10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Tylko mnie nie upuść. – Mruknąłem, chcąc jakoś swoje skrępowanie ukryć, wszak i nie było wskazane, by jakoś od tak zacząć się wiercić. Na dobre nie wyjdzie... Nigdy nie wychodzi.

- Oczywiście, księżniczko. – Odpowiedział mu Stark, wstając z kanapy i myśląc o tym, że jeśli kiedyś, jak wedle zwyczaju się powinno, wniesie pannę młodą tak na rękach do domu... to dzięki tej wprawie tak też wejdą na piętro i do sypialni, a ona nie będzie miała nic do gadania, albo on. W końcu Loki wydawał się w tej chwili całkiem dobrym kandydatem. Ufał mu, wtulając się jednocześnie w jego pierś, tak że blada twarz nabrała lekko błękitnego koloru w poświacie, jaką dał reaktor łukowy ukryty pod jego koszulką.

Grzeczność, jednak szybko miliarder uznał za objaw senności, kiedy położył on ostrożnie bladą figurę na swoim kilkuosobowym łożu, na którym sam Psotnik wydał się nagle dziwnie mały i kruchy, nie tylko jak na boga. Czarne włosy rozsypały się na czerwonej poduszce, kryjąc jego twarz. Blade, chude ciało widoczne było jednak od przegubu do koniuszków palców, i od kostek po paznokcie u stup. Wszystko nadal zbyt szczupłe i kościste, lecz już nie przywodzące na myśl więźnia obozu koncentracyjnego. Chociaż nadal zbyt chude i blade... niemal jak u trupa, ale na to zbyt piękne. Grecy mieli tendencje do kreowania swoich bogów natury z wyglądu doskonałe. Może mieli racje... bo Loki w tej chwili był prawdziwym Prometeuszem. W cale nie za pomoc ludziom osądzonym, lecz równie niesprawiedliwie i surowiej w pewien sposób. Mu nie ptaki wyjadały wnętrzności, lecz głód zjadł mięśnie. Była to kara przez którą Loki nadal mógł być idealny. 

 Stark chwilę patrzył na tą zbyt kruchą dla świata istotę, zastanawiając się, jak można i jakim potworem trzeba być, żeby potrafić zmienić pysznego boga i silnego, biegłego maga, w istotę tak delikatną i strachliwą. Zeus nie istniał, ale widać Odyn był jego godnym ucieleśnieniem.

Patrzył... na mnie jako na kalekę, jaką co nad nią pochylić, litować się trzeba... Patrzył na obiekt tu i pewnego pożądania, gdzie zbyt mocno nacisnąć nawet... swoim opuszkiem palca nie może. Gdzie jest ten sam Miliarder..? Ten co na dachu... nieszczęśnik, co i upadł nisko? Alkoholik, filantrop, rzec też mogę narcyz? Stał tam i jako posąg milczał, stał bez ruchu. Tu nie było już tych samych postaci. Ludzie zmieniać się mogą, acz ja wciąż mogę być taki sam... Tyle, że... zmieniam się, nie dla siebie...

- Nie ja... skorupką, co pod lekkim naporem, nacisku rozpaść się od tak może... Anthony. Blada skóra? Z natury taka, usta błękitne, wręcz czarne... One naturą. Oczy? Te są iluzją w ciągu płoną, chłodną. Ale kości, widoczne prawdziwe i... to tak Cię przeraża..? Sińce, blizny? Mam ich wiele, a te nie uciekną jako motyle... Niczego o mnie nie wiesz, nie patrz też jak na kalekę. To wyrok śmierci, skąd pochodzę i nie patrz tak nigdy... Słyszysz?

Patrzył za długo, a nie chciał tej rozmowy, nie teraz, a najlepiej nigdy. Nie pasowało to do niego, nie chciał o tym mówić. Wzniosłe, lub proste słowa... To było niepotrzebne.

- Wiem na kogo patrzę, Loki. To ty mnie źle oceniasz, Psotniku. Nie jestem przecież zupełnym ignorantem. Nie patrzę na kalekę, a na zmianę, która... Cóż. Jesteś kochanie w niej jak Wenus z Milo. Lepiej tego nie ujmę. A teraz wybacz, ale ponoć śmierdzę. – Rzucił miliarder, mrugnął do boga i zniknął w łazience.

- Kim jest Wenus? – Spytałem w przestrzeń, oczekując szybkiej, ale i precyzyjnej odpowiedzi. Nie że jestem wścibski, ale chcę tako wiedzieć, też wystarczyć winno? Okryłem się w międzyczasie tak ciepłą, miękką pościelą... Miała ta w sobie zapach... Bruneta i być może już to nigdy się nie zmieni?

- Wenus to druga, pod względem odległości od Słońca, planeta Układu Słonecznego. Jest trzecim, pod względem jasności, ciałem niebieskim widocznym na niebie z Ziemi, po Słońcu i Księżycu. Wenus to także Rzymska bogini miłości, utożsamiana z Grecką Afrodytą. Według mitologii narodziła się ona z piany morskiej. Według obecnych danych jest to postać fikcyjna. Są do niej liczne nawiązania w sztuce i literaturze. Najbardziej znane jej przedstawienia to rzeźba „Wenus z Milo" i renesansowy obraz „Narodziny Wenus". Paniczu Loki. Radziłbym, jeśli można, następnym razem powiedzieć jednak, że to ode mnie oczekuje pan odpowiedzi. – Odparł grzecznie Jarvis, zagłuszony nieco przez szum lejącej się w sąsiednim pomieszczeniu wody.

- Kim, nie czym... ach. Tylko... Nie pouczaj mnie... Przecież też nie Ciebie pytam. – Syknąłem w cichą przestrzeń, zaciskając palce na pościeli. Oczy zaś zawahały się nagle światłem zwabione... Znów Jarvis obrazy wyświetlał, z lekka intrygującą planetę jak i kobietę nagą... Ciemny włos, dość mocne, czy raczej masywne ciało. Czym ja tu do niej podobny? Nie wiem...

- Czy życzy pan sobie jednak, wyjaśnienie symboliki wspomnianej wcześniej "Wenus z Milo"? Jest to rzeźba dość szczególna, a dane jakie posiadam na pana temat, paniczu Loki, wskazują jasno, że jest ona panu całkowicie obca i nie zostanie samodzielnie prawidłowo zinterpretowana. – Odpowiedział bez wahania Jarvis, którego dane wskazywały również, iż obecność osoby aktualnie zajmującej łóżko Pana Starka, jest w tym pokoju niewskazana i może prowadzić do licznych komplikacji, nie mówiąc o niebezpieczeństwie, jakie stanowi dla śpiącego Pana domu.

- Tak, jeśli nalegasz... słucham. - Mruknąłem przekręcając się z lekka na brzuch, by i na łokciach rychło się podnieść, a z łoża tak i wstać... Nieporadnie. Do szafek w poszukiwaniu tego co i cenne. Wiem, że nie winienem, acz... To silniejsze ode mnie. Nie jestem złodziejem... ale przecie i oddam. Złoty zegarek zdawał się być jak na miarę standardów bruneta nie tako cenny. Zabrałem, a rychło do kieszeni wsunąłem, by na swoje miejsce wrócić... Kiedyś oddam.

- Radziłbym odłożyć zegarek na miejsce paniczu Laufeyson w przeciwnym razie będę zmuszony poinformować Pana Starka o kradzieży natychmiast. Radziłbym także nie żerować na dobroci Pana Starka w tak nachalny sposób jaki robił to pan dzisiaj, gdyż może to za sobą pociągnąć nieprzyjemne dla pana konsekwencje. - Odezwał się ponownie Jarvis i gdyby był człowiekiem można by go oskarżyć o jawną niechęć co do osoby bruneta.

Wzdrygnąłem się nagle, na ton głosu zgoła tako spokojnego... W tym też prawda, że i... Pasożyt ze mnie zwykły? Anthony, On był dla mnie dobry, ale tu... to ja byłem w stosunku... do niego aż nazbyt... nachalny? Skoro widział ten byt, że zabrałem zegarek, jakie jest prawdopodobieństwo, że teraz tu myli się gorzko? Jako sęp, tako nie czekam... A może jednak? On ma rację..? Zaś na szalę wsunęły się te nie do końca określone, acz i zapowiedziane konsekwencje...

Stark wytarł mokre włosy, wychodząc spod prysznica, założył granatowy szlafrok, czarne spodnie od piżamy i mył zęby usiłując odgadnąć, czy też usłyszeć, o czym to Psotnik rozmawia z Jarvisem.

- Sir, panicz Loki ukradł pański zegarek. – Poinformował ten ostatni, jak zwykle rzeczowym tonem, jednak zanim Tony odpowiedział na te słowa, minęło kilka minut, w czasie których A.I. wyświetliło w salonie projekcje Wenus z Milo i objaśniło Lokiemu jej znaczenie i symbolikę, oraz niewątpliwą różnice, jaką stanowiła widoczna w postaci posągu czystość uczuć i emocji, nie zabarwionych fałszem.

- Ach. To straszna tragedia, Jarvis. Ile mi ich zostało? Dziesięć? Piętnaście? Po prostu zamów odpowiedni i nie mówmy o tym więcej. – Westchnął Stark, odkładając szczoteczkę na jej stałe miejsce. Właściwie... takie postępowanie Jelonka trochę go ubodło. Nie sądził, że będzie on postępował w ten sposób. Zaufał mu, a ten na pierwszym kroku go oszukał. Jasne, że dałby mu ten zegarek, gdyby zapytał. Tylko czemu nie zapytał? Cóż, zawsze mógł być tylko dawcą. Jak był dla każdej panienki, oprócz Pepper. Ona jedna potrafiła pokochać go z jego wszystkimi dziwactwami, a nie jego pieniądze i to co mógł jej dać. To on zawiódł w ich związku, lecz już nie wracali do tego, żyli obok siebie jako przyjaciele. I ona w końcu znalazła kogoś odpowiedniego, a on? Właściwie nie było jednoznacznych danych, które wskazywałyby że Psotnikowi nie chodzi tylko o to co daje, a o niego. Czyżby Pepper Poots była wyjątkowa także w skali wszechświata?

Z takim pytaniem Tony wyszedł z łazienki i skierował się do łóżka, które dziś miał dzielić z bożkiem.

Już wie..? Wie, że zabrałem, tako okradłem..? Od lat już nie miałem niczego na własność. „To moje..." a potrzeba, by zmianę prostą tu i wprowadzić była zbyt silna. Nie... Chciwość... jest na majątek, tam obok nie stoi pożądanie, ludzka zazdrość, czy coś zgoła jeszcze innego. Ja... Palcami... z lekka po tarczy przesunąłem, czując pod nimi złoto i... liczne kamienie. Na to gotów nie byłem, acz... Miałem go w dłoni, trzymałem i to błąd... On... mi zaufał, uwierzył, acz co ma teraz z tego? Zapowiedziano tego konsekwencje... ale jakie te są? Zwykły złodziej, bez honoru... Brunet dał wiele, acz wciąż jakby zbyt mało, a może przeciwnie? W lochach była... jedna misa, jeden łańcuch, jedna szata... jedna ta cela i wreszcie jedna liczba... To było moje i wiedziałem, świadom iż tak zostanie. A tutaj? Nagle... Strawa w każdy dzień inna, koce, ubrania, woda, owoce, miejsce... Te rzeczy, jako zbroja, obręcz, a i hełm, peleryna. Nie wiedziałem już, czy to jest moje... Tak jak ten zegarek. Wszystko to wszystko, nic to nic. Odłożyłem na swoje te stałe miejsce, co i było tą... szafą nocną... Wstałem, też i łzy lekkie z policzków ścierając, kiedy woda wyłączyła się w łaźni. Wstyd tako nagły, a strach ogarnął... Tylko tu niewdzięczny, do granic... Pokój opuściłem, nie mogąc spojrzeć w oczy. „Skarbem" nazwał. Balkon z niepewnością uchyliłem. Muszę jeszcze raz pomyśleć... O Valim i tym czarnowłosym człowieku...

- Sir, zegarek został odłożony na miejsce. – Zakomunikował Jarvis, kiedy Stark wchodził do sypialni w samych czarnych spodniach od piżamy, a więc z aż nazbyt dobrze widocznym reaktorem łukowym i mokrymi od wody włosami.

- Zegarek, zegarkiem... Zawsze można zamówić nowy, ale gdzie jest Loki, Jarvis? A nie. Zaraz. Chyba mam zgubę. – Oznajmił miliarder, przemierzając pokój, by stanąć przed uchylonymi drzwiami balkonowymi, a widząc przy barierce skuloną lekko, wysoką sylwetkę bożka, wyszedł na zewnątrz ostrożnie i cicho. Aż stanął tuż za bogiem i objął go lekko, od tyłu ramionami przechylając się lekko w bok, by mieć widok na jego twarz. Spiętą, smutną i zalaną łzami. Co nie podobało mu się ani trochę.

- Ej, Jelonku. Coś mnie ominęło? Stało się coś złego? Bo jeśli mój zegarek nie jest w twoim typie, to możemy ci zamówić inny, który sam wybierzesz. Co ty na to, kochanie?

Na ruch ten przeszył ciało, a kręgosłup dreszcz zimny, tako odmienny od reszty. To On... Wie, a skoro tak, to też wyciągnie teraz konsekwencje, tylko... Dlaczego tu przychodzi i nie okazuje, złych, czy choćby wrogich zamiarów? Oczy podniosłem, a dłonie też i drżące w materiale koszulki jego zanurzyłem. Chciałem być przy nim, acz... na to nie zasłużyłem... Pasożyt, nachalny, złodziej, na co Jarvis zwrócił uwagę. Włos znów się rozwiał na wietrze, a ja? Toć i nie miałem władzy w rękach, by z twarzy bladej zgarnąć sprawnie, zaś jak nieudacznik stałem znów cicho. Zegarek... Oddałem już.

- Miał rację... Ma ją tu, tutaj... Ja... Nie mam już. – Szepnąłem, nie wiedząc jako słowa dobrać. Szok i chłód wiatru nie pomagały... On dał, okradłem jak kogokolwiek, co nic dla mnie nie znaczy. To boli...

- Oj. Ramiona mam trochę wyżej Loki. – Zwrócił cichą uwagę Iron Man, kiedy poczuł ręce, próbujące wbić się chyba lekko w jego brzuch. Chwycił za nie delikatnie, podniósł i położył na swoich barkach. Przyciągnął jedną ręką do siebie bożka, zaś drugą odgarnął mu włosy z twarzy i podniósł za podbródek, tak by na niego spojrzał.

- Śnieżko, kochanie, księżniczko... Jarvis... Jest w stosunku do mnie czasem nadopiekuńczy, ale to nie znaczy, że zawsze ma rację. Na przykład tu jej nie miał. Nie nadużyłeś mojego zaufania, nie okradłeś mnie. A gdyby nawet... To to był tylko jeden zegarek. Choć kuję mnie trochę, że nie powiedziałeś mi nic, ale to tylko małe pikadło, więc przestań się obwiniać o ciężką zbrodnie i wróć ze mną do sypialni. Tobie też przyda się kąpiel, Jelonku.

- Nie chcę znów być intruzem... To też do synka bardzo ciągnie. – Mruknąłem, bo i nie miałem tutaj nawet piżamki, a choć łoże rosłe, może nie pomieścić nas obu. Tu nie ma taryfy ulgowej. Silny, czy słaby... – Wybacz więc... Anthony.

- Oczywiście, Rogasiu. – Odparł Stark, odsuwając się od bożka i zabierając dłoń z jego pleców. Słowa które padły, bardzo łatwo było odwrócić i było to aż zbyt łatwe. Tak też się stało, a geniusz uznał, że są one wyrazem tego, iż posunął się za daleko. Przykre, ale... w pełni oczywiste. – Choć nie jesteś intruzem, ale rozumiem. Wracaj do malca. Dobranoc. – Mruknął Tony, wchodząc do sypialni i dalej, na łóżko. Musiał wziąć jeszcze proszki nasenne, żeby w ogóle zmrużyć oczy i cały ten incydent przeminie bez echa w jego umyśle. Z każdym takim zdarzeniem, Stark odczuwał coraz silniejszy pociąg do alkoholu i jedno-nocnych panienek, które by wypełniły to głupie uczucie... Odrzucenia? Bo w końcu był Tonym Starkiem, Iron Manem. W jego słowniku nie było miejsca na takie słowo.

Wciąż byłem na dachu, gdzie wiatr chłodny na sile wzbierał, a przeszywał tu i zewsząd ciało słabe. On odszedł, zostawił, z pozoru... nawet zrozumiał, ale... Czułem się winny temu, jak się czuje. W dół na miasto, co wciąż żyje, spojrzałem, bo i choć zdało się nieobecne, to tako w swojej prawdzie nigdy nie usypia... Dar, że nikt nie widzi, mimo iż światła biją wesoło... atakując oczy, uszy i niemal wszystkie inne zmysły. Zraniłem po raz drugi tego, co i kocham. Z początku Vali, teraz zaś On... Skuliłem się, pod myśli naporem, bo i ta maszyna w swej przenikliwości wiedziała, że go dotknę... To była moja wina...

- Paniczu Loki, radziłbym wrócić do środka budynku. Dalsze pozostanie pana tutaj skutkować będzie chorobą dróg oddechowych, co zważywszy na pana osłabioną odporność, wymagać będzie interwencji lekarza. – Grzecznie zwrócił uwagę Jarvis, aktualizując dane na temat bożka.

- Nic mi nie będzie. – Mruknąłem, a nawet głowy... nie obracając w stronę głosu, wiedziałem, iż to ta maszyna mówi. Nie wejdę, bo tu znów zranię, zaś jeśli zostanę... Źle się czułem, z tym wszak już serce na kawałeczki się rwało. Na nim mi zależy... Kocham go...


***

Stark nie mógł spać, czy raczej zasnął, ale obudził go zimny wiatr buszujący w pokoju. Na pół przytomny sięgnął po raz drugi do proszków nasennych, ukrytych w szafce nocnej, by wziąć kolejną tabletkę. W między czasie jednak, jego umysł zdołał zarejestrować prawdopodobne źródło owego podmuchu. Balkon, balkon na który wyszedł Loki wieczorem, a teraz dochodziła już północ. Tony, zdjęty złymi przeczuciami, wyplątał się z ciepłej kołdry i poszedł do źródła owego chłodu.

Na balkonie, oparta o poręcz wciąż stała przygarbiona, chuda postać, której długie włosy szarpał przejmujący wiatr.

- Loki? – Spytał miliarder, podchodząc do tej milczącej figury. – Psotniku... Co ty robisz, co? Nie jesteś Królową Śniegu, kochanie. Miałeś zresztą wróć do Valiego, ale skoro tak, Jelonku... To wrócisz ze mną do łóżka. – Wyszeptał Stark do bladego uszka, ucałował zapadły lekko policzek i wziął na ręce niczym pannę młodą Lokiego Laufeysona, nordyckiego boga kłamstw i psot, obecnie dążącego najwyraźniej do autodestrukcji.

Chłód na ciele i sercu wciąż był obecny, mimo iż ten ulotny jako płatki śniegu, szumiące na tako mocno wzburzonym wietrze być winny. Serce biło, ale zbyt szybko, by móc zatrzymać to jedyne przy sobie. Nie mogłem wybrać... czy zostać z czekoladowowłosym, a może do Syna wrócić. Obu ich tu nie chcę odrzucić, opuścić, bo to przecie moje dwie... Ukochane i wielce ważne istoty. Miłość? Tak dziwne uczucie, niby taki... chłód, zaś zarazem ciepło przejmujące. Do obu się dąży, acz poparzyć można, jeśli zbyt blisko, a na kość zamarznąć, jeśli zbyt daleko. Był tu, czułem jak mnie niesie i... na swoim posłaniu kładzie. Miękko pod plecami, na ustach zaś cień tego, co mógł by na nich ostawić.

- Zimno... – Szepnąłem, drżąc po nagłym zderzeniu, z niczym tako winną temu tą... rzeczywistością.

- Trzeba było nie bawić się w Królową Śniegu, kochanie. – Westchnął sennie Tony, okrywając Lokiego szczelnie kołdrą. Po czym wrócił do drzwi balkonowych, zamknął je i wyszedł jeszcze na chwilę do kuchni, gdzie Jarvis już zagrzał wodę na herbatę dla Jelonka, z miodem i cytryną. Z którą też wrócił do sypialni, do ciepłego, miękkiego łóżka, gdzie położył się obok Psotnika, podając mu kubek z parującym naparem. Spać.

- Wybacz. – Szepnąłem, a lekko naczynie chwyciłem w dłonie, by upić nieco... Ciepło, nagle i... aż w żołądku poczułem jego macki. Z wahaniem, pociągałem napar... Tony usnął, z czego też i z serca kamień spory opadł. To dobrze, bo odpocząć winien. Zasługuje na to... Bardziej niż ktokolwiek.


***

Stark był na wpół przytomny, kiedy usłyszał dziwne rzężenie obok siebie, co już samo w sobie zdołało go trochę rozbudzić. I teraz jego zaspany umysł, wcześniejsze „rzężenie", zakwalifikował jako ciężki, świszczący oddech, gdzieś obok jego głowy. Loki? Kiedy Tony otworzył oczy, zobaczył pogrążoną we śnie, czy raczej w gorączce głowę Psotnika. Spocona, blade czoło i zaróżowione policzki dobitnie świadczyły o chorobie, ciężkiej jak na coś, co „złapało" się kilka godzin temu.

- Loki? Psotniku? – Spytał miliarder, kładąc dłoń na czole bożka, aby sprawdzić temperaturę rozgrzanego czoła.

Coś było, ale jakby nie tu gdzie z początku być miało... To obecne poczucie za razem ukojenia, jak i pewnego rodzaju niepokój, kryty między skórą, a kośćmi... Obce, zaborcze sidła bezradności, jako sparaliżowania. Świadomość raz tu, raz po drugiej stronie szali. Ta pochłania, uwalnia wedle swego uznania i nie patrzy już na swoją siłę, tylko... natarczywie kąsa. Za nią spokój, przed nią ból... i obca rezygnacja, zaś pośrodku... Nie ma nic. Rzucała, wydzierała... By i w końcu oddech zabrać, jakby te usta dłonią przysłonić. W tym tu kaszel, wzbraniał przed atakiem acz ta silniejsza. Zmęczenie, sen.

Stark wyślizgnął się ze zwiniętej kołdry i poszedł do łazienki, gdzie zamoczył niewielki ręcznik w zimnej wodzie, a wróciwszy do sypialni, położył go na czole Psotnika.

- Jarvis, Bruce jest w swojej sypialni? – Spytał, przecierając dłońmi zaspaną wciąż twarz, oczy, usta. Te proszki jednak wciąż musiały działać.

- Tak, sir. Pan Baner śpi w tej chwili w swojej sypialni, czy mam go zawołać do panicza Lokiego, jako do pana sypialni? – Spytał AI.

- Nie Jarv, sam do niego pójdę, ty pilnuj naszego Rogasia. – Mruknął Stark, wychodząc z sypialni.

Po kilku minutach stał już pod tą Bannera i uporczywie pukał w jego drzwi, z nachalnością osoby pijanej, bądź sennej, bardzo, bardzo sennej. Kawy... Podwójnej, expresso.


***

Bruce Banner był z reguły bardzo spokojnym człowiekiem, ale... też kiedy z ranka ktoś do drzwi wręcz dobija się siłą... Miał ochotę z tą dużą starannością przewrócić się na drugą stronę i... Spać dalej. Z (nie)dużym zdezorientowaniem oczy przetarł, bo... Noc wciąż, a dokładniej... Czwarta nad ranem. Coś się stać musiało, ale... Bruce z łóżka się zsunął, żeby szlafrok jeszcze na się włożyć i do drzwi nieszczęsnych podejść. Znów tu się nie wyśpi... Od dwóch dni oka nie zmrużył, bo córka Bartona w szpitalu, gdzie pomagał długo w czasie badań. Taka praca... a i dziecku na szczęście... zdrowie dopisze, po odpowiedniej dawce antybiotyku. Z tą optymistyczną myślą klamkę w dół pociągnął i...

- Tony? Co... co się dzieje? Ktoś chory? Znowu dziecko... – Mruknął, ale czy nie pijany musiał sprawdzić.

- Ym... Nie... Jakie dziecko, Baner? Przecież my tu nie mamy żadnego dziecka, prawda? Ale jednak prosiłbym cię, żebyś krzyczał cicho, bo gdyby jednak, hipotetycznie, ktoś spał jeszcze na moim piętrze, to przecież niegrzecznie byłoby go budzić, prawda? Ach. Pacjent to dość młody anorektyk, rozchwiany emocjonalnie. Tylko nie mów mu, że tak o nim powiedziałem, bo mnie oskalpuje. Dobra? Możemy już iść? – Spytał Stark, omijając Banera i zmierzając do drzwi jego pokoju.

- Dobrze... ale muszę mieć więcej informacji... Co się dzieje? Bierze jakieś leki? Anoreksja to ciężka choroba psychiczna... Ten pacjent leczył się w szpitalu dla ludzi z zaburzeniami jedzenia? Ja mogę jakoś dotrzeć do lekarzy prowadzących... Poznać historię choroby, wagę początkową... ale często równa się z nerwicą, albo depresją, która prowadzi do... – Urwał na chwilę, przyglądając się przyjacielowi, który ewidentnie nie słuchał, ani słowa... Uparty.

- Nie bierze leków, a leczenie szpitalne jest raczej niemożliwe. Zresztą tak jak lekarz prowadzący i nie, nie wiem ile waży, ale trochę przytył. Nie wiem na co jest chory Baner, choć... raczej nie znam nazwy. Może... Stan pourazowy? Ach. Ma chyba zapalenie dróg oddechowych, i gorączkę. Nabawił się go wczoraj, stojąc na balkonie, przez chyba cztery godzin. Więc... w sumie możesz dopisać depresje. Wystarczy ci ta wiedza, doktorze Baner? – Spytał Stark, po krótkim namyśle, jednak bez czekania wychodząc z sypialni przyjaciela i licząc na to, że ten podąży za nim.

Bruce nie wahał się już, a za nim wyszedł, wziął jeszcze jedną torbę pełną lekarstw. Musiał znać sytuację, żeby mieć pewność, że niczego mu nie zabraknie. Jeśli... rzeczywiście... nie jest dobrze, to hospitalizacja... może okazać się niezbędna, zaś... Banner obawiał się tego, w jakim stopniu będzie w stanie pomóc. Nie jest przecie ani psychologiem, a... Był ciekaw kim jest ten człowiek. Sądząc po tym, co umysł sprawny usilnie mu podpowiada, musiał być tutaj w wieży... i to w sypialni przyjaciela. Kochanka? Wyjaśni. poniekąd ten motyw dziecka, które przewijało się w wypowiedzi. Cztery godziny na balkonie... Tego Bruce nie był w stanie pojąć, zimno... Ale cóż.

- Okey, dobra. Tylko mi tu nie zzieleniej, Bruce, proszę i pamiętaj o Hipokratesie. – Przypomniał Stark, stając przed drzwiami sypialni, by potem jednym szybkim ruchem je otworzyć i wepchnąć Banera do środka. Zamknął je za nimi i... cóż, czekał na jakąś reakcje. Że też wtedy zasnął...

Od autorki

Oto kolejny rozdział. Dla was zarwałam czwartą noc z rzędu niemal, żeby go edytować i wstawić. Dlatego tym bardziej proszę o gwiazdki na zachętę i komentarze... na każdy temat, uwagę związaną z tą książką.

Przypominam, że pisze ją razem z Trikster16   , a więcej naszych wspólnych prac znajdziecie na moim i jej profilu. Prócz tego dziękuję mojej niezastąpionej becie  AnikaWinchester, za sprawdzenie rozdziału i okładkę do tej książki. Dziękuję także wszystkim, którzy swoją aktywnością pod rozdziałami motywują mnie do dalszej pracy (tj. następny rozdział w przyszłą sobotę).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro