Roz. 4 cz.1 - Prawdziwi arystokraci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Samater, Księstwo Ferrent – Przedwiośnie 3788r.

Natrętny, pocztowy gołąb stukał w okno jego gabinetu. Na dworze było już późno i ciemno. Szare, głupie ptaszysko nawet nie zwróciło uwagi, gdy gospodarz uchylił szybę i przy kolejnym stuknięciu niemal wpadło do środka. Trzepocząc skrzydłami z trudem odzyskało równowagę, wskoczyło na parapet i wyciągnęło nóżkę z przywiązanym pojemniczkiem. Stary tłumacz otworzył ją ostrożnie, po czym wydobył list. Pachniał dziwnie znajomymi perfumami. Rozwinął pergamin i zaczął czytać.

Niewielmożny banito

– Pięknie się zaczyna – sarknął DeSallath, krzywiąc wargi jakby właśnie zjadł niedojrzały owoc głogu.

Z niewysłowioną niechęcią musimy zwrócić się z naszą sprawą do ciebie. Mamy do przetłumaczenia pewien tekst, którym nie możemy podzielić się z nikim postronnym. Jesteśmy w stanie zapłacić godziwie i znieść twoją plugawą obecność w naszych progach.

Jeśli wyrazisz chęć pomocy nam, odeślij gołębia ze stosowną adnotacją, a w ciągu tygodnia przybędzie po ciebie nasz powóz.

Bez poważania

Hrabina Herest Foksa Lisat I

– Wielkie paniszcza – burknął, myśląc o nadszarpniętym ostatnimi czasy budżecie. – Ale skoro są w stanie zapłacić za jakieś tłumaczenie i zwracają się do mnie, znaczy, że muszą być mocno zdesperowani.

Odwrócił kartkę na drugą stronę i odpisał pospiesznie.

Miłościwi Lisat

Jestem zaszczycony waszą propozycją . Wyrażam zgodę na waszą ofertę i liczę na owocną współpracę.

Z poważaniem

Hrabia Augustus DeSallath III

Uśmiechnął się kącikiem ust, zwijając pergamin w rulon i pakując go tam skąd przybył. Gołąb spojrzał na niego przekrwionymi oczami z niechęcią, po czym zniknął w mroku.

Trzeba będzie mnie i młodego spakować, chociaż w sumie bardziej jego. – Przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. – Jakiś niewielki komplet ubrań, może te cholerne farby z jakimiś kartkami, aby miał się czym zajmować gdy będę zajęty biblioteką. – Na myśl o bibliotece tak skrytego rodu, jakim byli Lisat, aż coś w nim podskoczyło z podniecenia.

Jego mały księgozbiór był z pewnością niczym, w porównaniu do almanachu jaki rodowi musieli zebrać przez prawie dziewięć stuleci.

༺❘🪶❘༻

Wiosna przyszła w tym roku wyjątkowo szybko pokrywając drzewa młodymi liśćmi, a łąki wonnym kwieciem. Noah i Eze siedzieli nad brzegiem niewielkiego strumyczka płynącego w pobliżu wiejskiego cmentarza. Woda cicho szumiała, głaszcząc drobne kamienie zajmujące jej wąskie koryto. Co jakiś czas czystą, błyszczącą taflę mącił spory, kudłaty pies, przynosząc chłopcom swoją ukochaną, szmacianą piłkę.

– Mówię ci jaka jędza z tej Dereniowej – mówił Ezeaw, mocząc w wodzie długi leszczynowy pręt. – Moja matka przyszła do niej z ojcem, aby mu uszyła kapotę. Najpierw moją mamę wyprosiła, a potem zaczęła warczeć na mnie. Nie dość, że cały czas marudziła, że mój ojciec jest niesympatyczny jak go mierzyła...

– Chyba niesymetryczny – wtrącił Noah.

– A to nie to samo? – zdumiał się rudzielec.

– Nie, niesymetryczny znaczy, że nierówny – wyjaśnił niewolny tłumacza, rozglądając się za towarzyszącym im kundlem.

– A, rozumiem. Ale strasznie narzekała – kontynuował z przejęciem syn myśliwego. – Do tego wzięła tyle co mój ojciec zwykle zarabia w miesiąc! Wyobrażasz sobie!?

– Niezłe zdzierstwo – przytaknął szatyn.

– No, okropne. – Ezeaw zachlapał badylem w wodzie. – Na szczęście kara od bogów ją szybko sięgnęła jak cielak sąsiada wpierniczył jej pół ogródka. To się poszła pokłóciła z nim, a potem z sołtysem. Tylko tate wyszedł bardzo zły bo pół poranka na darmo stał w jej izbie i teraz ma tak morową minę, że strach po chałupie chodzić, więc w sumie się cieszę, że udało mi cię wyciągnąć na spacer. Nie chcę zbyt szybko do domu wracać.

– Rozumiem. – Uśmiechnął się Neher, widząc wypadającego z krzaków psa.

– A co tam u ciebie? – zagadnął rudzielec. – Pewnie masz mnóstwo sprzątania u tego starego dziwaka...

– Mistrz mnie zabiera na wyjazd... – bąknął podwładny krwiopijcy.

– O! Gdzie jedziecie? – zapytał zaciekawiony Eze, rzucając Kołtunowi piłkę.

– Szczerze mówiąc jeszcze nie wiem – mruknął Noah, wykręcając palce. – Mistrz tylko powiedział, że do... – Przygryzł policzek, zastanawiając się jak to ubrać w słowa.

Nie mógł przecież powiedzieć, że do innych wampirów, dla których jego właściciel miał pracować.

– Krewnych? – domyślił się rudy. – Znam to. – Machnął lekceważąco ręką. – Rodzice też mnie tak czasami wożą zwykle na święta. Nie przejmuj się. – Szturchnął go w ramię. – Poczekam aż się odezwiesz. Co parę dni będę podchodził pod rezydencję, aby sprawdzić czy już wróciłeś. – Puścił przyjacielowi oczko. – Nie martw się, popiją, pogadają, może na polowanie wezmą jeśli też są wysoko urodzeni. W ogóle jeśli wam się trochę zejdzie na tym wyjeździe to może się okazać, że będę miał młodsze rodzeństwo.

– Serio!? To wspaniale! Rodzeństwo to genialna sprawa! – zawołał Noah, przypominając sobie gry ze swoimi starszymi braćmi.

– Szczerze liczę na brata, będę mógł go wszystkiego nauczyć, bo dziewczyny są strasznie głupie, nic tylko włosy sobie czeszą albo wianki plotą. Z bratem mógłbym postrzelać z procy do wróbli... – zaśmiał się rudy, biorąc z brzegu jakiś kamień i ciskając w wodę. – Opowiesz mi jak było, gdy wrócisz?

– Tak, pewnie, jak tylko wrócę... – Uśmiechnął się sztucznie.

O ile wrócę – pomyślał z lekkim lękiem, a potem dotknął wisiorka.

W pewnym sensie chciał się upewnić, że naszyjnik dalej się tam znajduje, bo przecież Augustus nie pozwoliłby, aby na wyjeździe stała mu się krzywda.

Prawda?

༺❘🪶❘༻

Samater, Księstwo Ferrent – Wiosna 3788r.

Zmierzchało już gdy na dziedziniec zajechał pomalowany na czarno powóz. Kozioł był zajmowany przez dwóch mężczyzn. Jednym był na oko czterdziestoletni blondyn z krzywo przyciętym wąsem w nie najczystszych, lnianych spodniach i brązowej kurcie. Drugim zaś był osobnik o bladej, niemal alabastrowej skórze i szlacheckich rysach na pociągłej twarzy. Krótka bródka oraz brunatne włosy lśniły w blasku zachodzącego słońca. Nienaganne, czarne odzienie wyglądało jak żywcem zdjęte z jakiegoś żołdaka. Dopasowany płaszcz oraz świeżo wypastowane oficerki podkreślały jego wysoki status w porównaniu do towarzysza.

Blondwłosy chłop zszedł z kozła i ruszył w stronę rezydencji. Szybkim krokiem przemierzył werandę i zastukał do dębowych drzwi. Za chwilę zazgrzytała zasuwka i w wąskiej szparze pojawił się na oko dziewięcioletni chłopak.

– Słucham? – zapytał malec, zerkając na gościa wielkimi, ciekawskimi oczami.

Mężczyzna odchrząknął, lekko zbity z tropu.

– Nazywam się Zars, jestem stajennym rodu Lisat. Czy możesz przekazać swemu panu, że powóz czeka?

Dzieciak skinął głową i zamknął drzwi.

Jakieś piętnaście minut później wrota ponownie się uchyliły. Wewnątrz pojawił się dzieciak niosąc dużą skórzaną walizkę. Za nim stał mężczyzna w wieku około osiemdziesięciu kilku lat, ubrany w wyjściowy dwurzędowy płaszcz, lekko za krótkie spodnie i wysłużone mokasyny. Na głowie miał odrobinę przytarty cylinder, a w dłoni laskę z rączką w kształcie czaplej głowy.

Zars odebrał od dzieciaka bagaż i poprowadził ich do stojącego opodal powozu.

Szatyn zszedł z kozła i otworzył drzwi dorożki.

– Witaj DeSallath – mruknął, obnażając kły w lekko sztucznym uśmiechu.

– Miło znów cię widzieć Kamaelu – Augustus zdjął cylinder.

Noah patrzył wystraszony na obcego wampira stojącego przy niedużym powoziku zaprzęgniętym w dwa dziwaczne, kare konie. Oba zwierzęta miały nienaturalnie długie pyski i w przeciwieństwie do prawdziwych wierzchowców wystawały z nich ostre kły. Czerwone ślepia z pionowymi źrenicami rozglądały się chciwe i właściwie gdyby nie uprzęże pewnie już dawno zwiałyby na polowanie. Gdy chłopak zbliżył się do schodków oba zasyczały, wystawiając rozdwojone języki.

– Wsiadajże prędzej – ponaglił go Augustus, szturchając lekko laską w bok. – Nie mamy całego dnia.

– Mistrzu, czym one są? – spytał chłopak, gdy już obaj znaleźli się wewnątrz powozu.

– Zwompierzone konie. – Szlachcic zamknął drzwi. – Chyba najszybszy rodzaj transportu jaki widział ówczesny świat. Są nadzwyczaj niebezpieczne i właściwie mogą je ujarzmić tylko wampiry. – Tłumacz odłożył cylinder na jeden z foteli i rozpiął płaszcz.

Ochroniarz usiadł obok stangreta na koźle. Forszpan strzelił z bata i powóz niespiesznie ruszył traktem. Szyby wewnątrz pojazdu były przyciemnione i na wszelki wypadek zasłonięte rudymi zasłonami. Chłopak odrobinę drżał na myśl o znalezieniu się w pałacu pełnym krwiożerczych arystokratów. Tymczasem tłumacz wyjął książkę z walizki i zatopił się w lekturze. Tomiszcze było opasłe i oprawione w czarną, łuskowatą skórę. Złote litery nie przypominały chłopcu żadnego znanego pisma.

– Co czytasz? – spytał po chwili ciszy.

– Kultura ludów zachodnich wysp Szazel. W aktualnej chwili mam rozdział o tradycyjnych potrawach plemienia Meser. – Pozwolił, aby chłopiec zerknął na kilka znajdujących się w woluminie rycin.

– Jedzą coś ciekawego? – Dzieciak zerknął na obrazek pełen czegoś co wyglądało jak węże.

– Owszem, na przykład grillowane ogony Nekoterji, albo pieczone udka kondorów.

– Co to są te Neko – coś tam?

– Jakby ci to wyjaśnić... – Staruszek przez chwilę jeździł językiem po jednym ze złotych kłów. – Wyglądają jakbyś wężowi dał koci łeb i skrzydła nietoperza. Ich skórę pokrywa miękka sierść trochę jak u królika. Ponoć ich smalec jest nadzwyczaj cennym składnikiem różnych maści i mikstur rozgrzewających. Żyją tylko na latającym archipelagu, którego nie mogą opuszczać ze względu na zmianę składu powietrza i ciśnienie – wyjaśnił szlachcic. – Tamtejsze ludy czczą ucztami z tych zwierząt władców drugiej, powietrznej ery czyli gryfy.

– Może mi pan poczytać? – spytał nieśmiało dziewięciolatek.

Brunet uśmiechnął się delikatnie, po czym zaczął czytać na głos, mając nadzieję, że dzięki temu młody zaśnie i przestanie mu przeszkadzać.

A przynajmniej tak sobie wmawiał. W głębi swoich czarnych jak atrament dusz cieszyła go perspektywa podzielenia się z kimś wiedzą. Ponad stuletnia samotność zmiękczyła drzemiącego w nim drapieżnika, a natura stworzenia stadnego dawała się we znaki.

Tymczasem woźnica strzelił jeszcze raz z bata i konie ruszyły galopem, a potem cwałem tocząc z pysków żółtawą pianę.

– Przy dobrych wiatrach, dojedziemy tam przed jutrzejszym popołudniem – mruknął z zadowoleniem stangret.

– Nie spodziewam się Zars – burknął wampir, węsząc i spoglądając z niepokojem w niebo. – Czuję deszcz, zwierzęta nie będą chciały gnać przy takiej pogodzie.

Woźnica pokiwał poważnie głową.

Jego towarzysz nie był zbyt rozmowny ale co się dziwić w końcu należał do wyższej klasy, a do tego nie był człowiekiem. Kamael Lisat był głównym koniuszym rodu, natomiast on zwykłym chłopem pańszczyźnianym wziętym do pracy. Jego rodzina mogła żyć pod progiem wampirów tak długo jak on pracował i karmił swoich pracodawców. Gdyby nie fakt podróży i przywiezienia dość istotnego gościa, pewnie zostałby w stajniach. Ale Kamael też musiał jeść, stąd polecenie służbowe by i on jechał.

Miał tylko nadzieję, że wieziony przez nich gość nie jest zbyt głodny albo nie dajcie bogowie wybredny i podróż nie potrwa dłużej niż to konieczne. Współczuł też trochę chłopcu, który najwyraźniej miał być prowiantem hrabiego.

༺❘🪶❘༻

Samater, Księstwo Faweks – Wiosna 3788r.

Zatrzymali się tylko na chwilę po prawie dwunastogodzinnej jeździe. Konie wymagały przerwy oraz pokarmu. Stangret zdjął z bagażnika dwa wiadra oraz kilka szklanych butelek owiniętych w szmaty. Dwie z flaszek zawierały krowią krew, natomiast sześć pozostałych wodę. Zmieszał ciecze w odpowiednich proporcjach i ostrożnie przystawił zwierzętom. Oba wompierze od razu rzuciły się, na szczęście do wiader zamiast do szyi Zarsa. Chłop odetchnął z ulgą, opierając się o koło powozu, po czym wydobył fajkę i zapalił puszczając obłoki dymu w stronę poruszanych wiatrem wiekowych dębów.

– Nie podchodź do koni – poprosił gość, chwytając ciekawskiego dzieciaka za kołnierz.

– Dobrze mistrzu. – Dziewięciolatek kiwnął głową.

– Rozprostuj nogi i załatw potrzeby. Nie wiem kiedy będzie kolejny postój. – Hrabia zapatrzył się w ciemne chmury, kłębiące się na wiosennym niebie.

Szatyn kiwnął głową i odszedł kawałek między drzewa. Tymczasem DeSallath również wyciągnął woreczek z tytoniem i zaczął kurzyć. Forszpan skończył palić, wytrząsnął popiół i ruszył w ślad za chłopcem. Lisat skrzywił się, obserwując to wszystko z kozła. Tłumacz milczał, patrząc jak konie wylizują wiadra.

– Daleko jeszcze? – spytał Augustus, wypuszczając nosem kłąb pachnącego wędzonymi śliwkami dymu.

– Dzień drogi – odparł Kamael.

– Wierzchowce wytrzymają bez postoju?

– Powinny. – Koniuszy sięgnął i pogładził jeden z chudych zadów.

Sierść była zadbana, miękka i świeciła delikatnymi refleksami. Jedna z kobył obejrzała się na wampiry, pytająco mrużąc wiśniowe ślepia.

– Zaiste, piękne stworzenia – pochwalił tłumacz, wypuszczając kilka kółek z dymu w stronę zaciekawionej klaczy.

Wompierzyca prychnęła i potrząsnęła grzywą, a potem zastrzygła uszami, najwyraźniej spragniona większej ilości komplementów. Ostrożnie wyciągnął rękę i pogładził miękkie chrapy.

– Tak, tak, jesteś prześliczna i taka silna – zachwycał się starzec, dopalając zgromadzony w fajce tytoń.

– Owszem – zgodził się Lisat, zezując z obrzydliwym uśmiechem w stronę woźnicy, który razem z chłopcem mył ręce w wodzie za powozem.

Mężczyzna za chwilę znalazł się obok arystokraty, który wyciągnąwszy igłę z dziwną rurką, bezceremonialnie wbił ją chłopu za uchem. Blondyn syknął. Niby wiedział, że w końcu to będzie musiało nastąpić ale jednak wolał być o tym ostrzeżonym. Kamael przyssał się do forszpana.

Augustus przełknął ślinę, tęsknie zerkając na cieknącą po szyi mężczyzny kroplę krwi. Noah obserwował to z pewną dozą zdumienia. Nie rozumiał czemu wampir o zdrowych zębach używał takiego dziwnego ustrojstwa, a potem jego wzrok spoczął na spragnionym starcu.

– Mistrzu, może ty również jesteś głodny? – spytał ostrożnie, mając na względzie, iż w razie gdyby doszło do konfrontacji między Augustusem, a innym wampirem jego pan musiał mieć siłę na skuteczną obronę ich obu.

DeSallath, gdyby nie maniery, z pewnością podskoczyłby z radości na te słowa.

– Nie pogardzę kilkoma łykami – mruknął, sięgając do powozu po walizkę.

Prędko wyjął z niej buteleczkę alkoholu oraz bandaż. Chłopak nadstawił ramię. Szlachcic odkaził skórę, po czym szybkim ruchem wbił kły. Pił chwilę, głaszcząc chłopca po włosach. Tymczasem Lisat w końcu oderwał się od pobladłego woźnicy.

– Ruszcie się – warknął w stronę tłumacza.

Czarnowłosy kiwnął głową, cofnął usta, ponownie przelał ranę alkoholem i zabandażował.

– Wracajmy do powozu. – Bibliofil wysypał resztki tytoniu z fajki i ukrył w woreczku, po czym podążył za dziewięciolatkiem.

Zars był w szoku. Wampir, który dba o swojego człowieka, to była rzecz dla niego niespotykana. Odkażanie i zabezpieczanie rany przed zakażeniem. Westchnął, zdecydowanie wolałby mieć za pana kogoś takiego jak ten gość, niż ostry i momentami nieprzyjemny Kamael.

༺❘🪶❘༻

Zajechali późną nocą. Na dworze lało jak z cebra. Lisat oczywiście siedział pod parasolem zaś forszpan mókł w nieco dziurawej kapocie. Woźnica zlazł z kozła i poszedł otworzyć drzwi gościowi. Desallath był już odziany w płaszcz, a młody ściskał w rączkach parasol.

– Dziękuję. – Kiwnął mu głową tłumacz i ruszył wolnym krokiem w stronę Lisata.

– Chodźcie. – Kamael poprowadził ich przez dziedziniec ku wrotom rezydencji, zostawiając Zarsa samego z końmi.

Szli w milczeniu, mijając ogromną stajnię oraz trzy spore szopy i ceglany domek. Dwór był zaiste okazały i bardzo zadbany, mimo kiepskiej pogody wszędzie płonęły olejne lampy oraz kryształy świetlne. Trzypiętrowy budynek wyglądał imponująco, zdecydowanie górując nad resztą architektury, a beżowa fasada mocno kontrastowała z czerwoną cegłą pozostałych budowli. Nad wejściem znajdowały się dwa długie balkony, zaś drzwi broniła gigantyczna weranda. Posiadłość była ze dwa razy większa od rezydencji Augustusa. Piękne drzwi ozdabiała mosiężna kołatka z lisią głową.

Lisat zastukał. Wewnątrz ktoś się poruszył, a po chwili wrota się uchyliły. W przedsionku stał chudy jak patyk mężczyzna, grubo po sześćdziesiątce w nieco wytartym, galowym ubraniu.

– Zapraszam waszmościów – mruknął, wskazując przedpokój oraz pochylając lekko głowę w geście szacunku.

– Teor, zaprowadź ich na pokoje – rzucił Kamael. – Ja muszę odprowadzić dzikuski do boksów.

– Jak sobie panicz życzy – odparł sztywno lokaj.

Augustus powiesił płaszcz oraz cylinder na ozdobnym, mosiężnym wieszaku, a Noah wsadził mokry parasol do sporej donicy postawionej tuż za drzwiami. Zzuli buty i odłożyli na specjalną kratkę obok niezliczonej ilości innego obuwia.

– Broń proszę pozostawić w szatni – zwrócił uwagę mężczyzna, zerkając szklanymi, kasztanowymi oczami w stronę augustusowej laski.

DeSallath skrzywił się, ale mimo to wykonał polecenie. Po tak długiej podróży nie miał ochoty na utarczki ze służącym.

– Tędy proszę. – Teor uprzejmym gestem wskazał schody.

We trzech ruszyli na górne piętra gdzie znajdowały się sypialnie, a potem jeszcze wyżej i wyżej, aż dotarli do najdalszego z pokoi.

– Oto wasze lokum. – Portier otworzył drzwi i zaprosił ich do niedużej sypialni.

Pod ścianą leżała pokaźna, nieco przykurzona, sosnowa trumna. Zaraz obok znajdowała się nieduża komódka i oliwna lampa. Naprzeciwko nich spoczywało małe biurko z jakimś krzywym zydlem bez oparcia. Na ścianie wisiał obraz ze statkiem na wzburzonym morzu, a obok niego pięknie inkrustowany zegar najprawdopodobniej z kukułką. Okno, jak na rezydencję wampirów przystało, zakrywały grube, granatowe zasłony.

– Łazienka, gdyby żywy panicz potrzebował, znajduje się na najniższym piętrze, trzecie drzwi po prawej. Śniadanie dostaną waszmościowie do pokoju o godzinie dziewiątej. Gdybym był potrzebny będę w przedsionku. Życzę spokojnej nocy. – Z tymi słowy majordomus opuścił pokój, zamykając drzwi z głuchym skrzypnięciem.

– Nie ma łóżka – mruknął z niezadowoleniem Augustus, a potem uświadomił sobie, że w notatce nie zawarł informacji o tym, iż nie zamierza przybyć sam. – No trudno, jakoś sobie poradzimy. Może rano poproszę o zmianę pokoju na dwuosobowy.

– To gdzie dziś mam spać? – zdumiał się chłopiec.

– Trumna jest spora, chyba zmieścimy się obaj.

Dzieciak nie wyglądał na przekonanego, nie mniej starł z niej niewidoczne pyłki i otworzył wieko. Wewnątrz leżał stosik wykrochmalonej, złożonej w kostkę, białej pościeli pachnącej lekko lawendą.

– Wiem, że mnie nie szanujecie ale to trochę słabe zagranie – mruknął pod nosem Augustus.

We dwóch dość szybko uwinęli się z rozłożeniem jej we właściwy sposób wewnątrz skrzyni. Noah przebrał się w piżamę i dorzucił obok poduszek swoją ukochaną przytulankę, a tłumacz ponownie utonął w lekturze, czekając aż chłopiec położy się obok niego.

– Mistrzu, idę do łazienki.

– Poradzisz sobie sam? – spytał hrabia, zerkając na niego znad książki.

– Powinienem, w razie czego poproszę o pomoc Teora.

Hrabia kiwnął głową i chłopiec ostrożnie opuścił pokoik. Zszedł cicho po dębowych stopniach, starając się nie skrzypieć deskami. Nie chciał przypadkowo napotkać innego krwiopijcy i zaznać wątpliwej przyjemności bliskiego spotkania z jego kłami. W korytarzu faktycznie siedział lokaj, opierając się plecami o ścianę i chyba spał cicho posapując. Minął go bezszelestnie i dostał się do toalety.

Wnętrze wyłożone było pięknymi, błękitnymi kafelkami ułożonymi w specyficzną mozaikę przedstawiającą ogromnego lisopodobonego potwora, otoczonego przez najróżniejsze polne kwiaty. Na podłodze leżały czarne kafelki, a w rogach pyszniły się ogromne lustra, obserwując wszystko z ukosa. Chłopak czym prędzej załatwił co jego, umył dłonie w ceramicznej misie i już miał opuścić pomieszczenie gdy w korytarzu usłyszał głośne skrzypnięcie. Zatrzymał się i cofnął.

– Doprawdy aż tak nisko upadł by brać ze sobą człowieka? – ciężki, męski głos brzmiał na rozbawiony.

– Najwyraźniej nie ufa naszej gościnności – westchnęła z udawanym smutkiem kobieta. – Trudno mu się dziwić po jego utarczkach z Backbowerami i Martinimi.

– Ale posądzać nas o taki brak kultury by głodzić osobnika, którego poprosiliśmy o pomoc? Za kogo on nas ma, za barbarzyńców!?

– A może to tylko jego podchowanek, wszak hrabia DeSallath od zawsze był odludkiem... może po prawie trzystu latach życia w samotności wreszcie zapragnął zmiany...

– Nie bądź śmieszna Nikit. Biorąc pod uwagę jego niechlubną przeszłość prędzej jestem skłonny uwierzyć, że wziął tego gnojka jako kolację. Nikt poza nim nie jest tak zdegenerowany by pić dla przyjemności dziecięcą krew. Smakosz jeden.

– Tak czy inaczej, wszystkiego się dowiemy na jutrzejszej uczcie. O ile w ogóle się zjawi – zachichotała kobieta.

W przedsionku zaszeleściły płaszcze.

– Niepotrzebnie leziemy na ten patrol, Kam mógłby to sam zrobić – warknął niezadowolony hrabia.

– Panienko Nikit, Paniczu Oren w czym mogę służyć? – Zaspany portier momentalnie poderwał się z krzesła, omal go przy tym nie przewracając.

– Herest zabrania palenia w rezydencji, weź parasol – burknął wampir, zakładając buty.

– Rozumiem. – Lokaj otworzył drzwi i wypuścił arystokratów na dwór, po czym podążył za nimi.

Gdy korytarz stał się pusty Noah pędem ruszył na górę. Galopem przemierzył schody i już prawie dotarł do pokoju Augustusa, kiedy wpadł na czyjeś plecy.

– Bardzo przepraszam! – pisnął wystraszony, gdy odwrócił się do niego na oko trzydziestoletni mężczyzna o niemal czerwonych włosach i równie ognistej brodzie.

Jadowicie żółte ślepia przeszyły chłopca na wylot, a nieprzyjemny grymas zatańczył na jego poważnej twarzy. Amulet na szyi dziecka zaświecił delikatnie na czerwono.

– O, nowy. Czemu nie jesteś zahipnotyzowany. Zaraz naprawię to niedopatrzenie. – Złapał dziewięciolatka za kołnierz i już miał odebrać mu wolną wolę gdy zaskrzypiały drzwi.

– Kohut, puść go! – Ostry głos odwrócił uwagę Lisata.

– DeSallath?

– Chłopiec należy do mnie i nie życzę sobie byś robił z niego bezmyślną kukłę, jak z reszty waszej służby.

– Łamiesz zasady! Nie wolno ujawniać tożsamości innych wampirów ludziom.

– Wasz koniuszy też – odparł chłodno tłumacz. – Stangret również nie był pod wpływem hipnozy.

Rudzielec zazgrzytał pokaźnymi zębami, ale wykonał polecenie.

– Chodź chłopcze. – Chwycił niebieskookiego za rękę. – Zgłodniałem – skłamał. – Dobranoc Kohut – burknął pod nosem, po czym wrócił do pokoju i zamknął drzwi. – Było pieruńsko blisko – odetchnął z ulgą, ściskając nasadę nosa.

– Przepraszam mistrzu – westchnął Neher, siadając na taborecie. – Nie chciałem sprawić kłopotu.

– Nie twoja wina. – Machnął ręką starzec. – Kohut jest po prostu bardzo... zasadniczy. Jak Herest coś ustali jako regułę to trzyma się tego za wszelką cenę, imbecyl jeden.

– Wszyscy ludzie tutaj są zaczarowani?

– Raczej tak. Ale nie uważam by zamienianie kogo popadnie w durne lalki było konieczne. Takie osoby chodzą jak we śnie. Umieją oczywiście wykonać proste czynności ale przy bardziej skomplikowanych gubią się lub coś psują. Chociaż... – urwał i zamachał ręką jakby odganiał natrętne wspomnienia. – Nie, nie ważne...

– Czemu woźnica nie był zahipnotyzowany?

– Konie – odparł, pakując się do trumny. – Przy tych zwompierzonych trzeba zachować szczególną ostrożność i umieć zareagować na nietypowe zachowanie. Jeden błąd i zamiast chłeptać krew z wiadra, ssą parobka aż furczy. – Wampir teatralnie ziewnął. – Chodź spać.

Młodzik pokiwał poważnie głową i ostrożnie ułożył się obok starca, tak aby stykali się jedynie plecami. Brunet nakrył go cienką kołdrą i sięgnął po wieko trumny, po czym zamknął skrzynię, pozostawiając po stronie chłopca pokaźną szparę.

– Kolorowych snów baryłko – szepnął hrabia, przymykając rubinowe ślepia.

༺❘🪶❘༻

Gdy się obudził, szlachcic siedział na taborecie i znów czytał tę swoją książkę o latającym archipelagu.

– Która godzina? – spytał, przecierając zaspane oczy.

– Za pięć dziewiąta. Zaraz powinno być śniadanie.

– Uhum... – Chłopak zajął się przebieraniem w dzienne rzeczy.

– Jak się spało?

– Nie najgorzej. A tobie mistrzu?

– Trochę się wierciłeś, ale ostatecznie się wyspałem. – Wampir wyprostował się, strzelając paroma kręgami w szyi. – Wrzuć ciuchy do walizki – poprosił, wskazując na otwarty bagaż stopą odzianą w czarną skarpetę. – Poproszę Kohuta albo tego ogłupiałego lokaja o nowy pokój z łóżkiem dla ciebie. Choć jeśli do tłumaczenia będzie niewiele, może się okazać, że nie będzie to konieczne.

– Śniadanie. – Do pokoju mechanicznie weszła śliczna, blondwłosa dziewczyna z warkoczem zaplecionym w kłos. – Mam nadzieję, że będzie waszmościom smakować. – prawie potknęła się o próg – Przepraszam. – Uśmiechnęła się sztucznie, stawiając miedzianą tacę z owsianką w niebieskiej miseczce; kilka pajdek chleba z masłem oraz pęto myśliwskiej kiełbasy. – Smacznego. – Odstawiła trzymane w drugiej ręce dwie szklanki, jedną z gorącą herbatą, a drugą z dziwnie pachnącą, czerwoną cieczą niewiadomego pochodzenia.

Spojrzała szklanymi, niebieskimi oczami na arystokratę i wyciągnęła dłoń. Wampir pociągnął nosem.

– Jeśli hrabia sobie życzy mogę... – nie dokończyła, bo szlachcic pokręcił głową. – W takim razie miłego dnia. – Wyniosła się równie szybko jak weszła.

Tłumacz sięgnął po czerwony napój i obwąchał, a potem się uśmiechnął i z zadowoleniem upił parę łyków.

– Ludzka? – zagaił dzieciak, energicznie dmuchając w miskę.

– Uhum – mruknął i znów zatopił usta w posoce. – Trochę wystygła i rozrzedzona wodą – przyznał. – Zdecydowanie wolałbym świeżą, prosto z tętnicy. – Rozmarzył się.

– Więc czemu nie napiłeś się z kelnerki? – spytał, biorąc pierwszą łyżkę owsianki.

– To był test Herest, albo co gorsze Kohuta. Pewnie nie poczułeś ale pachniała piołunem. Owieczka z prochem – prychnął i spojrzał w wąską szparę między zasłonami.

– Piołun szkodzi wampirom? – zdziwił się, omal nie plując mlekiem.

– Jeśli przez szkodzi, masz na myśli okrutny ból głowy, to szkodzi jak piorun. Miej się na baczności, bo przez wzgląd na mnie mogą i ciebie sprawdzać – westchnął, wracając do napitku.

༺❘🪶❘༻

Stajenni siedzieli pod wiatą i pili. Jedni gorzałkę niewiadomego pochodzenia, a inni dziwnie pachnące ziołowe wywary. Noah usiadł z nimi na jednej z ław. Z początku trochę się bał ale zaraz obok niego pojawiła się jakaś brązowowłosa dziewczyna, na oko starsza od Noaha tylko cztery lata.

– Ej, to ty jesteś tym co przybył z tłumaczem? – spytała, szturchając go niemożebnie ubłoconym butem.

– T – tak.

Reszta ściszyła rozmowy i ciekawie nastawiła uszu.

– Zars o tobie opowiadał. Mówił, że ten twój wampir był jakiś inny niż te tu, jak to on określił... grzeczny?

– Hrabia jest normalny, taki sam jak każdy, też pije krew. – Wzruszył ramionami chłopiec.

– Bujasz – do rozmowy włączył się stangret, podając młodemu ziołowej herbaty. – Smacznego. A ten jego hrabia to w ogóle nie używa rurki, wiecie? – zwrócił się do innych zgromadzonych pod daszkiem ludzi. – I podziękował za otwarcie drzwi, a nie potraktował jak powietrze.

– Czemu wasze wampiry piją przez te ustrojstwa, przecież mają zdrowe zęby? – spytał Neher, grzejąc dłonie o kubek.

– To chyba kwestia kultury... – powiedział forszpan, drapiąc się spracowaną dłonią po potylicy. – Według nich picie kogoś bezpośrednio to trochę jak u nas jedzenie zupy bez używania łyżki.

– A tam kultury! – prychnęła śmiechem szatynka. – Brzydzą się ugryźć kogoś niżej urodzonego. Mają się za lepszych to i traktują wszystkich innych jak łajno.

– Oni to nic – wtrącił się ponownie Zars. – Pamiętacie jak był ten piekielny bal, co zabrakło miejsca w stajniach? Tamte to były istne demony. Chyba z pięćdziesiąt ciał trzeba było następnego dnia wywieźć. A niektóre były w tak strasznym stanie... – Mężczyzna aż się wzdrygnął. – Przy Karwatach czy Backbowerach nasi są dość kulturalni. Nie wiem jak się ma sprawa z Martinimi, bo u nich to wszyscy są lunatykami i nie sposób się czegokolwiek od nich dowiedzieć.

– Lunatykami? – spytał Noah.

– Tak nazywamy zahipnotyzowanych – wyjaśniła dziewczyna. – Gdyby udało nam się nauczyć jak ich budzić...

– Do diabła z nimi! – zawołał jakiś wygolony na łyso chłystek z blizną na czole.

– Ty się tak Giren nie unoś, bo cię jeszcze który usłyszy i wylądujesz w jadalni – burknął ktoś z drugiego końca altanki.

– Wytłuc ich należy, osikowych kołków nastrugać i... – Jakiś z bliżej siedzących strzelił rewolucjonistę w pysk.

Potem chwilę wszyscy bacznie nasłuchiwali kroków ale ani drzwi się nie otworzyły, ani żadne z okien.

– Dureń. – Milczenie przerwał w końcu Zars. – Wiele razy próbowaliśmy ich odczarowywać, dawać napary, okadzać i nic. Ale gdyby udało się ich odhipnotyzować to faktycznie naniosło by się kołków, a może nawet jakieś srebrny nożyk dało się ukradkiem zdobyć i dać służbie. Nie spodziewałby się zupełnie ataku z ich strony...

– To nie jesteście tu z własnej woli? – zdumiał się Neher.

– Nie wszyscy – powiedziała dziewczyna, podwijając koszulkę i pokazując wypalone litery NKL. – Należę do Kohuta Lisat. Mnie kupili, ale Zars pracuje tutaj, bo nieźle płacą. Część jest wolnymi ludźmi w przeciwieństwie do służby, tamci wszyscy są niewolni. – Machnęła ręką w stronę rezydencji. – Jak ktoś odchodzi to zabierają go do Herest, potem cwaniak nic nie pamięta. – Spuściła oczy. – A ty? – Szarpnęła dziewięciolatka za ubranie, ale on miał wypaloną tylko jedną literę i to dość niezgrabnie. – Nie podpisał się? – Wytrzeszczyła oczy.

– Niemożliwe! – Zars omal nie opluł się gorzałką. – Wampiry zawsze oznaczają swoją zdobycz, pokaż mnie to!

– Jestem oznaczony. – Wyrwał się tamtym i pokazał amulet. – Mam obrożę. Nie mogę się od hrabiego oddalać dalej niż czterysta kroków bez pozwolenia.

– M-może to ich szpieg – zaszemrał ktoś z tłumu.

– Nie! – Noah energicznie pokręcił głową. – Jestem tylko sługą i karmnikiem hrabiego, poza tym on zaraz wie, gdy grozi mi niebezpieczeństwo.

– Kurde – mruknął z naciskiem stangret. – Nieźle o ciebie zadbał. A może ty jesteś jego podchowankiem, co?

– N-nie – zaprzeczył, choć zupełnie nie znał znaczenia tego słowa, ale nie brzmiało ono w ustach woźnicy na coś pozytywnego.

– Dobra, furda czy podchowanek czy zwykły sługus – stwierdził w końcu pojednawczo forszpan. – Wiesz na pewno, że wampiry czytają w myślach. Nie myśl o naszej rozmowie ani przy tym twoim ani tym bardziej przy tamtych, bo nas wszystkich wychleją łącznie z tobą, że nie powiedziałeś im tego.

– Nie zamierzam, obiecuję! Z resztą... – mruknął z wahaniem. – Mój pan nie lubi czytać w myślach. Umie, ale zawsze potem dostaje migreny – powiedział, nerwowo ściskając kubek.

– Krwiopijca z bólami głowy – zaśmiała się szatynka. – Wkręcasz nas. – Szturchnęła go umorusaną w pyle pięścią.

– Może dlatego, że wygląda na starego – zadumał się Zars.

– Ile ten komar ma lat? – zaciekawiła się dziewczyna.

– Nie wiem, nigdy nie pytałem... Podejrzewam koło trzystu, ale głowy bym nie dał. – Upił parę łyków dziwnej herbaty.

– Tak czy siak nie gadaj z nimi o tym i nie próbuj ich okraść – ostrzegł Zars.

– O zdecydowanie – zawtórowała mu dziewczyna. – Jak takich dwóch ostatnio próbowało zabrać jednego ze źrebaków i przypadkiem go udusili to ledwie uszli z życiem. Kamaela to Kohut musiał z Orenem trzymać, bo by im łby pourywał gdyby ich dorwał.

– Zwiali dranie. – Zgrzytnął zębami woźnica. – Dużo szczęścia mieli, że wtedy gościł tu ktoś żywy z rodziny.

– I co? Puścili ich wolno? – zdumiał się Noah.

– Nie chcieli robić scen. A znając Kamela z pewnością urządziłby pokazową egzekucję. – Skrzywił się forszpan. – Wiesz, przed niektórymi z rodziny udają normalnych. Posłali tylko za tymi gnojami list gończy do miasteczka...

Nagle między rozmawiającymi wyrósł jak spod ziemi Kamael.

– Koniec przerwy, ruszcie się. – Zaklaskał zupełnie jakby miał zamiar odstraszyć stado gołębi. – Trzeba nakarmić ten folwark. Zars do dzikusek. Flora pójdziesz do Zamieci. Giren zajmiesz się z trzema chłopakami normalną stajnią. Urys i Moe przyszykujecie Kasztana z Orzechem, mają być gotowe za piętnaście minut z transportowym wozem. Reszta niech nadoi świeżej krwi i rzuci siana, gdybyście zobaczyli coś podejrzanego natychmiast mi to zgłoście. – Machnął ręką w stronę obory. – No już! Do roboty!

Ludzie pokiwali głowami, prędko osuszając kubki i odstawiając je na ziemię. Lisat patrząc na to, skrzywił się z niesmakiem, po czym mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem, ruszył z powrotem do rezydencji.

– Chodź, pomożesz mi – zwróciła się do Noaha Flora. – Pokaże ci najpiękniejszą kobyłę w całym tym grajdołku.

Noah niosąc kubek ruszył za szatynką do wymurowanej z czerwonej cegły stajni, wewnątrz której pachniało swojsko sianem. Minęli kilka kimających w klatkach psów, po czym stanęli przed potężnymi stalowymi drzwiami z ciężką zasuwą. Pod łukowatym sklepieniem przybite do ścian wisiało mnóstwo podków. Część lśniła nowością, sporo było nieco zardzewiała, a większość ledwo przypominała swoją pierwotną formę. W boksach stały konie, których imiona były wygrawerowane na małych, mosiężnych tabliczkach. Gdy przechodzili, kilka zwierząt wyjrzało na nich ciekawie, oblizując spore kły. Na szczęście kratowane drzwi zatrzymywały je wewnątrz pomieszczeń.

– Wszystkie są zwompierzone? – spytał zaciekawiony Neher.

– W tej stajni tak, w sąsiedniej są normalne zwierzęta. Nie daj się ugryźć, bo zmienisz się w takiego samego potwora jak one i hrabiostwo urwie ci łeb.

Niebieskooki wzdrygnął się niechętnie, gdy Flora zeszła do niedużej piwniczki, wypełnionej mnóstwem butli z czerwoną substancją wewnątrz.

– Spokojnie to krowia, świńska lub końska krew. – Pokazała małe etykietki. – Hrabiostwo nie pozwala ich karmić ludzką. Nie chcą by widziały w nas paszę.

Chłopiec dopił i odstawił kubek gdzieś na murek, po czym wziął wskazane przez Florę butelki. Jedna z nich miała nieco ukruszone ucho.

– Po co aż tyle? Nie będziesz tego rozcieńczała?

– Kohut zabrania podawać Zamieci mieszankę, bo to koń Heeerest. – Przewróciła oczami. – Tędy. – Zaprowadziła go do znacznie większego boksu, w którym stała ogromna, zimnokrwista kobyła o szarej sierści, nakrapiana tysiącami maleńkich, białych plamek.

Ciemny pysk z nałożonym błękitnym kantarem od razu zwrócił się w kierunku ludzi, strzygąc czarnymi uszami.

– O rany... J – jest...

– Prześliczna, prawda? – spytała dziewczyna, odstawiając butle obok poidła. – Trzeba ją wyprowadzić, dać żryć, a gdy będzie jadła nałożyć świeżej słomy.

– Czemu skoro się nie wypróżnia?

– Ale myszy już tak i trzeba raz na jakiś czas wymienić ściółkę – powiedziała, sięgając po oparte o ścianę, czworozębne widły.

Tak uzbrojona wyszła z Noahem za stajnię gdzie leżała ogromna góra słomy. Chłopak nagarniał łodygi rękoma zaś szatynka męczyła się z ciężkim drzewcem. Gdy w pewnym momencie wbiła ostrze mocniej w stóg ktoś zapiszczał, a wystraszona Flora upuściła widły.

– Ej! To boli! – Z wnętrza wygramolił się blondwłosy chłopak w podobnym wieku co niewolnica Kohuta.

Dzieciak był jednak od niej nieco niższy i bardziej krępy. Jego pucołowatą, bladą jak prześcieradło twarz zdobiły szare niczym poranna mgła oczy. Ubrany był w zwykłą lnianą koszulę, czarne spodnie i kozaki. Na szyi wisiał mu medalion trochę podobny do tego, który posiadał Noah.

– Co ty tu robisz pędraku?! – zdumiała się stajenna.

– Bene bawi się z wujkami w chowanego – oznajmił, szeroko się uśmiechając i prezentując krótkie, grube kły. – Flora nie zdradzi Bene. Bene bardzo prosi. – Spojrzał na służkę błagalnie.

– Kto to? – zaciekawił się dziewięciolatek, zerkając na dziwnego wampira, do którego dziewczyna zwróciła się z zupełnym brakiem szacunku.

– To nikt ważny... – skrzywiła się Flora.

– Jestem Bene Lisat. – Wampirek wyciągnął do szatyna nieco upapraną w sadzy dłoń. – A ty?

– Noah. – Uścisnął mu rękę.

– Pięknie! – Zaklaskał szarooki. – Czy Noah będzie przyjacielem Bene?

– Em...

– Bene nie przeszkadzaj. Musimy zmienić słomę w boksie Zamieci. Nie mamy czasu na zabawy z tobą – fuknęła niewolna, ponownie sięgając po widły.

– Bene pomoże, Bene silny! – zawołał do niej krwiopijca, prędko wstając z ziemi i zabierając się do nagarniania słomy.

– Flora, co z nim nie tak? – spytał szeptem Noah, gdy blondyn wziąwszy pierwszą porcję łodyg, ruszył do stajni.

– Wszystko, począwszy od tego że zachowuje się jak trzylatek, po to, że jest wampirem – burknęła Flora.

– Ale wydaje się nieszkodliwy, a nawet powiedziałbym, że całkiem sympatyczny – stwierdził szatyn, biorąc swoją porcję ściółki.

– Może, ale uwierz mi, że na dłuższą metę jest dość irytujący – powiedziała, nadziewając pokaźny kopczyk słomy na widły.

Niebawem przy boksie Zamieci powstała spora górka, na której zaraz uwalił się młody Lisat.

– Koniki mają fajnie leżeć na sianie – zamruczał zadowolony blondyn.

– To jest słoma – sprostowała ze znudzeniem stajenna, biorąc do ręki gruby uwiąz.

Podwładny DeSallatha stanął opodal i obserwował wszystko, gotowy w każdej chwili wybiec ze stajni i wołać o pomoc. Dziewczyna bez trudu przypięła sznur do kantara i mimo lekkiej niechęci wompierzycy wyprowadziła ją z boksu, po czym przywiązała do nieco zardzewiałych krat.

– Wolisz nalać jej krwi, czy nosić słomę? – spytała niebieskookiego szatynka.

– Zdecydowanie wolę słomę – stwierdził chłopak, patrząc na wielkie, podkute stalą kopyta, skryte pod długą firanką białej sierści.

– Dobra, Bene albo pomóż Noahowi albo się odsuń.

Bene bez słowa podniósł się i wziął porcję ściółki by zaraz wynieść ją z boksu. Tymczasem Flora zaczęła walkę z butelkami, niestety nim udało jej się odkorkować pierwszą z nich, zdołała zranić się w rękę ukruszonym uchwytem od baniaka. Pociekła świeża, pięknie pachnąca krew. Kobyła zarżała straszliwie i szarpnęła uwiązem. Kraty zazgrzytały przeraźliwie.

– Flora ma dobrą krew, Zamieć też czuje. – Uśmiechnął się błogo Bene, zupełnie nie zwracając uwagi na trzeszczące coraz głośniej pręty.

– Uciekaj! – wrzasnął przerażony Noah.

Nagle metal puścił, a uwolniona wompierzyca wystrzeliła w stronę stajennej. Trzynastolatka rzuciła się do ucieczki, prawie przewracając się o pozostałe flaszki.

– Nie! – Noah złapał za sznur, na moment zwalniając potężne zwierzę, jednak wystarczył jeden ruch wielkiego łba, aby chłopak wytarł brzuchem kamienną podłogę i został w korytarzu.

– Pacz, Zamieć bawi się z Florą w berka. – Zaśmiał się Bene, wskazując serdelkowatym palcem na znikający za zakrętem zad kobyły.

– Trzeba ją zatrzymać! – zawołał Noah, gdy zdołał stanąć na nogach. – Bene złap Zamieć!

Dziewczyna wyskoczyła przez metalowe wrota, a siedzące w klatkach kundle rozszczekały się rzucając na powyginane pręty. Za sobą słyszała tupot podkutych kopyt i okrutny psi jazgot.

– Ratunku! – Darła się ile sił w płucach. – Zamieć uciekła!

Okropne rżenie zagłuszyło jej wołanie. Szatynka obejrzała się i potknęła o czyiś kubek. Flora już wiedziała, że klacz ma ją jak na widelcu, ale wtedy nagle tupot się zatrzymał. Przerażona trzynastolatka ujrzała jak kobyła stojąc na dwóch tylnych nogach niewprawnie tańczy, trzymana za uwiąz przez Lisata.

– Bene złapał Zamieć. I co dalej? – zapytał zakłopotany wampirek.

Z drugiej stajni wyjrzeli przestraszeni ludzie.

– Trzymaj i nie puszczaj! – Z obory wybiegł Kamael oraz Oren.

W rezydencji pootwierały się okna, a w progu odpychając natrętnego ciecia stanął Augustus. Obaj starsi Lisaci momentalnie zajęli się klaczą, każąc komuś z ludzi nalać krwi do poidła, aby dała się łatwiej okiełznać. Noah dobiegłszy do stajennej, klęknął. Dziewczyna nie była w stanie wstać, bardzo bolała ją kostka. Mgnienie oka później znalazł się przy nich Augustus.

– Skręcona – zawyrokował DeSallath, pochylając się nad niewolną.

– Mistrzu, co teraz?

– Trzeba jej wsadzić nogę w zimną wodę – stwierdził brunet.

– Zajmę się nią – powiedziała, idąca od strony ogrodów Nikit.

– O pani! Ja przepraszam! Nie chciałam! – zaczęła piszczeć Flora. – To był wypadek!

– Milcz! – nakazała twardo hrabina. – Teraz jedyne gdzie się nadajesz to jadalnia.

– Pani! Proszę! Miej litość!

– Nikit, dziewczyna jest młoda, szybko wyzdrowieje. Nie ma sensu jej zażynać – zwrócił się do Lisatowej tłumacz. – Po za tym, czujesz? Ma dobrą krew. – Uśmiechnął się cwaniacko. – Może wam posłużyć wiele lat – nęcił starzec.

– Zars! – Wampirzyca zatrzymała biegnącego gdzieś stangreta. – Weź ją do rezydencji na pokoje służby, niech się nią zajmą. – Chłop z obawą kiwnął głową i podniósł dziewczynę. – Teor! – Zza drzwi wyjrzał majordomus. – Zaprowadź go i powiedz Kohutowi, że jego suczka jest do zahipnotyzowania.

– Wedle życzenia. – Skłonił się lokaj.

– A potem idź do kuchni – rozkazała, poprawiając lśniące wiśnią włosy.

– Oczywiście – przytaknął Teor. – Tędy proszę – wskazał Zarsowi kierunek.

Tymczasem uwagę chłopca przykuli arystokraci pochylający się nad zawstydzonym Bene. Chyba dostawał pochwałę, ale niebieskooki nie mógł być pewny. Potem przypomniał sobie o rozmowie ze stajennymi.

– Mistrzu co znaczy słowo podchowanek?

– Nie teraz – syknął krwiopijca, widząc zbliżającą się do niego kobietę.

– Zabierz swojego człowieka do posiadłości, byłaby wielka szkoda gdyby coś mu się stało – zamruczała szlachcianka.

DeSallath skrzywił się, ale wziął szatyna za kark i poprowadził w stronę drzwi, mijając Nikit z niechęcią.

– Czy będę mógł potem odwiedzić Florę? – spytał szeptem Noah, gdy znaleźli się w przedsionku.

– Zobaczymy, na razie wracajmy do naszego pokoju. Liczę, że Herest niebawem znajdzie dla mnie czas i będę mógł się zająć tym przeklętym tłumaczeniem. – Westchnął czerwonooki, zdejmując buty.

– Myślisz, że naprawdę zabiorą Florę do jadalni i... – urwał, czując jak język więźnie mu w gardle na samą myśl o tym co może się stać.

– Nie wiem...– Stary odwrócił wzrok. – Wszystko wyjaśni się pewnie na uczcie.

༺❘🪶❘༻

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro