12.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżeć, ale bez celu, jakby to nie było niczym... Usnąć nie umieć, mimo szczerych chęci i zapomnieć, aby pamięć nie zwodziła na szare ścieżki. Pustka, ta bez ducha co ją wypełni, głosu co przeszyje, a wiatru co utrzymie długo przy zmysłach zdrowych, jak kwiaty – wiosną wonną wciąż kwitną, przyciągając to pszczołę, ta i trzmiela, motyla, pasi konika, a i mrówkę niewielką – idealne. Sam i tu problem... Właśnie nadszedł czas, który pragnie rozdzielić przyjaźnie, skłócić zakochanych i tako wymazać wspomnienia z przeszłości. Tylko czy On... pozwolisz mu na to? Nie rób tego, nie... Nie zapominaj o nas, mnie – rzec by się chciało... – Na ścieżce życia czas postawił drogi... ale którą wybierasz? Decyzja nie należy do ciebie... Ostatnie ma słowo kto inny, acz Ty jedynie pozwolisz mu na to? Nie ma tu... Niczego, co trzyma, jest i będzie? Nie wiem, co to... W dłoni mam rurkę, igłę, na czole zimno, a na ciele ciepłe... To nie ma już sensu, bo i czemu?

Stark wszedł, drzwi zamknął, tace na szafce nocnej postawił, a sam usiadł obok bożka, ostrożnie go w swoje objęcia biorąc, a tak opierając, by półleżał z głową na jego torsie, a on sam, Stark, miał łatwy do niego dostęp. Do twarzy i rąk, pamiętając, że na jedną z nich szczególnie uważać musiał.
- Psotniku? Słyszysz mnie? Pamiętasz, co się zdarzyło? Ej. – Powiedział cicho, by nie wystraszyć, a aby zwrócić na siebie uwagę, oddechem ciepłym dmuchnął lekko w czarne włosy, rozwiewając je tak trochę, że i z czoła Jelonka kilka zabłąkanych kosmyków zebrał.

- Słyszę, wiem, czuję, Anthony. - Mruknąłem, wiedząc, że jest tutaj... Nie zostawił... Z lekka poprawiłem się w ramionach, by jakoś dotrzeć do niego. Nie mam siły, ale chcę wyjąć tę z ręki rurkę... Przeszkadza tako.

- Przez tę rurkę dostajesz leki, Psotniku, więc nawet nie próbuj. – Upomniał Tony, łapiąc bladą dłoń, która wyraźnie chciała pozbyć się welflonu ze swej towarzyszki. – Baner to bardzo dobry lekarz, więc niedługo nie będzie ci potrzebna. – Zapewnił.

- Nie próbuję. – Przyznałem, ale prawda była też taka, że... Czułem się nieco lepiej, siła wzrosła, a ja przekręciłem się na brzuszek, żeby policzek oprzeć na jego kolanach. Tak. Miałem większe pole swego manewru. Znacznie szersze.

- Grzeczny chłopiec. – Mruknął Tony, zanurzając dłoń w czarnych włosach, by rozczesać je lekko, drażniąc wrażliwą skórę głowy Roszpunki. – Teraz tylko ładnie odpoczniesz dzień lub dwa i powinieneś wyzdrowieć. Ym... Nie wiesz kto to Baner, prawda?

- A winienem? – Spytałem, a wzdrygnąłem się lekko, bo i rzecz w tym że... Nie, wciąż nie wiedziałem, kim był ten mężczyzna... – Tony, czy Ty chcesz mnie oskalpować? Ja przecież złego nie zrobiłem. A leżeć nie będę... Nie lubię.

- Nie, Śnieżko, nigdy. Zrobić taką krzywdę sztuce? Nie... nie jestem aż takim ignorantem. Ale wracając, poleżysz tak jeszcze trochę, Psotniku. Potem możemy cię przenieść do salonu. A co do Bruca? To jak już mówiłem, jest on bardzo dobrym lekarzem i naukowcem. No... Choć nie tak genialnym jak ja. Sporo czasu spędza w krajach trzeciego świata, czyli tych bardzo, bardzo biednych, lecząc tam ludzi, dzieci, ucząc ich trochę. Odkąd ma pewne wsparcie mojej firmy, może to robić... skuteczniej. Wiesz, zakładać szkoły, szpitale dla najbiedniejszych. Choć tam bywa to bardzo trudne. Ym... Ach. Nie radzę go zdenerwować, bo zzielenieje. Choć ja go denerwuje minimum dwa razy w tygodniu i nie robi się żabką. To nie. Po prostu nie można go denerwować bardziej niż ja go denerwuje, choć najlepiej nie denerwować go w ogóle. Choć też się go nie bać... Bo to jednak bardzo wrażliwy facet. Zapamiętasz, Jelonku?”

- Zielona uniforma człowieka? To... On? – Spytałem, wiedząc jako ten silny, wszak i... Kręgi uszkodził lekko, co zgoła tak naprawić się dało, ale... Teraz nie chciałem mieć z tą bestią bliższego kontaktu. Przecież... On jeszcze krzywdę jaką zrobi i co też wtedy? Założył też... tę rurkę, acz mimo słów Tony'ego ta dobra. Nie chcę jej mieć na sobie... Odsunąłem się lekko, by na niego spojrzeć... a oczy zmęczone palcami przetrzeć. Nazywał przyjacielem, za co nie mam żalu, tylko czemu nic nie powiedział? Straszy, czy może niepokoić... nie chciał?

- Oj Jelonku. Bruce nie jest taki jak jego zielona postać, w postaci ludzkiej. Jest naprawdę dobrym lekarzem, który zachowuje przysięgę Hipokratesa i nie ma do ciebie żalu. Już ani trochę. – Zapewnił Tony, przeczesując palcami czarne, długie włosy.
- Poza tym... Gdybym ci nie powiedział kto to, nawet byś go nie poznał, Roszpunko. Nie skrzywdzi cię, ani się do tego nie przyczyni. Jest raczej zdania, że każdemu należy się druga szansa.

***

Bruce swoją postacią teraz nie przejmował się zbytnio, a tym malcem, co bajki na kanapie oglądał i... Jakby był powietrzem traktował. Wciąż nie wiedział, czy będzie to dobra decyzja, ale ostatecznie zdecydował się podejść do chłopca, acz zachować pewną odległość. Przestraszyć bardziej nie chciał, zważywszy na okoliczności. To było niczemu winne, małe dziecko.
- Co oglądasz, Vali? Podoba się baja? Zawsze można ją zmienić. Wiesz? Słówko...

- Andiesen baja... Ładna. Jakie słówko? Pan chce zmienić? Jalvisowi mogę powiedzieć. Zmieni... – Szepnął Vali, bawiąc się swoimi rączkami. Baja była śliczna, ten duszek zawsze mu najładniejsze wybierał. Ale jeśli ten doktor chce... To przecież mu nie zabroni. Nie było Tony'ego. – Mam powiedzieć słówko?

- Jeśli Ci się podoba nie musisz jej zmieniać, ale jeśli chcesz, to wystarczy powiedzieć słówko, a coś załatwimy. Nie Pan, tylko Bruce... - Zapewnił z uśmiechem, bo i Malec był przecie bardzo dobry, uroczy i nie chciał krzywdzić.

- Buce... Tio... Mleczka mogę? – Spytał Vali, uważnie przyglądając się nieznajomemu. Tony zawsze mu mleczko dawał i tati też, więc jeśli on dobry, nie strażnik, nie zły. To da mleczka? Jeśli go lubi... Włożył paluszek między wargi, zastanawiając się, czego też ten pan chce. Zaprzyjaźnić się, czy... Co?

- Mleczka, tak? Dobrze mały, tylko jakie byś chciał? Kakao? Może vaniliowe, truskawkowe. Ciepłe, zimne... Ym... Może z płatkami? Jakie chcesz tylko.

- Doble. Takie jak od tami, mami. Wiesz jakie? – Spytał niepewnie Vali, patrząc w oczka tego pana. Miał ładne oczka i ładnie mówił, tylko dużo. A on chciał mleczka... – Białe piciu, ciepłe, mleczko mleczne, jak od mami. – Wyjaśnił.

- Tak oczywiście... - Szepnął, a oczko maluszkowi puścił, by i zaraz w kuchni zniknąć. To, co miał przygotował zaś skoro od mamy... Przygrzał je lekko, tak by malec się nie poparzył. Wrócił, podał z uśmiechem, kiedy włosy palcami lekuchno przeczesał ciemne... - Tami daje mleczko? Takie... białe?

- Dziękuję. Tami dawał, tak. Dobre. – Przytaknął Vali z niepewnym uśmiechem, wypijając trochę tego mleczka. Dobre i takie jak powinno być tylko... – To dobre, a tami miał lepsze. Ale... tati... Dobry? – Spytał główkę lekko przekrzywiając, bo jeśli zły, to on mleczka tego nie chce, a ten pan... kuku zrobi.

- Tak, tak Vali. – Szepnął, by tu do chłopca znów się lekko uśmiechnąć, bo nie ufał w pełni, co jasne... Ostrożnie, ale tak by Malec tylko uwagę zwrócił, odchrząknął. – Ile Ty masz latek, co? Duży jesteś chłopczyk, a chyba ja nie jestem taki stary? Jak Vali o tym myślisz? – Spytał z ciekawości, przy czym i okulary na nosie poprawił.

- Ja mam cztery... A... pan Buce taki jak ta... Toni? Toni jak tati, ale Buce nie jak tati. – Zapewnił, znów się paluszkami bawiąc. Kubek odłożył na stoliczek. Nie chciał teraz pić. Ten pan... Czemu tyle pytał? Mówił? Chciał być grzeczny, tylko nie wiedział jak. Z Tonim było mu łatwiej. Toni nie chciał, żeby był grzeczny, a taki jaki chce. A doktor? Czego on chciał?
- Buce nie zrobi kuku tati? Tami dobry. – Poprosił, podnosząc błękitne oczka na tego pana. Chciał dotknąć tego, co miał na nosku. Rączkę wyciągnął, lecz zatrzymał ją, nim dotkła. Może?

- Nie zrobi. – Szepnął, by tego też Malca nie spłoszyć, który ewidentnie wciąż się go bał. Oczka barwne ciekawością, a delikatną iskierką... strachu, nadziei błysnęły, na co ten nie chciał wciąż tracić wiary. Jako lekarz wyleczył już dzieci, ale nieco łatwiej je do rozmowy skłonić. Rączka. Bruce wyczuł swoją szansę na swoistą, ale mimo wszystko rehabilitację, do której tak ostrożnie dążył. Zdjął okulary, by i włożyć je w rączkę chłopca. – To są takie okularki. Zobacz, mają ramkę i szkiełka... Jedno tutaj, drugie tu... Wiesz, do czego służą?

- Yhym... - Mruknął cicho Vali patrząc na zainteresowanego najwyraźniej nimi doktora i wkładając paluszek do buzi, sam dodał tuż po nim. - Mają też uszka, dwa. O tu. I... Wiem co to. To po to, żeby Buce mógł widzieć ładnie. Widziałem w... TV? I tati mówił... A Toni mówi, że jestem mądry. Nie głupiutki, nie. Ja wiem... To łatwe. A ty wiesz... Ja umiem iskierki i motylka robić. I... To trudne. Nie okularki. - Mały zmarszczył nosek lekuchno.

- Ja Vali... nie umiem iskierek, a tylko pytam, bo zdało mi się, że możesz nie wiedzieć, czym są okularki, ale jak widzę tati wiele Cię nauczył. Mądry tak chłopczyk z Ciebie. Pokażesz mi motylka? Chętnie bym go zobaczył. – Zapewnił, chcą się z lekka do malca przysunąć, w ostateczności zrezygnował... Nie chciał znów go straszyć.

- Yhym... – Szepnął Vali, skupiając się tak jak tati mu pokazywał, przykazał, a potem rączkami, paluszkami, z których niebieskie, jasno błękitne, że i niemal białe miejscami światło niewielkim strumykiem zaczęło się sączyć i formować w motylka, który poleciał za uszkiem Buce i usiadł tam na chwilkę, by wracając do swojego stwórcy, rozsypać się na wiele małych białych i błękitnych iskier.
- Tati mówi, że magia dobra, dobrych jest biała, a złych zła. Ale każdy ma swój kolorek, ja mam niebieski. A tati... miał taką jaśniutką, zieloną. Czemu więc mu ją doktor zabrał? Mi nie zabierze, prawda? Ja lubię... Nie robię kuku. – Powiedział Vali, przyglądając się z uwagą panu doktorowi. Tamten też miał okularki, ale... tamtego by nie dotknął, zły. A ten? Jak Toni, tati dobry, prawda? Potrzebował potwierdzenia.

***


Stark przeczesywał czarne włosy opierającego na jego kolanach głowę mężczyźnie, któremu z pewnością to nie przeszkadzało. Loki... Tony nie miał „motylków w brzuchu" na jego widok, nie myślał o nim ciągle, ani nie śnił każdej nocy co by mogło uchodzić za nękanie. Nie. On po prostu był, a Anthony podtrzymywał go, kiedy już nie dawał rady, był obok, był blisko gotowy, aby podtrzymać go ramieniem. Lubił patrzeć na jego ciało, bo choć teraz Psotnik nadal był trochę zbyt szczupły, to i nikt nie mógł odmówić mu atrakcyjności i... Tyle. Owszem martwił się o niego, czasem niepokoił, troskał. Ale czy to można było nazwać większym uczuciem? Miłość... tej nie miał od dzieciństwa, jeśli to, co wtedy było można za nią uznać i... Nie wiedział jej w sobie nadal, choć sam nie wiedział czego ma szukać. Coś w nim było, lecz nie umiał powiedzieć jak głęboko i co. Ale czy miłość nie powinna być ognista, namiętna? Jego rzecz jasna, a nie jakiegoś Wertera, który usycha, choć ma ją tuż obok.
I Stark nie chciał o tym myśleć, lecz cisza i pozycja... cóż, ciszę przerwał nucąc jakąś piosenkę zasłyszaną w radiu. A rutyna pozwoliła mu się skupić na zupełnie czymś innym. Loki ładnie by wyglądał w warkoczykach. Prawda?

Sennie tak nagle, bez celu jak gdyby... Ten był niejasny, a też zbyt odległy, żeby wyrwać się z jego objęć. Włosy tu i wciąż, wręcz szablonowo ręka, co... Gładzi, pieści, acz już przez to natrętna. Sam nie wiem, czy w tym właśnie ukojenie..? Płuca nie przestaną walczyć o stały oddech, acz niech One sobie radzą same i nie... czekają na lepsze... czasy, bo te nigdy nie będą idealne. Westchnąłem, a i tak nie ma nic do stracenia... Vali jest tutaj bezpieczny, więc na spokojnie może się skupić na czym innym. Blizny na szyi włosami przysłoniłem... Niech nie widzi. To... nie powinność mu należyta... Wolałem znów mieć swoje racje... Prychnąć i wstać bezceremonialnie, acz czy na to pozwoli? Wątpliwe i oczywiste, że nie... Mimo to muszę spróbować, choć raz ostatni powiedzieć „nie”. Nie... Lico zabrałem, unosząc się na dłoniach. Nie chcę pomocy...

- Oj, Psotniku. Nie powinieneś jeszcze wstawać, ale rozumiem. Mały, tak? Jest w salonie. Zaprowadzę cię tam, a przy okazji poznasz swojego doktora. No to wstajemy, księżniczko. – Mruknął Stark, samemu podnosząc się z łóżka i pomagając Lokiemu wstać. Mały był z Brucem... a Bruce był dobry i spokojny. Mały może się nudzić. No, trochę.

Wstałem, z drobną pomocą, a ten... na nogach całkowicie w sekundę niemal postawił. Tak i... w głowie się zakręciło, ale nie żeby tam upadać zaraz. Ramiona silne nie pozwolą, bo i w nich ostać już mogę... Co prawda liczyłem, że też rurkę odłączy, ale trudno. Będzie jak ma być... Vali został z nim? A co jeśli rozzłości? Maluszek...

Stark niemal wniósł Lokiego i kroplówkę do salonu. Niemal, bo Psotnik za nic nie chciał mu pozwolić go zanieść, nie jak pannę młodą. Ale już wczepionego w swoje ramię, owszem. Nie żeby mu to przeszkadzało... No może troszkę. Ale rozumiał. W końcu w salonie był Bruce i był też Vali, który badał jego serce stetoskopem, jednak kiedy ich zauważył, natychmiast podbiegł i wtulił się w tatę.

- Tami. Tami chory? Nie boli? Dobze? Bałem się o tami.

- To nic, Myszko... – Szepnąłem, a pogładziłem z należną czułością wtulonego we mnie synka... po plecach... To On był moją jedyną i tą we wszystkich aspektach rodziną, o której zawsze sny snułem... Tony był zawsze, Vali jak On i... Nie chciałem, by coś się w tej kwestii zmieniło. Skarby...

- Ym... A co to? – Spytał Vali jeszcze, wskazując na tą rurkę z rączki taty. To było dziwne, ale chyba nie robiło kuku. Prawda?

- To lek mały, wiesz? Nic złego. Trochę tak jak w szpitalu. Pamiętasz tamten film juniorku? – Spytał Tony, głaszcząc lekko czarne włoski.

- Tak... A od czego to Buce? – Dopytał jeszcze chłopczyk, odwracając główkę w stronę doktora.

- Tata nie będzie miał... Dzięki temu gorączki, a też boleć nie powinno... Gardło ma chore i troszkę płuca, ale wyliże się. – Zapewnił, z tako uśmiechem wdzięcznym, też przenosząc spojrzenie z ojca na syna. Tu im będzie dobrze... Razem. A Vali zasługiwał na to... Życie.

- Możesz zbadać Tami serce, jeśli położy się tu oczywiście. - Dodał po to, aby przyjaciel tu i zrozumiał jego aluzję. Dobry, moment... Vali zachęci? Tak..?

- Ym... Yhym. Tami i Toni, tati. – Uśmiechnął się Vali do Starka, który odpowiedział mu też szczęśliwym uśmiechem. W końcu... powoli zostawał tatą.

- Dobrze, Jelonku. W takim razie kładź się. Pozwolisz, Brutusie? – Spytał Tony, stając dwa kroki przed kanapą z Psotnikiem opartym o jego ramię. Tak... Loki zdecydowanie powinien się położyć. Miliarder nie był słabeuszem, ale nie był też siłaczem równym Steve’owi. W końcu nie ćwiczył, a... bożek z pewnością w końcu zacząłby ciążyć każdemu, no może oprócz Super Żołnierza

Uzyskałem odpowiedź jedyną, no i twierdzącą, tak więc ułożyłem się  na kanapie, zaś Vali wdrapał się nań z drobną, ale pomocą Bannera. Usiadł przy Tonym, tak by też mieć zasięg Tami... Znów był szczęśliwy, czułem to całym sobą. Kochany mój.
- Vali? Jadłeś już coś? Mały? – Spytałem cicho... bo i wciąż słaby. Szansa, lepiej będzie?

- Yhym... Toni śniadanko mi zrobił, kanapeczkę. A Buce dał mi mleczko. Chcesz mleczka, tati? Dobre. – Powiedział Vali, zakładając te słuchawki od teleskopu na uszka, by sprawdzić jak ładnie tacie bije serduszko. A Tony... Tony przyglądał się tej scenie i przyjacielowi, mocując pewniej przy kanapie kroplówkę.

- Stetoskop, teleskop jest do oglądania gwiazdek... Ja już tu widzę jedną przed sobą. – Szepnąłem, kiedy też synek zbliżył się do mnie z wielkim zamiarem zbadania samego tami i obejrzenia, a raczej... usłyszenia serduszka... Bruce przyglądał się z uśmiechem, bo i zdaniem moim przekonał się do Valiego... I tu do mnie?

- O mleczko... Poproszę, ale pomożesz mi wypić? Mały..?

- Tak. Pomogę tylko... Dasz nam, Buce? – Spytał Vali, odwracając główkę w stronę mężczyzny, który mu mleczko dał, ale czy da tacie? Choć... przecież powiedział, że dobry. To i może polubi? Chłopiec miał nadzieję wielką, że tak właśnie będzie.

- Vali... – Skarciłem, bo i jak tak może do starszego... mówić? To było jeszcze dziecko, ale... Nie wszyscy rozumieją dzieci. Teraz? Nawet nie poprosił, zaś Bruce, On przecież nie będzie mi niczego nosił, niczego nie jest winien. Czemu więc Vali o to pytał? Niepokój tu ogarnął, przez co i serce bić szybciej zaczęło. Nie mogło tak być... Banner wyszedł, ale kto wie gdzie? Mogłem przeprosić...

- Ja... Czemu tak szybko bije tati serduszko? – Spytał chłopiec zaciekawiony i zatroskany nieco tym, co się z tatą jego działo. Poza tym... czuł, że chyba źle zrobił, choć Toni go pocieszyć, a tati uspokoić próbował.

- Takie jest, wiesz? Bije jak chce, ale to nic złego. – Zapewniłem, przymykając na chwilę powieki, by jakoś w ten sposób ukoić własne nerwy... Dla synka. – Już dobrze...

- Nie boli? – Dopytał jeszcze Vali, zdejmując słuchawki z uszek. Tony mu pomógł i usadził na swoich kolankach, blisko tati. Mógł włączyć baję, Toni chciał, żeby włączył, jeśli chce tylko, lecz on za bardzo martwił się o tami. Miliarder zresztą też lekko się niepokoił, lecz słowa zapewnienia o to, że to nic, że tak czy owak nikt tu go nie skrzywdzi, bo on nie pozwoli, że Bruce nadto na pewno nie poszedł po Avengers, bo nie jest taki i że naprawdę nie ma się czego bać, trochę uspokoiły Psotnika. Podobnie jak ręka geniusza, zaciśnięta lekko na tej smukłej, bladej bożka.

Stark nie sądził że tak szybko Bruce przekona się do Lokiego, ale cieszył się w duchu, że tak się właśnie stało. Podejrzewał teżz że Vali maczał w tym rączki. Tym bardziej, iż chłopiec wyglądał na zadowolonego, niemal dumnego z siebie. Tak... ten mały urwis już teraz miał zadatki na srebrny język. A może złoty? Właściwie nie wiedział przecież, który kruszec bardziej odpowiada małemu.

Upiłem, ale nie dużo w końcu Vali też miał pomóc. Bruce... Zrozumiał, niemą niemal, ale prośbę o cofnięcie naczynia. Smak przyjemny, tyle że jak na razie wystarczy. Liczył się tutaj bardziej maluch i musi też skorzystać póki ma... Czas, On grał na niekorzyść.

Jakiś czas później, kilkanaście minut, pół godziny po tym podaniu mleka, wprost do ust Psotnika, Tony zdecydował się zostawić ich na chwilę samych i samemu pójść się przebrać.
„Spragnionego napoić.” – ten wzrost odbijał się gdzieś echem w jego głowie. Wczorajsza rozmowa o wierze, końcu świata i śmierci widocznie źle na niego działała. Biblia. Nie wierzył w takie rzeczy. Ani Ragnarök, ani Armagedon, czy... Wszechmogący Bóg. Naprawdę? Nie. To wszystko to była fikcja i tylko te zasady... pasowały. Może też zaczął myśleć o przekonaniu Capa do Lokiego cytatami z Pisma? A skoro będzie to musiał zrobić względnie niedługo...
- Jarvis, kup Biblię.
To przydałoby się mieć w głowie odpowiednie fragmenty.

- Tami i tati... Tati gdzieś tam poszedł, wiesz? Bruce też nie zrobi nam kuku... Kocham Cię, tami. – Szepnął, a wtulił się do mnie niczym małe zwierzątko, zwinięte na sianku. Banner, On poszedł już wedle własnego kierunku co i dobre... My sami.

***

Kiedy Stark wrócił do salonu, Loki wraz z synkiem już spali. A on z paczką przyniesioną przez kuriera usiadł na fotelu, w pobliżu kanapy, wcześniej przykrywając śpiących ciepłym, granatowym kocem. Sam zaś, starając się być jak najciszej, wyjął z paczki grubą księgę i zaczął czytać. Zrezygnował na księdze rodzaju stworzenie Ewy. To było tak nierealne, prymitywne i pozbawione większego sensu, że nie mógł, po prostu nie mógł. Napisał wiadomość o tym, że idzie do warsztatu popracować na pierwszej, otwartej stronie i zwyczajnie opuścił salon. A wydawało mu się wcześniej, że ta książka mogła nieść za sobą jakąś mądrość... ale trudno. Może jeśli namówi Lokiego do czytania mu jej, łatwiej przez to przebrnie? Jarvisa nie mógł. Zbyt duże niebezpieczeństwo, że Fury odkryje co czyta. Ciekawe czy wysłałby go w tedy na leczenie... W sumie nie dziwiłby mu się.

Koc z się ściągnąłem, a i oczy zaspane z lekka przetarłem... Stark coś czytał, zaś ja... Znów ciekawość wzięła górę. Wstałem, aż zamroczyło, ale to nic. Chciałem co On czytać. Zabrałem mu z rąk księgę, a cytować zacząłem jej tekst...
- „Gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nigdy nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;
Lecz współweseli z prawdą...”

Telewizor grał cicho, a w nim reklamy leków, sklepów i innych rzeczy tak codziennych dla zwykłego człowieka. Dziecko wciąż spało spokojnie zwinięte w kłębek na kanapie, przykryte ciemnym, ciepłym kocykiem. A w rękach boga kłamstw spoczywała gruba księga o niebieskiej, twardej okładce. Pismo Święte dla wyznawców innego boga, pisanego już przez duże „B”.

Przeczytałem cały psalm od początku do końca, pilnie, a i dokładnie go analizując. Była to prawda, zapisana w prostej, ale i zarazem tak wyjątkowej postaci. Pojąć to jedno, acz... Żyć tako. Dwie rozbieżne te drogi, każda inna, sobie obca.
- Jarvis? Gdzie jest Tony? Ja... Nie mogę wstać. – Mruknąłem, bo i wstać mogłem, ale... nie kroki stawiać w wskazane już miejsce... Kroplówka wadzi...

- Sir jest w swoim warsztacie, paniczu Loki. Czy mam poprosić Pana Starka do salonu? – Spytał Jarvis, tym razem jednak zachowując całkowitą neutralność w głosie, dość miłym, zwłaszcza jak na, bądź co bądź, sztuczną inteligencję.

- Nie, nie trzeba, ale... Co to za księga? Inna niż wszystkie... – Zapytałem, a synka z lekka po włosach gładzić zacząłem. W tym problem... chłopiec musi odpocząć, poradzić sobie z tym wszystkim i zmysły ukoić, żeby było mu lepiej... Palcami jednej dłoni pogładziłem lekko okładkę skórzaną... Piękna.

- W istocie. – Zgodził się AI. – Sądzę, iż to dlatego, że jest to księga religijna. Dokładniej mówiąc Pismo Święte, Biblia. Jest to zbiór ksiąg, spisanych pierwotnie w językach hebrajskim, aramejskim i greckim, uznawanych przez żydów i chrześcijan, za natchnione przez Boga. Biblia i poszczególne jej części posiadają odmienne znaczenie religijne dla różnych wyznań. Na chrześcijańską Biblię, taką jak ta, składają się Stary i Nowy Testament. Biblia hebrajska – Tanach – obejmuje jedynie ten pierwszy. Poszczególne odłamy i tradycje chrześcijańskie mają nieco inny kanon ksiąg świętych, ten przed panem, paniczu Loki, to kanon katolicki. Sir chciał najprawdopodobniej odszukać fragmenty, które przekonają pana Rogersa, iż pana pozostanie tutaj, jako jeden z domowników, jest słuszne i nakazane Kapitanowi przez jego wiarę. Pan Stark jest ateistą. – Wyjaśnił Jarvis, czując się w obowiązku uświadomienia partnerowi jego stwórcy, że nie wierzy on w żadnego boga, a więc nie ma obawy, iż będzie w sposób nachalny odrzucał „boskość” Lokiego, lub też spróbuje go ochrzcić.
- Sir wierzy w naukę. Możliwość istnienia bytów astralnych nie ma w niej większego potwierdzenia, choć nie jest całkowicie wykluczona. Jednak istnieniu wyższego bytu, opisanego w tej księdze, zdaje się przeczyć nasza historia. Zaś stworzenie świata, ukazane w księdze rodzaju, jest całkowicie sprzeczne z nauką i o tyle nieprawdopodobne, co nierealne. A to dla pana Starka wystarczający powód, aby nie wierzyć w istnienie Boga. Reszta Ziemskich religii jest zaś, bynajmniej w równym, jeśli nie większym stopniu nierealna. Dlatego też sir jest ateistą. – Wyjaśnił Jarvis, sam nie wierząc w koncepcje, którą rozważał bóg. Gdyby ktoś spytał o wiarę, sztuczną inteligencję Starka, ta stwierdziłaby, że jest to rzecz absurdalna, jednak pytanie czarnowłosego przecież nie dotyczyło jej oprogramowania.

Nie wierzyłem, nie znam i sam nie wiem, ale też... Wykluczyć nie mogę tego, co i On mówi. To z Tonym winienem kłócić...
- Ateista? Czy Agnostyk..? To chyba proste pytanie..? Mogę też sam zapytać. – Szepnąłem, wiedząc dobrze, jako jest, czy też i będzie... Trudno wyczuć.
Pogląd... Jedynie co i głosi, że obecnie niemożliwe całkowite poznanie rzeczywistości.  To zaś oznacza... niemożliwość dowiedzenia się, czy Bóg lub bogowie istnieją, czy też nie...

- Obawiam się że nie mogę jednoznacznie stwierdzić czy pan Stark jest ateistą, agnostykiem, czy też wierzy w pandeizm, ponieważ sir zwykł nie rozmyślać o podobnych sprawach. Sądzę, że jego pogląd na ten temat jest także w dużym stopniu zależny od nastroju, paniczu Loki. – Stwierdził Jarvis, całkiem uprzejmym tonem.

- Tak, to zrozumiałe. Dziękuję. - Szepnąłem, bo i rzecz taka, że On nie wierzył... Tak? Zawsze żyłem w przekonaniu, że jest coś we mnie wyjątkowego, a i teraz to nagle uciekło. Skoro Tony w to nie wierzy, to ja też nie powinienem... Głupiec ze mnie. – Poproś go do mnie, a Jarvis..? Powiedz mu, że źle się czuję. Z lekka serce boli...

- Oczywiście, paniczu Loki. – Odparł AI robiąc dokładnie to, co polecił mu bożek. A Stark? Westchnął, wytarł ręce w zdecydowanie zbyt brudną do tego ścierkę, wypił resztę kawy ze swojego kubka i wyszedł z warsztatu, kierując się do windy, a nią wyjeżdżając na czterdzieste piętro i od razu poszedł do salonu. Psotnik... wciąż siedział na kanapie i wyglądało na to, że przed chwilą czytał Biblię. Niedobrze.

***

- Ym... Loki, czytałeś to? Takie bajki dla dzieci, to nic ważnego, czy istotnego. – Zapewnił z uśmiechem.

- Czytałem i nie widzę... ale czytać, a zrozumieć to inna sprawa. Boli mnie serce... – Mruknąłem, bo i tak też z lekka było. Nie wiem z jakiego powodu, chciałem przytulić, a jednocześnie zamordować... Ziewnąłem, opierając bardziej o oparcie, wierzch kanapy... Vali niech śpi, zaś jeśli zbudzi - łeb ukręcę mocno... Mimo to nie mam za nic żalu, goryczy.

Tony przyjrzał się uważnie Lokiemu i posadził go na swoich kolanach. Objął go jedną ręką w pasie, zaś drugą ujął jego dłoń w swoją, bawiąc się długimi palcami Psotnika.
- Czemu boli, kochanie? To tylko książka, jakich wiele. Mam ją wyrzuć? Wiesz przecież, że w to nie wierzę...

- Wiem, ale... ateista w nic nie wierzy. Miłości tu nie można zbadać... Jaka więc Ona jest? W nią wierzysz, Anthony? Tak, czy nie? – Spytałem, a palce te zacisnąłem mocno na jego. Ja nie zrobię mu krzywdy, to i nikt tego nie zrobi... Jedyna... Osoba, która go uderzy, to ja.

- Wierzę, bo można ją zbadać, Jelonku. Wtedy zachodzą pewne zmiany w mózgu, podobne do tych u osób szalonych. A jest... Chyba różna, Rogasiu. Choć sam nie wiem nawet, czy kiedyś kochałem. Ale... och. Nie wiem, księżniczko. Nie chcę teraz o tym mówić. Mam za mało danych. – Stwierdził cicho, ciepło Stark.

Mało... danych? Jako to tu ich mało? Warknąłem pod nosem, a... obróciłem się do szatyna, siadając na nim okrakiem. Te kolana, złożyłem, by do ust się zbliżyć, pochylić i zaatakować żałośnie, tak by przelać całą złość, niepewność, strach, ból, czy frustracje... Podgryzałem wargi, by tylko zdominować się nie dać. Gra tu teraz wedle moich zasad... Niech czuje... Tylko niedosyt. Koniec już, tak szybki jak atak... Perfidnie...
- Zbyt mało... danych? O Nie...

- Ej. Spokojnie, Psotniku. – Upomniał Stark, oszołomiony odrobinę zbyt gwałtownym zachowaniem Lokiego. Przecież był delikatny, ostrożny. Tylko nie wiedział. Nie umiał rozpoznać czegoś, czego nigdy nie czuł, czy raczej... czego nie czuł od wielu, wielu lat. Nie mógł przecież liczyć na znak informacyjny, który poda mu właściwą nazwę tego, co czuje. Ale wiedział, że nie chce pozwolić Lokiemu skrzywdzić się po to, aby... Poczuł?
Położył palec wskazujący na ustach bożka, uniemożliwiając mu tym samym ponowne zaatakowanie jego ust. Drugą zaś ręką objął go pewniej, mocniej. Tak nie uciekł, lecz miał mimo wszystko zapewnione pole manewru. Nie przyciskał go do siebie. Nie, tors bruneta był jakieś trzydzieści centymetrów od jego i tak mogło na chwilę zostać.
- Śnieżko... Ja wiem, rozumiem, że ci na mnie zależy i nie musisz mi tego udowadniać. Ale nie wiem... – Westchnęł. – Jak wygląda miłość, co to za uczucie i wątpię, bym był je w stanie rozpoznać. Ale zależy mi na tobie, Śnieżynko, księżniczko, Psotniku. Martwię się o ciebie, opiekuję, liczę i podziwiam to, co widzę. Nie miej do mnie żalu, kiedy jestem szczery, Jelonku.

Zabolało, to że chyba zbyt szybko, wolno, nieostrożnie? Błazen, dureń, co nawet serca zbolałego poruszyć nie może, acz to przecie czułe jak, jako nigdy... rzucone niegdyś w kąt daleki, ciemny. Nie ma świec... Cienia, by się skryć w nim. Za ten błąd ruszyły, tą swoją siłą uderzając w lica rumieńce... Ból... przeszył skronie, a usta wysuszyły się przez ten dotyk.
- Wybacz, ja... Nie winienem...

- Ale ja się przecież nie gniewam, Roszpunko. – Zapewnił cicho Stark, dłoń swoją przenosząc z cienkich ust na zaróżowiony lekko policzek bożka, jak płatek róży o pudrowej barwie, przechodzącej w biel, bardzo delikatny. Choć przecież ukuć umie.
- Nie wiem, co ci wmawiano Loki, co sobie ubzdurałeś... Ale... Pomyśl o Valim. Zganiłbyś go za okazywanie ci uczuć?

- Nie, ale... To jest mój syn, a Anthony jeśli nie... Ja i to do prawdy zrozumiem... Uczucie trzyma mnie i... Przepraszam. Będzie jak chcesz... – Szept, tu ten jedynie wyrwał się z warg. Nie chce go stracić, ale wiem, że to może się stać. Nie chcę.

- Za co ty mnie przepraszasz, Psotniku? Już przecież mówiłem, że nie mam do ciebie żalu, skarbie... Po prostu nie umiem... Nie chcę cię okłamać. Nie wiń mnie. – Poprosił miliarder, masując wolno, delikatnie policzek bożka. Zależało mu na nim. Bardziej niż na Peper, Rodeyu, czy Steve. Tylko czy mógł to nazwać miłością? Nie było przecież żadnych fajerwerków, nic. – A chcę, żebyś przestał się winić. Bo nie zawiniłeś, Loki. Uczucie to nie grzech. Nie odejdę dlatego, że czujesz. Ale nie chcę cię skrzywdzić, kochanie, a wiem, że nie chcesz robić tego, do czego zmierzałeś. Już rozumiesz, Psotniku?

Od autorki
Jako że nie miałam ostatnio ani komputera (bo mi go brat zepsuł), ani szybkiego internetu (ruter wysiadł po burzy), to w ubiegłą sobotę nie było rozdziału. Przez to jeszcze w tym tygodniu - sądzę, że we wtorek - pojawi się rozdział niejako za ten zaległy. Oczy również w przyszłą sobotę, tak jak teraz, ukarze się rozdział..
Jeśli opowiadanie się podobało proszę o gwiazdkę, jeśli macie jakiekolwiek sugestie, chcieli byście się podzielić ze mną, czy innymi swoją opinią śmiało piszcie. Nie toleruje jedynie hejtu, konstruktywna krytyka może być wręcz dobra dla autora (moim zdaniem).
Ten rozdział powstał również dzięki olbrzymiemu wkładowi mojej bety AnikaWinchester, która sprawdziła go i obroniła w ciągu tygodnia. Tylko dzięki niej jest on na czas i dlatego bardzo jej dziękuję.
Przypominam, że za postać Lokiego jest odpowiedzialna Trikster16.
Przepraszam jeśli część rozdziału o stanowisku naszych postaci do religii kogoś uraziła. Naszym celem było jedynie pokazanie postaci naszych bohaterów jak najatrakcyjniej, a nie propagowanie jakichkolwiek poglądów, czy wyśmiewanie kogokolwiek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro