6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczęli jeść obiad dopiero wtedy, kiedy Loki wszedł do salonu. Vali pałaszował z ochotą swoją porcję, Stark podobnie i tylko Psotnik... grzebał w jedzeniu. A zjeść coś musiał... Tak więc Stark swój posiłek skończył bardzo szybko, aby ręce mieć wolne, jak i kolana. Co zrobić, nie był pewien. Nie chciał, jak rano, znów wystraszyć bożka, ale musiał jakoś skłonić go do jedzenia.
- Rogasiu, jeśli ładnie zjesz całą zupkę, pozwolę ci przyciemnić cały pokój. To porcja dla dziecka...

- Patrz na swój nos, a nie za czyjś ogon chwytasz. – Mruknąłem, bo i Valiego wystraszyć nie chciałem, czy mu obrzydzić czego. Prawda też opiera się w tym, że obiad, czy zgoła każdy posiłek, był... Wielkim, jeśli nie do przekroczenia murem, czy wyzwaniem, którego nie chcę podjąć. Racja, że muszę jeść...

- Patrzę, Jelonku, a jeśli nie jesteś zwierzyną, to nie chwytam cię za ogon. Zresztą to by było głupie. Nie sądzisz? Ja tylko ładnie cię proszę, żebyś zjadł obiadek. Ale jeśli nie chcesz... To chyba muszę cię nakarmić, Psotniku. Wskakuj na kolana. – Mruknął Stark, z uśmiechem klepiąc się po udach. Nie wyglądał przy tym... na zainteresowanego czymkolwiek więcej, oprócz nakłonienia Lokiego, do zjedzenia posiłku, co, biorąc pod uwagę jego polecenie, nie było oczywiste, nawet dla niego samego, jednak było w pełni ukazane na jego twarzy.

Nakarmić..? Westchnąłem, a na bruneta spojrzałem spod... lekko przymkniętych, zapuchniętych od łez powiek. Sama propozycja ta, wydała się absurdalna, ale brunet najwyraźniej... nie robił sobie ze mnie żartów. Po... co? Zdała się ta myśl jedna, a wspomnienie samo... Już raz tak siedział, zaś o jedzenie dla synka prosiłem. Coś za coś? Wiadome... Rzecz, służyć musi temu, czyja jest... Nerwowo przełknąłem... ślinę, ale... i wolno, ociężale zrobiłem to, o co prosił.

- Grzeczny chłopiec. – Mruknął Stark, kiedy Loki już usadowił się wygodnie na jego kolanach. Rzeczywiście, była to dziwna sytuacja, lecz trwała ona od wczoraj i powoli zmieniała się w kolejny, zwykły cykl dnia, z nowymi domownikami.
- Nic ci nie zrobię Psotniku, oprócz nakarmienia cię tą zupą, całkiem dobrą, naprawdę. – Zapewnił miękko Tony, czując jak Loki spina się i drży lekko na jego kolanach. Dotyk... jeśli Vali miał cztery lata, a bożka pojmano sześć lat temu... Miliarder wolał nie myśleć, ani sobie nie wyobrażać, co ten musiał przejść. Ale przypuszczał i dlatego przełożył rękę za jego plecy, jak najdelikatniej umiał. Nie dotykał go też nigdzie indziej, no może z wyjątkiem ust, których musiał chwilami łyżeczką. Jednak tak zyskiwał pewność, że bożek naprawdę będzie jadł, póki albo jego porcja się nie skończy albo nie poczuje się niedobrze. Do tego dochodziły jeszcze łzy, które widział już wyschnięte, na policzkach bruneta. Ich obecność nakłaniała go zaś, do pocieszenia, przytulenia Lokiego, co mogło być nieco dziwne, lecz przede wszystkim było szczere.
- Wiesz, Loki? Wiecie... Że jest taka bajka, film o czarodziejach. Takich, jakimi teraz raczej wyobrażają ich sobie ludzie. Nie najgorszy. Może chcielibyście zobaczyć? Juniorze? Psotniku? Latające miotły, spiczaste kapelusze, stary zamek...

Same... te słowa przeszyły, a w głowie siedziały, jako i ja na tych kolanach... Człowieka, który lata wstecz był wrogiem... zaś to nie winno się zdarzyć... Nie mogę już patrzeć na to jedzenie, zwłaszcza kiedy wiem, kto je podał, acz nie mówi dlaczego... Hojność? Tej to nie ma na świecie, na tym... ale i żadnym innym. „Dobry chłopiec” z lekka ślinę przełknąłem, rzecz... W tym, że ta jakby w gardle tam gdzieś stanęła. Ból, On w pamięci i... rzeczywistości... Która łamała kości, wyrywała włosy i sama już w sobie przedzierała skórę. Ten łyżkę znów... do ust wsunął, jeśli nie wepchnął... czwartą zaledwie, acz po brzegi pełną. Wystarczy w zupełności... O tym niech nawet się rozmowa nie toczy... Niczego nie warta, ale... Film? Chłopiec, a brunet się tam przewijał, tylko nie zwracałem uwagi. Mam już dość wszystkich i wszystkiego... Zupa wciąż tam jest i nie ubywa. Tak... Jadłem, skoro już wystawiłem. To On już rad z tego? Chyba nie...
- Nie są. – Mruknąłem mając ich na myśli, Ci nie tacy. Usta rychło zamknąłem, głowę w bok chyląc.

- Tak Loki, masz rację. Nie wyglądają jak czarodzieje, którzy... naprawdę chodzą po Ziemi, no może trochę. Tylko że przez lata ludzie, wyobrażali sobie ich właśnie w ten sposób. – Dokończył cicho Stark, przyglądając się mężczyźnie, który siedział na jego kolanach. Zjadł już większą połowę zupy i Tony miał nadzieję, że ją dokończy. Choć chyba właśnie legła ona w gruzach.
- Psotniku. Zjesz jeszcze trochę? Niewiele jej zostało, a... Nie wiem. Chciałbyś jakąś nagrodę? Jak dokończysz oczywiście, a jeśli nie... To nie. Nie nalegam. Już i tak ci dobrze poszło.

Westchnąłem, znów wpatrując się w misę... Nagroda? Co chcę tylko to i możliwe? To... była być może tylko jedna szansa... Vali, On by chciał tego, dlań wszystko. Znów usta rozchyliłem, ostrożnie po to tylko, żeby kolejne łyżki tako lądowały między wargami... Nie mogłem już, acz... Nic za darmo być nie może. Prawda? Z wolna pot perlił skórę, chcąc reagować jakoś na tę zmianę w organizmie. Od sześciu lat już nie miałem w ustach niczego podobnego... Ta zupa miała smak, dobra, tylko... Zbyt dużo tego... na raz było, ale dla synka wszystko. Ta nagroda. Na dnie jedynie łyżeczka... Dość. Głowę spuściłem, bo już nie dam rady. Żołądek tego nie wytrzyma.

- Ślicznie, Jelonku. Zjadłeś wszystko, no prawie. – Mruknął Stark, przyglądając się niemal pustej misce, by zaraz sięgnąć łyżką po ostatnią porcję zupy i zjeść ją już samemu. – Naprawdę dobre. – Przyznał, odkładając sztućce na stolik, nim ponownie przeniósł wzrok na Psotnika.
Dobrze, że Vali oglądał bajki, bo inaczej zapewne spytałby się, czy tati jest chory. Miliarder kładąc dłoń na spoconym, bladym czole stwierdził, że jest to możliwe, choć raczej... Loki się zwyczajnie przejadł. A to nic dobrego, choć... Zjadł. To z kolei także było ważne.
- Oj kolacji, to już chyba nie zjesz, księżniczko. Bo nam się jeszcze rozchorujesz. I teraz także, ostrożnie.

Te starania na nic, bo i czy On przypadkiem nie winien, jakoś... Zrozumieć? Nie, wszak i umowa była aż nazbyt jasna. Jako teraz Valiemu w oczy spojrzę? Dziecię własne tak zawieść okrutnie... Ja nigdy nie byłem dobrym ojcem, acz... Staram się cały czas, jakoś dzielić i osłaniać synka. Szkoda... Że nie ma lepszego ode mnie, bo On... winien coś od życia zyskać.
- Będę wdzięczny. – Mruknąłem, mając na myśli jego... ostatnie słowa. Co z tą nagrodą? Nie ma?

- Nie przesadzaj, Jelonku. Przecież nie wmusiłbym w ciebie jedzenie... widząc, jak się męczysz. Ale zjadłeś dzielnie, więc mów. Co tam wymyśliłeś? – Spytał Stark, pogodnie ocierając chusteczką, wziętą spod stolika, pot, na bladym czole bożka. Kiedyś ten by go za to zapewne ponownie wyrzucił przez okno, a teraz? Naukowiec wciąż nie mógł się nadziwić tej uległości bruneta. Przerażało go to trochę. W końcu mógł zrobić coś nie tak, lecz ten i tak mu o tym raczej nie powie.

- Kurtkę zimową dla Valiego... – Szepnąłem, wiedząc, iż to pytanie nie na miejscu jest przecie... Ten też nie musiał niczego dawać, bo łaska czy nie, to i tak jego wola. Będzie ta owa rzecz największą nagrodą... Wszak i dziecko, małe a uśmiech obcy mu nie raz jako mnie... Kocham go i oddam wiele, wiele więcej niźli wszystko. Vali...

Kurtka, zwykła, niekonkretna, byle ciepła kurtka? Dla Valiego w dodatku, a nie Lokiego.
Stark był jeszcze chwilę temu pewien że bożek zechce czegoś dla siebie i czegoś... Abstrakcyjnego? Luksusowego? Tymczasem... Miliarderowi chciało się płakać, na tak małą, niepewną prośbę. Tym bardziej, że mu samemu, oczywistym wydawało się zapewnienie im wszystkich niezbędnych rzeczy. Tylko tych, na które by nie wpadł, dać nie mógł.
-  Psotniku, naprawdę nie chcę wiedzieć, za kogo ty mnie masz, ale dobrze. Kupimy tę kurtkę, a teraz coś ci pokaże. Jarvis. Remont skończony?
- Tak sir, oba pomieszczenia są gotowe do użytku. – Odparło AI.
- No. To Śnieżko wstajemy. Mam nadzieję, że ci się spodoba. No już. Hop, hop. – Pogonił go lekko Tony, jednak ani ostro, czy złośliwe, a nadal z lekkim uśmiechem na twarzy. – Chyba że mam cię tam zanieść, księżniczko?

- Nie jestem księżniczką, więc... nie mów tak. – Mruknąłem, mimo iż ciągle trzymała pewność, że tu On i tak nic sobie z tego nie zrobi, ale podobno warto... próbować? Wstałem chwiejnie, obolały, a tak znów wargę przygryzłem... Vali... Mój synek nie może zostać sam.
- Pójdziesz ze mną, Maluszku? – Spytałem, dłoń wyciągając lekko w stronę bruneta. Vali... jednak aż nazbyt bajeczką zafascynowany, nawet nie odwrócił głowy na to pytanie... Nigdy tak nie było, ale co mu się dziwić? Niech zostanie tu, skoro mu się podoba. Nic to...

- Dobrze... Więc jesteś księciem. – Mruknął z szerokim uśmiechem Tony, wstając z kanapy. – A małemu nic się tu nie stanie, Psotniku. Jarvis czuwa, prawda stary?
- Tak sir, jednakże chciałbym panu przypomnieć, że od instalacji mojego procesora, minęło jedynie osiem lat i dwadzieścia cztery dni. – Odparł AI. Otrzymując w odpowiedzi kilka słów, odnośnie wieku i starzenia się sprzętu od Starka, co wywołało krótką dyskusję między nimi, którą ucięło otwarcie drzwi przez miliardera, do jednego z nowych dwóch pokoi, blisko swojej sypialni, dla kolejnych domowników.

Oczy błysnęły, zaś trącąc z lekka łokciem bruneta, który przed nim nie zdążył się uchylić, ni słowa z siebie nie mogłem wykrzesać. To była komnata... Duża, a o zielono szarych ścianach i też czarnych, niemal hebanowych meblach. Na to usta dłonią przykryłem, by nie jęknąć cicho, na ten widok. Sześć lat żyłem, cudzym... życie, a takie miejsce... Nie było dostępne. Tak nagle było obok, na wyciągnięcie dłoni. Łóżko? Podszedłem wolno, niepewnie, by dłonią po materacu przesunąć, a uśmiechnąć nikle.... Na nim poduszki, koc? Dobrane kolorystyczne. Idealnie, zaś mała szafka – Jakbym miał, co do niej włożyć – stała przy posłaniu... W oknach zasłony, acz coś jeszcze? To było moje? Nie... Niby z jakiej przyczyny? Nie był mi winien...

- No więc Jelonku... Witaj w swojej celi. – Powiedział po chwili cicho Stark, zadowolony i ze swojego, jak widać idealnego wyboru, jak i miny pełnej zaskoczenia, niedowierzania i tajonego szczęścia Lokiego. A jego oczy? Znów lekko zabłysły szmaragdową zielenią. – Oczywiście to więzienie jest na tyle... nowoczesne, że jako więzień, możesz chodzić po wszystkich jego pokojach. Ach, i jutro idziemy na deptak przywięzienny, do galerii. Podpowiem Psotniku, że handlowej, więc nie martw się swoją szafeczką, jeszcze zapełnisz. – Dokończył Stark, wciąż nie ruszając się ze swojego miejsce. Bo może powinien wyjść? Nie wiedział, ale nie chciał wchodzić z butami, w przestrzeń osobistą bożka, nie teraz. Tylko że... dał mu zagadkę i chciał usłyszeć rozwiązanie. To nie było chyba tak trudne. – No dalej, Psotniku. Zadałem ci zagadkę. A w nagrodę chcę usłyszeć twoją odpowiedź. Jakie miejsce kryje się za tym fałszywym słowem? No chyba że użyłem go błędnie i naprawdę sądzisz, że jesteśmy w celi.

- Dom... – Szepnąłem, nawet na niego nie patrząc, bo i czy to nie było piękne? Uwierzyć długo nie będę potrafił, ale... To było moje miejsce, moje jak i Valiego... Ten nigdy by nie chciał utracić i tak się nie stanie, jeśli... kaprys? Nie, raczej wola Starka... nie ulegnie zmianie... – Dziękuję, zbyt wiele.

Nie było to zbyt wiele, nie zdaniem Starka, bo czy za te sześć lat... cierpienia, głodówki, bicia i... Tony naprawdę nie wiedział, czemu jeszcze nie należała się zmiana na lepsze? Upadamy przecież, żeby się podnieść, tylko ktoś musi nam czasem podać rękę. A że sprawiedliwość jest ślepa i Fury też na pewne kwestie, to rękę musiał podać on. W przeciwnym razie, przez resztę życia zapewne plułby sobie w brodę za to, że pozwolił wsadzić Lokiego, z powrotem do celi, a Valiego... zapewne także, do niezbyt fajnego miejsca. Nie mógł tego zrobić, nie kiedy widział w jakim są stanie, najpierw fizycznym, teraz zaś i psychicznym. Jaki ten chłopiec był rozkoszny, a Loki jednak dobry. Dziś był dobry, zaś to nie ulega przecież zmianie z dnia na dzień. Dalej. Sam nie był dobry, kiedyś był handlarzem śmierci, zaś dziś ludzie uważali go, za superbohatera. A Wdowa? Była agentka KGB, kiedyś zabijająca ludzi, bez mrugnięcia okiem. Dziś? Także superbohaterka. Choć jego osobistym zdaniem, z nich bohaterowie byli żadni. Herosi może tak, ale nie więcej. A jednak uważali ich za nich, dostali tak wiele, choć wcześniej dopuścili się i strasznych czynów. A Loki? Atak na Nowy Jork... zginęło w nim zdecydowanie mniej osób, niż cywilów z broni Handlarza Śmierci, a i może niż zabiła Natasha.
Tak więc nie, to nie było zbyt wiele.
- Nie ma o czym mówić, Psotniku. Chcesz zobaczyć pokój Valiego, czy może się tu rozgościć?

Valiego? On... Też dostanie swój pokoik? Pociecha to, acz i dziwny niepokój drobny, bo czy... już na tyle duży? Dotąd zawsze był obok i chyba też chciałem mieć blisko tę kruszynkę małą. Wreszcie tutaj mógł mieć dom, chociaż... przez chwilę... za to przecież mogę tak dziękować. Vali był szczęśliwy, a ja? Staram się w tym dorównać...
- Chcę zobaczyć. – Szepnąłem tu, wstając z posłania. Czas zmienił, ale czy ludzi? Na to nie ma chyba odpowiedzi... Co zaś się bruneta tyczy, miałem, wciąż mam... dług do spłacenia, ten rośnie z każdą chwilą i... troskam się, że... ciężar nieznośny, trudny będzie. Już taki mimo iż... Vali na to zasłużył. Nie ma niczego ponad nim... Oddech znienacka wytrzymałem, nim On drzwi uchylił, a wnętrze ukazał... Widok... dosłownie zwalił mnie z nóg, że i na kolana opadłem, acz z głową wciąż uniesioną... Ręce obie zakryły usta. Duży pokój, w odcieniach błękitu, zasłony, ramy okien, łóżeczko... Meble, półki, a przede wszystkim zabawki. Duży, bujany konik z siodełkiem, wodzą, ogłowiem, a nawet strzemionami, dopasowanymi do tako drobnych, krótkich nóżek chłopczyka. Zaś w centrum, na posłaniu, puchata maskotka słonika... Pamiętał, to co mu opowiadałem do snu. Łzy, one same uciekły z oczu... Wiele.

Tony’emu na ten widok oczy się zaszkliły i musiał zamrugać kilka razy, aby żadna słona ciecz, nie spłynęła mu po policzku. Był miliarderem, filantropem i playboyem, a nie pozytywistycznym, czy romantycznym błaznem, którego poruszałby taki widok. Ale poruszał, bo był to zwykły pokój, choć rzeczywiście dla dziecka, z dobrej dzielnicy Nowego Jorku, lecz przecież Vali na niego zasługiwał. A Loki... zasługiwał, żeby mieć w końcu ciepły dach nad głową i drugą szansę w ręku, więc teraz... Cieszyło i bolało to, jak wielkim darem dla bożka okazało się to miejsce.
- No, Śnieżyko. – Stark odkaszlnął, aby ukryć pewne wzruszenie, wywołane przez Lokiego. – Wydaje mi się, że ci się podoba. Ale jeśli chcesz reklamacje, to nie do mnie. Vali wybierał większość rzeczy tu, no i... po części w twojej sypialni, Jelonku. Tak więc ze skargami, to do niego.

A to szelma malutka, co i nawet słowa nie wspomniała... Mała, a czy nie wywołała uśmiech i łzy... Na policzkach Ojca. Wiedział, co wybrać, w jaki sposób. Po to, żeby uszczęśliwić tak bardzo. Uczynił to, wszelkie... Podziękowania też i jemu się należą. Duma rosła...
- Jest pięknie, dziękuję. Vali, On będzie z pewnością szczęśliwy...

- Tak... On jest często szczęśliwy, Jelonku, ale ja myślałem, że ty też będziesz. Czyżbym się pomylił? – Zapytał Stark, pochylając się nad Lokim, aby podać mu rękę i tak pomóc wstać.

- Nie, w rzeczy tako odwrotnej... – Szepnąłem, przyjmując tę pomoc drobną, za którą... swoją drogą, wdzięczny znów jestem. Dużo... ale może i tak niewiele wystarczy, by wzbudzić uśmiech. Nikły tak.

- Tak.. Rzeczywiście Psotniku, już wyglądasz lepiej, naprawdę. Powinieneś zacząć uśmiechać się częściej. A teraz... Wrócisz ze mną do naszego juniorka? Naprawdę sądzę, że powinieneś obejrzeć Harry’ego Pottera. A może się uśmiechniesz? W końcu to świat czarodziejów... – Dokończył, przeciągając ostatnią sylabę, Stark i z uśmiechem na twarzy, odwracając się do Lokiego, poszedł w stronę salonu. W końcu udało mu się go rozchmurzyć i chyba rzeczywiście może spać spokojnie. Bo Jelonek nie wydawał się już ani niezrównoważony, ani straszny, ani niebezpieczny.

- Wrócę, Vali by tego chciał. – Odparłem cicho, idąc za brunetem, tak by w ślad za nim kroczyć. Łzy też otarte szybko wierzchem dłoni zostały, byle po nich śladu nie było. Jak przy synku płakać? Zaś co do tych czarodziejów, nie byłem przekonany, ale najwyraźniej się wyśpię teraz. Byle maluch blisko.

- Ej. A ja? Ja też bym chciał... – Mruknął Tony, udając obrażonego i wchodząc do salonu, niemal rzucił się na kanapę obok chłopca, który też zaraz został lekko przytulony przez miliardera, z nie do końca świadomą wzajemnością szkraba.
- No co tam, juniorze? Podoba ci się profesor Fit... w ręczniku na głowie?

- Nie rób, Tony... – Mruknął brunet, kiedy ten znów, by uwagę zwrócić, dmuchnął mu we włoski. Znowu go lekko odepchnął, ale rączkę w miejscu przytrzymał by ten... nie poszedł sobie. Przyglądałem się temu, ale Vali widocznie mnie nie zauważył, skoro tak zachowywał, bo z pewnej reguły jest grzeczny, żeby było mi lżej... Taki dobry...

- Dobrze. Już. Ogląda, okey, rozumiem, potem komentarze. – Mruknął, delikatnie odsuwając się od chłopca, aby mu tak zapewnić swobodę oglądania. Nie liczył na to, że aż tak chłopczyk się wciągnie, a jednak... tak się stało. Czym był naprawdę ucieszony. Popcorn... by się przydał. Tylko że tu nie miał usłużnego przyjaciela, czy Clinta, który za nowe strzały by mu go zrobił, a Lokiego nie chciał męczyć. Zrezygnował. Zamiast tego wskazał ruchem głowy na miejsce po drugiej stronie chłopca. Kanapa była dość duża, obszerna, więc tam Loki mógł się nawet położyć.

Przyjąłem zaproszenie, choć to nieme... I dookoła obszedłem kanapę, aby obok też tu synka z początku usiąść, a ucałować w nosek, na co ten wtulił się lekko, acz tylko na chwilę odwrócił swe oczka od ekranu, by zbadać, czy nic mi nie jest. Potem położyłem się twarzą do telewizora, a Vali włosy zgarnął, by się nimi bawić lekuchno... Podobało mi się to, więc czarnowłosy mógł robić, co chciał. Długie, tako wokół rączek chyba nieświadomie owijał... Boli, na co skrzywiłem się, ale to nic. Niech się bawi, odrosną przecie...

Stark oglądał ten film już po raz... trzeci. Po raz pierwszy było to, co prawda, kilka lat temu, lecz ten drugi raz... był już ledwo kilka miesięcy wstecz, a to na maratonie filmowym z Avengers. Tak więc pamiętał wszystko dość dobrze i choć sam w sobie film był ciekawy na tyle, że wzrok na nim w pełni skupić się dało, to i na rodzinkę niepełną nieraz wzrok odwracał. Zauważył, kiedy Loki krzywić się zaczął, lecz zauważył też, że nic na to Valiemu, którego ewidentnie była to sprawka, nie powiedział. Dlatego też on sam położył swoją dłoń na tej chłopca, trzymającej czarne włoski, rozluźnił jego paluszki i zbliżył do głowy Psotnika na tyle, aby tego to już nie bolało. Naprawdę nie sądził, że z dnia na dzień, stanie się opiekunem bożka.

Od Autorki
0. Rozdziału nie sprawdzałam ja, a moja kochana beta AnikaWinchester. Tak więc jeśli ktoś dostrzega jakieś błędy ortograficzne, to nie jest to już wina worda, klawiatury i mojej dysleksji. ;)
Chociaż myślę że Anika zna się na rzeczy, bo sama piszę całkiem dobre opowiadania. Chciałam tu polecić  książkę jej brata "Cicha samotność", która opowiada historię pary chłopaków (bxb). Noachu, który choć ma trudne życie zawsze jest uśmiechnięty i kocha ludzi. Oraz Liama, zwykłego, optymistycznego nastolatka, który za wszelką cenę chce poznać nową, niestandardową osobę w swojej klasie. Myślę, że to opowiadanie warto przeczytać tymbardziej, iż jest napisane przez osobę, która zna się "na rzeczy". A samą książkę znajdziecie tu Artur_Robin:. Wpadajcie, choćby żeby sprawdzić, czy to co napisałam, to prawda.
1. Jeśli rozdział wam się podobał, to proszę o komentarze i gwiazdki, dzięki temu całe opowiadanie będzie lepiej pozycjonowane i więcej osób je przeczyta.
2. Jeśli chodzi o długość rozdziałów, to wygrały te długie. Chociaż ten zalicza się do krótszych (3 tyś.). Następnym za to już będzie dłuższy (4,5 tyś.). Staram się więc trzymać tego, czego chcecie i zamieszczać dłuższe rozdziały.
3. Jeśli ktoś zna kogoś kto robi okładki, bądź sam się tym zajmuje. To proszę o kontakt na priv, lub w komentarzu. Chciała bym zmienić tą okładkę i mam jedno, niepublikowane jeszcze opowiadanie z GoT. Także jeśli kogoś to interesuje, to proszę dać znać.
4. Przepraszam, że rozdziału nie było wczoraj, ale tydzień miałam wyjątkowo uciążliwy jak na wakacje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro