Roz.6 cz.2 - Nieszczęścia chodzą nie tylko po ludziach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jego pan siedział w gabinecie i rozpakowywał przysłane do tłumaczenia księgi. W paczce otrzymał elfi grimuar, trzy powieści w tym dwie romantyczne i jedną kryminalną oraz mocno styrany życiem pamiętnik antarodzkiej archeolog pani Rendy Iszkier, traktujący o jej pierwszej wyprawie do wysp Szazel. W sam raz zbiór na trzy letnie miesiące.

Noah zamknął gabinet i ruszył na górę w stronę biblioteki. Przemierzył skrzypiące stopnie dębowych schodów i skręcił w lewo ku niepozornym drzwiom książkowej świątyni. Wewnątrz, podobnie jak w biurze krwiopijcy, na parapecie stała mosiężna figurka bogini wiedzy. Na podłodze leżał mały dywanik, a w rogu pomieszczenia znajdował się niewielki stoliczek z lekkim, giętym krzesłem, pod którym leżała zapomniana pułapka na szczury. Całą resztę powierzchni zajmowały poustawiane w coś na kształt labiryntu ogromne regały, wypełnione po brzegi najróżniejszymi woliumami. Tomy poukładano według nazwisk autorów oraz gatunku i języka w jakim zostały spisane. Przy jednym z mebli stała stara, składana drabina.

Neher nie znał jeszcze na tyle dobrze obcych dialektów, aby wybrać coś z literatury zagranicznej. Skupił się więc na części zawierającej wyspiarski Samath. Mógł oczywiście sięgnąć również po tomy Teryjskiego jednak odkąd Królestwo Gawrrant zostało podbite przez Henhira, przestał być on używany, a co za tym idzie powoli wyszedł z obiegu i chłopiec wątpił, by poradził sobie z nim bez wsparcia wampira. Nie chciał prosić go o pomoc. Pragnął sam dowiedzieć się do czego znaleziony w warowni kryształ służył i być może móc wykorzystać jego tajemniczą moc. W tym celu wyjął wszystkie książki zawierające w tytule cokolwiek związanego z minerałami oraz magią.

Po przejrzeniu pierwszego z regałów na podłodze szybko znalazło się aż osiem pozycji. Ucieszony zabrał tomy do stoliczka i zajął przeglądaniem spisów treści. Pierwsze cztery książki były związane wyłącznie z geologią i nie mówiły nic interesującego o wykorzystywaniu kryształów w magii. Nie był krasnoludem, aby je wydobywać i nie wiadomo jak się tym interesować. Odłożył je więc na swoje miejsce.

Kolejny tom był podręcznikiem do stosowania podstawowych praktyk czarownickich i czarodziejskich. Odłożył go na róg stoliczka i zabrał za pozostałe książki. Jedna z nich traktowała o kamieniach mocy oraz wykorzystywaniu wszelkiego rodzaju świętych symboli oraz odpowiednich skał. Ta pozycja również wylądowała na blacie. Ostatnim była jakaś pogryziona przez owady publikacja traktująca o zjawiskach astronomicznych i kumulowaniu mocy w kamieniach.

Wziął niepozorną książeczkę, siadł na krzesełku i zaczął czytać. Prędko okazało się, że każdy kryształ można naładować mocą odpowiedniego zjawiska, od burzy przez fazy księżyców i światła komet aż po trzęsienia ziemi. Każde zjawisko niosło inny poziom oraz rodzaj energii. Najbardziej neutralna była moc słońca i księżyca. Im bardziej niszczycielski żywioł, tym bardziej agresywną magię kumulował. Przy ładowaniu chodziło o to by kryształ był podatny na dane zjawisko. Pamiętając symbole wybite na miedzianej zawieszce od razu odrzucił promienie słoneczne.

Neher wyjął swoje znalezisko i pomyślał o naładowaniu go pełnią największego z księżyców czyli Lejzach, którego błękitne światło mocno rozświetlało mroki Samaterskich nocy cztery razy w roku. W rozdziale o księżycach wyczytał jednak, iż każdy z satelitów niósł ze sobą inną siłę. Lejzach promieniował energią spokoju umożlwiającą wyciszanie uczuć; Lamtas i Lykas bliźniacze księżyce dawały moc odbudowy i współpracy, działając w trakcie rytuału odrobinę podobnie jak zaprawa murarska. Następnymi były Lunach księżyc o delikatnej energii oczyszczającej świat co miesiąc swym osobliwym, białym światłem oraz Karakow. Czerwony księżyc zawierał najdłuższy opis, w którym odradzano używania jego magii podczas innych rytuałów niż te mające wyrządzić komuś krzywdę. Jego rubinowa pełnia, która raz na szesnaście miesięcy czyli raz do roku, miała powodować częstsze pojawianie się demonów oraz destabilizować pozostałe zaklęcia.

Po lekturze Neher prędko stwierdził, iż zamiast wystawiać kryształ na pełnię Lejzach położy go na parapecie w trakcie, gdy to tarcza Lunach świeciła najmocniej. Jeszcze tylko musiał sprawdzić na wiszącym w kuchni kalendarzu kiedy to miało nastąpić.

Zostawił książki na stoliczku i zszedł na dół. Minął gabinet Augustusa, po czym zajrzał do jadalni i prędko przeszedł do pomieszczenia z piecem. Podszedł do powieszonego w rogu spiżarni kalendarza i przekartkował.

Od ostatniej pełni upłynęło dwanaście dni, byli więc w połowie miesiąca. Miał całe dwa tygodnie, aby dowiedzieć się do czego kryształ służył nim zacznie go ładować. Wolał, żeby magiczny artefakt nagle nie spowodował jakiegoś wybuchu, albo nie dajcie bogowie pożaru.

Zawrócił do biblioteki i zajął czytaniem pozostałych tomów. Nie chciał zabierać książek do pokoju, bo hrabia mógłby zauważyć ich zniknięcie i zacząć zadawać pytania, na które Neherowi nie uśmiechało się odpowiadać.

༺❘🪶❘༻

Przez następne dwa tygodnie chłopiec systematycznie odwiedzał książkową świątynię o ile nie wybywał na jakieś wyprawy z Eze oraz gdy był pewny, że jego pan zajmował się tłumaczeniami w gabinecie.

Czas mijał szybko, znacznie prędzej, niż Noahowi się wydawało. Ledwie skończył czytać ostatni z tomów, a już następnego dnia miała nastąpić upragniona pełnia. Z tego co wyczytał wynikało, że kryształy kumulowały moc, którą można było potem spożytkować w trakcie zaklęcia, o ile było się czarodziejem lub rytuału jeśli miało się dostęp do praktyk czarownickich.

Neher nie wiedział czy był czarodziejem. Ich moce polegały na naginaniu rzeczywistości do swojej woli za pomocą wzmacniających właściwości kryształów. Czarownicy byli pozbawieni własnej mocy, którą mógłby wzmocnić kryształ dlatego musieli używać rytuałów i inkantacji. Książki tłumaczyły różnice między nimi na zasadzie osoby strzelającej z łuku i z kuszy.

Czarodziej brał swoją moc jako łuk oraz zaklęcie jako cięciwę, a także strzałę, którą była moc z kryształu i za pomocą własnej potęgi naciągał, a potem darł zasłonę rzeczywistości według własnego rozeznania. Zależnie od naciągnięcia cięciwy czyli użytego zaklęcia strzała mogła polecieć dalej lub bliżej, a i sam rodzaj mocy z kryształu nie był bez znaczenia.

Czarownik ze względu na brak łuku musiał posługiwać się narzędziem o powtarzalnej sile czyli rytuałem, który zawierał w sobie i moc i inkantację. Nie mógł jednak tak swobodnie wybierać siły rażenia rytuału jak mogli to czynić czarodzieje, a ponad to, aby go odprawić konieczne były składniki, których czarodziej w ogóle nie potrzebował.

Czarodziej może być jednocześnie czarownikiem, ale czarownik nie jest prawdziwym czarodziejem" – pisało w jednym z tomów. – „Rytuał nagina rzeczywistość, ale nie może nią tak swobodnie operować jak potrafi to moc czarodziejska, ponieważ, rytuał zwiększa szansę na wydarzenie się danej sytuacji, nawet jeśli jest ona w danych warunkach bardzo mało możliwa. Taka czynność zużywa jednak mniej mocy niż robi to czarodziej w trakcie czynienia swojej magii dlatego niekiedy czarodzieje posługują się rytuałami."

W innych zapisach znalazł informacje, że czarodziej nawet bez pomocy kryształów potrafi opierać się mocom innych nadnaturalnych istot w tym syren, bazyliszków, a nawet wampirów, lecz dopiero gdy osiągnie odpowiedni wiek, indywidualny dla każdego z nich.

Czy ja też jestem czarodziejem? – zastanowił się Neher, a potem przypomniał sobie co chciała mu zrobić Herest.

Umiał się oprzeć nestorce wielkiego rodu, czy potrafiłby to samo w stosunku do Augustusa lub Kohuta, gdyby ryży wampir zdecydował się zamienić go w lunatyka? Tego nie wiedział, ale zamierzał sprawdzić w najbliższym czasie.

Pragnął też spróbować rzucić jakieś mało szkodliwe zaklęcie testując swoją magiczną moc. Przejrzał więc ponownie książkę dla początkujących czarodziei. Najprostszymi zaklęciami były te związane z żywiołami czyli przelewanie wody ze szklanki do szklanki, rozpalanie ognia, przesuwanie kamieni oraz wywoływanie przeciągu.

Bez chwili namysłu sięgnął po pułapkę na szczury. Obejrzał ją dokładnie, przejechał palcami po zimnym drucie i małych plamkach zaschniętej krwi na deseczce, po czym delikatnie przesunął z jednego skraju stoliczka na drugi. Głęboko odetchnął. Musiał się skupić. Powtórzyć to co zrobiły palce, ale bez użycia rąk. Wyobraził sobie, że pułapka drga, a potem dźwięk ocierającego o siebie drewna oraz to jak niewielkie promyczki przytłumionego przez zasłony światła tańczą na zwojach małej sprężynki, gdy ta zmienia miejsce położenia. Przez chwilę miał wrażenie, że pułapka naprawdę się kawałeczek przesunęła. Jednak była to tylko iluzja, w rzeczywistości przedmiot nie drgnął nawet o milimetr.

Znów zajrzał do podręcznika jednak nie znalazł tam żadnych innych wskazówek prócz tego, aby do mocy dodać jakieś intensywne uczucie. Noah bardzo chciał by przedmiot się poruszył, ale najwyraźniej było to niewystarczające.

Może więc problem nie leżał w nim, a w przedmiocie. Położył przed sobą najmniejszą z książek, przekartkował, powąchał pożółkłe stronice i delikatnie odsunął. Oczami wyobraźni widział jak żółta okładka przesuwa się po ciemnym, orzechowym blacie. Niestety i tym razem przedmiot ani drgnął.

Chłopiec westchnął z irytacją i zerknął za okno. Zmierzchało. Zamknął książki, odłożył na półki i wyniósł się do swojego pokoju.

Nawet jeśli nie jestem czarodziejem, może będę mógł chociaż jakiś rytuał odprawić, gdy kryształ nabierze mocy – pomyślał, czując jak zaczyna dopadać go zmęczenie.

Zamknął drzwi do pokoju, zmienił dzienne ubranie na zwiewną, lnianą piżamkę, po czym wyjął spod łóżka swojego ołowianego rycerza i ostrożnie powiesił na nim kryształ. Spojrzał na zbrojnego z zadowoleniem, a następnie postawił na parapecie. Ziewnął, wtarabanił się na łóżko, po czym zwinął w kłębek, przytulając ukochaną szmaciankę.

Wojownik z otwartą przyłbicą patrzył pustym, metalowym wzrokiem w stronę szyby, a przewieszony przez rękojeść jego miecza kryształ wyglądał niczym najcenniejszy skarb, odbijając w swoich kanciastych brzegach nadciągający masyw ciemnych, burzowych chmur.

༺❘🪶❘༻

Noah biegł ze swoimi braćmi po skąpanej w słońcu łące. Uśmiechał się. Był szczęśliwy mogąc ich znów widzieć. Blondwłose postacie trzymały go za ręce i uśmiechały się. Szli do domu, choć chata matki nie znajdowała się przy pastwiskach tylko bliżej obory najbogatszego we wsi gospodarza, ale to nie miało znaczenia. Zajrzeli do budynku z czerwonej cegły, ale zamiast świń w drewnianym wagonie zobaczyli, a raczej Noah już sam zobaczył, przywiązywane do krat dzieci, płaczące z głodu i bólu.

Sen chłopca skakał, podrzucając mu co chwila kolejne zlane ze sobą wspomnienia. Pyski demonicznych handlarzy z rogami, o kocich nogach i lwich ogonach. Obok krat przechadzali się kupujący. Głusi na płacze i wołania innych porwanych maluchów.

Nagle wśród tłumu Neher dostrzegł znajomą sylwetkę mistrza. Już miał do niego zawołać, gdy biała jak kreda dłoń należąca do Nikit złapała go za włosy, pociągając boleśnie.

– Nikt ci nie pomoże! Nawet ten twój wyliniały staruch – zachichotała i puściła go, a spod jej spódnicy wyszło dwóch chłopaków.

– Paczcie, ma pietra! – Usłyszał szyderczy śmiech Pity. – Cykor!

– Niewolnik! Ha ha ha – Tio wtórował młodszemu bratu.

– Nie warto było go brać, jest bezwartościowy – prychnął, stojący nieopodal wielki, rogaty demon z zarośniętą mordą. – Trzeba go przerobić na worek. – Noah usłyszał trzask drzwi i zobaczył wyciągniętą ku niemu straszliwą, łapę zakończoną grubymi, czarnymi pazurami. – No chodź tu ptaszku! – nakazał potwór, szczerząc ostre kły w obrzydliwym uśmiechu.

– NIE! – Moc wyprysnęła z pomiędzy palców chłopca niczym uderzenie wiatru.

W tym momencie huk gromu przeszył powietrze, a trupio – białe światło zalało pokój, zamieniając twarz koszmarnej zjawy, w poczciwe lico ołowianego strażnika, obracając go o kilka stopni w bok.

Kryształ zakołysał się niebezpiecznie, ale nie spadł, jednak Noah zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Zamiast tego zerwał się na równe nogi, złapał za pościel i wybiegł z pokoju.

– Mistrzu!

༺❘🪶❘༻

Burza szalała w dolinie, łamała młode drzewa i ciskała gromami. Ogromne krople deszczu uderzały z furią w blaszany dach, wydając przeraźliwą symfonię stuknięć.

– Bogowie, za co mnie karzecie? – jęknął niezadowolony Augustus. – Nie da się spać w takich warunkach – zakrył głowę kołdrą.

Nagle drzwi do jego pokoju zaskrzypiały przeciągle, a wiszący nad gzymsem kryształ świetlny zamrugał słabo, wydobywając z zupełnej ciemności małą, wystraszoną sylwetkę.

Jeszcze tego brakowało, przeciąg... – pomyślał bibliofil, wyglądając ze złością w stronę wejścia.

Zobaczył tam jednak przerażonego Noaha.

– Co jest? – warknął nieco bardziej szorstko niż zamierzał, przecierając zmęczone, rubinowe oczy.

– Boję się – zasiąpił nosem chłopczyk.

Wampir spojrzał na niego bystrzej.

– I co powinienem z tym zrobić? – spytał zdezorientowany staruszek.

– Mogę dziś leżeć tutaj? Miałem zły sen. Nie chcę spać sam... – wyznał, zamykając za sobą drzwi i schodząc ostrożnie w stronę położonej na podmurówce trumny.

Krwiopijca zdębiał zupełnie.

– Będzie ci zimno – zastrzegł, widząc jak chłopak w raz z kołdrą i poduszką wtarabania się do piwnicy.

– Trudno. – Noah wrzucił swoją pościel do trumny, po czym sam wraz z przytulanką położył się obok zdumionego wampira.

Neherowi zupełnie nie przeszkadzały kiepskie warunki. Potrzebował zapewnienia, że jest bezpieczny i zaopiekowany, i że żaden inny demon się do niego nie zbliży.

Cienki materacyk wyściełający dębową skrzynię okazał się nadzwyczaj wygodny. Dzieciak szybko zwinął się w kulkę, wgniatając biednego krwiopijcę w ścianę. Arystokrata jednak nie protestował, przejrzał myśli chłopca i powstrzymał się od dodatkowych pytań.

– Przepraszam, że ci przeszkadzam – szepnął po chwili ciszy maluch. – Ja po prostu...

– Rozumiem, wszystko w porządku – mruknął zmęczonym tonem szlachcic, który w normalnych okolicznościach nie pozwoliłby leżeć obok siebie żadnemu z podwładnych, nawet gdyby tamtego miały osaczyć same wygłodniałe, nocne zmory. – Nie jesteś już sam – szepnął, delikatnie przytulając się do nadal drżącego ciałka. – Śpij – poprosił, przymykając ciężkie wieko. – Pogadamy o tym jutro...

– D-dziękuję...

༺❘🪶❘༻

Poranek przyniósł ciszę oraz zapach starej cegły. Neher otworzył zaspane oczy i lekko się przestraszył, widząc cienką pręgę słabego światła wyzierającą zza zabitego krzywymi dechami okna. Hrabia jeszcze spał, a jego ogrzana dziecięcym ciałem dłoń nadal spoczywała na ramieniu chłopca. Niewolny ostrożnie zsunął ją z siebie i wstał najciszej jak umiał, po czym wyniósł się z piwniczki. Chciał czym prędzej sprawdzić czy kryształ nałapał mocy. Wszedł na górę po starych, kamiennych stopniach i znalazł się w przedpokoju. Momentalnie odnalazł drzwi do swojej sypialni i z bijącym sercem otworzył. Rycerz stał na krawędzi parapetu twarzą do łóżka, mimo, że chłopiec ustawił go w stronę okna.

Jakim cudem się obróciłeś? – pomyślał, biorąc figurkę w dłoń i zdejmując z rękojeści miecza zawieszkę z kryształem.

Odłożył ołowianego wojaka na parapet i przyjrzał kamieniowi. Wewnątrz minerału coś się delikatnie poruszało, trochę jak uwięziony pod szklanką dym.

Ciekawe czy teraz magia zadziała. – Uśmiechnął się chytrze i skierował rękę w stronę rycerza. – Obróć się – nakazał w myślach rycerzowi, a metalowa figurka momentalnie zmieniła położenie, odsuwając na drugi koniec marmurowego parapetu i robiąc przy tym niezgrabny piruet.

– Działa! – pisnął zachwycony dzieciak. – A jeśli trochę potrenuję może będę umiał coś więcej...

🙡🪶🪶🪶🙣

Samater, Księstwo Ferrent – Jesień 3789r.

Las szumiał cicho, z drzew zlatywały rude liście, a pod nogami chrzęściły opadłe igły pojedynczych modrzewi. Ciepły, jesienny wiatr delikatnie rozgarniał czupryny piątki grzybiarzy przemierzających sędziwy las.

– O pacz! Prawdziwek! – zawołał radośnie Eze, podbiegając do brązowego kapelusza ukrytego wśród mchu.

– Nooo i to jaki wielki! – ucieszył się Noah zaglądając przyjacielowi przez ramię.

– Rozejrzyj się porządnie, może niedaleko jest więcej – rzekła Adana, kołysząc córeczkę w ramionach.

– Dobrze mamo! – odkrzyknął rudy.

– Nie ma co się spieszyć – mruknął Balszoj, rozgarniając butem zwiędłe, dębowe liście.

– Patrz! Tu są jeszcze dwa! – Neher wyjął kozik i ściął kolejne kapelusze, po czym wrzucił do swojego koszyczka.

– Jiiiii! – zapiszczała mała Belinka, wskazując rączką na umykające w krzaki zające.

– Ha! Taka mała, a już poluje – zachichotał syn myśliwego.

– Wdała się w tatusia. – Uśmiechnął się pod wąsem Balszoj.

– Właśnie, tate kiedy zabierzesz mnie w końcu na polowanie? – zapytał Ezeaw.

Wąsacz spojrzał pytająco na żonę ale nie usłyszawszy wyraźnego sprzeciwu, poprawił dubeltówkę i uśmiechnął szeroko.

– Choćby pojutrze – odparł mężczyzna, widząc w źrenicach syna iskierki dzikiej radości.

– Czemu nie jutro? – zaciekawił się Neher.

– Bo jutro jest ceremonia patronatu. Syn kowala, Horst, wybierze sobie opiekuńcze bóstwo, jako że zaczyna szesnasty rok życia. Jego ojciec, a mój przyjaciel, zaprosił nas na biesiadę – wyjaśnił ze spokojem myśliwy.

– Tato, a Noaha też byś zabrał na polowanie? – spytał z nadzieją jedenastolatek.

– Jeśli będzie chciał i jego opiekun pozwoli to w sumie czemu nie... – stwierdziła głowa rodziny, poprawiając płaszcz.

– Co o tym sądzisz? Chcesz iść ze mną i tatą na polowanie? – spytał Eze, patrząc przyjacielowi prosto w oczy.

– Chętnie, nigdy nie byłem na łowach, tylko nie wiem czy mistrz się zgodzi. – Szatyn spuścił wzrok na żółte liście zaściełające zarośniętą, leśną ścieżkę.

– To zapytaj go dzisiaj jak wrócisz.

– A gdzie będziemy polować? – zapytał Neher, mając pewność, że bez tej informacji wampir nie pozwoli mu opuścić rezydencji.

– W porzuconym sadzie. To niedaleko rzeki, w połowie drogi między nią, a warownią czerwonych – odparł Balszoj, sięgając po skrytego między korzeniami, ogromnego borowika. – Na początek zapolujemy z łuku na coś łatwego... bażanta, albo zająca ewentualnie sarnę jak się trafi. Jeśli twój mistrz się zgodzi ubierz się w coś nierzucającego w oczy, zielonego albo brązowego i najlepiej takiego co może się ubrudzić. Ja naszykuję sprzęt i zobaczylibyśmy się o godzinie szóstej przy moście.

༺❘🪶❘༻

Popołudnie było chłodne i wietrzyste. Podmuchy uderzały w drżące od zimna szyby, dzwoniąc drobnymi kroplami deszczu. Neher zamiatał przedpokój, gdy jego mistrz raczył w końcu opuścić piwnicę i uwalić się na fotelu z jakąś nowo zdobytą książką oraz filiżanką krwawnika. Przez pewien czas obaj słuchali spokojnej symfonii deszczowego dnia, dopóty chłopiec nie zebrał się na odwagę, aby pozadręczać swego pana pytaniami.

– Mistrzu – zaczął Noah, odrywając wampira od lektury.

– Co tam? – spytał niechętnie demon, zakładając czytane miejsce palcem.

– O co chodzi z ceremonią patronatu?

Wampir zwilżył gardło naparem.

– Cóż, każdy człowiek w wieku szesnastu lat wybiera swoje bóstwo opiekuńcze, to które go przyzywa – odparł ze spokojem starzec. – Mojego brata przyzwała bogini wody Weszala, pragnął zostać marynarzem. Moja siostra była utalentowaną malarką i obrała sobie za patronkę Tetaramach, moja matka zaś...

– A ty? – przerwał mu chłopiec. – Kogo ty wybrałeś mistrzu? Gończiego?

– Myślisz tak ponieważ jestem demonem? – westchnął z politowaniem bibliofil. – Nie, nie byłem tak odważny jak mój dziadek. – Pokręcił głową tłumacz. – Powierzyłem się pod opiekę Wanarel uznając, że potęga wiedzy jest mi najbliższa – uśmiechnął się na wspomnienie wspaniałej ceremonii, podczas której zapalił specjalną świecę i został pod ołtarzem pilnować jej całą noc.

Gdyby płomień z jakiegoś powodu zgasł oznaczało to, że bóstwo nie przyjęło proszącego pod swój patronat. Jego świeca płonęła długo i jasno aż do porannych zórz, gdy zjawił się kapłan by pogratulować mu udanej ceremonii.

– Pod czyi patronat oddasz mnie, gdy skończę szesnaście lat? – spytał, lekko szurając butem po podłodze i kręcąc małe kółeczka.

– A które bóstwo wydaje ci się najbliższe? – Wampir wbił swe czerwone jak owoce żurawiny ślepia w młodziutką twarzyczkę Nehera.

– Myślałem, że nie pozwolisz mi wybrać. – Chłopiec przejechał palcami po chłodnej powierzchni rubinowego kamienia zwisającego mu z szyi.

– To, że twój los jest w moich rękach, wcale nie znaczy, iż będę decydował o wszystkim. – Uśmiechnął się prezentując braki w uzębieniu. – A więc, moja mała baryłko, jakiemu bóstwu chciałbyś się oddać pod opiekę?

– Brałem pod uwagę Tetaramch, ale nie wiem czy moje malunki są coś warte, choć bardzo lubię rysować. Wanarel też jest bardzo ciekawa, ale coś mnie ciągnie do Manari.

– Bogini magii powiadasz – zacmokał tłumacz – interesujące.

– Uważasz mistrzu, że to zła decyzja? – spytał lekko przestraszonym tonem, prawie upuszczając miotłę.

– Nic podobnego. Wybór jak każdy inny, a nuż okaże się, że masz smykałkę w tym zakresie. – Uśmiechnął się podstępnie demon.

Noah przygryzł policzek. Miał nadzieję, że wampir jeszcze nic nie wie o jego krysztale. Musiał prędko zmienić temat.

– Mistrzu... a-a jak to jest... odebrać komuś życie? – zapytał, wracając do zamiatania przedpokoju.

– Po co ci taka wiedza? – wampir zmierzył go ostrym spojrzeniem, wychylając się z fotela.

– Pytam z czystej ciekawości – odparł niewinnie jedenastolatek, wymiatając pył spod wieszaka. – Pan Kamael mówił, że każdy kiedyś musi się tego nauczyć. Wtedy myślałem, że mówi tak ponieważ był w wojsku – chłopak zaczął przestawiać buty, aby pozbyć się piachu spod podeszw – ale potem zrozumiałem, iż nie chodziło mu o ludzi, tylko o to, iż każdy jest drapieżnikiem i je mięso.

Wampir spojrzał na niego bystrzej. Chłopiec nie powinien pamiętać Lisata, ani niczego co mówił, przecież Herest odebrała mu wspomnienia. Chyba, że dzieciak jest... – potrząsnął głową, odpychając cisnące mu się na usta słowo „czarodziej".

Może się przesłyszałem, a może Herest jednak łaskawie nie zabrała mu wszystkich wspomnień?

– Cóż... – rzekł z roztargnieniem. – Zwykle zwierzęta zabija się przez uderzenie lub odcięcie głowy, ewentualnie postrzał. Chodzi o to, by stworzenie jak najkrócej cierpiało. Szybka śmierć, to dobra śmierć. Bogowie zabraniają czynienia niepotrzebnego... nadmiernego cierpienia.

– Nie chodziło mi o to jak się to robi, ale w jaki sposób się potem człowiek czuje? – Chłopak znów przestał zamiatać i wbił zaciekawione spojrzenie w rozmówcę.

– Jeśli jest się na polowaniu i zabijesz dzika, jelenia czy łosia, czujesz dumę, iż tak ogromne zwierzę ci uległo. – Wzruszył ramionami tłumacz, sięgając po filiżankę krwawnika. – Cieszysz się, że dzięki sprytowi i zdobyczom techniki byłeś w stanie je powalić. Przy świniobiciu nie czuje się praktycznie nic, nieprzyjemny jest tylko dźwięk jaki zwierzę wydaje ranione przez rzeźnika.

– A w wypadku ludzi?

Drapieżnik przez chwilę jeździł językiem po wewnętrznej części uzębienia.

– Za pierwszymi razami bywa duma, bo polowanie się powiodło. Następnie wchodzi obrzydzenie do samego siebie – wampir oblizał miejsca po kłach – i palący strach. Myślisz, że zaraz ktoś cię nakryje i zostaniesz nadziany na widły. Jednak w chwili zabijania czujesz tylko jak wali serce. – Starzec zastukał kilka razy pięścią w swoją klatkę piersiową. – Twoje i ofiary...

– A potem? – Chłopak zupełnie zapomniał o zamiataniu.

– Potem jest tak samo jak przy świniobiciu. Tracisz emocje i interesuje cię tylko to by twoja ofiara nie krzyczała. Traktujesz to zimno jak nakręcanie zegara. Znacznie trudniej jest, gdy nie chcesz zabić, choć twoje ciało jest przyzwyczajone właśnie do tego. – Staruszek przygryzł dolną wargę, zawieszając wzrok na szyi chłopca.

– Mówisz teraz o mnie? – Neher instynktownie ścisnął mocniej trzonek miotły.

– Tak – odrzekł demon z rozbrajającą szczerością. – To trudne, lecz na swój sposób przyjemne wiedzieć, że mogę pić nie robiąc ci większej krzywdy. – Drapieżnik uśmiechnął się przyjaźnie. – Lubię twoją obecność – zamruczał jak wielki, dziki kot.

– Ale lubisz też zabijać – zauważył z wyrzutem szatyn.

– Jedno drugiego nie wyklucza. – Tłumacz machnął lekceważąco ręką. – Mogę czuć przyjemność z mordowania, ale mogę ją też czuć po prostu siedząc i rozmawiając z moją ofiarą przy kominku. – Słysząc swoje własne słowa pomyślał, że to trochę śmieszne, choć Noah nie wyglądał na rozbawionego. – Och... Nie chciałem cię wystraszyć. Po prostu... chyba nigdy szczerze nie rozmawiałem o tym z żadnym człowiekiem odkąd...

– Jesteś wampirem – dokończył za niego chłopiec, aczkolwiek krwiopijca miał raczej na myśli kobietę ze spalonego portrecika.

– Ale mam nadzieję, że swoim zachowaniem dowiodłem, iż nie musisz się mnie tak strasznie bać. Choć bardzo chciałbym, abyś nie bał się mnie w ogóle. – Wzrok tłumacza prześlizgnął się po napiętych mięśniach ramion i nóg chłopca, gotowych w każdej chwili zmusić ciało do natychmiastowej ucieczki.

– Nie boję się – skłamał – tylko... czuje się odrobinę niepewnie, gdy z takim chłodem mówisz o zabijaniu. Ale... – zaczął z wahaniem jedenastolatek – to chyba po prostu wasza przypadłość. – Uśmiechnął się niepewnie.

Teraz Augustus miał pewność, że nastolatek pamięta całą wizytę na dworze rodowych, a skoro tak, to ma przed sobą równowartość swojej rezydencji i połowy terenu. Gdyby go sprzedał, mógłby pozbyć się niemal wszystkich swoich finansowych zobowiązań. Znów być wolny od długów... i znów być zupełnie sam...

Zgrzytnął zębami.

– Więc czemu pytasz mnie o zabijanie? – Oczywiście wampir zdawał sobie sprawę, że aby uzyskać odpowiedź może po prostu przeszukać myśli chłopca, chciał jednak dowiedzieć się tego z jego ust.

Może dzieciak już wiedział o swojej mocy i planował go zabić? – Poczuł jak mimowolnie spina się na całym ciele.

– Nooo... – zaczął z ociąganiem niewolny – Eze i jego ojciec chcą mnie wziąć na polowanie – wypalił w reszcie szatyn. – Będziemy bardzo ostrożni! – dodał pośpiesznie, widząc niezbyt przychylny wyraz twarzy szlachcica.

Dzięki bogom – pomyślał tłumacz – nie kłamiesz. – Delikatny uśmiech prześlizgnął się po wargach krwiopijcy.

– Gdzie? – Hrabia odłożył trzymaną na kolanach książkę.

– Do starego sadu przy rzece.

– To nie idziecie polować tylko kłusować – stwierdził arystokrata, lekko krzywiąc wargi. – Karrakal nie karze za strzelanie do zwierzaków z sąsiednich księstw. Chyba, że jego ojciec ma glejt.

– Nie wiem. – Pokręcił głową chłopiec. – Ale nie doniesiesz na niego, prawda!?

– Nie mam wsi, sam nie bardzo umiem i mam siłę za zwierzakami ganiać. Niech na razie poluje, nic mi do tego. A co zamierzacie łowić? – DeSallath wstał i podszedł do płaszcza by wydobyć ukrytą w nim sakiewkę.

– Bażanty i chyba zające. – Neher zmiótł śmieci w zgrabną kupkę.

– Dobrze, to nic niebezpiecznego. Jeśli ci pozwolą wziąć jakieś mięso... – sięgnął do kieszeni i wydobył mieszek, po czym wysupłał z niego trzy złote monety – zapłać. – Wyciągnął dłoń w stronę dziecka. – Nie patrz tak na mnie, już kiedyś mówiłem, że brakuje mi różnorodności i chętnie skosztuję czegoś innego niż ty czy szczur. – Widząc konsternację malującą się na twarzy malucha dodał prędko. – Nie obraź się, ale twój smak też jest daleki od idealnego. – Westchnął na wspomnienie młodej Flory z rezydencji Lisatów. – Weź, podziękuj i zapłać. Mam nadzieję, że wrócisz z tego wypadu przed kolacją, wczoraj udało mi się na targu zgarnąć dla ciebie trochę cielęcych parówek z cebulką.

༺❘🪶❘༻

Na dworze było jeszcze zupełnie ciemno, gdy Augustus odprowadzał chłopca na spotkanie z Balszojem. Otaczała ich delikatna zasłona porannej mgły, kiedy przemykali między drzewami, by dotrzeć do wyłożonego nierównym brukiem traktu. Pojedyncza, zardzewiała latarenka wydobywała z półmroku sterty żółtych liści i opadłych gałązek. Wampir ziewnął cicho.

– Nie musiałeś mnie odprowadzać – mruknął Neher, poprawiając kurtkę.

– Bez przesady, poza tym i tak miałem ochotę na spacer, póty nie ma słońca.

Noah był pewny, że drapieżnik kłamie, jednak cieszyła go obecność arystokraty. Czuł się przy nim bezpiecznie, ale na wszelki wypadek wolał wziąć ze sobą kryształ, w razie gdyby z Eze napotkali niedźwiedzia albo innego równie niebezpiecznego mieszkańca kniei.

– Uważaj na siebie, gdy tam będziecie – poprosił hrabia po dłuższej chwili marszu.

– Nie martw się mistrzu, widzieliśmy kilka lat temu Leszego, więc myślę, że raczej nie ma w okolicy straszniejszego demona niż ty – zachichotał mały czarodziej, spoglądając na blade lico opiekuna.

– Masz szczęście będąc wychowankiem wampira, w takim towarzystwie nic ci nie straszne, baryłko – odparł rozbawionym tonem krwiopijca.

A kto wie, może kiedyś będziesz kimś więcej niż tylko wychowankiem? Może zechcesz dołączyć do mnie na krwawej ścieżce wieczności – pomyślał hrabia, zerkając na chłopca spod przyciemnianych szkieł. – I nie byłbym już sam, zacząłbym mieć rodzinę jak Sukkur... Własny ród! – zacisnął szczęki, czując gdzieś w niebijącym sercu, że to raczej nie będzie miało miejsca, że nie powinien nawet marzyć o takim rozwiązaniu i aż zapiekły go oczy.

Przed nimi zamajaczył obrys mostka i dobrze znane końskie czaszki, przy których czekał już na Noaha Balszoj z synem.

– Dzień dobry – myśliwy zdjął czapkę i skinął szlachcicowi głową.

– Dobry – burknął Augustus, po czym spojrzał na Noaha. – Owocnych łowów – rzucił, po czym bez słowa pożegnania dla reszty odmaszerował w ciemność.

– Dziwny jegomość. – Pokręcił głową Balszoj, poprawiając przypiętą do paska kuszę.

– Bardzo – przytaknął ojcu Eze.

– To ruszamy? – zapytał Neher, rozglądając się niepewnie po pniach rosnących dookoła wierzb.

– Tak, weź to – powiedział rudy, podając przyjacielowi łuk oraz kołczan zawierający pęczek około dziesięciu leszczynowych strzał.

༺❘🪶❘༻

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro