Roz. 3 cz.2 - Nie taki demon straszny jak go malują

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Samater, Księstwo Ferrent – Zima 3786r.

– Często bywa pan głodny? – spytał chłopiec, nastawiając ostatnią z pułapek w salonie.

– Kiedyś, dawno temu głodowałem niemal całe sto lat. Teraz też nie jest wesoło ale gdy cię kupiłem... Pomyślałem, że może ten czas minął. – Spojrzał w rubinową taflę zajmującą dwie trzecie wyszczerbionej filiżanki ustawionej obok szachownicy na kawowym stoliczku. – Nie dojadam, ale nauczyłem się opanowania. Sporadycznie jem zupełnie do syta tak jak w wypadku tamtych dwóch zbójców.

– Dlaczego nie zjadłeś mnie zaraz po kupnie, skoro mówisz, że od dawna nie mogłeś skosztować ludziny. – Dzieciak usiadł naprzeciw hrabiego na kanapie. – Nie miałeś żadnej żądzy? – pion ruszył do przodu, gra się zaczęła.

– Oczywiście, że miałem. Gdyby nie niedźwiedź pewnie skosztowałbym kilka łyków więcej. Nie mogąc jednak samodzielnie polować i żywiąc się jedynie zwierzętami oraz sporadycznie kupując sobie worek ludzkiej krwi uczysz się pokory. Wiesz, że jeśli wypijesz go całego jednego dnia będziesz się czuł cudownie może z dwa tygodnie, jednak popijając go codziennie w prawdzie w niezadawalający ale dość rozsądny sposób jesteś w stanie delektować się nim oraz jego mocą dwa miesiące. To samo tyczy się ciebie. Wypijając cię na raz zyskałbym siłę i młodość na kilka miesięcy – wampir oblizał miejsca po kłach – ale sącząc cię po troszku raz na dwa, trzy tygodnie dam radę się tobą rozkoszować znacznie dłużej, przypuszczalnie do twojej starości.

– Mistrzu, a ile właściwie krwi wypijasz w trakcie posiłku na mnie? – spytał z lekkim lękiem Neher, przesuwając o dwa pola jednego ze swoich pionów.

– Bo ja wiem... – Starzec przejechał pazurzastą dłonią po karku. – Z pół filiżanki? Wiecej bym i tak nie mógł, bo jeszcze przyprawiłbym cię o niedokrwistość albo inne równie nieprzyjemne choróbsko, a jesteś mi potrzebny żywy i zdrowy...

– Ale wtedy nigdy nie odmłodniejesz na stałe! – wykrzyknął zdumiony chłopak.

– Wręcz przeciwnie – starzec uśmiechnął się drapieżnie – mało który wampir wie, że aby odmłodnieć na stałe nie jest wskazana nagła, duża ilość krwi. Liczy się systematyczność oraz wiek ofiary. Spójrz tylko – wyciągnął ku niemu dłoń – już nie wygląda na dziewięćdziesiąt parę ale może siedemdziesiąt, potem znów wróci do osiemdziesiątki, a po kolejnych chełstach znów w dół i w dół, aż będę miał tyle co tam – wskazał na wiszący w oddali obraz może dwudziestoletniego mężczyzny w pięknym rubinowym płaszczu z laską, której uchwyt był w kształcie głowy czapli.

– Czemu nie masz kłów? – Zapytał niespodziewanie Noah.

– Nieszczęśliwy wypadek – odparł wymijająco czarnowłosy.

Absolutnie nie miał zamiaru opowiadać chłopcu jak jego serce zawiodło go prosto do zguby z ręki osoby, której wyjawił prawdę i przed którą otworzył serce by mogła wbić w nie żeliwny prent....

– A czemu mieszkasz sam? – potok myśli tłumacza przerwało pytanie chłopca. – W książkach czytałem, że wampiry lubią towarzystwo.

– Zależy które. – Arystokrata przesunął konia. – Poza tym jak sobie wyobrażasz bym zaprosił tu kogokolwiek? – Machnął ręką w stronę zakurzonych mebli stojących w korytarzu.

Niebieskooki speszył się nieco, wycofując wieżę bliżej króla.

– A libido? Nie masz potrzeb w tym zakresie?

– Cóż... kiedyś może tak. – Bibliofil upił kilka łyków z filiżanki. – Ale gdy długo nie pijesz i posuwasz się w latach ta potrzeba stopniowo zanika. – Laufer przesunął się niebezpiecznie blisko białej królowej.

– Znaczy, że jak odmłodniejesz wystarczająco to również zaczniesz tego chcieć? – Dama zmieniła miejsce pobytu.

– Spokojnie nie jestem inkubitą – skłamał gładko czerwonooki. – Z mojej strony nic ci nie grozi. – Czarna wieża zjechała na drugi koniec planszy. – Szach.

– Ale gdy odmłodniejesz nadal w okolicy nie będzie żadnej kobiety. – Między króla, a wieżę wjechał laufer.

– Nie spodziewam się bym za twojego życia odmłodniał dostatecznie mocno. – Wampir ponownie minął się z prawdą. – Odwrócenie tak daleko posuniętych zmian wymagałoby krwi setki ludzi, a ty jesteś raptem jeden i do tego nie zamierzam cię wypić na raz... – Wieża zbiła gońca i ponownie zbliżyła się do króla. – Szach.

A przynajmniej nie w najbliższym czasie – pomyślał rubinowooki.

Musiał przyznać, że chłopiec był bardzo inteligentny i rozmowy z nim sprawiały wampirowi nieukrywaną przyjemność. Jedne pytania go bawiły, inne wpędzały w nostalgię, a jeszcze inne potrafiły zaboleć jak rozżarzone żelazo wepchnięte w jątrzącą się ranę. Jednak nie mógł narzekać na nudę.

– Czy to znaczy, że mogę wsadzić między bajki to, iż wszystkie wampiry potrafią zamieniać się w nietoperze? – Król pozbył się natrętnej wieży.

– Bynajmniej. Niektóre wampiry to potrafią. Często są to nietoperze, koty czy psy rzadziej gryzonie. – Drugi koń wystąpił przed szereg.

– A ty? – spojrzał na wampira wyczekująco, przerzucając białą królową po skosie na drugą stronę frontu.

– Nigdy nie próbowałem – przyznał się ze wstydem. – Podobno bardzo trudno jest zapanować wtedy nad instynktami. A i sama przemiana jest ponoć dość bolesna. Wampir wywija się wówczas na nice prezentując swą zwierzęcą formę. – Wzdrygnął się na samą myśl. – Czasami możliwość zmiany w zwierzęta występuje w towarzystwie innej mocy.

– Na przykład jakiej? – zaciekawił się malec, wychylając się w stronę krwiopijcy.

– Niektórzy są zdolni wywołać ból samym spojrzeniem, inni hipnotyzować lub czyścić pamięć. Zdarzają się telepaci jak ja oraz wieszcze. – Upił kilka łyków szczurzej krwi. – Znałem takich co potrafili przewidzieć pogodę lub poznać kiedy ktoś kłamie. Słyszałem o wampirach umiejących przeglądać wspomnienia jak obrazy w galerii sztuki, a nawet zdolnych do przenoszenia rzeczy wyłącznie siłą umysłu. Wachlarz umiejętności jest dość szeroki ale zazwyczaj występuje tylko jedna z nich i nie zawsze objawia się od razu. Ja swoją moc poznałem po pół roku, a opanowałem po trzech.

– To brzmi niesamowicie, mieć taką siłę. – Chłopiec zamachał nogami w powietrzu, przesuwając o dwa pola białego piona.

– Owszem, jednak z taką mocą wiąże się też ogromna odpowiedzialność. – Koń skoczył kilka pól.

Dama znów się przemieściła stając dokładnie naprzeciwko czarnego króla.

– Mistrzu, szach... – Demon skrzywił się ale pozwolił młodemu wygrać, aby nie zrażał się tak szybko do kolejnych partii, w których staruszek zamierzał go bezpardonowo rozgromić.

🙡🪶🪶🪶🙣

Zima była cicha, dużo cichsza od pełnej deszczy i wiatru jesieni. Białe płatki leniwie spadały z szarych chmur, przykrywając ziemię alabastrowym puchem. Wieczory nadchodziły szybko i trwały długo. W kominku cały czas płonęły drewniane szczapy, rąbane przez wampira niemal codziennie.

Noah siedział w kuchni i pił ciepłą, ziołową herbatę z melisą. DeSallath od północy na dworze użerał się z siekierą. Świtało już gdy kończył pracę zupełnie wyczerpany. Dębowe i brzozowe pniaki stawiały wyraźny opór w porównaniu do drewna iglaków. Tego dnia szlachcic planował naszykować je na zapas. Chciał spokojnie dokończyć tłumaczenia. Z każdą chwilą czuł wgryzające się w mięśnie przejmujące zimno. Gdyby nie skórzany bukłak z ciepłą wodą, jego palce już dawno zgrabiałyby do tego stopnia, że nie byłby w stanie utrzymać siekiery w dłoniach.

– Jeszcze tylko troszkę – sapnął z wysiłkiem, zamachując się na kolejny gruby, brzozowy plaster.

Drewno po czwartym uderzeniu puściło w końcu i mógł porąbać je na wygodne w użytku szczapki. Większe do kominka i mniejsze do kaflowego pieca. Spojrzał na swoje dzieło niemal z dumą. Dobrze ponad dwumetrowy stosik leżał oparty o bok werandy. Gdyby Augustus chciał mógłby spokojnie sięgać po nie z tarasu. Zawiał wiatr, a z nieba znów zaczął sypać śnieg. Wampir zaszczękał odruchowo zębami. Zabrał siekierę, skrzynkę z odpowiednią ilością drewna i ruszył do domu.

Zamknął za sobą drzwi, a klucz ukrył w kurtce. Na progu zzuł buty na jakieś stare ręczniki. Odłożył skrzynkę z drewnem, po czym zdjął przesiąknięty zimnem płaszcz, rękawiczki, szalik i czapkę. Stanął przed strzelającymi z kominka płomieniami i przez jakiś czas grzał zmęczone dłonie. Trochę miał nadzieję, że chłopiec przywita go ciepłym naparem z krwawnika i płatków maku ale szybko porzucił tę myśl, widząc idącego w jego stronę Nehera z bandażem.

– Musi być pan padnięty i ja pomyślałem że... – Zarumienił się delikatnie, podwijając rękaw.

Na ramieniu pyszniło się parę blizn po kłach hrabiego, jednak nie były zbyt duże i wyglądało na to, że w przeciągu paru lat przynajmniej połowa z nich po prostu zniknie.

– J-jadłem trzy dni temu. – Przełknął nerwowo ślinę.

– Zapraszam, nie krępuj się mistrzu. – Niebieskie oczy pilnie śledziły ruchy rąk krwiopijcy.

Bogowie, czy ja śnię? – Wampir z podniecenia niemal upuścił pudełeczko na kły.

Założył szybko złote zęby i sprawdził zgryz. Klęknął i delikatnie ujął zimnymi palcami ramię chłopca, zachwycając się w duchu gładkością oraz ciepłem jego skóry.

– N-na pewno mogę? – zapytał zdziwiony tak hojną propozycją demon. – Byłem przekonany, że raczej nie będziesz chciał mnie karmić z własnej woli...

– Musisz się rozgrzać, całą noc byłeś na zimnie – powiedział dzieciak tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Jeden wprawny ruch szczęk i mógł delektować się wspaniałym, metalicznym smakiem życiodajnego płynu. Momentalnie zrobiło mu się cieplej. Pił bardzo powoli, mrużąc rubinowe ślepia.

Noah obserwował go uważnie, co jakiś czas zerkając na stojący w rogu pokoju zegar. Wreszcie po dwuch minutach arystokrata oderwał się od nieco pobladłego chłopca. Zabandażował ranę i pomógł młodzikowi siąść na kanapie.

– Dziękuję – zamruczał zadowolony szlachcic, cmokając szatyna w czoło. – Miałeś bardzo dobry pomysł.

Zdjął kły i ponownie ukrył w surducie. W tej chwili poczuł przemożną chęć snu. Na dworze już wzeszło słońce, a ogień przyjemnie strzelał za szybą kominka.

Mała drzemka nie zaszkodzi – pomyślał DeSallath, zasłaniając grube zasłony.

Siadł na swoim ulubionym fotelu i ułożył się wygodnie, splatając chłodne palce na piersi. Głowę oparł o jedną z leżących nieopodal poduszek, po czym zamknął oczy. Nie chrapał ani nie poruszał klatką piersiową.

Przypadkowy przechodzień gotów byłby go pomylić z prawdziwym trupem. Neher pamiętał swoje zdziwienie, gdy zastał go któregoś dnia w ten sposób drzemiącego na fotelu. Był wtedy niemal pewny, że wampir już nie wstanie. Gdy chłopak przeglądał jego spodnie w poszukiwaniu kluczy do drzwi wyjściowych, brunet zaskoczył go głośnym ziewnięciem. Mały włos i zostałby nakryty, dlatego tym razem przygotował się lepiej i wzbogacił swoją krew pijąc najpierw usypiającą ziołową mieszankę.

Niebieskooki obserwował wampira jakiś czas, ale nie dostrzegł, aby ten chociaż oddychał. Trudno mu było w tamtym momencie stwierdzić, czy dałby radę ukraść hrabiemu pudełeczko z kłami. Mógłby je spróbować schować i na jakiś czas zatrzymać picie. Z drugiej jednak strony czy mimo to arystokrata nie znalazłby innego sposobu? Wszak wystarczyło, aby zranił go nawet zwykłą igłą i już mógłby znów się odżywiać.

Zaczekał trochę aż krwiopijca całkiem się roześpi. Na paluszkach podszedł do jego grubego, wełnianego płaszcza i wydobył klucze. Schował je prędko do kieszeni. Ubrał się po cichu i opuścił rezydencję zamykając za sobą dębowe drzwi.

Jeśli będziesz chciał mnie poszukać, najpierw będziesz musiał się wydostać – pomyślał z cwaniackim uśmiechem ośmiolatek.

Na zewnątrz nie wiało ale porządnie sypało śniegiem. Spomiędzy szarych chmur wyzierało co chwila słońce, ptaki ćwierkały, a biały puch skrzypiał przyjemnie pod stopami. Chłopiec drżał z podniecenia na myśl o spotkaniu z Eze.

Zgodnie z umową rudzielec czekał na niego przy kapliczce Boga głodu Gończiego. Pod postumentem była niewielka platforma pozbawiona śniegu, na której siedział chłopiec w zielonej kurtce. Ponad nim znajdował się wysoki na metr piedestał, na którym stała szczupła humanoidalna postać, pochylająca kamienną głowę z wyrzeźbioną maską, przypominającą głowę wilka o ogromnych kłach. Twarz rzeźby była zwrócona w stronę płynącej kilometr dalej rzeki. Bóstwo wydawało się przeraźliwie chude przez swoje wystające spod odzienia żebra. Na dłoniach opatrzonych w wielkie pazury zwisały pojedyncze sople lodu. Nad rzeźbą znajdował się marmurowy daszek, wsparty na czterech grubych kolumnach. Obok nagich stóp istoty leżały czaszki dzików i saren.

– Noah!

– Wybacz spóźnienie – powiedział szatyn, witając się z kolegą.

Eze uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Nic się nie stało. – Machnął ręką. – Ja też miałem problem wyrwać się z domu niezauważonym. Moja matka to straszna jędza, chciała mnie zagonić do sprzątania obory. Musiałem jej zwiać oknem, wiesz?

– Dobrze, że nic sobie nie złamałeś – Neher poprawił szalik.

– No coś ty, często jej tak uciekam – zachichotał rudy.

– Ja musiałem uśpić mistrza herbatą. Inaczej też nie dałby mi wyjść.

– Ten twój mistrz to niezły dziwak. Do wioski chodzi tylko po atrament i tytoń. Z nikim nie chce gadać. Aż dziwne, że mu cię rodzice na wychowanie oddali – stwierdził syn myśliwego ruszając ze znajomym w gęstwinę.

– Cóż, nie mieli wyboru – westchnął cicho Neher, poprawiając szalik.

– Ej, a to prawda, że w jego rezydencji straszy? – spytał rudy przeskakując nad małą zaspą.

– Jak to? – zdziwił się niebieskooki.

– No ojciec mi mówił, że podobno zanim ten dziad ją kupił to poprzedni gospodarz próbował ją remontować. Rzekomo problemy zaczęły się już pierwszego dnia gdy robotnikom wilki zagryzły kobyłę. Ponoć gdy weszli do środka właściciela omal nie zabił żyrandol. Słyszałem też, że dwóch pracowników zleciało ze schodów po tym jak się czegoś bardzo wystraszyli. Ogółem podczas trwania prac zginęło tam trzech ludzi. No i koń oczywiście. Ale praktycznie nic nie zdążyli odnowić, tylko meble poprzestawiali i wynieśli w diabły.

– Pan Au... – Noah ugryzł się w język. – Aleksander nic nie wspominał o duchach. Ja też żadnego nie widziałem.

– Szkoda, zawsze chciałem się tam włamać i to sprawdzić – westchnął syn myśliwego, brnąc w śniegu do kostek.

– Nie ma sensu. Nie znalazłbyś tam nic poza kurzem, szczurami i wkurzonym właścicielem. Jeszcze by cię rózgą pogonił.

Albo czymś gorszym – dodał w duchu Neher.

– Ta, chyba ja jego – zaśmiał się rudy. – Jestem pan Aleksander – Eze zaczął przedrzeźniać wampira. – Jestem stary, wredny i piję atrament. – Złapał za gałązkę i ułamał ją z cichym trzaskiem. – Nie wolno chodzić po moim domu! – Szturchnął kompana w pierś. – Rozumiesz chłystku?

Niebieskooki również urwał patyk i za chwilę zaczął się pojedynek.

Cios z lewej, to z prawej to znów z lewej. Pchnięcie! Syn myśliwego omal nie stracił równowagi pod naporem ciosów. Niestety jednak jego cienka gałązka momentalnie pękła przy bardziej drastycznym ataku.

– Ha ha, nie pokonasz mnie tak łatwo! – zawołał rudy, szybko tworząc białą kulkę. – A masz! – Rzucił nią w przyjaciela.

Noah zasłonił twarz rękami i oberwał w kolano.

– I tak cię dorwę! – zachichotał i poszedł w ślady kumpla.

Śnieżki latały dookoła niczym przerażone sikorki. Co chwila któryś z ośmiolatków znikał za białą zasłoną śniegu rozbitej śnieżki. Nie minęło wiele czasu, a obaj wyglądali jak małe bałwanki.

Głuche wycie przerwało zabawę.

– C-co to było? – spytał wystraszony szatyn.

– Bo ja wiem, c-chyba pies – zająknął się syn myśliwego, przełykając głośno ślinę.

– W lesie? – zdziwił się Neher, z trudem przedzierając się za przyjacielem przez ośnieżoną plątaninę malinowych krzaków.

– A-a m-może wilk? – Twarz drugiego z chłopców przybrała kolor otaczającej ich śnieżnej pieżyny.

– Wiesz co? Może przeniesiemy się bliżej traktu? – zaproponował spłoszonym tonem szatyn.

– Dobry plan – rudy założył czapkę i ruszył za kolegą.

Pośród bieli nie dostrzegali żadnych zwierząt nawet ptaki nie ćwierkały. Zupełnie jakby las nagle wymarł. Po chwili marszu usłyszeli złowieszcze krakanie, a nad ich głowami przeleciał czarny cień.

– T-to tylko wrona – burknął przerażony Eze.

– Albo kruk... – dodał rezolutnie jego towarzysz.

– Lepiej wrona, za krukami biegają wil... – nie dokończył, między drzewami mignął mu ogromny, szarobiały stwór.

Obaj chłopcy puścili się biegiem w przeciwną stronę. Coś zawarczało, a potem zadudniły łapy. Kolejne wycie przeszyło mroźne powietrze. Widzieli jak zwierzęta zaczynają się zbiegać.

– Rozdzielmy się! – zaproponował Noah, gnając na złamanie karku.

Drugi chłopak tylko kiwnął głową. Wybiegli w dwie zupełnie różne strony. Za nimi znów dało się słyszeć wycie.

Eze przedzierał się przez gęstwinę. Świerkowy zagajnik omal nie pozbawił go wzroku gdy ostre igły uderzyły go w policzki. Był przerażony, wiedział, że jeśli się potknie skończy jako wilczy obiad. Rudy darł się ile sił w płucach licząc, że może w ten śnieżny dzień znajdzie się jakiś myśliwy, który będzie w stanie mu pomóc.

Psowate były bardzo blisko, słyszał ich urywane oddechy oraz powarkiwanie, ale nie zamierzał się odwracać i sprawdzać. Nagle padł strzał.

Wilk, który biegł najbliżej niego zaskowyczał żałośnie i stanął. Drugi większy zawarczał groźnie. Następny wystrzał rozwalił basiorowi łeb.

– Eze! – Do chłopca doleciał ostry ton ojca. – Co ty tu, na miłość bogów, robisz!? – Mężczyzna wyglądał na niezadowolonego. – Miałeś dziś sprzątać z matką obor...

– Tato szybko! Byłem z przyjacielem, jego nadal gonią! Musicie mu pomóc!

– Jak się twój przyjaciel nazywa? – zapytał ośmiolatka stryj.

– Noah.

– Nie narażę Eze znów na niebezpieczeństwo, Adana urwie mi łeb... – wzdrygnął się Balszoj.

– Spokojnie braciszku, pójdę, zabierz młodego do domu. – Drugi myśliwy poprawił przewieszoną na pasku strzelbę.

– Dzięki Rymon. – Skinął mu głową łysol, łapiąc syna za rękę. – Trzeba zabrać te truchła.

– Pacz Balszoj, a jeszcze rano myśleliśmy, że chyba tylko zająca damy rano dziś złowić – zaśmiał się łowca, zapinając płaszcz i znikając w gęstwinie.

Rymon biegł pewnie, znał te lasy. Mieszkał tu od dziecka i właściwie gdyby nie jego słodka Roze, nigdy nie opuściłby wioski. W mieście też się odnajdywał, w prawdzie nie tak dobrze jak poza nim ale sobie radził. Dzięki pomocy rodziców ukochanej znalazł dobrą pracę jako ochroniarz. Śnieg sięgał mu do kostek.

– Noah! – wołał raz po raz, starając się nie zgubić tropu jaki Eze zostawił w trakcie ucieczki.

Po jakimś czasie w końcu znalazł miejsce gdzie chłopcy się rozdzielili. Za drugim uciekinierem pobiegło znacznie więcej wilków.

– Morwa – zaklął szpetnie i puścił się galopem za tropami.

༺❘🪶❘༻

Augustus ziewnął przeciągle rozdziawiając usta na pełną szerokość gdy dziwny ból zmusił go do otworzenia oczu. Rozejrzał się błędnym wzrokiem po pokoju. Kominek prawie wygasł. Skrzynia na drewno była nietknięta.

– Noah! – zawołał w korytarz.

Niestety odpowiedziała mu tylko cisza. Nastawił uszu, chciał usłyszeć myśli dziecka ale nic do niego nie dotarło. Miał złe przeczucia, które tylko się pogorszyły gdy nie dostrzegł na wieszaku kurtki chłopca.

– Wyszedł? – szepnął, po czym rzucił się do swojego płaszcza.

Przeszukał kieszenie.

– Zabrał klucze i wyszedł. Jak mogłem do tego dopuścić. – Zgrzytnął zębami. – Muszę go znaleźć. – Zabrał kurtkę, założył buty, które zdołały już w miarę wyschnąć, porwał drzemiącą za kredensem laskę z ukrytym ostrzem i zawiązał szalik. Szlachcic minął stoliczek z filiżanką pachnącą resztkami melisy.

– A więc to tak – mruknął arystokrata, marszcząc nos. – Sprytne zagranie – szepnął.

Był na poły dumny z chłopca na poły na niego zły. Nie mógł jednak odmówić szczeniakowi sporej inteligencji. Uśpić go krwią z melisą... tego się zupełnie nie spodziewał.

Wejście od kuchni było zamknięte na głucho ale same drzwi były dużo lżejsze od frontowych. Wampir przy odrobinie cierpliwości zwyczajnie wyjął je z zawiasów. Od progu powiało zimnem. Migiem założył swoje złote kły. Przystawił szczelinę drzwiami, aby jakieś zwierzę przypadkiem nie próbowało wleźć do środka, po czym ruszył szukać śladów.

Oćwiczę go pasem! Albo nie! Rózgą! Nie ma sensu bardziej się nad nim znęcać, w końcu tylko wyszedł na dwór bez pozwolenia – myślał, przemierzając truchtem pokryty śnieżnym puchem las.

Droga do kapliczki zajęła mu w ten sposób piętnaście minut. Na ośnieżonym daszku przycupnął czarny jak smoła kruk i zakrakał przeciągle.

Augustus zmartwiał.

– O nie!

༺❘🪶❘༻

Noah biegł niemal na oślep. Za sobą ciągle słyszał wycia i zmęczone parskania wilków. Nie widział ich.

Może większość pobiegła za Eze – pomyślał. – Muszę się gdzieś schronić. Nie dam rady biec tak długo jak one. – Wyskoczył na zaśnieżoną polanę z ogromną, starą jabłonią powyginaną na wszystkie strony świata.

Nie myślał wiele, od razu rzucił się do wspinaczki. Uchwycił się jednego z konarów i podciągnął w ostatniej chwili unikając wielkich, pożółkłych kłów wadery. Za moment do białej wilczycy dołączyło jeszcze kilka innych drapieżników. Noah wspinał się rozpaczliwie, musiał znaleźć się jak najwyżej.

Jeden z młodszych samców sprężył się i skoczył do góry łapiąc dziecko za but i ściągając go z nogi malucha. Dwa inne wilki od razu rzuciły się, aby rozerwać przedmiot na strzępy. Ośmiolatek zdwoił wysiłki dzięki czemu prędko znalazł się poza zasięgiem innych paszcz.

Sfora krążyły wokół drzewa. Młodsze jeszcze czasami próbowały podskakiwać lub się wspinać jednak nie miały szans go dosięgnąć. Wadera położyła się pod jabłonią. Wiedziała, że prędzej czy później chłopak zejdzie z bezpiecznej kryjówki lub po prostu spadnie gdy mróz da mu się we znaki.

Żałował teraz strasznie, że wyszedł nie mówiąc swojemu mistrzowi gdzie idzie. Przytulił twarz do zimnej kory.

Gdyby Augustus tu był, pozabijałby je bez wysiłku – do oczu napłynęły mu łzy.

Siedział tak jakiś czas, czując jak drętwieje mu stopa pozbawiona ciepłej, wołowej skórki damskiego kozaczka. Niestety zmiana pozycji była niemożliwa. Gałąź, na której się znajdował była zbyt wąska, a kolejna, grubsza była zbyt nisko, i młodsze wilki mogłyby do niej dosięgnąć pazurami.

Nagły huk, postawił całą gromadę na nogi. Wilcza matrona zjeżyła sierść i rozejrzała się nerwowo. Kolejny strzał niemal zmasakrował jej ucho. Białofutra zaskomlała, a reszta rozbiegła się w popłochu. Padło jeszcze parę wystrzałów ale wataha szybko zniknęła za linią drzew.

Na polankę wszedł mężczyzna w długim, myśliwskim płaszczu. Jego uszata czapka podskakiwała gdy biegł w stronę jabłonki.

Łowczy? – pomyślał Noah podwijając nogi do góry – a może handlarz...

Bardzo bał się zejść, nie tylko ze względu na to, iż drapieżniki mogły wrócić w każdej chwili. Nie wiedział co ten mężczyzna może mu zrobić.

– O! Ej mały, spokojnie, możesz już zejść! – zawołał Rymon, uśmiechając się.

Dzieciak pokręcił głową, mocniej przytulając bezpieczną gałąź.

– Zaklinowałeś się czy jak!? Schodź prędko! – Mężczyzna zaczął się wspinać.

Tymczasem z drugiej strony boru na łąkę wybiegł Augustus. Nie miał zamiaru bawić się w uprzejmości. Nie wiedział co ten facet tu robił. Może chciał zrobić chłopcu krzywdę i dlatego młodzik ukrył się przed nim na drzewie.

Mgnienie oka później był już przy jabłonce.

– Zostaw go! – zawył, łapiąc zbója za ubranie i ściągnął na ziemię, po czym jeszcze przydzwonił mu laską.

Pociekła krew.

– Pogrzało cię! – wrzasnął mieszczuch, próbując się podnieść.

– Nie wstawaj. – Przy szyi opryszka zalśniło ostrze.

– Mistrzu! – zawołał dzieciak z trudem gramoląc się na dół.

– Chłopak należy do mnie – warknął lodowatym tonem DeSallath.

Jego oczy były aż ciemne ze złości.

– Należy czy nie – burknął myśliwy. – Mój bratanek Eze prosił bym go znalazł, po tym jak zaatakowały ich wilki. Nie miałem złych zamiarów. – Spróbował wstać ale wampir nie miał ochoty mu na to pozwolić. – Jestem Rymon, brat Balszoja.

Hrabia szybko przejrzał myśli mężczyzny. Mówił prawdę, co wcale nie znaczyło, że krwiopijca puści go wolno. Neher dostrzegł w zimnych rysach arystokraty ten sam grymas niezdecydowania, który towarzyszył mu gdy po raz pierwszy chciał go ugryźć.

– Mistrzu... – Szarpnął z obawą rękaw staruszka. – Chodźmy do domu.

Augustus oderwał wzrok od przestraszonego łowczego i zatopił w błękitnych tęczówkach ośmiolatka. Zgrzytnął zębami i schował ostrze.

– Wybacz – burknął w stronę domniemanego zbójcy. – A z tobą – odwrócił się do chłopaka – policzę się w domu. – Szturchnął go kijem w bok. – Zbieraj but, wracamy – zakomenderował, prostując się.

༺❘🪶❘༻

– Coś ty sobie do cholery myślał!? – Wampir z furią zamknął drzwi. – Uśpiłeś mnie, nie powiedziałeś dokąd wychodzisz ani z kim. Mało brakowało, a zżarły by cię wilki!

– Przepraszam... – bąknął szatyn, kuląc się. – Nie pomyślałem...

– Że co!? – przerwał mu arystokrata. – Że las jest niebezpieczny!? – zapytał, zrzucając swój płaszcz. – Atak niedźwiedzia niczego cię nie nauczył!? – Okulary poleciały na kanapę. – Tak bardzo chcesz zginąć!? – ryknął, stając nad przerażonym dzieciakiem.

– N-nie... – zakwilił maluch, wbijając wzrok w podłogę.

– Więc co jest z tobą nie tak!? – wampir złapał go za ramię i zmusił by spojrzał mu w oczy.

– Gdybym ci powiedział, że chcę wyjść, nie puściłbyś mnie! – zawołał butnie.

– Oczywiście! Mało to niebezpiecznych istot się tu kręci? Już nie mówię o zwierzętach, mogłeś trafić na handlarza niewolnymi, jakiegoś zabłąkanego demona, zdziczałego wilkołaka!

– Chciałem tylko zobaczyć się znów z Eze... gdybym mógł chodzić do wioski nic by się nie stało! – Chłopak złapał za wisiorek. – To twoja wina!

– Jestem twoim panem! Masz obowiązek respektować zasady jakie narzucam! A wiesz czemu? – wysyczał z pełną wściekłością. – Bo dałeś się porwać, a ja cię kupiłem i czy to ci się podoba, czy nie, należysz do mnie! Nie jesteś panem swego losu...

– Ty też nie! – odgryzł się Neher, a zdumiony wampir wytrzeszczył oczy. – Też zależysz ode mnie! – Ośmiolatek zamilkł w nagłym przypływie zrozumienia. – Ty... zależysz... ode mnie... – powtórzył znacznie ciszej i zasłonił wargi.

– Miarka się przebrała! – Krwiopijca jednym ruchem odpiął sprzączkę od paska i wyciągnął ze spodni. – Może ból cię czegoś nauczy!

Cios był szybki ale pojedynczy. Chłopiec skulił się w sobie i zaczął płakać.

Jesteś taki jak oni! – uderzenie myśli chłopca strzaskało barierę furii demona.

Drapieżnik zazgrzytał zębami, a potem uświadomił sobie, że wbił chłopcu paznokcie aż do krwi. Puścił go i cofnął o pół kroku. Maluch zaszlochał i uciekł.

W pokoju trzasnęły drzwi.

– Co ja najlepszego zrobiłem – wyszeptał, spoglądając na pobrudzoną dziecięcą krwią dłoń.

༺❘🪶❘༻

Kolejne dni minęły cicho. Chłopiec już nie przychodził ani na naukę ani na wspólne gry. Nie zjawiał się także w kuchni na wspólnych posiłkach, cierpliwie czekając aż tłumacz zniknie w bibliotece lub biurze. Gdy arystokrata zaglądał do jego pokoju maluch kulił się pod łóżkiem do czasu aż hrabia opuści sypialnię.

DeSallath nie mógł tego wytrzymać. Bał się jednak kolejnej eskalacji gdyby przymusił chłopca do rozmowy lub nakarmienia go. Chciał przeczekać tę burzę. Miał nadzieję, iż za parę dni ośmiolatek w końcu się do niego odezwie.

Na próżno, dni zamieniły się w tydzień, a potem drugi i kolejny ostatecznie przyjmując formę miesiąca. Zbliżało się zimowe przesilenie, a razem z nim nowy rok. Drapieżnik cierpiał głód, a co za tym idzie wzbierała w nim frustracja i gniew.

W końcu tłumacz nie wytrzymał, gdy chłopiec zasnął, pod osłoną nocy zajrzał do jego pokoju. Spojrzał na drobną, zawiniętą w kulkę postać rozpaczliwe ściskającą szmacianego konika. Zacisnął szczęki, a potem jego wzrok padł na stosik kartek przy biurku.

Augustus przejrzał rysunki chłopca. Większość przedstawiała jego obowiązki w rezydencji czyli zbieranie szczurów, odkurzanie, mycie podłóg, naukę. Pośród obrazków znajdowały się malunki liści i drzew, cmentarza z fioletowymi kwiatami na grobach i trzcin nad rzeką. Wampir zatrzymał się na kartce gdzie chłopak narysował jego i siebie. Obrazek był krzywy, a obie postacie smutne.

– Czy robię coś źle? – mruknął szlachcic.

Nigdy nie miałem własnych dzieci, ani nie opiekowałem się innymi niż moja młodsza siostra. Skąd mam wiedzieć jak naprawić to co zniszczyłem... – pomyślał, oglądając kolejne kartki.

Następne obrazy rzuciły nowe światło na jego zmartwienie.

Maluch siedział na krześle jego ręka znikała w dłoniach hrabiego, widział żółte kły i krew. Wampir z obrazka wyglądał na szczęśliwego w przeciwieństwie do swojej ofiary. Jednak mimo to chłopiec z obrazka nie wyglądał ani na złego ani smutnego. Dziecko z kartki było tylko przestraszone. Następna kartka nosiła ślady pisania ścieranego niedbale gumką.

„Mistrz dał mi konika nazwałem go Chyży. Mistrz walczył o mnie ze zbójami. Mistrz jest duży i silny..."- wampira zapiekły oczy. – „Pan wampir chyba mnie lubi, może naprawdę nie chce mnie zabić."

Spojrzał na kolejny pergamin z niewyraźnymi kształtami dwóch osób, mężczyzny i kobiety. Tu artysta naprawdę się postarał, aby pokazać jak najwięcej cech charakterystycznych; choć i tak nie było ich zbyt dużo. Podpisy nie budziły wątpliwości.

– Słabo ich już pamiętasz, co? – sapnął z nostalgią Augustus. – Może to i dobrze, może zapomnisz w końcu...

Ostatnie malunki bardzo go zaniepokoiły. Na jednym był jakiś rudy skrzat w zielonym kubraczku, z którym Noah się bawił, rzucając piłkę, a z tyłu znajdował się jakiś ogromny, dziwaczny drzewosmok. Na drugim obrazku zobaczył sytuację sprzed prawie trzech tygodni. Pas, złość, krew... maluch dorysował mu nawet rogi. Obrócił kartkę i ujrzał zerwany wisiorek oraz siebie z krzyżykami zamiast oczu i urwanymi kończynami.

Rzucił kartki na stół, trzasnął drzwiami, po czym zaszył się w bibliotece. Mało brakowało, a zacząłby rzucać książkami. Narastająca frustracja buzowała w jego mózgu, rozsadzając czaszkę i napełniając wściekłością rubinowe oczy.

W rogu pomieszczenia trzasnęła pułapka. Wampir spojrzał ze złością na cieknącą spomiędzy siekaczy gryzonia krew.

Nawet gdyby się hamował i jadł tylko zwierzęta nie poradziłby sobie. Wiedział, że musi zażywać krew istot, z których się wywodził czyli ludzką, a swoim wybuchem właśnie stworzył sobie nowego wroga we własnym domu.

Nie kupiłem go dla opieki! – Zacisnął dłonie w pięści. – Co mnie obchodzą jego uczucia!? – Uderzył rękami o regał.

– Czemu nie mogę być zimny jak inne wampiry. Bezwzględny. – Przed oczami zatańczyły mu obrazy z przeszłości: zardzewiały rower, krzywa saperka i wyszczerbiony nóż.

Zakrył twarz dłońmi, łzy same cisnęły mu się do oczu. Oparł czoło o chłodną, dębową deskę. Potem osunął się powoli na ziemię i podpełzł do pułapki. Wyjął szczura, urwał mu łapę, a następnie wypił krew. Jego błędny wzrok spoczął na mosiężnej figurce bogini mądrości.

– Wanarel, co powinienem zrobić? – westchnął z rezygnacją.

W bibliotece cichutko zaskrzypiały uchylone drzwi.

– Ja nie chciałem, naprawdę nie chciałem – zaszlochał, zakrywając twarz zimnymi jak lód palcami. – Zrobiłem mu krzywdę, zupełnie niepotrzebną.... Jak mam go przepro.... Jak mogę naprawić swój błąd!? – zawył żałośnie.

– Naprawdę jest panu przykro? – szepnął Neher nie do końca pewny czy wampir go słyszy.

Spłoszony demon rozejrzał się, szukając źródła głosu. Ich oczy spotkały się w jednej chwili.

– Tak... – wychrypiał, nie chciał przyznać, że powoduje nim uczucie strachu przed powtórką tego co go kiedyś spotkało ze strony osoby, która się go bała, a której zaufał zbyt mocno.

Wyciągnął dłoń w stronę drzwi.

– Wejdź proszę, nie zrobię ci krzywdy – zachęcił ostrożnie. – To co się wydarzyło... to był atak złości i... – przełknął z trudem – strachu. Byłem zły, bo bez potrzeby naraziłeś się na niebezpieczeństwo, a co więcej wykorzystałeś moją słabość. – Zgrzytnął cicho zębami, ale nie wstał, dalej bacznie badając ukrytą za przymkniętymi drzwiami postać. – Nie mogę żyć bez... – Chciał powiedzieć ludzkiej krwi ale uznał, że w ten sposób nie zdoła obłaskawić chłopca. – Twojej obecności. Brakuje mi naszych wspólnych rozmów i gier przy kominku – powiedział ze szczerym smutkiem. – Nie było moim celem zadanie ci niepotrzebnego bólu ani wystraszenie. Pragnąłem wbić ci do głowy jak niebezpieczne jest opuszczanie rezydencji bez mojej wiedzy. To mogło skończyć się tragedią i dla tego chłopca i dla ciebie, a w konsekwencji przypuszczalnie również dla mnie....

– Naprawdę się pan bał? – Noah nieufnie przestąpił próg pokoju, a wygłodniały tłumacz oblizał miejsca po kłach.

– Oczywiście, podobnie jak bałem się, gdy wpadłeś na niedźwiedzia przy pierwszej ucieczce. Dlatego dałem ci obrożę, aby móc zareagować gdybyś wpakował się w tarapaty. Nie pozwoliłem ci spróbować mojej posoki również w trosce o twoje zdrowie, choć w tedy także zareagowałem odrobinę zbyt... impulsywnie. – Przesunął wygłodniałym wzrokiem po pulsującej na szyi malucha plątaninie żyłek. – Nie jestem już jednak człowiekiem, by mieć dobre rozeznanie w tym, kiedy moje reakcje są nadmierne.

Nie chciał przepraszać niewolnika, to by było nazbyt upokarzające. Był jednak gotów podjąć pewne ustępstwa byle dzieciak ponownie mu zaufał i mogli wrócić do skądinąd przyjemnej rutyny.

– R-rozumiem – szepnął z wahaniem Neher. – Czy gdybym cię informował przed wyjściem, z kim i gdzie idę, pozwoliłbyś mi spotykać się ze znajomymi? – Tłumacz zgrzytnął zębami. – Tylko w obrębie twojego terytorium. – Wampir nadal nie wyglądał na przekonanego. – I nie będę nikogo tu sprowadzał, obiecuję! – zapewnił chłopiec. – Mistrzu ja naprawdę bardzo bym chciał mieć też ludzkich przyjaciół. Czuję się tu samotny... – Spuścił wzrok na swoje małe, bose stopy.

Jego właściciel przez chwilę milczał rozważając opcje.

Drapieżnik trochę się bał, że mimo obroży dzieciak zdoła jakoś zakomunikować komuś z wioski o tym kim on naprawdę jest. Nie chciał powtórki z rozrywki. Nie chciał obcych ludzi. Nie chciał umrzeć po raz drugi i być może ostatni.

Tłumacz bezwiednie zaczął jeździć językiem po wewnętrznej stronie swojego wybrakowanego uzębienia.

Z drugiej strony nie miał ochoty na kolejne fochy, nie chciał się zdenerwować i w napływie emocji zrobić czegoś... głupiego.

Nareszcie po minucie nieznośnej ciszy staruszek zabrał głos.

– Czy jeśli się zgodzę – przełknął ciężką gulę – będę mógł liczyć, że spotkamy się jutro na posiłku? – spytał krwiopijca z ledwie tłumioną nadzieją w głosie.

– C-chyba tak... – ośmiolatek uśmiechnął się słabo, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że oznaczać to będzie nakarmienie wampira.

– Naprawdę? – Rubinowe ślepia wypełniła bezbrzeżna, zupełnie idiotyczna fala radości. – Cieszy mnie to. – Hrabia powoli wstał i delikatnie się uśmiechnął. – Zależy mi na dobrych relacjach z tobą, nawet jeśli zwykle tego nie okazuję.

– Wiem – szepnął chłopiec, mimo że wciąż nie do końca rozumiał dlaczego.

Miał przecież świadomość, iż krwiopijca wcale nie musiał być wobec niego taki miły. Mógł jak tamte demony zamknąć go w jednym pokoju, karmić byle czym, bić do nieprzytomności i pić krew. Lecz mimo wszystko starał się, na ile pozwalała mu jego natura, nie czynić dziecku niepotrzebnej krzywdy.

– Przytulisz mnie? – pytanie zawisło w powietrzu, Noah sam właściwie nie wiedział czemu je zadał.

Potrzebował tego jednak, wymagał swoistego zapewnienia, że wszystko już jest znów dobrze i nie musi się martwić.

Augustus rozłożył ręce i poczekał aż drobne dłonie wczepią się w jego pogryzione przez mole ubrania.

– Jesteś mój i będę o ciebie dbał najlepiej jak umiem – zapewnił, przytulając drobne ciałko do swojej zimnej talii. – Dziś jest zimowe przesilenie oraz nowy rok, wiesz? Chciałem dać ci mały prezent rano, ale chyba mogę i teraz. – Sięgnął na szafkę i zdjął niewielką, odrobinę zakurzoną książeczkę o zachowaniu przy stole dla najmłodszych. – Proszę. – Wręczył młodemu pożółkły tomik. – Wesołego nowego roku. – Pogłaskał chłopca po ciemnych włosach i zachwycił ich miękkością oraz ciepłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro