Roz. 4 cz.2 - Prawdziwi arystokraci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obrazek by Dawid Włosiński


Chłopiec siedział w oknie i patrzył na kręcących się po podwórzu ludzi, popijając co jakiś czas ciepłą herbatę przyniesioną przez blondwłosą służkę, która podała im rano śniadanie. Tłumacz leżał w trumnie, czytając na głos rozdział o starożytnych ruinach domniemanego miasta elfów. Właśnie dotarł do opisu wschodniej świątyni gdy do pokoju zajrzała blondyna.

– Uprzejmie informuję, iż za pół godziny rozpocznie się uczta. Hrabia Kohut kazał przypomnieć waszmościom o galowym ubiorze.

– Dobrze, dziękujemy za troskę – burknął znad lektury starzec.

Służąca skłoniła się i zamknęła drzwi z cichym skrzypnięciem. Wampir westchnął, odłożył książkę i sięgnął do walizki, z której wyciągnął odświętne odzienie dla siebie oraz chłopca.

– Nie chcę tam iść, boję się – powiedział dziewięciolatek, schodząc z parapetu.

– Wolę cię mieć przy sobie. Nie chcę by coś ci się stało pod moją nieobecność – mruknął stary, zdejmując swoją czarną, nieco wygniecioną koszulę i sięgając po inną, białą o falbaniastych rękawach oraz kołnierzu. – Gdy się całe to wariactwo skończy kupię ci duży słoik miodu.

– I pozwolisz mi z niego jeść łyżeczką?

– Możliwe. – Uśmiechnął się dobrotliwie złotozęby. – Wtedy też będziesz lepiej smakował – dodał cicho demon, wyciągając ubranie dla chłopca. – A teraz, przebieraj się, musisz jakoś wyglądać w czasie biesiady.

– Mistrzu, czy myślisz, że kogoś tam zabiją?

– Eh... – westchnął krwiopijca, zapinając koszulę. – Obawiam się, iż to raczej pewne... możliwe nawet, że ja również... – dodał szeptem, wkładając frak. – Sam rozumiesz... – Rozłożył bezradnie ręce.

Noah kiwnął głową, odwracając wzrok. Źle się poczuł z myślą o tym, że jego opiekun odbierze komuś niewinnemu życie i to prawdopodobnie na jego oczach.

– Nie myśl o tym. – Augustus rozpiął dwa guziki jego koszuli i zdjął, po czym podał mu czystą, pachnącą lawendowym mydłem. – Podejrzewam, że dla ciebie będzie coś normalnego. Unikaj tylko kaszanki, nie mogę ręczyć, że nie będzie zawierała ludzkiej krwi.

– Rozumiem. – Dzieciak z trudem pozapinał guziki i zmienił spodnie na takie, które nie były ubrudzone słomą.

Gdyby nie jego obecność z pewnością bym wychlał przynajmniej dwie osoby. – DeSallath zgrzytnął zębami. – Może nawet więcej. – Zerknął za okno na stajennych, krzątających się przy całkiem pokaźnym wozie, zaprzęgniętym w dwa gniade, zwompierzone wałachy.

Z kozła zeskoczyła dość młoda wampirzyca, której tłumacz jeszcze w rezydencji nie widział. Na dziedzińcu powitali ją Kohut i Kamael jednak nigdzie nie było widać Herest. Z wozu wyprowadzono związanych sznurem kilku ludzi, którzy coś krzyczeli i wyrywali się, jednak wystarczyło jedno spojrzenie w przenikliwie żółte ślepia ognistowłosego, aby milkli i potulnie szli do posiadłości. Hrabia zdołał naliczyć ich jedynie dziesięcioro.

To nie będzie zbyt wystawne przyjęcie – pomyślał. – Raczej chcą się pokazać niż mnie dobrze ugościć... ale nic dziwnego, w końcu jestem wyrzutkiem.

Krwiopijca spojrzał na zegar, mieli jeszcze całe piętnaście minut do rozpoczęcia. Trochę za mało by w spokoju poczytać i za dużo by siedzieć bezczynnie.

– Czy tak będę wyglądał odpowiednio? – spytał chłopiec.

Ubranie było na niego nieco za duże, ale prezentowało się niezgorzej.

– Tak. – Augustus uśmiechnął się przyjaźnie.

– Mistrzu, czemu jesteś inny niż oni? – zagadnął Neher, siadając na zydlu.

– Co masz na myśli? – zapytał zaintrygowany DeSallath.

– Nie tak wyniosły, nie tak zimny. Mimo wszystko zwracasz uwagę na moje potrzeby. Czemu?

– Jak wyobrażasz sobie bym mógł się zachowywać jak oni w mojej sytuacji?! – zdumiał się krwiopijca, świdrując go intensywnie czerwonymi tęczówkami. – Im pieniądze i byt zapewnia żywa część rodziny, a w zamian tamci ich chronią. Nie mam tutaj rodziny. – Zerknął na obraz dryfującego statku. – Z krewnymi z kontynentu nie mam kontaktu od epidemii białej śmierci sprzed ponad dwóch wieków. Nie mam pojęcia czy ktokolwiek z nich przetrwał i nie posiadam środków by to sprawdzić. – Zacisnął ręce w pięści i przez chwilę patrzył w przestrzeń. – Nie potrzebuję wroga jeszcze w tobie drogi chłopcze – mruknął. – A niewątpliwie bym go zyskał zachowując się jak Lisatowie wobec swojej służby. – Telepata przejechał palcami po skroni. – Zarówno oni jak i ja zdajemy sobie sprawę, że gdyby stajennym pozwolić pozabijaliby nas wszystkich. – Tłumacz westchnął ciężko. – Ponadto mówiłem ci o hipnotykach, o tym że wykonują proste czynności. Nie chciałem byś był zahipnotyzowany, bo...

– Bo?

– Rodowi mogliby tobą sterować, wpoić ci w ułamku sekundy, że masz coś zrobić i wystarczyłby najprostszy bodziec jak choćby gwizd czajnika, byś bezmyślnie wykonał ich polecenie.

– Niby jakie?

– Na przykład spalił moją posiadłość, a oni przejęliby teren... – Noah zasłonił usta, czując wgryzające się w niego poczucie niepokoju. – Zbyt wiele razy poślizgnąłem się na złudnym poczuciu bezpieczeństwa, by rządzić tobą strachem. Lęk ma to do siebie, że każda żywa istota chce się pozbyć jego źródła...

– Czyli w moim wypadku... – wyszeptał chłopiec, patrząc z narastającym niepokojem na blade lico złotozębego.

– Mnie – mruknął ze zmęczeniem starzec. – Ale chciałbym utrzymać naszą kruchą równowagę. Każde z nas musi pracować by mogło żyć to drugie. Ja zarabiam na twój wikt oraz zapewniam ci bezpieczeństwo. Ty sprzątasz i karmisz mnie krwią. Dlatego pozostanę taki, tak długo jak ty również nie okażesz wrogości wobec mnie.

Może uprzejmość i troska wampira były w pewien sposób wyrachowane, ale z pewnością miał rację. W tej chwili, aby przetrwać potrzebowali siebie nawzajem.

– R-rozumiem... – skinął głową.

– Cieszy mnie to. – Wampir chciał pogładzić go po włosach ale powstrzymało go pukanie do drzwi. – Proszę – warknął z niezadowoleniem.

Do środka wszedł chłystek mający najwyżej szesnaście wiosen i mętne spojrzenie szarych oczu.

– Zapraszam waszmościów do jadalni. – Skłonił się nisko, zamiatając czarnymi włosami podłogę.

Augustus obrzucił go badawczym spojrzeniem, a potem ruszył wraz z chłopcem na dół. Jeszcze na schodach dopadł ich piękny zapach gotowanego mięsa, wydobywający się gdzieś z parteru.

Minęli szatnię gdzie nie było śladu po starym portierze, przemierzyli korytarz z łazienkami i weszli do sporej sali o wysokim suficie. Obłożone miodową boazerią ściany nadawały pomieszczeniu ciepłego wyglądu, pomimo chłodnego koloru zasłon ukrywających spore okna. Przy jednym z nich stały rzeźbione organy z klawiszami wykonanymi z obsydianu i kości słoniowej. Sześć drewnianych kolumn z rzeźbionymi scenami polowań górowało nad ogromnym, dębowym stołem o czarnym blacie przykrytym pięknie wyszywanym, białym obrusem, na którym stały trzy bukiety róż, jeden biały i dwa czerwone.

Przy stole czekało na gości dziewięć nakryć. Na czarnych niczym węgle talerzach znajdowały się malowane ręcznie, alabastrowe kwiaty. Miejsca przy stole zostały podpisane. U szczytu stołu znajdowało się nakrycie głowy rodu, po jej lewej stronie mieli zasiąść kolejno Nikit i Oren. Po prawicy czekało nakrycie dla Kohuta, a obok niego miał miejsce Kamael. Augustus prędko wypatrzył gdzie usiąść ma jego podwładny i pomógł mu przysunąć się do stołu. Chłopiec popatrzył ze zdumieniem na stosik naczyń i złotych sztućców poukładanych w dziwny, ale jednocześnie ładny sposób. Teraz żałował, że nie przeczytał żadnej z dawanych przez tłumacza książek o savoir vivre.

– Mistrzu... – szatyn się zawahał, po rozmowie w pokoiku trochę nie wiedział czy nie sprawia swojemu opiekunowi dodatkowych problemów.

W pewnym sensie dotarło do niego jak bardzo obaj byli samotni w swoich lękach, tych wypowiedzianych i tych skrytych przed całym światem.

– Słucham?

– Nie, nic... – szepnął Neher, odwracając wzrok.

DeSallath lekko się skrzywił, czując powoli narastający ból głowy.

Za wiele telepatii, jestem w zbyt złym stanie by ciągle jej używać – pomyślał, lecz mimo to odszukał siłę by znaleźć zabłąkane pytanie.

– Może przypomnę ci układ naczyń? – zaproponował.

W gruncie rzeczy nie chciał by jego sługa wyszedł na nieobytego chama przy innych wampirach. Wystarczająco drażniło go to, iż był przez wszystkich traktowany protekcjonalnie.

– Byłoby miło, mistrzu. – Noah uśmiechnął się słabo.

Korzystając z tego, iż na sali byli jeszcze przez chwilę sami Augustus przysunął wolne krzesło bliżej chłopca i zaczął tłumaczyć rozmieszczenie poszczególnych przedmiotów.

– W takim razie od lewej. – Arystokrata odchrząknął. – Tu masz widelec do sałatki i ryby, sądząc po zapachu zupełnie nie będą ci one potrzebne. Ten z najdłuższymi zębami służy do dań mięsnych i to najprawdopodobniej jego użyjesz. Ten mały talerzyk nad nimi z szerokim, tępym nożem służą do pieczywa, obok masz łyżeczkę do herbaty i widelczyk do ciasta. W ostateczności gdyby po głównym daniu nie podali ci osobnego naczynia weźmiesz talerzyk do chleba i na nim zjesz deser. – Chłopiec energicznie pokiwał głową. – Co my tu dalej mamy? A tak, ta mała miseczka służy do sałatki, średnia do jedzenia zupy, a pod nimi masz talerz obiadowy. – Białe konwalie wymalowane na czarnej tafli porcelany spoglądały na skupioną twarz dziecka z niemym rozbawieniem. – Teraz się skup, pierwszy nóż od strony talerzy służy do sałatki, drugi mimo to, że jest niemal identyczny jest do mięsa. Jeśli się przyjrzysz uważnie zobaczysz, że ma odrobinę większe ząbki od swojego poprzednika.

– A ten fikuśny z dziwnym czubkiem?

– Służy do jedzenia ryb. Dzięki zakrzywionemu końcowi łatwiej wyjmować nim ości. Teraz będzie łatwo. Filiżanka do herbaty, wiadomo. Pierwszy, duży kieliszek to tak zwany goblet do wody, następnie jest kieliszek do szampana, czerwonego wina, – Staruszek pokazywał kolejne naczynia i delikatnie stukał w nie paznokciem. – białego wina i w końcu do likierów. Kieliszków raczej nie będziesz używał. Alkohol nie sprzyja rozwojowi dzieci. Wszystko jasne?

– Zdaję się, że tak. Dziękuję.

– Drobnostka. – Skinął mu głową Augustus, wstając z krzesła.

Do jadalni wbiegł Bene w zwykłej, białej koszuli z wielką, ceglastą muchą pod brodą i nieco umorusanych sadzą, szarych spodniach zaprasowanych w kancik. Za nim powiewając długą, złocistą suknią wyszytą w czarne róże weszła piękna, niezbyt wysoka wampirzyca z hebanowymi włosami obciętymi na pazia. Wyglądała naprawdę urokliwie pomimo gorsetu, który w widoczny sposób spłaszczał jej drobny biust. Nieznajoma pochyliła się nad swoim upośledzonym kuzynkiem i poprosiła go, aby niczego nie dotykał do czasu rozpoczęcia biesiady.

– Teor – zwróciła się niemal uprzejmie, do opierającego się o futrynę podwójnych drzwi nastolatka. – Pokaż Bene z których części zastawy ma korzystać, a pozostałą część wynieś do kuchni, aby się nie mylił.

Neher wytrzeszczył oczy, a przez jego głowę przeskoczyło parę pytań. W jednej chwili zrozumiał, że wampiry nazywają swoich podwładnych raz, bez względu na to kim są. Czy tak samo postąpił z nim Augustus? Też miał kiedyś podwładnego o imieniu Noah?

Tymczasem nowy majordomus podszedł sztywno do stołu.

– Tak jest jaśnie Pani. – Ukłonił się mechanicznie, a potem zajął blondynem.

– Nie mieliśmy okazji się sobie przedstawić – rzekła do stojącego nieopodal tłumacza. – Vissela Lisat. – Wyciągnęła ku niemu szczupłą dłoń z pomalowanymi na czarno paznokciami.

– Augustus DeSallath – uśmiechnął się brunet, starając się ukryć złote kły, po czym ująwszy ostrożnie jej delikatną dłoń, złożył na knykciu serdecznego palca krótki pocałunek.

Oczy kobiety lekko zalśniły szmaragdem, odbiwszy jasne promienie kamieni świetlnych, zamocowanych w bogato zdobionym, kryształowym żyrandolu.

– A ja jestem Bene! – wtrącił się wampirek, przerywając monolog lokaja oraz zwracając uwagę pozostałych.

– Miło poznać. – Skinął mu krótko starszy krwiopijca. – Może pomogę panience z krzesłem? – zaproponował brunetce tłumacz.

– Z przyjemnością przyjmę pańską pomoc – uśmiechnęła się.

Jej krwiście czerwone usta pięknie kontrastowały ze śnieżnobiałymi, drobnymi ząbkami.

Augustus podążył za kobietą na drugą stronę stołu, gdzie lokaj dalej zmagał się ze znudzonym wykładem Lisatem, po czym pomógł Vissel zająć jej miejsce. W korytarzu cicho klnąc mignął Kamael, prędko znikając na schodach.

Tymczasem do sali postukując wysokimi, czarnymi szpilkami wlazła Nikit. Jej bufiasta, malinowa suknia pasowała do wiśniowych kudłów upiętych w wysoki kok i przyozdobionych kilkoma różami. Za nią wkroczył Oren poprawiając białą koszulę z trzema złotymi guzikami, wyzierającą spod czarnego niczym węgiel fraka. Jego świeżo wypastowane, czarne trzewiki uwypuklały biel dopasowanych, białych spodni.

– Widzę, że DeSallath w końcu na swoim miejscu, służy wyżej urodzonym – szepnęła do swojego towarzysza, posyłając staruszkowi jadowity uśmiech.

Oren zakręcił wąsa i również się uśmiechnął, po czym odsunął towarzyszce krzesło, a następnie zajął swoje miejsce. Augustus skłonił się Visseli i wrócił do Noaha by zasiąść obok niego. W końcu zmęczony lokaj zabrał nadmiar naczyń Bene i z ulgą znikł w skrytych za jedną z kolumn parą drzwi. Za chwilę do sali wślizgnął się Kamael i rozpinając guziki brązowego, lekko wyświechtanego żabotu, cicho zajął miejsce obok tłumacza. Jego brunatne włosy były spięte w krótki, nieco krzywy warkocz co świadczyło o tym, iż musiał szykować się w biegu. Neher dostrzegł, iż koniuszy co chwila zerka na kieszonkowy zegarek, wystający z czarnych bryczesów, nerwowo postukując niedbale wyczyszczonymi oficerkami. Nagle wszystkie wampiry wstały.

– Mili goście. – W progu stanął Kohut w rubinowo – czerwonym kabacie. – Z niezmierną radością pragnę przedstawić nestorkę oraz fundatorkę naszej dzisiejszej uczty, hrabinę Herest Foksę Lisat.

– Wystarczy Kohut – rzekła władczym tonem arystokratka, głaszcząc małego, białego liska o nienaturalnie wielkich uszach.

Jego srebrzysta sierść brudziła jej czerwone, długie rękawiczki oraz prostą, beżową suknię z wysokim, białym kołnierzem pod szyją, spod którego wystawała nieduża, wiśniowa chusteczka, przypięta do sukni elegancką kokardą.

– Witam was kochani na uroczystej kolacji i życzę smacznego wam oraz naszemu gościowi, hrabiemu Augustusowi DeSallath. – Tłumacz skinął Lisatowej głową, a Nikit skrzywiła się ledwie zauważalnie.

Czarnowłosy lokaj, który nie wiadomo kiedy ponownie znalazł się w sali, odsunął hrabinie krzesło u szczytu stołu. Wampirzyca nawet na niego nie spojrzała, po prostu usiadła, poprawiając jedną ręką bujne, mlecznobiałe loki. Rudzielec momentalnie zajął miejsce obok niej. Nikit uśmiechnęła się wrednie, a potem na swoich krzesłach zasiedli pozostali biesiadnicy. Żaden z krwiopijców, wyjąwszy DeSallatha i Kamaela, nie przekraczał z wyglądu czterdziestki.

Majordomus zrobił jakiś dziwny ruch głową i na salę weszła blondwłosa służka w skromnej, czarnej sukni o długich rękawach, po czym zasiadła do organów i zaczęła cicho grać. Za złotowłosą do jadalni wkroczyło czterech kelnerów niosąc przystawki, na które składały się wypełnione dziwną, czerwoną galaretką i soczewicą rogaliki oraz małe miseczki z grzybami i różowym serem o konsystencji budyniu. Dla Noaha przyniesiono osobny zestaw zwykłych pasztecików z kapustą i kilka kawałków podgrzanego, owczego sera z żurawiną. Na stole pojawiły się butelki z białym oraz czerwonym winem, a także dwa olbrzymie dzbany czarnej i zielonej herbaty.

Augustus momentalnie sięgnął po jeden z wypieków i z zadowoleniem wyjadł wiśniowy środek, z którego na jeden z talerzy kapnęło kilka kropel krwi. Bene nie był tak subtelny od razu zgarnął na swój talerzyk połowę półmiska smakołyków i nie przejmując się etykietą począł je wcinać, wypluwając co chwila małe, brązowe ziarenka. Vissel westchnęła z ubolewaniem, a Nikit zachichotała szyderczo, nabierając złotą łyżeczką pokaźną porcję malinowego budyniu. Tymczasem Herest oddała pupila jednemu z kelnerów, który z niezwykłą delikatnością zabrał go w róg sali i podał mu w złoconej miseczce kilka kawałków krwistej, wołowej polędwicy.

Noah nieufnie skosztował swoich przystawek by za chwilę z radością wciągnąć całą miseczkę z serem, zagryzając świeżym pieczywem. Oren również jadł ser, co chwila poprawiając rogalikami i spoglądając łapczywie w stronę domniemanego podchowanka hrabiego DeSallatha.

Kamael zjadł jedną z pszennych przekąsek i chwilowo pohamował się od dalszego jedzenia, zezując w stronę postawionych nieopodal flaszek. W końcu jeden z kelnerów podszedł do niego i po krótkiej wymianie zdań nalał koniuszemu białego wina, a następnie wyciągnąwszy z kieszeni niewielki sztylecik, nakłuł rękę i wycisnął do kieliszka kilka kropel krwi. W jego ślady momentalnie poszedł Kohut, biorąc jednak nie kieliszek, a niemal cały goblet czerwonego. Neher wzdrygnął się na ten widok, tym bardziej, iż dostrzegł, że jego pan zamierza poprosić o to samo co Kamael.

– Visselo, jak odnajdujesz się w moich progach? – zagadnęła właścicielka liska.

– Doskonale pani, jesteśmy z Bene bardzo wdzięczni za gościnę. Mam nadzieję, że ułomność mojego kuzyna nie nastręcza wam trudności.

– Nic podobnego.

Nikit z trudem utopiła uśmiech w kieliszku białego wina.

– Ciociu to jest pyszne! Bene dziękuje pani Herest! – zawołał blondyn, plując na wszystkie strony wiśniowym farszem i ziarenkami soczewicy.

Kamael przewrócił oczami, a Oren omal nie zabił wampirka wzrokiem. Żaden z nich nie lubił go niańczyć. Nie rozumieli również dlaczego rodzina z kontynentu przysłała Visselę z tym małym utrapieniem.

Może też chcieli się go pozbyć? – przemknęło wąsaczowi przez myśl.

Tymczasem na stół wjechały wazy z zupą, a miejsce miseczek z serem zajęło zwykłe pieczywo. Jeden ze służących postawił przed Noahem talerz z rosołem i nalał herbaty, a Augustusowi dolał wina. Po sali rozniósł się pyszny zapach czerniny. Chłopiec wolał nie pytać z czego dokładnie zupa została zrobiona. Organy zagrały żywiej zachęcając zgromadzonych do jedzenia.

– Wyborne. – Usłyszał Neher zadowolony pomruk siedzącego obok niego DeSallatha.

Reszta arystokratów również z radością pochłaniała ciepłą polewkę.

– Macie wybitnych kucharzy – pochwalił tłumacz, zwracając się do białowłosej.

– W istocie. Sama ich wybierałam, są najlepszymi z najlepszych. – Najedzony Lisek zwinął się pod krzesłem swojej pani.

– Szkoda, że do tłumaczenia nie umiałaś tak wybrać – burknęła wampirzyca w wiśniowej sukni.

– Bynajmniej droga kuzynko – odparła z przekonaniem nestorka. – Wybrałam najbezpieczniejszą z opcji.

– Nie ma nic bezpieczniejszego niż rodzina. – Zazgrzytała zębami Nikit.

– O ile nie ma w niej zdrajców – westchnęła głowa rodu. – Doskonale wiesz kogo mam na myśli. – Herest uniosła kącik ust.

– Odezwała się, strażniczka zasad rodzinnych – mruknął pod nosem Oren.

– To bardzo dalecy krewni! – zdenerwowała się wiśniowowłosa.

– Nie podnoś głosu przy stole – ofuknął hrabinę Kohut.

Herest przewróciła oczami, a Nikit prychnęła i wróciła do swojej polewki. Na moment zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie delikatnymi oddechami starych organów.

– Jak minęła podróż? – spytała Augustusa Vissel, próbując choć odrobinę rozładować napiętą atmosferę.

– Zupełnie w porządku. – Tłumacz w mig zrozumiał o co chodzi. – Kamael zadbał, aby nie trwała zbyt długo. – Koniuszy uśmiechnął się delikatnie. – Choć, dla mojego służącego było to dość wyczerpujące, biorąc pod uwagę małą ilość przerw. Podejrzewam, że droga z kontynentu musiała być równie uciążliwa dla twojego kuzyna.

– Bene z ciocią płynął łodzią z wielkimi żaglami! I ciocia się bała burzy i Bene ją przytulał i mówił, że będzie dobrze. I statek skakał hop hop na falach. – Zachlupał łyżką w misce pełnej zupy.

– My przybyliśmy dorożką – wtrącił się Noah, odstawiając na bok pustą filiżankę po herbacie.

Nie był pewny czy wolno mu się odzywać i w pewnym sensie chciał ten sposób sprawdzić w czy ma do tego prawo. DeSallath nie zareagował, a Vissel uśmiechnęła się przyjaźnie, wycierając Benemu usta czarną serwetką.

– My też! – wampirek odsunął ręce krewnej i ponownie zaczął trajkotać. – Z portu jechaliśmy długo i byłem bardzo głodny, ale ciocia zabraniała mi gryźć woźnicę, bo nie miała rurki.

– Jeszcze byś się szarzycy nabawił, kły by ci wypadły albo byś oślepł – westchnęła brunetka.

– Szarzyca? – zainteresował się Augustus. – Skąd ta nazwa?

– Od koloru jaki pokrywa wówczas źrenicę i tęczówkę.

– U waszych ludzi występuje coś takiego? – Tłumacz uniósł brew.

– Niestety... U żywych nie wywołuje praktycznie żadnych objawów prócz zmiany koloru skóry i to też nie zawsze.

Bibliofil drgnął. Znał tę chorobę, a raczej jej błahą przyczynę. Wstrzymał się jednak z wyjaśnieniami. Nie wierzył, że tak znamienity ród jak Lisat nigdy nie słyszał o zatruciach srebrem.

– Natomiast u wampirów może prowadzić nawet do permanentnej śmierci. – Zielonooka spuściła wzrok. – Mój dziadek on... – Inni zgromadzeni demonstracyjnie się skrzywili, jakby wizja śmierci z tak błahego powodu jak choroba była dla nich nie do przyjęcia.

– Ciociu, nie płacz.

– Nie płaczę Bene. – Vissela pogładziła go po złotych włoskach. – Dojedz zupę, zaraz będzie drugie danie.

W istocie gdy tylko ostatnia miska stała się pusta, kelnerzy momentalnie zabrali naczynia, a na stole znalazły się tace z gorącą kaszanką oraz misy z gulaszem. Na Noaha również czekała pyszna, wołowa potrawka z soczewicą. Każdy nałożył sobie to co chciał, kieliszki także dość prędko zostały napełnione winem oraz osoczem, zwłaszcza po męskiej stronie stołu.

– Nie najmłodszej krwi użyliście do tej kaszanki – zauważył DeSallath, odkrawając złotymi sztućcami kolejny plaster kiełbasy.

– Och, nie przesadzaj. – Uśmiechnął się zadziornie Oren, wywijając widelcem, na którym znajdowała się połówka kasztanowego, ludzkiego oka. – Przy twojej aparycji wystarczającej, byś choć trochę odmłodniał, sześćdziesiąt lat to nie tak wiele.

Neherowi zrobiło się niedobrze.

Czy i ja skończę podobnie gdy się zestarzeję? – Chłopak zakrył usta i przez moment ciężko oddychał.

Augustus zacisnął szczęki, a potem przejechał dłonią po skroni. Tymczasem Nikit uśmiechnęła się złośliwie.

– Jeśli twojemu chłopaczkowi słabo, może też powinien spróbować – zaproponowała wiśniowowłosa, wyciągając w stronę Noaha półmisek. – Niech się przyzwyczaja.

– Nie. – Tłumacz zatrzymał ją w połowie drogi, a potem dolał szatynowi herbaty.

– Radzisz sobie? – szepnął, nachylając się nad jego kubkiem.

– Z trudem... – odparł młody.

– Trzymaj się. Chcą nas wyprowadzić z równowagi, tylko jeszcze nie wiem po co.

– Ciociu, nie smakuje mi. Bene woli gulasz. – Przypomniał o swoim istnieniu Bene, delikatnie pociągając za kwiecistą spódnicę Visseli.

– Oczywiście kochanie. – Brunetka zabrała jego porcję i zsunęła na talerz oburzonego Orena, po czym nałożyła szarookiemu niewielką ilość potrawki.

– To lepsze, pani kucharka się postarała – mruknął zadowolony wampirek, wąchając sos.

– Tylko się nie upaprz – ostrzegł chłodno Kohut.

– Dobrze wujku!

Augustus zmełł uśmiech. Niezmiernie bawiło go to jak reszta biesiadników zupełnie ignorowała biednego rudzielca i tylko ten młodziak jako tako go poważał. W pewnym sensie mieli z Kohutem sporo wspólnego, przygarnięty gnojek i wyrzutek. Duet niechcianych w rodzie osobliwości. Żaden jednak nie miał najmniejszego zamiaru zniżać się do poziomu drugiego, aby zawrzeć kruchy sojusz. Zerkali tylko na siebie poszukując słabości i popijając wzbogacone krwią wino.

Cóż uczta dobiegała końca, a jak na razie nie było nic całkiem świeżego do spożycia. Być może był to celowy zabieg mający zatkać pozostałych, aby nie domagali się dokładki, jednak nie dało się nie wyczuć pewnego napięcia w oczekiwaniu na główne danie. Gdy większość ułożyła sztućce równolegle na talerzu, organy przestały grać i Herest wstała.

– Dziękuję wam za cierpliwość. – Vissel drgnęła dziwnie, a jej źrenice rozszerzyły się, niemal całkowicie pochłaniając szmaragdowy pierścień tęczówki. – Już pora byśmy wznieśli toast. – Uśmiechnęła się mlecznowłosa. – Za rodzinę.

– Za spotkanie – mruknął Kohut.

– Za rodzinę – zawtórowała reszta, jedynie Augustus i Vissela milczeli wpatrując się wyczekująco w drzwi od kuchni.

Za chwilę na salę wyszedł młody lokaj z kryształowym kieliszkiem pełnym parującej jeszcze posoki, a za nim po kolei trzy kobiety w prostych, białych szatach i trzech mężczyzn. U jednego z nich o złocistych niczym kłosy pszenicy włosach zabłysł kuchenny nóż.

Vissela ruszyła pierwsza, ignorując zdumione spojrzenia pozostałych biesiadników i przepychając się między innymi niewolnymi. Złapała blondyna, który jeszcze trzy kroki i wbiłby nestorce ostrze w plecy.

Brunetka z gracją chwyciła go za rękę i złamała z głuchym trzaskiem. Chłop zawył z bólu, wypuszczając nóż, który z cichym brzękiem uderzył o dębową podłogę. Potem mężczyznę dorwał Kohut, capnął cwaniaczka za kark i pociągnął z całej siły do tyłu, a potem spojrzał głęboko w oczy. Blondyn oklapł jak porażony prądem. Cała akcja trwała ledwie uderzenie serca.

– Winszuję refleksu Visselo – pochwaliła Herest, po czym spojrzała z niesmakiem na napastnika oraz rudzielca i pokręciła z dezaprobatą głową.

– Dziękuję pani – skinęła jej zielonooka.

Tymczasem inni niewolnicy zajęli miejsca przy wampirach i uklękli, a lokaj postawił kieliszek przy Bene. Kohut zaś ostawił sobie blondyna, ignorując pytający wzrok Kamaela, obok którego z tępym wyrazem twarzy klęknęła jakaś kobieta w średnim wieku. Ostatnia do sali wkuśtykała brązowowłosa dziewczyna.

– O bogowie, Flora... – szepnął Noah, wpatrując się z przerażeniem w jej szklane oczy.

Stajenna mechanicznie okrążyła stół i stanęła z trudem obok Augustusa. Tłumacz nawet na nią nie spojrzał, z cichym zgrzytem jeździł dolnymi kłami po złotych. Był głodny młodej krwi, a dziewczyna pachniała wręcz oszałamiająco.

Miał dziką ochotę wychlać ją do ostatka, ale myśli Noaha były tak głośne, że nawet niespecjalnie zwracając na niego uwagę, słyszał każdą z nich. Oren uśmiechnął się złośliwie. Jego mimika aż pluła jadem. Ewidentnie bawiły go wypowiadane przez chłopca w głowie życzenia, prośby i groźby pod adresem swego mistrza.

Cholerny telepata – pomyślał tłumacz, usiłując skupić wzrok na siedzącej naprzeciw niego jasnowidzce.

– Wracając, życzę wszystkim smacznego – powtórzyła Herest.

Jak na komendę każdy z wampirów wyjął pozłacaną rurkę i wbił w szyje swojej ofiary. Jedynie Bene musiał sięgnąć po kieliszek, który momentalnie opróżnił. DeSallath spojrzał na podrdzewiałą igłę i skrzywił się, a potem bez dalszego namysłu wbił dziewczynie kły w ramię. Noah zamarł ze zgrozy, po obojczyku Flory pociekła maleńka stróżka krwi.

Pyszna i delikatna, a mimo to silna. Służyło jej życie na „wolnym wybiegu" – pomyślał czerwonooki, delektując się każdą nawet najmniejszą kroplą. Czuł wibrującą siłę jej młodzieńczej natury. Przy Noahu było inaczej, był w dużej mierze pogodzony ze swoim losem, w przeciwieństwie do pełnej marzeń Flory. Uczucie upojenia niemal go ogłuszyło. Zdołał jednak zatrzymać się i z trudem odsunąć od posiłku, wzbudzając niezadowolony pomruk Kohuta.

– Jak śmiesz!? – zasyczał rudzielec.

– Cóż za brak taktu – mruknął z udawanym ubolewaniem Oren.

Herest zmarszczyła brwi, a Nikit uśmiechnęła się triumfalnie. Augustus odchrząknął.

– Pani, nietaktem byłoby ze strony takiego banity jak ja osuszenie waszej stajennej i domaganie się kolejnych posiłków. Zakładam jednak, iż nie chcesz tracić kolejnych wyśmienitych sług na tak niegodną uwagi pijawkę, jaką jest moja persona. – DeSallath doskonale wiedział w jakie tony uderzyć, aby mimo wszystko wywinąć się z sytuacji i nie wyjść przy tym na jeszcze większego prostaka niż ten, za którego miała go reszta. – Poprawcie mnie więc jeśli się mylę, ale dziewczyna na czas tłumaczeń będzie moim jedynym zaopatrzeniem, prawda hrabio Kohut?

Złotooki spojrzał pytająco w stronę nestorki, a potem jakby z roztargnieniem przytaknął. Herest z uznaniem spojrzała na czarnowłosego wyrzutka i dokończyła swój posiłek. W jej ślady poszła reszta morderców.

Noah drżał i blady oglądał ten okrutny spektakl. Zachowując kamienną twarz staruszek, sięgnął pod stół i ostrożnie pogładził chłopca po kolanie, chcąc choćby w ten sposób spróbować dać mu jakieś mentalne wsparcie, wobec zaistniałej sytuacji. Z niespodziewaną pomocą nadszedł im najmłodszy z rodu Lisat.

– Noah chce zobaczyć pokój Bene? – spytał blondyn, podskakując na krześle. – Ciociu możemy? – Szarpnął kuzynkę za ramię, utrudniając jej dokończenie posiłku – Ciociuuuu...

Vissela oderwała się od rurki, a klęcząca przy niej służka upadła na twarz obok krzesła. Zielonooka westchnęła i wytarła usta.

– Jeśli Hrabia DeSallath pozwoli... – Momentalnie obok brunetki znaleźli się dwaj słudzy w wyświechtanych frakach i zabrali blade jak papier ciało.

– Pozwoli – skinął jej tłumacz.

– To chodź! – Bene w jednej chwili znalazł się obok dziewięciolatka, podskakując niczym kauczukowa piłeczka. – Pokażę ci moje klocki i koniki i... i żołnierzyki...i... i kredki!

– Bene, nie wolno wstawać przed Panią Herest, wracaj na miejsce – warknęła ostro jego opiekunka.

Nestorka rodu dopiła i pozwoliła, aby trupa zabrali lokaje, po czym zwróciła się do poddenerwowanej Visseli.

– Mogą iść, ja też już się zbieram, muszę odpocząć. – Nowy majordomus, pomógł jej z krzesłem i zabrał liska na ręce. – DeSallath, zapraszam jutro o dziesiątej do mojego gabinetu, omówimy szczegóły umowy – zwróciła się do tłumacza.

– Oczywiście – zapewnił złotozęby.

– Spokojnego wieczoru. – Mlecznowłosa skinęła głową pozostałym biesiadnikom, po czym opuściła salę, odprowadzana do wyjście czułym spojrzeniem złotych oczu Kohuta.

Gdy tylko jej beżowa spódnica zniknęła na schodach, atmosfera przy stole momentalnie się rozluźniła. Bene ponownie podbiegł do Noaha i złapał za rękę, po czym wyciągnął z jadalni. Vissel westchnęła cierpiętniczo i podążyła za chłopcami.

– Będzie bezpieczny – obiecała, mijając lekko stroskanego starca.

– Dziękuję – uśmiechnął się bibliofil.

Musiał się jeszcze uporać z jednym, małym, brązowowłosym problemem stękającym co jakiś czas z bólu.

– Weźcie ją na pokoje służby – poprosił Augustus jednego z lokai, którzy już mieli zająć się ofiarą Kamaela – i opatrzcie.

– Jak sobie życzysz jaśniepanie.

– Dobra, dosyć tego wykwintnego cyrku.– Uśmiechnął się zadziornie zarządca stajni. – Niech przyjdzie jakiś z whisky i może...

– Wódką – dodał ciężko Kohut.

– Chyba wszyscy mamy ochotę na coś mocniejszego. Nikit, pijesz? – Koniuszy rozparł się na krześle.

Wiśniowowłosa z ociąganiem pokiwała głową, zerkając na zacierającego dłonie Orena.

– Strasznie ostatnio nasza kuzynka skąpa, nie sądzisz Kam? – spytał wąsacz, rozpinając guzik pod szyją.

– Ta... – Zgrzytnął zębami szatyn, gładząc swoją kozią bródkę.

– Są problemy w rodzinie po ostatniej libacji z Backbowerami. Nie dziwota, że teraz musimy się trochę opanować. – Machnął ręką Kohut.

– Ale mogłaby się na tobie tak nie wyżywać – zauważył Augustus.

– W ogóle jakim cudem doszło do tego, że nie zahipnotyzowałeś tamtego gnoja? – zapytał Oren. – Miałeś prostą rzecz do zrobienia, co się do cholery stało?

– Bo ja wiem, z nikim wcześniej nie miałem tego problemu...

– Doprawdy – zaśmiał się DeSallath. – Facet był krótkowidzem, gdyby nie plecy dziewczyny przed nim wywaliłby się o próg. Widziałem z okna, że patrzyłeś na nich ze zbyt dużej odległości.

– Cudownie. – Przewrócił oczami rudzielec. – Czego się nie tknę to spartolę...

– Ej, mieliśmy pić na wesoło, a nie smutno – ofuknął ich Kamael. – Gdzie ci durnie z whisky!? – wrzasnął, wychylając się na krześle do służących. – A ty co siedzisz? Graj! – warknął do blondyny przy klawiszach. – Niech w końcu popłynie coś normalnego, a nie tylko te wysublimowane smęty – dodał, ponownie stawiając krzesło na wszystkich czterech nogach.

– Strasznie się rządzisz jak na chłoptasia od koni – zauważyła cierpko Nikit.

– Czyżbym wytrącił ci pałeczkę z dłoni, ups przepraszam – zacmokał koniuszy z udawanym żalem w głosie. – Ale najwyraźniej jako jedyny, poza naszą drogą Herest, umiem zarządzać tym grajdołkiem, by wszystko jakoś hulało.

– Miarkuj się dzieciaku! – Zezłościła się wiśniowowłosa.

– Pfff, jesteś ode mnie starsza raptem o rok i nie będziesz mi rozkazywała tak długo, jak długo nie jesteś nestorką – odgryzł się Kamael.

– Prostak – burknęła Lisatowa.

Na salę zostało wprowadzonych, a raczej wniesionych dwóch mężczyzn upojonych do nieprzytomności alkoholem. Lokaje zdjęli ze stołu kwiaty i położyli obu mężów na blacie. Jednemu powieszono na szyi drewnianą, poplamioną krwią tabliczkę z napisem „whisky", a drugiemu „wódka".

– Nareszcie, cały wieczór na to czekałem – ucieszył się Kamael, dobywając rurki.

Męska część towarzystwa w jednej chwili obległa pijaków. Tłumacz i koniuszy na raz dorwali się do gościa z whiskaczem, natomiast wąsacz z rudzielcem woleli coś ostrzejszego. Nikit dyskretnie poprosiła lokaja o kogoś z truskawkową nalewką i oparła się ze znudzeniem na ręku, patrząc jak tamci osuszają niewolnych.

– Zachowujecie się jak zwierzęta. – Pokręciła głową. – Szkoda, że Herest was teraz nie widzi. Nie wstyd wam się tak upadlać? Znaczy poza DeSallathem...

– Zupełnie – odparł z rozbrajającą szczerością koniuszy.

– Dobre, który rocznik? – zapytał Augustus, przełykając czerwoną ciecz.

– Czterdziesty szósty chyba, albo ósmy. – Brązowowłosy poskrobał się z frasunkiem po głowie.

– Tego czy zeszłego wieku?

– Obecnego – zapewnił go brodacz.

Gdy pierwsze procenty zaczęły działać, szatyn rozparł się wygodniej, kładąc oficerki na stole.

– To się nazywa uczta, a nie jakieś sztywne terefere – zamruczał Kamael.

– Któryś ma ognia? – zapytał Oren, nabijając fajkę.

– Coś się znajdzie. – Mrugnął mu Augustus.

– Idźcie zapalić na dworze – poprosił Kohut. – Wiecie, że Herest drażni zapach dymu.

– Ta, zapalone fajeczki ją drażnią, cygara, kominek... Jeszcze trochę i zacznie ją drażnić ciepła woda w wannie... – burknął Oren.

Oczy rudzielca zalśniły nieprzyjemnie.

– Po co te nerwy. Chcesz palić, wyjdź i tyle – wzruszył ramionami Augustus. – Poza tym ciężko się spiera zapach tytoniu z zasłon.

– Odezwał się obrońca służby – zakpiła Nikit.

– Odezwała się złośliwa flądra, co do mnie masz? – spytał, podając Orenowi pudełko zapałek przez stół. – Tak cię kłuje, że Herest wybrała na tłumacza znawcę, a nie jakiegoś żywego szczawika co to nie odróżnia run od pisma ludów Szazel?

– Nie twoja rzecz. W ogóle nie powinno cię tu być, banito jeden – syknęła złośnica.

Za Orenem trzasnęły drzwi.

– Ej, karę odbyłem! Z rady mnie wykopali ale to nie znaczy, że zostałem zupełnie wykreślony ze społeczności. Nadal jestem jedynym takim ekspertem w sprawach pism na całą cholerną Samater. – Odpalił się podpity tłumacz.

– Jesteś banitą i inwalidą. To wystarczające powody, by Herest wybrała kogokolwiek innego. – Przy dziewczynie stanął rosły lokaj i wyciągnął w jej stronę dłoń.

Wiśniowowłosa wbiła mu igłę w przedramię i pociągnęła solidny łyk.

 – Ty się tak z niepełnosprawnych nie naśmiewaj, ja bym nigdy nie udostępnił swojego rytuału nikomu choremu na głowę, aby mógł zostać wampirem, a tymczasem proszę – zawarczał poddenerwowany brunet. – Co się stało, że gardzący kalekami zrobili coś takiego i to jeszcze dziecku choremu na mongolizm*?

*Mongolizm - dawne określenie osoby z zespołem Downa

– To była głęboko zakrojona transakcja wiązana – wyjaśnił z godnością Kohut. – Herest wydała na to zgodę w zamian za wpływy na kontynencie.

– Och, nie wiedziałem, że wampiryzm od teraz można kupować – zarechotał DeSallath.

– Nie mniej, ktoś z was wie czemu przywieziono go tutaj, zamiast zostawić w pieruny na kontynencie? – zapytał zadziwiająco rzeczowo Kamael.

– Idris to wymusiła – ziewnął rudzielec, popijając kolejne parę łyków gościa z wódką.

– Następna wariatka – prychnęła Nikit.

– Ale też i wieszczka. Wszyscy pamiętamy, że pożar tamtej posiadłości to ona przewidziała ze cztery wiosny wcześniej – mruknął koniuszy. – Tyle dobrych wierzchowców się podusiło... – westchnął smutno.

– Czyli do tłumaczenia mam przepowiednie Szalonej Idris Lisat. Cudownie... – jęknął Augustus.

– Było to zostawić szczawikom szczerbatku – zakpiła złośnica.

– Jeszcze raz mnie tak nazwiesz... – Bibliofil spróbował wstać, ale zatoczył się i wrócił na krzesło.

– A jak straciłeś swoje kły? – zainteresował się Kohut.

– Już mówiłem na komisji, wybrałem niewłaściwą ofiarę. – Przewrócił oczami brunet.

– Ale, że co się stało? Trafiłeś na łowcę czy... – nie dokończył koniuszy.

– Miałeś szarzycę! Prawda!? – przerwała mu hrabina.

– Nie twój interes. – Głos DeSallatha w jednej chwili stwardniał, a sam tłumacz się najeżył niczym wściekły jeżozwierz.

Rudzielec aż się wzdrygnął. Nie spodziewał się takiej agresji ze strony podstarzałego rówieśnika.

– Ktoś tu nie mówi całej prawdy – zaszczebiotała wiśniowowłosa.

– Powtórzę wielkimi literami, bo najwyraźniej nie dotarło. Nie. Twój. Interes.

– Zostało coś dla mnie? – Do jadalni wrócił Oren, pachnąc ciężkim tytoniowym dymem.

Kohut szturchnął rurką w policzek faceta z whisky. Mężczyzna jęknął cierpiętniczo, a drugi czknął cicho.

– Coś tam jeszcze jest – zachichotał koniuszy.

– Cudownie, a już się bałem, że wychlaliście wszystko – odetchnął z ulgą Oren.

– Nie no, aż tak zachłanni to nie jesteśmy – uśmiechnął się DeSallath, biorąc parę łyków gościa z wódką. – Masz mój ogień? – zapytał, wyciągając rękę po zapałki.

Wąsacz pogrzebał w kieszeniach i z trudem wydobył nieco pogniecione pudełko, po czym przyssał się do wolnej ręki niewolnika z whisky.

– Szkoda, że nie mamy więcej ludzi, urządziłoby się jakiś turniej – westchnął Oren, widząc jak powoli z gościa uchodzi życie. – Szkoda, że się Haranowie z Volantami nawzajem wytłukli, u nich to dopiero były bankiety.

– Głupia była ta ich wojna, tyle z niej dobrego wyszło, że więcej terenu zyskały pozostałe rody – wtrącił Kamael, zezując w stronę nierodowego ale również obdarzonego opuszczonym terenem Augustusa.

– Ostatnio jak było picie na czas z Karwatami to udało mi się na raz wypić dwunastu – pochwalił się Kohut, a wiśniowowłosa parsknęła śmiechem.

– Nie bajaj. Wiesz, że wyczuwam kłamstwo na kilometr. – Nikit popisała się swoim darem, przyciągając sobie bliżej rękę lokaja.

– No dobra, może dziesięciu. – Przewrócił oczami rudzielec.

– Teraz ty się pochwal mądralo. – DeSallath wskazał na nią igłą, z której na obrus kapnęła pojedyncza, czerwona kropla.

– Ja nie brałam udziału, to zabawy dla prostaków. – Machnęła lekceważąco ręką wiśniowowłosa.

– Dzięki kuzynko – burknął urażony Oren. – Ja dałem radę siedmiu, ale to tylko dlatego, że wcześniejszych nie liczyłem. – Zakręcił brunatnego wąsa. – A ty gryzipiórku? Ilu ludzi dałbyś radę na raz wypić z tymi swoimi złotymi protezami?

– Ostatnio jak próbowałem to siedmiu i pół – rzekł odrobinę zmieszany bibliofil.

– A to pół to było dziecko? – szepnęła złośnica Orenowi do ucha.

– Ej, jestem szczerbaty, a nie głuchy – syknął Augustus.

– Z was to są jednak dzieciaki. – Pokręcił głową koniuszy. – Ja sobie bez problemu radziłem z dziewięcioma i pół. Nie zawsze dałem radę wypić na śmierć – przyznał, po czym dobił niewolnika z whisky.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro