1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mutant ten błękitny od dłoni zmieniać się zaczął powoli. Skóra koloru innego z wolna nabierała bladego, ludzkiego i tak powszedniego. Runy znikały i przed Starkiem stał po chwili...
- Loki? – Wydusił geniusz niedowierzając temu co miał przed oczami. Potrzebował potwierdzenia. Wiedział już co prawda że nie śni – w śnie by się przecież nie oparzył, a zrobił to przed chwilą w kuchni – lecz mógł zawsze... Mieć zwidy? To w każdym razie wydawało mu się bardziej prawdopodobne niż podobna wizyta bożka. – Jarvis?
- Tak, to pan Loki Laufeyson, sir. Czy mam wezwać Avengers? – Spytał usłużnie A.I. i jego twórca mógł przysiąc, że brzmiał on na zaniepokojonego.
- Nie Jarvis. Jeszcze nie. – Szepnął po chwili Tony, nim zdołał się całkiem opanować i na jego twarz ponownie wkradł się zawadiacki uśmiech. – Usuwaj na bieżąco nagrania z monitoringu z naszymi gośćmi, chyba że jakieś wyda ci się podejrzane. My sobie.. mój podwójny Jelonku musimy coś wyjaśnić. Wracaj na łóżko i ubierz się w coś w końcu. Nie chcę cię tu w plamy.

- Skoro widzieć nie chcesz, to i wypuść. Nim powiesz słowo za dużo... I pewna cierpliwość się skończy. – Wychrypiałem, a dłonią synka... za swe plecy z ostrożnością schowałem. Nie było miejsca na to, by cofnąć, czy rozkazu wysłuchać. Mały do tego już przyzwyczajony... Widział... nie raz w kajdanach, celi, ale wie, też że... nigdy nie skrzywdzę i skrzywdzić go nie pozwolę. Musiałem grać, tak by Stark tańczyć zaczął. Jest, jedno pewne, wygrać muszę...
- Wiesz, że nie wygrasz. Twoje zabawki? Żałosne, jak jeszcze nigdy dotąd. Nie wszczynaj tej bitwy, dla się... Dla Pepper.  Ona nie musi brać udziału... – Szepnąłem, cofając się w tył, tak by... Stark nie zauważył go tylko. Okno szansą wielką.

- Spokojnie Śnieżynko. – Zaczął Stark postępując kilka kroków do przodu aby postawić tacę na szafce i zaraz podnieść obie dłonie do góry w jak najbardziej pokojowym geście. – Miałem na myśli tylko to, że mógłbyś się lepiej ubrać, choć mi tam nie przeszkadza że stoisz przede mną pół nagi. I nie strasz mnie tak bo... Uch. Może ci uwierzę? Naprawdę... Bóg kłamstw powinien chyba umieć kłamać nie sądzisz? Ale nie ważne. Nie powinieneś się w każdym razie przejmować Peper Psotniku. Nie jesteśmy parą, a sądząc po tym w jakim stanie tu przyszedłeś i że nie masz swojej  magii... Przychodzić do wroga po pomoc? Naprawdę Jelonku? Jeśli ktoś tu jest żałosny to nie jestem to ja. A teraz siadajcie na łóżku.

Żałosny? Miał rację, ale... Co by miałem zrobić? Dziecko to małe nie wytrzyma chłodu... a teraz? Vali się bał, zaś rączki z lekka wyciągnął by podnieść. Tak... też się wedle jego woli stało, bo i wtulił się ufnie. Nie winno się toczyć... to rytmem takim, że zasady dyktuje... Acz ten jeden raz usłuchałem. Na łożu, z głową spuszczoną. To dla Valiego przykład? Z głodu, zimna i wyczerpania umrzeć? Inni by zabili bez wahania... To prawda, jestem żałośny, bo myślałem że ten człowiek ma chociaż sumienie. Jak bardzo mogłem się pomylić? Zieleń oczu wygasła, a zakaszlnąłem unosząc się tym zjawiskiem.
- Jesteś nikim Stark... Nikim.

- Tak, tak Jelonku. – Przytaknął Tony samemu biorąc ze stolika tacę i kładąc ją na łóżku, nim usiadł po przeciwnej jej stronie. On nie miał ochoty na kawę, za to nie pogardził by whisky, czy jakimkolwiek silniejszym alkoholem, ale na razie chyba musiał zachować trzeźwość.  Lokiemu jednak z pewnością przyda się coś ciepłego do picia, jego synowi także.
- Nie jesteś chyba chory, co? Ja nie umiem leczyć bogów, a chyba nie chcemy żeby pirat ze swoimi ludźmi zwalili nam się na głowę, prawdę? I właśnie dlatego żeby tak się nie stało... opowiesz mi teraz grzecznie co się tak właściwie stało że wpraszasz mi się do wierzy wyglądając niemal jak zombie i nawet nie raczysz mi powiedzieć że ty to ty? A tak poza tym... To nie miałeś być czasem w Asgardzie?

Milczałem przez chwilę która przedłużała się, to i... podając synowi ciepłą... Gęstą ciecz, a w zapachu miłą skrzywiłem się na wydźwięk rzuconych w tę stronę słów... Brunet miał nade mną pewną przewagę i co pewne, nie dam mu tej że satysfakcji... Malec ciągle pił spokojnie, powoli ale też znów zbyt... dużo nie mógł przeto... Odstawiłem od warg miękkich szklankę niedużą. Widok tako małego, grymasu, pomruku sprawił, że to serce drgnęło, a pyszczek z wąsem ciemnym, od zabarwionego... mleczka. To był mój Vali, synek, cichy i pokorny, dzielny i oddany jak i wilczek... Kochał, szanował, acz akceptował... Wszystkie te niewybaczalne wady. Uparcie milczałem, nawet nie patrząc na strażnika. Nic od niego nie chcę... Dałem do zrozumienia.

- Uroczo. – Mruknął wynalazca przecierając zmęczone oczy. Potrzebował kawy i whisky. A najlepiej obu na raz i w dużych ilościach. Bo to co właśnie robił wobec Lokiego, co zamierzał zrobić... nawet jak na niego było skrajnie nieodpowiedzialne i... zapewniało pewną rozrywkę. Poza tym jakoś nie umiał ich ani wypędzić, ani wydać T.A.R.C.Z.Y., czy wezwać Avengers i... zabrać tej małej niemowie ojca, albo skazać na śmierć przez wychłodzenie. Tyle o małej, ale Loki także wyglądał strasznie. Jego ubranie było raczej bardziej podobne do dwóch podziurawionych szmat niż czegokolwiek innego. Ciało też miał brudne, gdzie nie gdzie widoczna była skrzepnięta krew, a chorobliwie blada skóra zbyt mocno opinała kości aby uznać to za zwykłą chudość. Anoreksja? Stark miał ochotę go spytać czy nie ma wszy, ale ostatecznie zrezygnował. W końcu jeśli do ran Psotnika jeszcze nie dostało się dzięki mrozowi zakażenie, to lepiej było je jak najszybciej oczyścić. Poza tym naprawdę nie miał na to ochoty. Chciał spać, kawy, whisky i wrócić do swojego warsztatu.
- Loki... doceniam to że nie próbujesz mnie zabić. Naprawdę. A ty za to mógłbyś docenić moje autodestrukcyjne chęci niesienia ci pomocy. No chyba że naprawdę wolisz wylądować w celi, w tedy... jak kto lubi. Choć nie wiem kto by się miał w takim razie zająć małym. Ja się nie nadaje na rodzica, a piratowi bym nie ufał. No chyba że to nie twoje, choć nie wydaje mi się. A ty Śnieżko juniorze jak masz na imię? Chyba nie jesteś takim koziołkiem, jak twój tata, prawda? – Pytał starając się sprowokować Lokiego do jakiekolwiek sensownej odpowiedzi.

Na te... słowa napiąłem zbyt gwałtownie mięśnie, tak że i coś w kręgosłupie skrzypnęło niemrawo... Oszczerstwo doń skierowane poruszyło, a złość przysłoniła to co i rozsądkiem kiedyś nazwano. Jako... śmie?  Do Valiego... odezwać źle, że i tak bezwstydnie? Warknąłem, wstając a synka przesłaniając znów nieporadnie. Chłopczyk, rączki w szatę wplątał, to też podejść nie było mi dane. Vali się bał... Czułem, że i płaczu z lekka bliski. Nie pozwoli, by tu ktoś zabrał mu tatę... Nie odda zaś i wie to dobrze. Lico wtulił, ja zaś dłoń... drobną w swoją ująłem, żeby otuchy, sił dodać. Łzy zebrały się w oczach. Ni... Okazywać tej słabości się nie winno, ale... Na cierpienie, czy strach syna patrzeć nie będzie się dało okiem suchym... Tak też odwróciłem się plecami – jako też za błąd uchodzi – ale jeśli rzeczywiście stąd On nie wypuści to co więc zamierza?
- Vali? Tata... nie pozwoli Cię zabrać, słyszysz? Bać się nie musisz. Gorzej nie będzie... Tu razem, raz wysoko, raz nisko. Obiecuję... – Szepnąłem, a w nosek dmuchnąłem lekko, tak by brunet niczego nie więcej zauważył... Kręgi przebijały niemal... szyję na karku, bo i ostre, podobnie te na plecach widoczne w tej pozycji, ale... Kto by się tym przejmował?
- To mój syn, wygnano nas... Nie ma nigdzie dla zdrajcy miejsca, ale... co Ty tu możesz wiedzieć? Nie rozdzielisz, na to nie pozwolę zabiję. Szybko.

Stark pokręcił głową również wstając z łóżka. Liczył na to że raczej Loki się na niego rzuci i wysyczy mu to co się stało. Tymczasem... był świadkiem dramatu, który w dodatku nie chcący on spowodował. A zabić? Postanowił już nie poruszać kwestii swojej niewiary w podobne oświadczenie Kłamcy, który w tym stanie... na pewno mu nie zagrażał, czy też niemal na pewno. Tak też miał niemal pewność że w kwestii ogólnej nie dojdzie z nim do porozumienie, ale miał jeszcze jedno pytanie, które było naprawdę istotne i... które chyba powinien zadać jak najprościej.
- A twoja magia Rogasiu? Całkiem znikła?

- Nie... – Skłamałem, bo i po co mam niepotrzebnie... narażać sobie i syna? Tak to może się z dala od nas trzymać będzie. Stark wydał się łagodnie rzecz ujmując – spostrzegawczy. Ja jakoś tak... nie miałem ochoty sprawdzać w jakim stopniu. Jedyne co się teraz liczyło to Vali, który... wciąż nie umiał... dojść do siebie. Zmęczenie?

- Jasne Jelonku. Daj znać jak przestaniesz kłamać i zdecydujesz się mi powiedzieć co takiego właściwie stało się w Asgardzie. Albo wypytam naszą blondi, jak w końcu spadnie nam z nieba. No nic na razie możecie tu zostać, a jak zrobisz się bardziej rozmowny księżniczko to zobaczymy co dalej. Teraz pod prysznic i spać. Apteczka powinna być w łazience Loki. A jeżeli czegoś będziecie potrzebować wystarczy powiedzieć o tym Jarvisowi. Prawda Jarv?
- Tak sir, ale obawiam się że nie wszystkie życzenie pańskich gości będę w stanie zaspokoić. – Odpowiedział mu „głos z sufitu”. Na co Stark skinął lekko głową zabierając resztę pizzy i pustą tacę ze sobą. Herbatę i ciastka odstawił wcześniej na szafkę nocną.
- Tak więc nie masz co liczyć Rogasiu na moją przedwczesną śmierć, no ale, są też tego dobre strony. Nie sądzisz? Możecie chodzić po całym piętrze, ale Jarv nie wypuści was z niego. Pamiętaj Jarvis. Nie chcemy mieć tu jeszcze pirata na głowie. Prawda? Kolorowych. – Zawołał do nich pogodnie zamykając za sobą drzwi pokoju i odkładając po drodze na kuchenny blat tacę skierował się z kubkiem kawy i pizzą na kanapę w salonie. Był głodny, senny i sam potrzebował drinka, albo dwóch.

Drzwi zamknęły się za nim z łoskotem, a choć nie miałem szansy spojrzeć to... Czułem, jak rączki chłopca rozluźniają się ostrożnie i delikatnie. On był lekko rozpromieniony tu i oczy rozświetliły się nieco. Na to też wtuliłem, ręce pokornie podnosząc do synka, by ten w nie wskoczył radośnie. Kochał tak jak i ja... Wiedział, że... nie jest to najlepsza sytuacja, ale jesteśmy razem. Ucałowałem tako w nosek, na co chłopczyk mały zaśmiał się nieco, a za włoski jako upomnienie... pociągnął. Tu by umyć się trzeba, ale źle też Valiego samemu sobie tak ostawić. Musiałem mieć plan.
- Synku, tata się teraz tu umyć pójdzie, a ty... wypijesz sobie jeszcze troszkę tego mleczka, dobrze? – Spytałem, włoski już ładniejsze przeczesując lekko między długimi palcami. Wie, że... wszystko będzie inaczej niźli dotychczas, ale odważny.
- Tata... boli? – Spytał, a rączką drobną na sińce pod... oczami wskazał. Zaprzeczyłem, głową kręcąc smętnie, bo i dziecka nie okłamie przecie... W łaźni zniknąłem, drzwi jednak... nie zamykając do końca. Widzi...

W telewizji właśnie nadawano główne wydanie wiadomości, których głównym tematem była wojna na bliskim wschodzie, letnie wybory prezydenckie i zima stulecia, która zawitała do niemal wszystkich stanów USA tworząc gigantyczne utrudnienia w transporcie i małą epokę lodowcową. Stark właśnie popiła upragnioną szklanką whisky ostatni kawałek pizzy rozłożony wygodnie na kanapie w salonie, kiedy szczupła szatynka z wyjątkowo wydatnymi kłami zakomunikowała z miłym uśmiechem na czerwonych ustach że pogoda w New York nie zmieni się przez najbliższy tydzień. Co znaczyło że zmianie przez ten czas nie ulegnie też zapewne sytuacja w wierzy, a Jelonek wraz z synem będą siedzieć w niej na pierwotnie czysto prywatnym piętrze miliardera. Co, podobnie jak wcześniej decyzja o ich przyjęciu, zostało uczczone wychyleniem do końca szklanki.
Teraz były już dwie i Tony poczuł, że jeżeli chce być w miarę trzeźwy – a zważywszy na okoliczności wręcz musiał – należy odstawić na dziś alkohol, a więc skupić się na oglądaniu telewizji, czy raczej skakaniu po kanałach w poszukiwaniu czego kolwiek co byłby w stanie obejrzeć skupiając na tym większość swojej uwagi. Warsztat odpadał, gdyż w tedy nie wyszedł by zapewne z niego... zdecydowanie zbyt długo. Podobnie sypialnia, gdyż nagle perspektywa tego że już się nie obudź, bądź obudzi się ze sztyletem przyłożonym do gardła była zdecydowanie zbyt realna. Dużo lepiej było usnąć na kanapie.

W lustrze na się spojrzałem z lekka niepewnie, bo to odbicie dziwne, obce i inne się zdało. Kręgi... żebra, usta sine, blade, a policzki zapadnięte i... Ciało całe jakby stało się świątynią dla czegoś innego, nie ducha. Woda odżywiała lekko zmysły naprawiała samo to poczucie bólu i utrapienia... Czułem się lepiej, bo i... czy nie układa to życie jako? Vali był za ścianą i było mu ciepło, nie głodował. To zaś najważniejsze dla Ojca który sam dać nie może. Mały jednak... przeceniał się i za to co dla niego tata... robił chciał się odwdzięczyć. Wyszedł tu z pokoju ostrożnie rozglądając się niepozornie... Lodu szukał. Tatę bolą oczka, bo i ktoś tak niedobry uderzyć musiał. Vali chciał ulżyć, a choć malutki to wie jako zachować się należy. Na nogach tako i drobnych tu maszerował szukając czegoś zimnego... Dźwięk go cichy... przyciągnął do salonu, gdzie w skrzynce... obrazki migały kolorowe. Rączkę między usta włożył, zaciekawiony... Co to?

- Sir młodszy z pana gości znajduje się w salonie. – Poinformował Jarvis przerywając tym samym dedukcje Sherlocka na ekranie w połowie jego wypowiedzi nad ciałem kobiety w różu. Swoją drogą to był całkiem dobry serial, przynajmniej jak na Anglików, zdaniem Starka. No ale młodszy z jego gości znaczyło.... że ten mały szkrab syn Jelenia? Nie żeby miał coś przeciwko jelenią. Właściwie to je lubił, choć do tego w jego wieży miał obecnie stosunek dojść neutralny. Wcześniej wróg... teraz Śnieżka wyrwana z getta i to jeszcze z małym synkiem na rękach. Same skojarzenia nakazywały jakąś... pomoc? No i jeszcze empatia, i to że Stark w cale nie był święty, więc nie miał problemu z ukrywaniem jednego z dawniej groźniejszych przestępców chłodzących po Ziemi.
W każdym razie wysyłanie tu dziecka nie było raczej w stylu Lokiego, więc  wynalazca zakładał że samo tu przyszło, więc... Rogaś czegoś potrzebował a wstydził się o to poprosić?
Żeby to sprawdzić Stark odwrócił się wychylając za oparcie kanapy i skinął drobnemu chłopczykowi ręką niejako zapraszając go tym gestem na mebel, na którym sam siedział.
- Cześć mały. Potrzebujesz czegoś? Przyjdziesz do mnie? Uprzedzam że nie gryzę. – Oznajmił Stark próbując przy tym wyglądać wiarygodnie i dostatecznie miło by nie przestraszyć Sopelka Juniora, ale nie był pewny czy dobrze wypadł. Nie to że nie miał ręki do dzieci, zwłaszcza takich małych... Nie. Tak naprawdę było jeszcze gorzej. Bo Stark... w tej konkretnej dziedzinie kompletnie nie miał doświadczenia. W opiece nad starszymi trochę dziećmi również. A te małe... Czy to w ogóle umie sklecić sensowne  zdanie złożone z więcej niż dwóch wyrazów? Sądząc po bajkach dla nich... raczej nie.

Chłopiec zastanowił się tu i z lekka, czy aby przypadkiem... To nie podstęp jaki, bo też tata tego z pewnością pochwalać nie będzie... Z obcymi przecie wolno rozmawiać jeśli On wie. Vali główkę na bok przekręcił, chcąc mu się przyjrzeć, nieco bo nie wyglądał wrogo... Bał tu się, ale potrzebował zimnego. Zbliżył, kroczki małe, chwiejne stawiając ku mężczyźnie... On musiał nie być strażnikiem, a kimś innym, acz... Vali kim nie wiedział. Nie uderzył nigdy, ale był tu zaledwie chwilę, a tata? Chory był chyba... Martwił się, że i jego mu ten Pan zabierze. Nie miał tako na tym świecie nikogo... innego, a... przez tyle miesięcy z swoim brzuszku nosił. Czarnowłosy malec, On wręcz czuł potrzebę pomocy.
- Tata boli... – Mruknął... oczka przecierając już... i zmęczone. Cieplej mu było, za co młodzik serduszkiem by podziękował, ale... Nie wiedział, czy... tacie, czy zaś temu mężczyźnie. Nie ufał na tyle jeszcze... Musiał jakoś pomóc, a wciąż głodny nieco. Za brzuszek się złapał, ale skoro tata nie pozwolił... Musiał mieć ku temu powody.

- Tatę boli? – Dopytał Stark urzeczony... dzieckiem. Takie to było małe, słodkie, miłe, piękne i nieśmiałe. A na dodatek chyba zmęczone... na pewno zagubione i... nadal głodne? Czy może właśnie od tego jedzenia brzuszek go rozbolał skoro chwycił się za niego? Tony zsuwając się z kanapy zanotował w pamięci żeby kazać Jarvisowi zrobić dla tego chłopca menu. W końcu nie chciał go truć. A... ten dzieciak też troszkę przypominał mu siebie, ale tylko troszkę. Mały pewnie wcześniej nie miał niemal taty. Teraz znów mógł go stracić, a... Młody Tony Stark miał choć matkę i nie był wrzucony do obcego sobie świata z piętnem win swojego ojca, które z pewnością nie powinny ciążyć na takim szkrabie. Tylko że Pirat zapewne miałby to gdzieś.
- Zaraz coś na to zaradzimy. Ale najpierw... zdradzisz mi swoje imię Śnieżko juniorze? – Spytał kucając przed malcem i udając powagę, choć... na tyle celowo nieudolnie by chłopiec mógł dostrzec uśmiech w kącikach jego ust.

- Vali... – Szepnął, a po chwili wahania i rączkę... mu podał drobną. Nie tak prosto też mu było komuś zaufać po tym co widział na oczka własne. Nie było potrzeby ucieczki, tak też stwierdził... Tatuś go uczył, ale tym razem zdał się na własną intuicję... Wydawał się też być duży, acz... skoro sam się tak zniżył... Maluch nie umiał... tej ciekawości poznania od się tu i odpędzić... Więc paluszkiem po czymś... świecącym lekko przejechał. Pałeczka tak mała poruszała się w tym kółeczku. On nigdy nie widział czegoś takiego, a ciekawski z natury. Magię tu miał swoją, z czego dumny bo i tacie pomagał. Tak przynajmniej twierdził... Nikt mu nie zabierze? Tatuś płakał.
- Boli... – Przytaknął, a o krok w tył cofnął. Jakby go tu widział teraz... Chyba by się gniewał?

- Vali... to bardzo ładne imię. Wobec tego Vali... ty może położysz się tutaj na kanapie i obejrzysz bajki. A ja zrobię tak żeby tatę nie bolało. Zgoda juniorze? – Spytał Stark starając się nie wystraszyć chłopca, choć ten... nie mógł być chyba z natury aż tak nieufny. Tony raczej podejrzewał że widział... jakąś część tego co robiono jego ojcu, a może go też oszukano? I gdzie była jego matka? Czy raczej jak zginęła... bo tego że nie żyje geniusz był niemal pewien, jak i tego że chłopiec naprawdę nie miał... może i żadnych powodów aby ufać obcym. Chociaż... On był chyba tutaj wyjątkiem. W końcu dał im schronienie i inne takie. Prawda?

- Ja też mu zrobię... – Mruknął chłopczyk, bo w końcu sam tu przyszedł i On czekał na taty pochwałę, nie... zaś... ten Pan. Chciał, żeby był zdrowy, a też nie ufał. Westchnął, bo wielce by też te bajki pooglądał. Tak czy tak... Tatuś ważniejszy. A jaką miał pewność, że ten nie skrzywdzi? Nie miał żadnej...

- Yh... Oczywiście Cukiereczku. Oczywiście że pomożesz. Ale najpierw pooglądasz sobie baje, a ja przyprowadzę tu twojego tatę. No chyba że wolisz wrócić ze mną do waszego pokoju. A właśnie. Jaki chciałbyś pokój dla siebie, co? Jasny, ciemny? Duży, mały? Niebieski, zielony? Z dywanem, bez?

- Nie mów tak do mnie... – Mruknął a rączką lekko pacnął brwi marszcząc, aż tu iskierka zielona poleciała z paluszków. Tatuś, tak tylko może do niego mówić i też nie „cukiereczek”? Tak... Teraz mu się należało za to co powiedział... Mu i Ojcu.

- Co? – Spytał zdziwiony miliarder marszcząc brwi. Właśnie zaoferował temu malcowi własny pokój i... ten go za to „uderzył”? A poza tym... Właśnie wypowiedział pięciowyrazowe, sensowne zdanie, obraził się i użył magii. Czyli z nim też będą problemy. A przy okazji już i wszedł Starkowi na ambicje, aby jakoś przekonać go do siebie. A najlepiej zostać wujkiem. Tak, to miał zamiar osiągnąć w najbliższym czasie i przy tym z pewnością nie będzie się nudził.

- Uszko zepsute? – Spytał, a na niego spojrzał nos marszcząc niepozornie... Przecież głośno mówił, zaś tata zawsze... go i słuchał, więc ma uszy chore? Żal tak się chłopcu zrobiło, ale może upadł i... się tu w głowę uderzył? Dziwna rzecz, wielce.

- Nie... Dobra mały. Jesteś grzecznym chłopcem, prawda? Więc teraz grzecznie usiądziesz na kanapie i pooglądasz bajki, a ja przyprowadzę tu twojego tatę i zrobimy tak, żeby go już nie bolało. Dobrze? Chcesz coś do jedzenia, picia, albo misia? – Spytał Stark próbując wyglądać jak autorytet dla tego szkraba, który chyba odziedziczył charakter po ojcu.

- Misia. – Odparł, a na kanapę się wdrapał. Co przy wzroście takim nie łatwe... przecie, ale ten i sprawdził, że wykonalne. Usiadł paluszek znów do ust wkładając lekuchno. Obrazki zwierza jakiego przedstawiały, a Vali... Gubił się w tym co też widział na ekranie..? Panelu? Już nie zwracał uwagi na tego Pana... Baja ciekawsza, tylko taty mu brakowało. Przyjdzie tu? Obiecano mu to przecież.

- Słyszałeś Jarvis? Nich Happy kupi jakiegoś misia, albo kilka i kocyk dla dziecka, poduszkę. Ach i przekaż mu żeby nic nie wspominał Peper. Powiedz mu że to tajna misja, czy coś... liczę na twoją pomysłowość stary. A, i zrób mi menu dla juniora. Nie chcemy go przecież otruć, prawda? Kup też potrzebne produkty. – Polecił Stark zmierzając do tymczasowego pokoju Psotnika, który nawiasem mówiąc niedługo planował zmienić na jakiś bardziej... zielony, ale z pewnością nie depresyjny, więc Loki nie miał co liczyć na to że ten pozwoli aby dominowała w nim również czerń.
- Tak jest sir. Choć sugerował bym kupienie zdrowej żywności również dla Pana i panicza Lokiego. Według moich danych dzieci dobrze reagują na wprowadzane normy, jeśli przestrzegają ich również dorośli. – Zasugerowało IA.
- Doceniam to że się o mnie martwisz Jarvis, ale to nie będzie konieczne. – Mruknął Tony, nim zapukal kilkukrotnie do pokoju Jelonka i wszedł nie czekając na odpowiedź.

Woda była zimna, ale mimo to przyjemna. Choć sam się nie mógłem przejmować kiedy tu, czy zgoła tam synek czekał i drobny rumor czynił... Szkoda, że tak to się skończyć musi... W tym problem jedyny, długo na tę chwilę czekał. Tracił to?
- Vali? Co robisz? – Spytałem, bo i sam... odgłos niepokojący aż nazbyt. Przewrócił się? Nie w to jakoś wierzyć nie mogę... Kurek zakręciłem, ręcznikiem odziany jedynie wychodząc z kabiny. Niepokój wzrósł, bo i ten miał na posłaniu czekać... Tam chyba nie było go, acz i tak się mógł... poruszać? Byle tu tylko z komnaty nie wyszedł bo ten człowiek... Myśleć tako nawet nie chciałem. Szaty te nowe założyłem... A spodnie nim para oczu piwnych z tymi zielonymi połączyła się nagle. Stark... Nie miałem czym się osłonić, ale... Co On zrobił? Tu nie miał... już wstępu, nigdy...
- Odejdz... – Syknąłem tu przez zaciśnięte zęby, a kiedy to już nie przyniosło rezultatu... Nań z lekka skoczyłem, chcąc już i oczy wydrapać.

- Uspokój się. – Upomniał wynalazca chwytając nadgarstki bożka. – Po pierwsze to mój dom Jelonku, więc to ja decyduje gdzie jestem. Choć chyba rzeczywiście powinienem poczekać przed drzwiami, no ale skąd mogłem wiedzieć że jesteś nagi, co? Po drugie to ze mną nie wygrasz, bo teraz to ja jestem od ciebie silniejszy Rogasiu. A po trzecie... to gdybym chciał zrobić wam coś złego już bym to zrobił i nie dawał wam schronienia. Pomyśl przez chwilę Śnieżko. – Dokończył całkiem miękko, bo cholera kiedy teraz miał przed sobą anoreksyjnego, poranionego i wystraszonego Lokiego, który przypominał mu zwierzątko osaczone przez myśliwych, które desperacko usiłuje się obronić... to naprawdę robiło mu się go żal.

- Nie, nie mów tak do mnie... – Warknąłem, a szarpnąłem by oswobodzić nadgarstki, ale to na nic się zdało jak i zawsze. Chciałem wolności, dla syna... dla siebie, acz był przeszkodą, której nie pokonam i to bolało. Miał rację, trzymał... tu w ręku szalę i ważył... Łaska, bądz jej brak. Loteria, zwyczajna... ale zbyt wiele od niej zależy. Vali rozumiał co się dzieje, a... nie mogłem pomóc. Nakarmić, tu czy choćby ciepła zapewnić... Głowę na piersi zwiesiłem, On miał rację i wybór w dłoni. Od tak mógł kark skręcić, słaby a jak nigdy,  zawsze taki sam.

Stark przyglądał mu się chwilę spokojnie. Otulony jedynie w ręcznik z pochyloną głową i twarzą ukrytą za mokrymi, zbyt długimi włosami, chudy, zbyt blady i poraniony wyglądał na tak krucho i bezbronnego, uległego, że to aż bolało. Miliarder westchnął nie wierząc w to co właśnie zamierzał zrobić, ale cholera mężczyzna który stał właśnie przed nim wyglądał i zachowywał się zupełnie inaczej od tego dumnego bożka, który wyrzucił go z jego własnej wierzy że aż trudno było mu uwierzyć że to ta sama osoba.
- Ej. Loki. Spójrz na mnie. – Polecił i nie czekając aż ten wykona polecenie chwycił oba jego nadgarstki w jedną dłoń, by drugą podnieść jego podbródek tak aby ich spojrzenia mogły się spotkać. – Nie zrobię wam krzywdy, jasne? I nie wydam cię T.A.R.C.Z.Y. jeśli nie spróbujesz mnie zabić, czy robić innych złych rzeczy, ale nie wypuszcze was poza to piętro przynajmniej na razie. Bo tu, w Nowym Jorku w tej formie rozpozna cię chyba każdy Loki, a z piratem w tedy nie wygram. Nie wsadzę cię do celi, a uprzedzam że pod wierzą jest jedna, jeśli przestaniesz mnie atakować. No i będziesz mnie się czasem słuchał. Na przykład w tedy, kiedy będę chciał się w końcu dowiedzieć co takiego zaszło w Asgardzie. Jasne Psotniku? – Dokończył miękko, niemal czule sam się sobie dziwiąc, ale... doszedł do wniosku że ten dzieciak po prostu go zmiękczył.

Skinąłem, mając tu to jedno i jedyne wyjście, na jakie w tej obecnej sytuacji... mogłem w pełni sobie pozwolić. Żal jeno jeden to... to, że Vali... Oczy z lekka poszerzyły się bo i go tu nie ma. Nie było, ale obiecał...
- Co mu zrobiłeś..? Co! – Syk w tej mierze wyrwał się z gardła. Szarpnąłem, bo tu i ręką jedną nie utrzyma. Tak sądziłem...

Niemoc Lokiego nie była niczym dobrym. Jednym było fakt że nie miał już nadludziej siły, a czymś zupełnie innym, to że nie miał tej siły nawet na tyle by wyrwać ręce z uścisku jednej dłoni miliardera. Nie podobało mu się to.
- Spokojnie Jelonku. Vali jest w salonie i ogląda bajki. Nic mu nie jest. Opanuj się. Słyszysz? Zaraz do niego pójdziemy tylko najpierw się ubierzesz. Okey?

- Puść... – Jęknąłem, acz to i z początku zwykłe... warknięcie być miało, a głos się załamał. Po... co zabrał stąd chłopca? Ten mu imię powiedział? Jak? Kiedy? Dlaczego? Dziwna to rzecz, bo i... Nie rozumiałem.

I Stark go puścił sam się zastanawiając co właśnie robi. Loki... był tym Lokim, który chciał podbić Ziemię zdemolował Manhattan, ukradł Teseract, a go samego wyrzucił przez okno. A jednocześnie był wygnanym z Asgardu, pozbawionym magii i siły, anorektycznym, poranionym bożkiem z małym synkiem na rękach, który nie miał tu dosłownie nic. Nawet ubranie w którym tu przybył nadawało się tylko do wyrzucenia. Ale ta dwoistość w cale nie pomagała Tony’emu podejmować racjonalne decyzję. Musiał zdecydować co do siebie dopuścić, a co odrzucić i wybrał tą drugą opcję. Cap powinien być z niego dumny. W końcu to tak... po chrześcijańsku chyba. Cóż, jeśli to się wyda, a miał niemal pewność że w końcu tak się stanie, tak właśnie zamierzał się tłumaczyć.
- No Jelonku. Idź się przebrać. Potem cię opatrzymy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro