5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niepokojem znów zdjęty lekko oko jedno, potem zaś i drugie uchyliłem... Zmęczenie nadal obecne, acz nie srogie, co też ciało... rozrywa, jedynie... jego cień w poszlakach na skórze się ostał bez zmiany. Jedna ta noc pośród innych przespana i Vali u boku, w pierś wtulony... Skarb, spał spokojnie, o czym i usta lekuchno rozchylone, tu i nosek zmarszczony, a włoski czarne rozwiane, splątane na materiale... To naturalna rzecz, acz obca dla kogoś.... Kto tako krwią splamił nie tylko ręce. W tej chwili nie ma niczego, co bardziej przy życiu od synka trzymało, a On... pociechą nad niebem, światem, życiem. Ten już głodu, chłodu, bólu zaznał, acz tako młody... Z winy Ojca. Kto więc syna krzywdzi? Nikt jeśli to stworzonko nie ślubne. Rączką poruszył, zaciskając piąstki na kocu. Budził się już. Ziewnął, mlasnął usteczkami, by i oczka otworzyć zaspane.
- Tati, mój mami... – Szepnął w tym przekonany. I też nie mylił się... Skinąłem, zgadzając na co ten wtulił się ufniej tako... jeszcze, a to możliwe? Z tym Malcem wszystko... nie nikt tu zaprzeczy. Sam stwierdziłem, iż lepiej teraz póki brunet śpi coś zjeść... Tak też się stało... Ja chleba troszkę, acz Vali tu jajecznicy? Zająłem się... zaś chłopczyk talerzyki roznieść miał na stolik. Coś poszło nie tak... Upuścił, serce stanęło. 

Brzęknęło, upadło, pękły obydwa. A każdy na kilka mniejszych, większych kawałków. Wabiąc do kuchni  gospodarza wierzy, który już za zapachem miłym jak szedł zaspany do niej jak po sznurku.
Stark zamrugał kilkakrotnie stając w drzwiach i oczy przetarł usiłując zrozumieć co właśnie zaszło w jego kuchni. Loki stał nad patelnią smażąc jajecznica, a junior... Talerze robić musiał i stąd rumor powstał. Powinien zebrać te odłamki i sprawdzić, czy mały nie skaleczył się czasem. Zanotował otępiały od snu umysł geniusza. 

- Vali? – Szepnąłem smętnie, bezgłośnie, a usta wykrzywiły się w lekkim grymasie... Mały rozbił, zniszczył, zaś jako je... oddam? Obawiał się, że stanie się mu krzywda, acz kiedy tak gospodarz się tu zjawił... Nie ma nawet pięciu wiosen, a... Zdjąłem z palnika to naczynie, by do synka w dwóch susach przystąpić, objąć, jako ciałem przysłonić. Wystraszył się. On wie jaka jest kara... Skrzywdzi. Wzrok na Starka podniosłem... Oczy zaś mówiły: „Uderz mnie, ale zostaw synka, Niewinny.".

Taki obrót spraw postawił Starka na nogi dużo szybciej niż mocna kawa. Naprawdę? Czy on wyglądał jak jakiś sadysta? Okey... może czasem nie liczył się z uczuciami innych, może często. Ale nie skrzywdził by dziecka. Nie był bohaterem, ale nie był też potworem. Przykucnął przed nimi, przed tą kupką porcelany ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się Lokiemu.
- Naprawdę Jelonku? Za kogo ty mnie masz co? Myślisz że co teraz zrobię? Rzucę się na ciebie? Naprawdę, nie jesteś aż taki zły. Wszystko w porządku. Nic się nie stało. Mam dużo talerzy, naprawdę. Ach. I nie szczególnie mi na nich zależy, bardziej na was, dużo. Ym... Hm.. Co dzisiaj na śniadanie Jelonku?

Za te słowa by oddał dużo, ale kiedy tak o tym myślę, to i w tym prawda, czy więc nie jest dobra nowina? Po... to też nie chciałem, by tu przyszedł... ale tu jest i nic nie poradzę. Vali też i zaraz przywitać się ruszył. On odważny, ale zgubić to może...
- To dla Małego... – Mruknąłem bo i taka prawda. Znów chce?


- Oo... A zrobisz mi też? Co Bambi? Ładnie proszę... – Jęknął Stark robiąc minę zbitego pieska.

- Zrobię... – Szepnąłem, a na talerzyk przełożyłem ciepłą... smażonkę, by ją Valiemu tako podać z uśmiechem nikłym, po to aby włoski przeczesać... Usiadł przy stoliku, jak dziecię czteroletnie jadł, z lekka tymi rączkami sobie pomagając... Ja zacząłem znów smażyć...

- A ten talerz już ja posprzątam. – Westchnął Tony cicho wyjmując z szafki zmiotkę. Z resztkami porcelany uporał się szybko. A skoro Rogaś robił im śniadanie... to on powinien chyba zająć się piciem. Tak było w miarę sprawiedliwie, chyba.
- Chcesz Psotniku kawy, herbaty, kakao, mleka, soku...? A ty juniorze mleczka? – Spytał zaglądając lekko małemu przez ramię.

- Mleczka... – Przyznał mały rozbawiony z lekka tym co ten Pan prezentował sobą, bo choć starszy to Vali nie czuł się tu przy nim mniejszy, czy o innej zgoła wartości. Cieszył się, ale jego Ojciec zaprzeczył... Nie chciałem, niczego acz do posiłku woda wystarczy. Tyle.

- Mleczko białe dla aniołka doskonałe. – Mruknął Tony  nim odwrócił się na pięcie zmierzając do lodówki z której wyjął ten że napój, przygrzał go nieco przy okazji włączając wodę na herbatę i ekspres do kawy. Zagrzane już mleko nalał do niebieskiego kubka i postawił przed chłopcem znów swoim zachowaniem, słowami wywołując u niego cichy śmiech. Potem dopiero odwrócił się do Lokiego i nim zabrał się do przygotowywania herbaty szepnął jeszcze stając na palcach do ucha Psotnika.
- Rozumiem że herbata czarna jak twoje myśli Jelonku? No rozchmurz się trochę... No... Ładnie proszę. Dajesz zły przykład.

Wstałem... dopiero co, a już nogi i ciało drży z wysiłku nad którym nie mam panowania... Umysł podsuwa obrazy, te co już przeminęły z pozoru. Sam nie radziłem już sobie z takim ciężarem, a ta bliskość... Ona przeraziła, że i by bronić, ciało odskoczyłem, wpadając tu na jedną ze ścian. Plecy uderzyły w nią mocno... Zawyłem, jęk a coś innego... Trzymało twardo na nogach. Synek malutki to...
- Nie dotykaj mnie... Zostaw! – Jęknąłem, osuwając się tu po ścianie, żeby... objąć kolana przytulone do piersi... Zostaw. Chłopczyk widząc tylko co się stało, wstał od stołu, a wtulił mocno. Musiał pomóc tati, a łzy... otarł kapiące po licach...
- Tu boli? – Spytał wskazując na serduszko. Tak tłumaczył.


Stark nie rozumiał co się właśnie stało. Wyłączył z ognia już usmażoną jajecznice i... Pierwszy raz od naprawdę od... niepamiętnych chyba czasów nie wiedział co zrobić. Powinien zostawić Lokiego w spokoju, czy raczej spróbować uspokoić? Nie wiedział nie mając pojęcia co wywołało tak gwałtowną reakcje Psotnika. Wcześniej wydawał się całkiem spokojny, racjonalny i nagle... Trzask.
A jednak nie był by sobą gdyby nie zadziałał. Podchodząc powoli do Lokiego i kucając przed nim na co ten zwinął się w kulkę, skulił próbując schować przy sobie Valiego. Ale mały był już jednak na to za duży...
Geniusz odgarnął czarne włosy z bladego czoła nawijając jeden ich kosmyk na palec nim ułożył myśli na tyle, aby powiedzieć coś co Psotnika wystraszyć nie powinno.
- Loki nie zrobię ci krzywdy. Naprawdę, Psotniku. Nie jesteś w Asgardzie. Jesteś w moim domu i tu nie spadnie ci włos z głowy... za nic. Obiecuję. Nie będę robił tego czego nie chcesz ale musisz mi powiedzieć kiedy zbliżam się do tej czerwonej linii. Dobrze? Nic ci nie grozi.

Nie zrobi krzywdy? Czy to i obietnica nie do spełnienia? Smutny, bo takie kłamstwo w prostej postaci... Niczym też dobrym. Jeśli wypowiadane... na siłę, nie ma... wartości, tej trwałej w rzeczy samym. Oczy podniósł wymęczone, by na niego spojrzeć. Zbyt wiele się stało, żebym od tak zaufał tu... komukolwiek. Westchnąłem żeby powietrze chwycić w płuca...
- To nie ma znaczenia... Tu? Tam? Wszędzie tylko więzień.


- Loki... Czy ty gdzieś tu widzisz cele, kraty? O co ty mnie znów posądzasz? Jutro powinniśmy iść na zakupy, niedługo będziecie mogli chodzić swobodnie po większej części wierzy i mieście. A to chyba trochę kłóci się z twoją wizją więzienia Rogasiu. – Mruknął Stark przyglądając mu się ze zmartwioną miną. Okey... rozważał różne opcje. Ale... w końcu postanowił dać mu tą drugą szansę w pełni. A jeśli on coś postanowił to choćby świat stał mu w tym okoniem i tak to zrobi. Zawsze był uparty i zawsze osiągał swój cel, więc mógłby mu trochę zaufać.

Kłóci? Tak... być może, ale to nie zmienia faktu, iż od tak na ulicę wyjść..? Nie, ludzie za to co zrobiłem zlinczują... Minęło wiele lat, acz nic się tako nie zmieniło. Gniew po stracie. On wciąż tak samo silny. Dziwne, postronne uczucie rozpaczy, a samotności popycha ich do czynów nie na miejscu, te zaś nie takie by o nich myśleć...
- Więc pozwolisz mi odejść? Nam... – Spytałem, a z oka już spłynęła jedna łza... Kolejna, za nią i tak bez końca... Koło.


Teraz już Starka całkiem skołowało. To miał ich w końcu puścić, czy trzymać? Czy...
- Psotniku... Doceniam twoją wolę samostanowienia, naprawdę. Ale wiesz co się stanie jeśli zostaniesz rozpoznany na ulicy, prawda? Z resztą co ci szkodzi tu zamieszkać, co? Wiem że nie masz magii, ale nauką też można zrobić iluzje i w tej iluzji będziesz mógł bezpiecznie chodzić po mieście nie rozpoznano. Tylko daj mi trochę czasu. To jak? Wciąż jest to dla ciebie przykre Śnieżynko?

Tak to źle, że chcę być taki jaki jestem? Nie odmienny? A jako dla synka? Zmęczony już tym wszystkim jestem... Vali On jedyną pociechą. Nigdy nie chcę, nie mogę go tracić. Zaś tu wiem co zrobią jeśli złapią, acz o tym myśleć... nie chcę.
- Zamieszkać? Z tego co wiem sam tu nie mieszkasz... Oni z pewnością nie będą tacy jak sądzisz... Wiesz co się stanie, jeśli tu mnie złapią? Wiesz...

- Rogasiu... Ja sam w wierzy nie mieszka... łem, ale to piętro jest moje i nikt inny nie ma na nie wstępu. Czy tobie naprawdę trzeba wszystko powtarzać dwa razy... A. I Cap i tak by cię nie mógł potępić, w końcu to taki doooooobry... chłopiec syn narodu, katolik... Wiesz Jelonku. Miłość bliźniego i te sprawy. Bruce też by odetchnął głęboko i nie zrobił ci krzywdy. Ze Shieldami mógł by być problem.... Dlatego musisz mi zaufać i poczekać do maja, czerwca z tym. Dobrze księżniczko?

- Nie czuję się za dobrze... – Szepnąłem, nim cały już obraz pociemniał nagle bez innego wyraźnego ostrzeżenia... Bałem się, że coś pójdzie nie tak jak powinno. Dziwne... to, ale i na swój sposób niepokojące. Na usta wdarła się nietypowa acz i względem siebie obca, rzecz.

- Właśnie widzę Jelonku. – Mruknął Tony dotykając palcem ust Lokiego. Wcześniej były fioletowe od mrozu i dlatego chyba nie zauważył... tego. To przypominało opryszczkę, nawet bardzo tyle że było za duże, o wiele bo pokrywało całe wargi.
- No ładnie się doprawiłeś Psotniku... Dobrze Vali mógłbyś wrócić na swoje krzesełko. A ja pomogę tati.

- Tak... – Szepnął chłopiec, a do stolika wrócił prędko, aby na krzesełko wgramolić się z lekka i zjeść swoją jajecznicę. Ciepła, nie gorąca więc i taka idealna... Cieszył się, że... tati dostanie pomoc. Ja nie potrzebowałem słów na to, by wyrazić uczucie... Nie znajdę już nikogo tak dobrego. Dom?

- No dobrze Jelonku... Tylko spokojnie. Dobrze? Nie jestem myśliwym. – Szepnął Stark do bladego uszka nachylając się nad Lokim aby wziąć go na ręce i zanieść na krzesło z boku, po skosie od Valiego.

- A Ja zwierzyną. – Szepnąłem, z bladym uśmiechem, który może i przypominał grymas. Te słowa zdały się na miejscu, bo jakby nie patrzeć... Taka była prawda, a Vali? Miał się dobrze, jadł i nie bał... Już nie.

Stark uśmiechnął się na te słowa „odkładając" Lokiego na krzesło. W końcu skoro ten mu odpowiedział znaczyło to że „kontaktował" i nie zacznie znów twierdzić że go tu więzi. Owszem, nie miał zamiaru przez pewien czas wypuszczać go samego z tego piętra, ale wynikało to z potrzeb bezpieczeństwa jego zarówno przed resztą Avengers, prawem, ludźmi jak i tymi atakami paniki.
- Tak Rogasiu. Ty jesteś moim domowym Jelonkiem, którego proces oswajania jeszcze się nie skończył. – Mruknął mu do ucha nim odwrócił się napięcie w poszukiwaniu wazeliny.

Czy ten człowiek mógł choć i raz słuchać? Tłumaczyłem przecież, że nie w tym rzecz i On... Chyba miał, mógł to zrozumieć? Mimo to nie był już wrogiem, a tylko... Nie wiem jak to określić, ale ta poprawna odpowiedź brzmi nie tako... może gospodarzem? Tak sądziłem i tego się trzymam... W tym problem, że i... Zwierzęciem nie jestem, nigdy nim nie będę. Stark musiał też i to zrozumieć?
- Miałeś tak nie mówić... Tony? – Spytałem, bo i jak odzywać się do tego człowieka? On przezywał...


- Tak księżniczko, właśnie tak mam na imię. I nie obraź się no... Tobie też trzeba powiedzieć dwa razy, a i tak nie wiem czy doszło. Wazelina. Posmarujesz nią usta Psotniku, ale najpierw coś zjesz. – Powiedział Stark kładąc na stole tubkę kremu i zaraz też odwracając się w stronę kuchni z której zdjął patelnię z pięknie pachnącą jajecznicą z cebulką i zsunął jej zawartość na jedno z naczyń.

- Nie chcę tego, wolę... Chleb. – Mruknąłem, bo... i choć robiłem rzecz tę podobną, to przekonać się nie dało... Co dziwniejsze, Vali zjadł całą porcję na co przecie nie winienem pozwolić. Obawa tu się toczy jedna... Chory co On nie będzie, bo jako pomogę? Brzuch go boleć będzie... Więcej już nie może dostać nawet jakby chciał.
- Vali, nie wolno już jeść...

- Ale musisz Loki trochę tego zjeść, z chlebem. Mało Śnieżko ale musisz i powoli będziemy wracać do normalnych posiłków. Nie będzie tak że ktoś pod moim dachem je tylko suchy chleb. Nawet o tym nie myśl księżniczko. Jajecznica z herbatą raz. – Odparł Stark pogodnie stawiając przed Lokim zieloną herbatę. By następnie podejść do lodówki i z niej z kolei wyjąć dla siebie trochę sera, wędliny i pomidor, a więc rzeczy niezbędne do zrobienia smacznej kanapki. Jeszcze sałata by się przydała...

- Tony, ja nie chcę... Nie mogę, to za dużo... – Mruknąłem, a z lekka głowę zwieszając... nie mogąc tu już nawet patrzeć na jedzenie. Go zdecydowanie zbyt dużo... Wolno, acz pogodnie? Tak człowiek ten mówił do mnie... Dziwne uczucie, co i pustkę wywołać zdolne... W jajku zmieszałem nieco. Wolę do prawdy coś innego, mniej żółtego i kleistego. Ciężkie to dla ciała...

- No dobrze Psotniku. – Westchnął wspomniany zabierając od bożka talerz z jajecznicą.
- Rozumiem. Małe kroczki. Ale nie myśl że ci odpuszczę. – Zastrzegł smarując jedną kromkę chleba masłem. – Wczoraj zjadłeś pół kawałka, bez niczego. Teraz zjesz całą z... wędliną. Nie martw się, nie z sarny Jelonku. – Mruknął nakładając wspomniany produkt na kanapkę. Potem postawił talerz z nią przed brunetem, a sam jeść zaczął tą feralną kupkę jajek.

- Nie z Sarny, to wiem... acz nie lubię mięsa, nie w tej formie. Nie, nie... – Mruknąłem tu i odkładając plasterek szynki z powrotem na talerz. Nie znoszę i nie chcę tego konkretnego mięsa... Jeść wolno, a swoim tempem zacząłem. Vali zaś przyglądał mi się z uwagą... Nadal nie pojmował z pewnością co się dzieje, ale to nic. Kiedyś...

- Jelonku... Musisz zjeść tą wędlinę. Weź... to tylko jeden plasterek. W nagrodę... pozwolę ci trochę przyciemnić twój przyszły pokój. To jak? – Spytał Stark przerywając na chwilę posiłek.

- Jeśli zjem pół... Połowa pokoju zostanie przyciemniona... Jeśli cały to i tak dla sprawiedliwości. Nie ma kompromisu. Nie ma... – Mruknąłem, bo i przecie zdanie swoje mieć mogę? Nie zabroni?

- Dobrze Rogasiu. Będzie przyciemniony jeśli zjesz, ale nie pozwolę zrobić ci z niego krypty. To wieża nie grobowiec. – Zastrzegł Stark nie przerywając niemal jedzenia. Jajecznica była pyszna. Pyszna dla kogoś kto za nią nie przepadał, a cebulką była wręcz idealnie wysmażona. Tak więc, mimo że Loki najwyraźniej jeść nie chciał... to jak na razie gotował świetnie. Choć kolacje, czy też obiad Stark był w stanie w niego chyba wmusić. Tylko juniora trzeba było czymś wcześniej zająć.

- Co to jest... Rogaś? – Spytał chłopiec przyglądając się ojcu... Nie rozumiał co to jest, czy jak wygląda, ale... Skoro to ma być jego tata... To chyba to śliczne i dobre stworzonko. Zakochał się i czuł, że ma rodzinkę... Malutką.

- Rogaś to ktoś kto ma różki. Ładne jak wczoraj, albo dziwne jak za naszego pierwszego spotkania. Pamiętasz  Rogasiu? – Odpowiedział wynalazca, a pytając mrugnął do Lokiego i uśmiechnął się do niego nim przeniósł wzrok na malca. Coś czuł że już ich nie wypuści ze swojego życia, co było o tyle dziwne że od lat oprócz Peper w osobie... przyjaciółki, asystentki, partnerki czasem i Rudeya jako starego kolegi, kumpla, przyjaciela. Nie było w nim nikogo stałego. Byli jeszcze co prawda Avengers, którzy powstali nagle, a wśród nich przede wszystkim Cap, z którym o dziwo znaleźli wspólny język i zostali przyjaciółmi. Bruce, brat naukowiec i rodzeństwo Maximoff, które rozszerzało mu horyzonty i pokazywało samo, bądź przez swoją rodzinę nowe możliwości i pole manewru. Choć żadnym mutagenetykiem, czy... psionikiem nie zamierzał zostać. To jednak to co tam widział pomagało, pozwalało mu wpaść na wiele pomysłów. W końcu nic nie jest niemożliwe.
- A ty wiesz Jelonku że ludzie też używają magii? Tak jakby magii... choć magii też, ale raczej nie magii magii.

Pamiętałem, aż nazbyt dobrze, a przecież to co się stało winno, odejść w zapomnienie, czeluści i owinąć się płaszczem, by już nikt nie doświadczył rzeczy podobnej. Wojna, rodzi kolejną wojnę, zaś nie kończy bitew, które są swoistą formą kolejnego starcia. Żadna nie kończy się zwycięstwem, bo kto nie walczy już przegrał, a kto prowadzi ją, walczy w przegranej sprawie. Nie jest to samo..? Tak się to i zdaje, bo nawet jeśli nie... Uparłem się przy swoim, przecie rogi, były atrybutem, władzy, troszkę idei, wyobrażenia i analizy. Parzony nic nie wartą ambicją, przegrałem... Grając swoją grą.
- Nie wolno tak mówić Maluszku.


- Nie ładnie to jest ignorować moje pytanie. – Fuknął Tony robiąc minę obrażonego dziecka ku uciesze owego „maluszka". – Dajesz zły przykład Śnieżko.

- Nie wiem... o czym do mnie mówisz... ale nic nie przywróci mi tego co już straciłem. Nawet... Iluzja. – Mruknąłem, bo i racja taka, że czułem to w sobie... To co było nie wróci. Uciekło daleko.

- Ym... Widzę że jesteś bardzo zainteresowany księżniczko. Ale założę się że profesor, albo doktor dali by radę ci ją zwrócić. Tylko najpierw... wiosna. Tak. To będzie kryptonim tej akcji. Jarvis zapisz mi to. Wiosna. – Dokończył Stark odchylając się lekko na krześle z kubkiem kawy w dłoni i przeciągając „o".

- Od tak nie pomaga się... Nie ma nic za cenę, która by tą ceną nie była. Ja słucham, to Ty mówisz to czego nie chciałbyś ode mnie usłyszeć... – Mruknąłem, a głowę w dół spuściłem przyglądając się niedojedzonej piętce chleba. Nie wierzę, by ktoś... kto jest w stanie mi pomóc... Chciał to uczynić.

- W takim razie... Xavier. Wujek Wandy więc nie będzie problemu z krokami. Tylko wolisz Jelonku Centra Park, czy szkołę? Choć na pierwsze zajęcie umówimy się jak będzie cieplej. Wiosną... Szkoda, że nie można jakoś tych wyborów przyspieszyć. – Odparł Stark budując już w myślach odpowiedni plan działania. Ostatnio narzekał trochę na nudę... A teraz ta znikła, zapewne na długo, jak bańka mydlana.

- Kto to..? Co..? Gdzie..? Jak..? – Spytałem, a z lekka tu krzywo na mężczyznę spojrzałem. Zdawał się nie mówić do mnie... ale jakby coś nie tak było, bo jednak robił... Mówił i wyjaśniał, acz tak, że nic nie wiem. – Brzuch mnie boli... Ja już jeść nie chcę. – Mruknąłem, z lekka obejmując obolałe miejsce.

- Więc nie jedz Lolo. Zjadłeś połowę... Połowa pokoju przyciemniona. Taka była umowa. – Odpowiedział mu Tony wstając od stołu i zbierając  wszystkie trzy talerze, aby wsadzić je tak jak swój już pusty kubek i ten Valiego do zmywarki. – Może wypijesz herbatę? Zielona jest zdrowa Jelonku i lekka. Nie zaszkodzi ci. – Zapewnił stając za chłopcem i zakrywając mu dłońmi oczy.
- A ty mały? W co byś się chciał pobawić? W chowanego? – Spytał zabierając dłonie i przechylając się tak, by chłopiec mógł zobaczyć jego twarz nad swoją główką.

- Mam imię... – Zapewniłem jakby nie wiedział, co i też się zdarzyć tu może. W ręce zsiniałe z lekka chwyciłem małą szklankę, by ją do ust przysunąć, acz powąchać napar. Nie ufam temu co w środku może się mieścić... Dorastałem w środowisku, gdzie i... arszenik sypał się równo... Wolałem, więc z natury sprawdzić. – Bawić zaś... Vali może, co oczkiem widzę? – Szepnąłem odkładając naczynie, bo i przy wodzie zostanę. Głową skinął zgadzając się w pełni, acz chowanego. Chciał z początku...

Loki był niereformowalny zdaniem Starka, czy raczej nie do zmiany przy całkowitej dobroci, więc... trzeba było użyć innych środków, przy następnym posiłku. A tych geniusz miał w zanadrzu całkiem spory zasób, jednak teraz... Zabawa. W którą Stark nie grał od dawna, czy raczej kilku miesięcy. Avengers jednego wieczoru wpadli na pomysł żeby w to zagrać. W tedy rozłożyli się wszyscy we wspólnym salonie, teraz zaś Tony i jego nowi domownicy zrobili podanie, lecz w jego, prywatnym pokoju.
- Dobrze... To kto pierwszy? Albo nie. Zaczynaj... Loki. – Mruknął miliarder pomagając usadzić się Valiemu wygodniej na swoich kolanach, i brzuchu, i klatce piersiowej, bo mały szkrab stwierdził, że jednak jest troszkę zmęczony i się położy, na nim. Choć... Miliarder nie miał nic przeciwko. Pierwszy raz leżało na nim dziecko, leżał na nim ktokolwiek oprócz kobiet na jedną noc, czy Pepper, żeby po prostu odpocząć. Z tą rodzinką Tony Stark zaliczał wiele pierwszych razów... Kto by pomyślał, że było tak dużo zwykłych rzeczy, których nigdy nie zrobił?

Zmęczenie? Czułem je już i tak podobnie jak Vali, acz nie miałem się gdzie oprzeć, by nie kuło i nie uwierało w plecy. Bolało, dlatego, że kręgi... Nie ważne... Miałem to rozpocząć... więc, może coś tako bardzo prostego..? Rozejrzałem się, wszak rzecz chłopiec znać musi.
- Jest to nie duże naczynie, małe, krągłe... i wypełnione... po brzegi. – Szepnąłem, na co już chłopczyk palec do ust włożył, a zastanowił się lekko... Odpowiedź była dlań oczywista, ale... czy też prawda taka? To tati miał na myśli? Mały nie był przekonany, ale to nic. Po prostu... co ma na myśli  powie...
- Brzuszek? Tati. – Spytał, przecie szklaneczka była by zbyt prosta.


- A nie szklanka? Loki? – Spytał Stark przeczesując czarne włoski chłopca, a otrzymawszy potwierdzenie od jego ojca namyślał się chwilę po czym powiedział. – No... To to zgadniesz Śnieżynko na pewno... To coś jest z natury białe, ale na górze ma trochę czarnego, bardzo miluśnego... Potem jest białe choć nie do końca, potem znów czarne i szare. A na górze ma jeszcze dwa punkty zielone, które są tak szczególne, bo na świecie takich drugich nie ma. A tych odcień się lekko zmienia.

- Śnieg, kiedy dopiero na ziemię z nieba spadnie... czarny i... miękki, kiedy nań but pierwszy stanie, by znów zapełnić się czystą bielą. W zwartą kupę zbiera szarzeje i też czarnieje, by się stopić, a... kwiat uwolnić. Dwa jako mówisz pędy? Mam rację? – Szepnąłem, bo tak mi się zdało... Ostrożnie ręce na kubku położyłem, ciepłe takie...

- Nie Psotniku. Ja to widzę w tym pokoju. I zapomniałeś że te dwa małe zielone punkty skarzą się, mienią i są naprawdę oryginalne, a patyków jest wiele. Ach. No i śnieg nie jest tak ładny. Ty wiesz mały, prawda? – Spytał Tony trącając lekko drobny nosek. Loki mówił, szeptał, lecz mówił zwyczajnie bez niestworzonych subiekcji i pełnymi zdaniami. A to Stark uznał za spory sukces i motywację do dalszych zabaw. Chyba znalazł sobie nowe hobby... resocjalizacje bialutkiego bożka.

- O Tati. – Odparł, tako pogodnie ten chłopiec... Co oczka ma takie same przecie. Śliczniejsze... Nie ma niczego, co by było już mniej idealne od niego... Rączką, moją ujął, by uśmiechnąć się jak tylko dziecko potrafi. Serce rozmroził... Tylko to nie o mnie, nie... – Nie o mnie chodzi Vali... Nie mam nic szarego... – Mruknąłem cichutko, lekko gardło znów suche i usta.

- Oj. Nie doceniasz się Psotniku... Nie dobrze. A ty mały masz rację. Piątka? – Spytał Tony podsuwając chłopcu swoją dłoń, tak aby ten był w stanie lekko uderzyć w nią swoją. Szare Loki miał spodnie. Ciemno szare, ale szare. Choć wynalazca nie pamiętał jak nazywa się ten odcień.

- Boli tati? – Dopytał, z lekka od Starka... odsuwając, by spojrzeć jako to usta smarem pokrywam. Zapewniłem, że jest dobrze ale... brzuch bolał mocno, to nie dobre. Kocham go, zaś pierwszorzędna to sprawa. Zmęczony, ale i dobry ten smyk śliczniutki... Zawstydził jak i Stark też. Źle, że widział to...

- Zwyczaj ignorowania mnie jest u was dziedziczny co? – Fuknął lekko Stark pstrykając w nosek malca, który miał przybyć z nim piątkę... – Miałem na myśli twoje spodnie Rogasiu, one są szare. Choć jeśli chcesz mogę skupić twój opis na czym innym. – Wyszczerzył się lekko Tony. Żartował, po części, w mniejszej części. Bo był w końcu pewien że jest w stanie tak opisać Lokiego jak artyści rzeźbę Apolla. Choć jego bóg nie był obecnie w tak dobrej kondycji, ale... to można było naprawić.

- Przepraszam, ale mój tati... – Odparł maluszek przytulając się do tej rączki Tony'ego... Nie był też pewien czego oczekiwał ten Pan. „Piątka" to liczba, więc czemu tu tako mówił bez sensu? Vali... On nie rozumiał tego określenia... ale to nic złego przecież. Ignorował? Nie tego nie robił... Był grzeczny...

- Wiem maluszku przecież cię nie ganię... No co ty? – Spytał filantrop gładząc palcami drobny policzek. Przy tej dwójce musiał uważać na swoje słowa, aby nie spowodować... czegoś co nie było zamierzone, a w skutkach będzie przykre. A ten malec... Go rozczulał. Nie lubił dzieci, zwłaszcza tych małych. Płaczących wiecznie, domagających się ciągłej uwagi bachorów. Ale ten chłopczyk był inny. Rozumiał bardzo dużo jak na swój wiek, był dobry, miły i śliczny. Dziecko jak z obrazka bez tych wszystkich, rozlicznych nie raz wad. – To zrobimy piątkę, dobrze? Popatrz. Wystarczy że swoją rączką uderzysz lekko w moją. No dalej. To nie takie trudne juniorze. – Zachęcił go z uśmiechem.

- Nie... zaboli Cię? – Spytał na co też uśmiechnął się, kiedy brunet zaprzeczył... Uderzył więc, tu tak mocno i celnie jak tylko... czteroletnie dziecko potrafi... Za to też tata jego był wdzięczny. W końcu uśmiech na ustach malca... Mógł wszystko uczynić, by tylko ten był szczęśliwy. Vali, zaś dotknął tu i paluszkami. Obejrzał ręce Starka które szorstkie od ciężkiej pracy...

- Jestem wynalazcą mały. Geniuszem, mechanikiem... więc mam szorstkie dłonie. – Wyjaśnił miliarder z uśmiechem widząc jak malec krzywi się delikatnie na tą ich szorstkość.

- One są chore? – Spytał, a znów lekko paluszkami poruszał, by tę skórę zbadać dokładniej. Chciał dobrze, nie zaś krzywdy, to i nie ruszał zbytnio... Żeby nie bolało już. Ja przyglądałem się temu z uwagą, aby Vali nie przekroczył pewnej linii. Nie wścibski... Ciekaw po prostu. – Nie męcz Maluszku. – Szepnąłem całując miękko, acz i drobną, smukłą rączkę synka.

- Nie męczy Reniferku. A co do moich dłoni... to są one po prostu spracowane szkrabie. To nie jest choroba. Po prostu... się zahartowały. Jak hartuje się żelazo. W końcu jestem Człowiekiem z Metalu. – Mruknął Stark z uśmiechem mrugając do chłopca. Był ciekawy czy Loki cokolwiek mu o nim mówił ale, że sam nie będzie wracał do wydarzeń z inwazji na Nowy Jork mógł zagwarantować. Co nie znaczyło po prawdzie aby nie pokazał chłopcu, że jest Iron Manem w końcu i tak się o tym dowie.

Przygryzłem już i tak zbolałe wargi, które wciąż dokuczały swoją naturą, a w szczególności suchością i pęknięciami. Nigdy nie chciałem wracać do tego co zdarzyło się sześć lat temu... Te doświadczenie, gniew i ból. Raz na zawsze przekreśliły normalne życie wśród ludzi... Przywykłem...
- Nie jesteś z metalu. – Stwierdził chłopczyk, chcąc go osądzić o kłamstwo, które tako ewidentne...


- Nie, ale spójrz tutaj Śnieżynko. – Odparł na to cicho Stark pukając się lekko w reaktor łukowy, którego światło przeświecało przez czarny podkoszulek. – To jest po części z metalu, no a poza tym jestem człowiekiem w metalowej zbroi... I tak przyjęto. Człowiek z żelaza. Już.. dawno, ale o tym co było nie będziemy mówić dobrze sorku? – Spytał miliarder próbując zakomunikować tym Psotnikowi delikatnie, że naprawdę nie ma zamiaru wracać myślami do ich pierwszego spotkania.

- Yhym... – Mruknął, a znów rączki niepewnie wyciągnął, by światła dotknąć... Nie czuł tak ciepła w dłoniach, a chłód metalu. Ten nie był przecież zły, miał serduszko ale czy to metalowe? Zdaje się, że tak... – Twoje serce, nie jest tu metalowe... Wiesz? Nawet jeśli na takie wygląda... Z moim tati jest podobnie... ma ciepłe i nie lodowe... Jak mówią wszyscy...

- A więc jesteśmy do siebie podobni. No jesteśmy. Tak Vali? I metal i lud jest taki nieprzyjemny. – Mlasnął Tony z udawanym niesmakiem by zaraz rozpromienić się i całując drobny nosek położyć małą rączkę na reaktorze. To był niezwykły chłopiec, kochany i Stark... czuł się przy nich naprawdę dobrze. Mogli zostać na długo, oczywiście jeśli Jelonek nie zrobi pokoju Draculi w jego wierzy.

- No troszkę, Ty ale tati... Dobry. – Fuknął, a spojrzał na Tony'ego z wyrzutem... Tak jak zawsze nie mógł pomóc, tak teraz gotów był walczyć o dobre imię Ojca... Nie mógł już patrzeć na te... smutne, podkrążone, wygasłe niemal oczy. Nigdy nie słyszał jego śmiechu... Stark był wesoły i Malec pragnął, żaby tata też był taki. – Smutny?


Tony zmierzył Lokiego wzrokiem. Dobry? Kiedyś nie był. Ale on sam także nie był, nie jest i raczej nie będzie, więc...
- Tati... Dobry. W końcu inaczej bym cię tak nie opisał Śnieżko, a na to się obrazić nie możesz, bo sam nazwałeś przed chwilą siebie śniegiem. – Powiedział z szerokim uśmiechem wynalazca, i dodał... już z mniejszym, lecz za to dwuznacznym. – Choć ja bym nie porównał Śnieżynko twoich oczu do badali... już bliżej im do gwiazd, tylko jakiś takich przygasłych. – Dokończył z kwaśną miną.

Sam siebie? Nie, tylko sądziłem, że... To o śnieg chodzi, nie zaś o mnie... Zdawało mi się, jakby On coś chciał ukryć w tym przekazie. Mimo to poczułem się, jako ktoś z niższej rangi. Niczego bym nie wyrzekł, a oczy? Czego chce? Wesoły? Kiedy wszystko... Nie, a szkoda na to życia. Jeśli brunet chce, mieć... ten cień uśmiechu... To nie ma na co liczyć. Nie dziś...
- Idę do siebie, zostajesz Vali? – Spytałem, zaś tako w odpowiedzi otrzymując skinienie. Jego wola. Muszę odreagować... Oczy ukryć.


Stark nie powiedział by że chciał to uzyskać, właściwie... to chciał uzyskać przeciwny efekt. Tylko że nie wyszło najwyraźniej, a nie wiedział... Czemu? Starał się, naprawdę. Jak nigdy, a tym czasem jedyne co dostał w zamian to zamknięcie drzwi salonu, z których z resztą dopiero po chwili przeniósł swój wzrok na chłopca siedzącego na jego brzuchu.
- Przykro mi Vali, ale... ty wiesz, może zrobimy teraz pokój dla twojego taty, taki który mu się spodoba. Co ty na to? A potem pokaże ci że rzeczywiście jestem członkiem z metalu i... – Tu zamyślił się przez chwilę. – Powiesz mi jaki kolor pasował by twojemu tacie.

- Niebieski... – Szepnął chłopczyk z lekkim uśmiechem na wargach. Prawda była inna, acz zawsze tak chciał zobaczyć tati w innym, nie zielonym kolorku... Młodzik tako pociągnął za włoski miliardera, jakby chciał sprawdzić reakcję... Wybrali razem dla Ojca posłanie, szafki, zasłony o jakich i zawsze mówił otwarcie. Czas przeminął im szybko, więc Tony... pokazał i wyjaśnił dlaczego... tak naprawdę jest nazywany tym człowiekiem z żelaza. Potem już tylko bawili się w chowanego i oglądali bajeczki. Malec dawno nie był tako odcięty od myśli... Nawet o Ojcu, który tu tak nagle zniknął... Był całe życie.


Dopiero kwadrans przed trzecią Jarvis z własnej inicjatywy przypomniał Tony'emu że najwyższy czas aby chłopczyk zjadł jakiś obiad, a ponieważ Loki wciąż nie wychynął ze swojego pokoju... pozostawało zamówienie posiłku i mimo że miliarder miał wielką ochotę na  hamburgera prosto z MC, z frytkami... to zadowolił się średnio-wysmażonym stekiem z ziemniakami w ziołach i talerzem surówek – w końcu ktoś musiał dać chłopcu dobry przykład, niestety – wziętym na wynos z jednej z najlepszych restauracji na Manhattanie, które chyba jako jedyna serwowała naprawdę dobre jedzenie. Oczywiście dla juniora nie zabrakło naleśników, kakaowych z truskawkami i karmelem, zaś dla Lokiego... tu miliarder najbardziej się natrudził i były mu potrzebne szersze konsultacje z AI niż to było w sprawie tego co powinien jeść czterolatek. W końcu jednak klamka zapadła i o piętnastej trzydzieści obiad dla trzech osób stał na stole w salonie, w telewizorze przed nim leciały bajki, a Psotnik został poproszony przez Starka, za pośrednictwem Jarvisa o przyjście na obiad.

„Paniczu Loki, Pan Stark prosi o pańskie stawienie się, na obiad w salonie." Odezwał się głos, że i... Wzdrygnąłem się  na to... wezwanie? Z początku... nie uśmiechało wstać z podłogi, gdzie oparty o ścianę siedziałem. Blade lica, od choroby... pokryły się jasną, inną łez diamentowych poświatą. Bo i czy samotność... nie jest zarazą? Sam nie mam pewności... Nawet znalazłem na to odpowiedź. Tu i na dół mam zejść? Opanowałem się pozornie, wszak serce wciąż biło jak oszalałe. Obiad? Nie chcę nawet próbować... ale zjawić się po prawdzie... wypada... Umyłem twarz, a ręce, bo jeszcze zauważy łzy i co mu powiem? Od jakiegoś byle słowa, tyle żalu i goryczy. Ja nie mogę nie raz wytrzymać. Te zaś same lecą... Bez kontroli, czy opanowania. Wyszedłem z tego pokoju, a do... salonu kroki lekkie, chwiejne, powolne skierowałem.




Od Autorki

1. Wolicie rozdziały tak długie jak ten (5,3 tyś.), czy krótsze (2-3 tyś.)?

2. Jeśli ci się podoba rozdział to zostaw gwiazdkę, albo komentarz. Jeśli masz uwagi, lub radę dla mnie to udziel mi ją w komentarzu ;)

3. Szukam bety. Za sprawdzanie przez nią moich rozdziałów proponuję podziękowanie i mała reklamę (jeśli oczywiście ta osoba sobie tego życzy). W tej sprawie można do mnie pisać tu, lub na priv.

4. Jestem już po maturze (poszła mi naprawdę dobrze, gdyby ktoś chciał wiedzieć) i postaram się teraz dodawać rozdziały co tydzień. Tak więc kolejny powinien się pojawić w przyszły piątek, sobotę, lub niedzielę.

5. Jeśli ktoś tu lubi i GoT i Lokiego, lub Loki x Daenerys, to książkę (również nasze RP tak samo jak to opowiadanie nim jest) znajdzie na tym koncie Trikster16.

Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze. Do następnego rozdziału :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro