry. Ciebie wypiją na śmierć, a mnie stłuką tak, że się będę pół roku wylizywał, po czym wywalą na zbity pysk. – Zgrzytnął zębami staruszek. – Dlatego dojadaj prędzej, bo muszę mieć czym tym diabłom zapłacić.

༺❘🪶❘༻

Hrabia zamknął rezydencję i poprawił okulary. Konie nie wyglądały na zadowolone, widząc zbliżającego się do nich wampira. Oba położyły uszy po sobie i wydęły nozdrza, a bułany ogier nawet podniósł ostrzegawczo jedno z tylnych kopyt.

 – Odwiąż je – nakazał arystokrata, nie mając ochoty na zbyt bliskie spotkanie z brudnymi od błota podkowami.

Noah z lekkim lękiem podszedł i zaczął się mocować z wodzami. Augustus zerknął tęsknie na nieco wychudłe szyje wierzchowców. Miał piekielną ochotę zatopić w nich kły, jednak wiedział, że wówczas ich cena by nieprzyjemnie spadła; z resztą z tego też powodu nie zżarł ich od razu.

Zgrzytnął zębami, po czym odebrał od chłopca lejce delikatnej kasztanki. Klacz była młoda i raczej ciekawska niż agresywna. Oczywiście czuła naturalny lęk przed wampirem jednak po początkowym kładzeniu uszu szybko zaczęła obwąchiwać kieszenie nowego właściciela.

 – Chyba pana lubi – zaśmiał się Neher, ciągnąc za wodze znacznie mniej ufnego bułanka.

 – Nie sądzę, raczej chce mnie rozzłościć – mruknął niezadowolony tłumacz, odpychając natrętny pysk. – Tym razem pójdziemy do innej wsi, droga zajmie pół dnia ale powinniśmy się w sam raz wyrobić z powrotem przed zupełną nocą.

 – Jadąc konno poszłoby szybciej. – Przewrócił oczami Noah.

 – A umiesz utrzymać się w siodle? – Szlachcic zerknął na chłopca spod okularów.

 – Em... – Szatyn spojrzał nieco lękliwie na założone koniowi siodło i niemal przetarty popręg pod brzuchem rumaka.

 – Nie, nie bardzo...

 – W takim razie nie mędrkuj – burknął hrabia, przyspieszając kroku.

༺❘🪶❘༻

Gdy wkroczyli do wsi słońce już dawno minęło zenit i próbowało z całych sił przebić przez kłębiące się na nieboskłonie szare chmury. Lekki wietrzyk targał końskie grzywy, a Neher narzekał na obolałe od długiego marszu stopy.

Oczywiście w czasie wyprawy zrobili sobie dwie niewielkie przerwy, ale raczej po to by napoić konie i zezwolić im na krótki popas niż dla wygody ośmiolatka. Tłumacz przez całą drogę obmyślał w jaki sposób je najlepiej zareklamować. Nie chciał przypadkiem zaniżyć ich wartości, a z nauk stajennego jego dziadka już bardzo niewiele pamiętał. Thorrth zawsze mówił, że podstawą sprzedaży są równe nogi.

Koń, który nie chodzi, nadaje się tylko na pieczyste – powiadał stary wilkołak, gdy przyuczał Augustusa do jazdy.

Klacz miała tylne kończyny odrobinę zdeformowane, natomiast ogierek prezentował się nadzwyczaj dobrze, wyjąwszy nieco przerośnięte kopyta. Pewnie wyższą kwotę uzyskałby za konie pociągowe, a nie pod wierzch, jednak skoro bogini losu się do niego uśmiechnęła, nie miał zamiaru wybrzydzać.

Bibliofil wyprowadził chłopca krętymi uliczkami na główny plac, gdzie odbywało się targowisko. Niemal wszędzie stali handlarze oferując kury, kaczki i gęsi w małych drewnianych skrzynkach; zachwalano krowy oraz jałówki; proponowano maciory z młodymi, a także jurne knury.

Gdzieś między skrzeczącym na całe gardło ptactwem stała babka z pięknym wilczurem, obok którego w niedużym kojcu kręciło się piętnaście łaciatych szczeniaków. Nieco dalej siedziała staruszka z pudłem pełnym kociąt, które co chwila usiłowały wygrzebać się z kartonowego legowiska, miałcząc w niebogłosy. Noah widział jak co jakiś czas do obu kobiet podchodzą rodziny z dziećmi i czasami głaszczą lub zabierają za opłatą któregoś z futrzaków.

 – Czy mogę mieć zwierzątko? – zagadnął szlachcica maluch, ciągnąc go za ubranie.

 – Nie – burknął tłumacz, zerkając na dzieciaka spod przyciemnianych szkieł. – Chyba, że chcesz, aby skończyło w moim jadłospisie.

 – A nie mógłbyś się pohamować jak to robisz przy mnie? – spytał chłopczyk, zmuszając prowadzonego przez siebie wierzchowca do przyspieszenia tępa.

 – Wymagasz ode mnie zbyt wiele. – Pokręcił głową arystokrata. – Nie jestem twoim rodzicem tylko drapieżnikiem, a to że jeszcze się do ciebie nie dobrałem, baryłko – DeSallath uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust – wcale nie znaczy, że będę umiał odmówić sobie tej przyjemności w wypadku twojego pupila. Poza tym nie mam na tyle pieniędzy by jeszcze zapewniać jedzenie dodatkowemu lokatorowi, zaś szczurami nie zamierzam się dzielić, a już na pewno nie z jakimś głupim burkiem albo leniwym kocurem. – Spojrzał z niechęcią w stronę sprzedawczyń i skręcił ostro w kierunku zagrody z krowami. – Chcesz zwierzątko, to załóż sobie hodowlę gryzoni, w tedy obaj będziemy zadowoleni. Ty będziesz miał co głaskać, a ja jeść.

Chłopiec skrzywił się na słowa złotozębego, mijając barczystego mężczyznę oferującego zakłady przy wybiegu z olbrzymim bykiem.

 – Kto się utrzyma dłużej niż wylewa się woda z mojego garnka, wygra trzy niebieskie piramidki nabijane złotem! – zachęcał. – Sześćset srebrzaków piechotą nie chodzi! Próbujcie!

Inny gość śmierdzący kiszonką stawiał spore sumy przy tak zwanym „rwaniu kręgów". Obok niego stało pięć widocznie okulawionych kobył, przestępujących niespokojnie z nogi na nogę. Każda z nich miała założony na głowę dziwaczny, lniany kaptur z wycięciami na uszy, natomiast sam hazardzista był obstawiony przez niezły tłumek przekrzykujących się wieśniaków.

 – Prymitywna rozrywka pospólstwa – westchnął wampir, krzywiąc się z widoczną odrazą.

 – Mistrzu, co oni robią? – spytał Noah zrównując się krokiem ze swoim właścicielem. – I co mają wspólnego konie z rwaniem kręgosłupów?

 – Nie chcesz wiedzieć. – Pokręcił głową arystokrata, widząc jak do jednej z przywiązanych klaczy podchodzi ogromny, spasiony facet, po czym łapie biedne zwierzę za ogon i szykuje się do śmiertelnego pociągnięcia.

Pełne bólu i przerażenia rżenie przebiło się przez gwar kupujących, a w powietrzu rozniósł zapach krwi, który jednak prędko utonął w smrodzie obornika i potu. Ośmiolatek więcej nie pytał, próbując z całych sił utrzymać śniadanie.

 – Ludzie są bardzo okrutni – stwierdził z ubolewaniem szlachcic, zbliżając się do centrum bazaru, gdzie wystawiano na licytacje różne rzeczy, nie tylko trzodę.

 – Kuroliszek ludziska! Prawdziwa okazja! – zawołała jakaś babina, podnosząc biednego kurzego demona za wężowaty ogon. – Tylko jedna fioletowa kość nabijana srebrem! Idealny stróż obejścia!

Stworzenie wiło się i piszczało, rzucając dookoła przerażone spojrzenia wielkich, czerwonych oczu.

 – Dam fioletową kość i trzydzieści srebrzaków! – zawołał chłopek w krzywo zszytej czapce uszatce.

 – Sprzedaję! – zawołała uradowana babka, nie słysząc innych propozycji.

Potem na scenę wprowadzono klacz w podobnym stanie co ich konie. Cena wywoławczą były dwie niebieskie kości nabijane złotem. Jednak wartość stojącej na scenie gniadoszki prędko urosła do trzech fioletowych bitych srebrem.

Neherowi na ten widok przypomniał się dzień targu, na którym kupił go DeSallath.

Tyle, że jego aukcją nikt się specjalnie nie interesował. Wspomnienia rogatych kupców, ludzi w kapturach i maskach oraz istot humanoidalnych lecz tak powykręcanych, że bliżej im było do bytów nawiedzających koszmary niż występujących na jawie, ponownie zawirowały mu przed oczami. Tamto było wieczorem, gdy wokoło płonęły pochodnie, oświetlając znudzone lica potencjalnych nabywców.

Nikt nie zaoferował za niego wywołanej ceny, przez co ponownie wylądował w wagonie. Pamiętał jak płakał, gdy zabierano od niego ostatniego ze współtowarzyszy i został całkiem sam. Miska, słoma i strach.

Głos rozmowy dwóch demonów, które próbowały go sprzedać; narzekające, że to już trzeci taki targ i chyba po prostu należy oddać go „pijawkom" na worki lub ewentualnie duszożercom.

W gardle chłopca urosła gula, świat zaczął się szklić, w tłumie brakowało mu powietrza, a nogi jakby poczęły wrastać w ziemię. Z trudem przestąpił jeszcze kilka kroków.

Gdy Augustus zobaczył jak dzieciak zaczyna szybciej oddychać i zostawać w tyle, niemal włażąc pod nogi prowadzonego przez siebie ogiera, złapał go za kark. Koń prychnął ostrzegawczo.

 – Noah – warknął krwiopijca, odciągając ośmiolatka do spokojniejszej uliczki. – Cały się trzęsiesz – zauważył, zsuwając okulary niemal na sam skraj orlego nosa. – Wszystko w porządku?

 – Nie sprzedawaj mnie – zasiąpił nosem chłopczyk.

 – Słucham? – wytrzeszczył oczy krwiopijca.

 – P-proszę... proszę... – Po policzkach malca popłynęły łzy. – N-nie sprzedawaj...

 – Skąd ten pomysł? – zdumiał się bibliofil – Nie zamierzam się ciebie pozbyć. – Wampir zerknął w stronę sceny i w jednej chwili zrozumiał. – Jesteś mój. Wyłącznie mój. – Przez głowę arystokraty przemknęła dziwna myśl, jakby wyładowanie, że może powinien go przytulić, jednak nie zniżył się do tego.

Nie wiedział czy tak powinien zrobić, czy tym bardziej nie wystraszy ową reakcją straumatyzowanego chłopca. Jego wątpliwości rozwiał sam dzieciak, nagle obejmując wątłymi rączkami jego płaszcz i przyciągając materiał mocno do siebie.

Pociągnięty za wodze bułanek prychnął z niezadowoleniem, ale nie położył uszu mląc w pysku metalowe wędzidło.

Krwiopijca spojrzał pytająco na zwierzę, po czym ostrożnie pogładził szatyna po włosach.

 – Nikt mi ciebie nie zabierze, nie pozwolę na to – zapewnił ciepłym głosem drapieżnik. – Sprzedamy konie i wrócimy razem do posiadłości.

Kasztanka zarżała nieprzyjemnie, przerywając uścisk. Obok nich stał kapłan; poważny, starszy mężczyzna wyglądający jak rówieśnik Augustusa. Długa, szara szata z białą krajką wyszytą w geometryczne wzory zakrywała jego głowę. Patrzył na nich spokojnymi, szarymi oczami, czekając cierpliwie aż zwrócą na niego uwagę. Na jego szyi wisiał srebrny amulet w kształcie kwadratu z gwiazdą wewnątrz.

Wampir momentalnie poprawił okulary i odsunął chłopca.

Duchowny skinął hrabiemu głową i wskazał na konie, po czym wykonał kilka dziwnych gestów. Noah przetarł oczy i przyglądał się zakapturzonemu z zainteresowaniem; bezpiecznie kryjąc się za płaszczem swego pana. DeSallath złożył dłonie w strzałkę i odkiwał przybyszowi.

 – Tak, są na sprzedaż – powiedział wreszcie szlachcic, przyjmując znacznie bardziej chłodny ton, niż ten którym przed chwilą zwracał się do swojego niewolnego.

Kapłan ponownie pokazał coś rękami i wbił wzrok w arystokratę.

 – Fioletowa kość nabijana złotem to trochę mało za oba, nie sądzi wielebny?

Dziad wskazał na nierówną miednicę kasztanki i skrzywił się.

 – Zdaję sobie sprawę, że ma lekką dysplazję, ale chodzi i jeździć na niej też się da. – Kapłan przewrócił oczami. – Ogier jest w dobrym stanie – ciągnął Augustus – jemu nic nie dolega i na pewno sam jest wart przynajmniej półtorej kości. – Zakapturzony pogładził długą, szarą brodę. – Na kobyłkę mogę przymknąć oko i sprzedać za fiolet nabijany srebrem oraz dwie niebieskie nabijane złotem.

Duchowny zrobił zamyśloną minę przyglądając się wierzchowcom.

 – Czemu on nie mówi? – spytał szeptem szatyn.

 – To kapłan bogini ciszy. Składają przed Chasz śluby milczenia – odparł bibliofil, cały czas bacznie śledząc poczynania dziadygi. – To jedyni ludzie chętni handlować z każdym bez względu na rasę. A przy tym są na tyle dyskretni, że mogą załatwić niemal wszystko dla tych, którzy zadadzą sobie odrobinę trudu by nauczyć się ich sposobu porozumiewania.

W końcu, po paru minutach mężczyzna westchnął cierpiętniczo i wyciągnął mieszek. Wampir uśmiechnął się półgębkiem z trudem ukrywając złote kły, po czym zabrał woreczek i ostrożnie przeliczył. Kapłan odebrał wodze i zabrał konie w stronę budynku klasztoru.

 – Szybko poszło – stwierdził z zadowoleniem DeSallath, a potem spojrzał na chłopca. – Chodź, postawię ci coś w szynku. Na pewno zgłodniałeś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro