7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dni minęły, a Vali niemal całkiem już zaaklimatyzował się w nowym domu. Nie miałem tego samego szczęścia, co i Mały, więc mimo wszystko stąpałem ostrożnie, po możliwie znanych mi ścieżkach. Gotowałem dla Syna, gospodarza, który siłą rzeczy nie tak zły... ale w pełni zaufać to... też domena i rozum głupca... Starałem jakoś za winy, okazaną pomoc zapłacić, acz trudno, jeśli nie zna się. Siła też nie ta sama... Co gorsza, tako obawiam się, że nigdy nie będzie taka, jak kiedyś... Strach myśleć, co dalej. Vali jednak tak dzielny... Siedziałem teraz i czekałem, aż Stark wyjaśni nam kwestię zmian, które nadejdą już dziś. Avengers.

Stark przyszedł do kuchni w końcu i włączył ekspres do kawy, robiąc sobie nie mocną, lecz dość słabą, co było jedną ze zmian w jego funkcjonowaniu. Zmian było wiele... i były to zmiany na lepsze, bo jeśli jakimś cudem umrze śmiercią naturalną, to stanie się to, według analiz Jarvisa, niemal dziesięć lat później, niż przypuszczał dotychczas. Miło. Miło też w sumie spać codziennie, niemal po kilka... nawet do dziewięć godzin. Miło jeść domowe obiady, które okazały się być lepsze od wszelkiej maści fastfoodów, jakimi żywił się dotychczas, bo te w wykonaniu Jelonka były przepyszne. Miło bawić się czasem jak dziecko. Dyskutować w pracowni z kimś innym, niż Banner, którego mimo wszystko nie mógł zbytnio denerwować. Miło nosić na spotkania zarządu ozdobione kwiatkami i motylkami dokumenty, aby widzieć ich zaintrygowane miny i móc się kłócić z Peper o to, że nie ma zamiaru jej mówić, czy nagle on aż tak bardzo zdziecinniał, czy zajmuje się jakimś dzieckiem, co może być nielegalne. Miło widzieć uśmiech na ustach Psotnika i czasem zasłużyć sobie na jego nieśmiały, perlisty śmiech. Miło opierać głowę na jego kolanach i słuchać, jak ten czyta jakąś nową książkę, dopasowuje głos do postaci i jest naprawdę dobrym lektorem. Miło czasem razem z Lokim lulać juniorka, albo oglądać z nim bajki na kanapie w salonie. Miło zabierać ich w różne, ciekawe miejsca i widzieć fascynację w tych zielonych oczach.

Niemiło... że wciąż musiał ukrywać z kim tak naprawdę... mieszka i że z kimś w ogóle mieszka, oprócz Avengers. Bardzo zaś niemiło, że jeszcze przez ponad miesiąc będą musieli z pewnością ukrywać to zarówno przed jego przyjaciółmi, jak i całym światem. Cholernie niemiło. Ale cóż... życie nigdy nie jest idealne.

Choć i tak paradoksalnie dobrze było, iż w tym roku zima była wyjątkowo długa i mroźna, co bardzo osłabiło aktywność super złoczyńców w całych Stanach i dało superbohaterom niemal nieprzerwane, długie ferie. Niestety, teraz ptaki śpiewały pięknie w parku, a na drzewach zieleniły się pierwsze pąki. Pora więc znów częściej zakładać zbroje.

- Czasami mam wrażenie, że ze złoczyńcami jest jak z wypadkami, Rogasiu. Jak jest brzydka pogoda, prawie ich nie ma, a gdy tylko zrobi się ładniej, to nagle trzask. Jak grzyby po deszczu. – Powiedział cicho miliarder, oparty o szafki, biorąc kilka pierwszych łyków swojej kawy, by zaraz zmarszczyć brwi, przyglądając się uważnie parze, siedzącej przy stole. Na co oni czekali? – Powiesz mi Jelonku, o czym znów zapomniałem? Ładnie proszę... Naraziłem się jakoś na sąd z waszej strony? Jeśli tak, to przepraszam, ale... Nie wiedziałem, że te ciastka były jeszcze niedokończone, naprawdę. – Zadeklarował z dłonią na piersi. – Tym bardziej, że były pyszne, ale... wynagrodzę ci to jakoś Psotniku, obiecuję.

Siedziałem przy stole, podając do ust łyżeczką chłopcu barszczyk, za którym ten raz przepadał, a raz nie... Dziwnym trafem, kiedy to ja chcę karmić, mały kombinuje na wszystkie sposoby. Byle tylko jak najwięcej zupy... trafiło jednak do żołądka Ojca, nie czarnowłosego szkraba. Stark, On chyba... Kiedyś głowy zapomni, a że oddychać w gruncie rzeczy trzeba... Miliarder, to pojąć jeszcze jestem w stanie, acz mianem geniusza bym chyba go nie obwołał... ale co do innych kwestii się zgodzę... Brunet... nie jest pesymistą, a racjonalista tak nie przyciąga do się obcych, więc ma bardzo specyficzną, wnikliwą osobowość i podejście do życia...

- Tati teraz am... – Mruknął brunet, odsuwając od siebie łyżeczkę, a i przy tym oblewając mnie jej dość ciepłą zawartością... Zbuntował, prychając pod noskiem, ale podał też chusteczkę szepcząc... ciche „Przepraszam, tati... też troszkę, bo brzuch boli...” Jako mógłbym nań głos, czy rękę podnieść? Kochał i troskał się jednocześnie, my tak oboje nawzajem, a choć Vali ma swój własny pokoik, to wciąż śpi ze mną... Jestem mu za to już aż nazbyt wdzięczny, bo największy problem ze snem, mam ja. Mały i jego bijące serce mnie uspokaja. Nie schudłem, ale nie przytyłem, co przecie sukcesem wielkim. Tu tak to odebrałem... Stark, On jak obiecał... nie wmuszał we mnie jedzenia, ale też nie ustępował... Tak i teraz... za sprawą Valiego, znów zjadłem kilka łyżek, żeby w jakimś stopniu zachęcić i jego...

- Nowi Ci lokatorzy, Oni chyba nie będą wiedzieć... Zasady, zakazy, są..? To wiem, tylko jakie? Tony? - Mruknąłem, acz nim to zdanie skończyłem, winda... kliknęła tak głucho. Źle to wróży? Jarvis...

Peter, Peter Maximoff, kucający lekko przed stołem, z dłońmi pod głową, na blacie, o które też oparł podbródek, przyglądając się chłopcu z uwagą i szerokim uśmiechem na ustach. Właściwie to tułowiem niemal na tym blacie leżał. Takie przynajmniej Stark odniósł wrażenie, widząc chłopaka w swojej kuchni sekundę po tym, jak Loki skończył wypowiadać pytanie.

- Hej mały. Peter jestem a ty? – Spytał, podając Valiemu lizaka, a zaraz potem zerkając na Psotnika z tym samym, nie schodzącym z ust uśmiechem, lecz tym razem nieco większym zainteresowaniem. – Ciebie kojarzę. Ym... Dziwne tu macie porządki. U nas to chociaż wszyscy, o wszystkim wiedzą, a tu...

- Peter. – Wciął się Stark, czy też raczej próbował, choć z oczywistych względów srebrnowłosy był szybszy.

- Ale spoko, ja się tym nie mieszam... No prawie. Będę milczał jak grób. Tylko powiedz mi mały, co potrafisz. Ok? Ja jestem szybki. Widziałeś, że nie widziałeś? – Spytał Peter, mrugając przy tym do chłopca.

- Vali, a... a pokazać Ci? – Spytał tu i szeptem, tak byle tylko mógł go ten chłopiec usłyszeć... Życie mu nie pokazało jeszcze innego młodzieńca, a ten stał tuż obok i nagle znów zniknął. Mały na mnie spojrzał... wskazując na czerwony lizaczek, zaległy w tej malutkiej dłoni... Zgodziłem się, acz... Poznał? Kim był i czego tu chciał? Stark obiecał, że miesiąc jeszcze kryć się mamy, ale to tu było zbyt szybko. Wzdrygnąłem...

- Patrz... – Szepnął chłopczyk, a drobne iskierki wyskoczyły z jego paluszków... Tata dumny bardzo. Głowę spuściłem, nie chcąc by na mnie patrzył... Niebezpieczny.

- Pięknie... Jean też ma podobnie i Wanda. Tylko Phoenix umie feniksa zrobić, a ty pewnie też się nauczysz kiedyś czegoś takiego. Taki jesteś mały, a już tyle umiesz... Ślicznie maluchu. – Pochwalił Peter, czochrając czarne włoski, by zaraz znów je wygładzić w sposób dla zwykłego oka zbyt prędki i przyjrzeć się ponownie Lokiemu. – Spokojnie... czarnoksiężniku, ja tam nie potępiam... ani nie pochwalam. Sam mam trochę za uszami. Mój ojciec ma sporo. A jakoś... nie wiem czy kojarzysz. Magneto, Quicksilver, szkoła, X-Men? W każdym razie... No nic. Nie chciałem przeszkadzać, Stark. Średnio wyszło.

- Tak Peter, średnio wyszło. – Westchnął Stark, podchodząc do chłopca. – Tylko nie mów, że twój brat zaraz tu wleci. Ty niestety jesteś, jak widać, dostatecznie szybki, aby obejść zabezpieczenia...

- Ale on też. Choć rzeczywiście, żółwik. Chociaż raczej nie kojarzy, ale ja bym chciał jakieś wyjaśnienia. Tak na zaś.

- Nie jestem czarnoksiężnikiem. – Mruknąłem na te słowa, bo i czy pochwala, czy nie, bez znaczenia. Rzecz w tym, że nikt nie może się dowiedzieć... Vali byłby wtedy w wielkim niebezpieczeństwie, a na to nie mogłem pozwolić. Chłopczyk wciąż bawił się swoją magią, acz sił na to tracić teraz nie winien... Chwyciłem w swoje ręce, tą tako drobną... – Nie mieliśmy się gdzie podziać, a zima... Zabić chciała.

- Nie do końca o to pytałem... – Odparł Peter, przyglądając się Lokiemu. Jego zbyt bladej twarzy, zapadniętym lekko policzkom, ustom, na których widoczne były wciąż delikatne oznaki ich wcześniejszego, tragicznego stanu, bliznom widocznym na szyi i rękach bożka i tym wystraszonym, pełnym niepokoju oczom.  – Słyszałem, że Thor o tym mówił, ale... z trzeciej, czwartej, czy tam dziesiątej ręki. – Mruknął srebrnowłosy i faktycznie taka była prawda, lecz oprócz tego była jeszcze jedna, a to taka że „bóg” piorunów nie powiedział nikomu o tym, iż jego brat ma dziecko, a biorąc pod uwagę, kiedy była inwazja na Nowy Jork i ile lat mógł mieć ten dzieciaczek...

- Wasza blondi dostanie ode mnie sierpowego, prosto w ten swój śliczny ryjek, Tony.  Nie powiem dlaczego. – Mruknął Peter z ponurą miną, adresując te słowa co prawda do Starka, lecz wciąż przy tym patrząc na Lokiego. Aż na jego twarz wrócił ciepły uśmiech, on sam odbił się delikatnie od stołu, stając obok miliardera z założonymi na piersi rękami i miną mówiącą, że Iron Man w życiu mu w tym nie przeszkodzi. Tylko że ten nawet nie zamierzał, a zamiast się sprzeciwić, klepnął on Quickslivera w ramię i dodał, żeby dołożył i od niego. Bo w końcu Barbie nie zauważy nawet, z której strony przybył atak i kto był napastnikiem.

Bolało, acz nie wiem co bardziej uwierało, czy słowa, czy czyn, do jakiego chcą się posunąć w tako obronie zdrajcy, ale i niewartego uwagi mordercy. Vali zasłużył na innego Ojca, acz los tu wybrał i to ja mam wielkie szczęście, mieć go u boku. Życie za życie, a krew z krwi... Tak też nań patrzą. Mały nie ślubny, zaś owoc... Obrazu i... Kocham go ponad własne życie. Mój synek, nie zaś nikogo innego, za co też jestem mu wdzięczny, a duma otwiera, rozciera mi serce... Spojrzałem... na chłopca, malca? Raczej młodzika, o tak srebrnych włosach, który wydawał się... Nie tak zły, acz pozory... przecie mylą.

- Tami ja chcę tak szybko. Mogę? Mu na rączki? – Szepnął Vali, ale na uszko tako niepewnie... Ten go... fascynował, był podobny i tu chwalił... Chciał tak potrafić, ale tati... nie umiał mu pokazać, a jeno słowem wesprzeć, nauczyć.

- Jasne. – Odparł Peter, zjawiając się w tej samej chwili między krzesłem chłopca i Lokiego. Kucając przed Valim, wyciągnął lekko do niego ręce z raźnym uśmiechem na ustach. – To co? Wskakujesz na barana i idziemy zobaczyć gdzie jest ten żółw? Idziemy... wolno, jak ten żółwik. – Powiedział srebrnowłosy, z uśmiechem podkreślając to, że nie będzie zbyt szybki, nie tak szybki, żeby było to niebezpieczne dla dziecka. Dokładnie jak Pietro, dla którego tylko to jest niebezpieczne.

Stark uśmiechnął się na ten widok, upijając trochę swojej kawy. To był cały Peter Maximoff i gdyby Avengers byli tacy jak on... Nie, wtedy z pewnością nie dał by sobie z nimi rady. Ale w X-Menach były też inne osoby, które zapewne przyjęłyby Lokiego. Był wreszcie sam Xavier, który mając decydujący głos i telepatyczne zdolności, na pewno by się ba to zgodził, a tu był Cap z super siłą i... nie było to pewne, niestety. Dlatego trzeba było zachować jako taką konspirację.

Nie byłem zachwycony tym obrotem spraw, acz ten maluch chciał tego tako bardzo... Że mu tego nie zabronię przecie. Usta więc wykrzywiłem w grymasie nieprzyjemnym. Strach w nim przemawiał, ale... Peter obiecał... Co zaś się jego brata tyczy, ten pojawił się niemal tak szybko jak On, ale minę miał nietęgą. Gdzie też ten prosiak się schował... Już od dwóch dni się o to prosił i tym razem, niezależnie od chwili, miał zamiar raz na zawsze... dać mu nauczkę. Stanął przed nim, tako rychło niemal zderzył i już chciał więcej, niż to konieczne, tak ale...

- Na litość... Peter, powiedz, że to nie twoje. – Jęknął, widząc malca na rękach brata... Nie wierzył już.

Peter wstał, sadzając sobie chłopca na ramionach i z szerokim uśmiechem... powiedział to, co tylko on w takiej chwili mógłby powiedzieć.

- Da briatie. Vali poznaj żółwika. Silverslow poznaj Valiego. No to co? Wy sobie... porozmawiajcie, a my idziemy na przejażdżkę. – Dokończył machając wraz z chłopcem Tony’emu, nim zniknął na korytarzu.

- Zaraz wróci. – Uspokoił Lokiego Stark, odkładając pusty już kubek na kuchenny blat.

Teraz dopiero zorientował się, że nie jest sam, a co i ważniejsze, iż Tony ma gościa i... To jego był z pewnością synek. Chudy, mizerny taki jako Ci, co ich Profesor też i zwykle... przyjmował pod dach... Swojej, szkoły. Pietro podszedł, byle by nie popisywać się jak brat – Starszy na dodatek, a głupi – To jedynie... jedynie strata czasu...

- Pietro Maximoff, Silverslow, okrzyknięty nim tylko z powodu głupoty starszego brata. Tak...

- Oj sreberko nie przesadzaj. – Wtrącił się Stark, obchodząc stół dookoła, aby móc stanąć na koniec za krzesłem bożka. – Peter jest specyficzny, ale nie głupi. I... Nie podpowiem dlaczego. No a ma też trochę racji. Któryś w końcu musi być szybszy, choć okey... Ty jesteś za to silniejszy. Coś za coś mały. – Dokończył Stark, stając za plecami Lokiego i mierząc wyższego od siebie mężczyznę wzrokiem. Skoro to Pietro nie skojarzył Psotnika... to nie mógł być chyba inteligentniejszy od brata.

Nie, nie czułem się dobrze tu i w towarzystwie... Tych dzieciaków, bo jeden z nich już znał prawdę, drugi pozna... a niemal skanował mnie wzrokiem... Westchnąłem, na co znów głowę opuściłem. W tym wszystkim było szaleństwo, zaś ja nie chciałem... wrócić do ciemności i chłodu. Wszystko tu boli i nie chcę... Znów płakać...

- Ja Cię chyba skądś znam... Nie ty, zaatakowałeś Manhattan? Już dobre sześć lat temu? – Spytał, przyglądając jeszcze uważniej...

Loki skulił się na te pytania na krześle, niemal zmieniając się w oczach w drżący, spięty kłębek nerwów. Kulkę, którą należało bronić choćby i przed swoim przyjacielem, lecz... nie kiedy ten nie przejawiał złych zamiarów, na razie. I to „na razie” było tu kluczowe. Stark zasłaniał Peterowi najprostszą drogę do Psotnika, lecz Jarvis nie był w stanie zatrzymać go tu przed wezwaniem drużyny. Gdyby, rzecz jasna, on tego chciał. Ale czy chciał? Tony wątpił mimo wszystko w jego złe intencje. Pieter nie był Clintem i... powinien wiedzieć, że ludzie „nie święci”, także zasługują na drugą szansę. Tak jak on, czy jego ojciec.

- Pietro... Dobra, to prawda. Ale za nim cokolwiek zrobisz, wyjaśnię ci to, okey? – Spytał miliarder, robiąc dłońmi gest, który w powszechnym tłumaczeniu znaczył, że nie ma nic do ukrycia, ani też złych intencji.

Pietro tu miał mieszane uczucia, ale... Jego ojciec przecie był taki sam – przed laty rzecz jasna, lecz był – więc srebrnowłosy... Musiał mieć się na baczności. Charles, profesor... by go nie potępił, więc jakie On ma prawo by... to zrobić? Peter... widocznie, nie zrobił tutaj niczego, a malcem... tak się zajął. Więc i wie, jak to jest być synem. Synem... Pietro zawahał się nie chcąc pomyśleć „mordercy”, choć ta smutna prawda nasuwała się sama. Czarnowłosy... był winny, nie zaś ten malec... Kochał go, co widział w oczach przerażonych... Peter zabrał Valiego, a ojciec? On nie wydawał się zły, acz może i... z głową problem jaki? Nie potępi.

- Spokojnie, nikomu nie powiem... Oto możesz być spokojny, ale... Mów Tony. – Mruknął z lekka też, zakładając ręce na piersi. Dziwne, ale mimo wszystko prawdziwe...

Stark westchnął lekko nim... odpowiedział, choć tak naprawdę nie wiedział, od czego zacząć i gdzie skończyć. Ale był przecież mistrzem improwizacji, prawda?

- Loki mieszka tu od dwóch tygodni. Nie wiem, czy Thor coś ci mówił ale... – Tony znów westchnął cicho, bo mówienie o tym przy Lokim... Nie było wskazane, a jednak chciał to powiedzieć, lecz żeby Psotnik nie zrozumiał przeszedł on na rosyjski, którego przez tą rodzinę i Wdowę się nauczył. – Этого изгнания не отличала себя много от смертного приговора. Из выхолождения и не только для него, но тоже ребенка. Когда встали перед моим дверью я не узнал их, а потом... Были вынужденные здесь остаться. Ты говорил о шести летах и холера хотя я сам почти через него погиб этого не подписал чтобы мы под приговором шести лет истязаний, голода и насилие закончиться выдать совсем. Потому что это чертовски бесчеловечное. Ну и... Локоны не такой плохой. Я во всяком случае не позволю его снова запереть, а по выборам президент его помилует. Ты сам знаешь чему. Я не знаю что с отрядом, но я беру его сторону. Я могу на тебя считать Петэр?

„To wygnanie nie różniło się wiele, od wyroku śmierci. Z wychłodzenia i nie tylko dla niego, ale też dziecka. Kiedy stanęli przed moim drzwiami, nie poznałem ich, a potem... Musieli tu zostać. Mówiłeś o sześciu latach i cholera, choć ja sam niemal przez niego zginąłem, to nie podpisałbym się pod wyrokiem sześciu lat tortur, głodu i gwałtów, zakończonych wydaniem na śmierć. Bo to jest cholernie nieludzkie. No i... Loki nie jest taki zły. Ja w każdym razie nie pozwolę go znów zamknąć, a po wyborach prezydent go ułaskawi. Sam wiesz czemu. Nie wiem, co z drużyną, ale ja biorę jego stronę. Mogę na ciebie liczyć, Pietro?” – To chciał powiedzieć i miał nadzieję, że właśnie to zrobił. Rosyjski był pięknym językiem, lecz czasem... myliły mu się w nim słówka.

- Я по твоей стороне, всегда был и ничто не изменится, даже он не может быть препятствием. – Mruknął, co też znaczyć miało... Mimo niepewny. Jestem po twojej stronie, zawsze byłem i nic się nie zmieni, nawet On nie może być przeszkodą... To słowo w słowo chciał powiedzieć ale nic... Jeśli nie to nie, nie ma różnicy. Opierał się o krawędź stołu i patrzył, czekając na brata.

A Peter do kuchni przybiegł z uśmiechniętym Valim na swych barkach, który Cole z kubka, z MacDonalda pił przez słomkę, zaś sam Peter, jedną dłonią przytrzymując chłopca, w drugiej miał burgera, którego niemal pochłaniał na ich oczach.

- Zgłodniałem. – Wyjaśnił. – Coś nas ominęło?

- Nie wiem. – Warknąłem, bo i tu chłopiec nie winien decydować o jadłospisie Valiego, a co bardziej jeszcze martwiło... Że Ci mówią, zaś ja... nie wiem o czym między sobą tu rozmawiają. Mogą też, o losie decydować... Gdzie i bronić się nie da. Chciałem znów syna...

- Czemu twój tata mnie nie lubi... Szafirku? – Spytał smutno Peter, nim znowu uśmiechnął się do chłopca, stawiając go na podłodze przed sobą. Burger w między czasie gdzieś zniknął. – To... Mogę zatrzymać tego Pikachu, prawda? Twój tata jest niemiły... – Mruknął, pochylając głowę i udając bardzo zasmuconego i lekko obrażonego, srebrnowłosy. Choć w kącikach jego ust, igrał psotny uśmiech.

- Pete... To mój. – Szepnął cicho w lekkim zaskoczeniu chłopczyk, bo i to była jego zabaweczka... Więc i... Czemu ją zabrał? Niepewnie... Oczka zawiesił na tacie, żeby ten mu pomógł jakoś... nie odzyskać, ale zrozumieć... Nie wiedziałem, jak mu pomóc. Bez magi, sił, Vali musiał poradzić sobie sam, albo zrezygnować. Srebrnowłosy... już sobie w oczach Ojca, nie bożka, zapracował na brak zaufania, ale i sympatii... Daje i zabiera, kiedy On nigdy jeszcze nie miał czegoś takiego. Smutne... Ale prawdziwe.

Petera zdziwił reakcja chłopca, Starka zaś bardziej zachowanie, jak zwykle niezupełnie przewidywalnego chłopaka. No ale cóż, wypadało poczekać, aż srebrnowłosy wyjął ową zabaweczkę ze swojej kieszeni, po niej zaś inną, w kształcie żółtego liska i obie, wciąż nie patrząc na Valiego, mu podał, by zaraz ponownie się uśmiechnąć i pstryknąć lekko w mały nosek.

- No proszę... Takiego grzecznego... – Przeciągnął „e”. – chłopca, to jeszcze nie widziałem. W nagrodę masz obie. I choć ty mnie polub... Twój tata chce mnie ukamienować wzrokiem... – Dokończył żałośnie smutnym tonem, zerkając na Lokiego spod uniesionych brwi. A ponoć jego nie dało się nie lubić...

- Dziękuję... – Szepnął, bo i z lekka wtulił się w nóżki Petera, aby tak mu podziękować za tako nowe, a śliczne zabaweczki... Nigdy nie miał czegoś podobnego, dlatego i rączkami przejechał po plastiku, który dla takiego malca złotem... Uśmiechnąłem się lekko na taką radość w zielonych oczkach. Vali był wszystkim, co miałem, to stąd pociecha... Zawsze przy sercu...

Peter też zaraz się rozpromienił, a Valiego na rączki podniósł, całując i do taty, na blat stołu, zaniósł, gdzie chciał też i sam usiąść, ale Starkowi się to nie podobało... No cóż, trudno.

- Tami... ciemu niedobry? Boli tu tati? – Szepnął, a na główkę moją wskazał, potem zaś na brzuch i ręce... Zaprzeczyłem, ale z lekka serce zabolało. „Niedobry...” na myśli nie miał, że zły, ale innego by oczekiwał zachowania. Tami... Tata i mama. Tak synek to widział, a rad jestem z tego... Kocham.

- Tami? – Spytał Peter, zakładając słuchawki.

- Tak... Dlatego ja nawet na wujek nie mogę liczyć, a tak chciałem tati... – Poskrażył się, udając smutek Tony, jednak było to tak wyraźne, że nawet chłopiec uśmiechnął się na ten widok.

- Ale ja jestem Pete, briat? – Spytał srebrnowłosy, czekając aż mały, przybije z nim piątkę na znak zgody. Jakkolwiek wszystko mówili po angielsku, tak wyraz „biat” padł... po słowiańsku. Tak aby mały zrozumiał, a Loki nie, co Peter do niego mówi.

- Tati bo chłopczyk, mami bo w brzuszku... – Szepnął mały cicho, oglądając swoje zabawki, które tak inne, że i... Vali ciekawił się temu. Jedna rzecz, a tyle tu w niej wieku i radości... Ja zaś na jego słowa zarumieniłem się lekko... On nie powinien mówić takich rzeczy, nie przy obcych... Jednak nie upomniałem, jaki w sens?

- W brzuszku? – Spytał Peter zaciekawiony nagle słowami chłopca.

- Peter. – Upomniał Stark, kładąc dłonie na oparciu krzesła.

- Dobra, rozumiem. Ale... Też chciałbym taką małą siostrzyczkę, albo braciszka. – Odparł z uśmiechem, włączając muzykę. – Niestety muszę już iść. Logan nie lubi, jak omijam treningi. Ale... mogę tu wpadać, prawda mały? Pobawimy się jeszcze?

- Tak Pete... a mój tati, jak mami, tylko chłopczyk. Wiesz? Mój tati... i nie dam nikomu, Pete. – Szepnął, tuląc się do mnie. Nie chciałem, by to mówił, bo jako patrzeć będą, ale co jeśli gorzej tako? Tamci... Oni wiedzieli, jaka moja natura i umiejętnie to wykorzystali. Vali był jedynym dobrym, co tam spotkało. – Przyjdziesz jeszcze?

- Jeśli jestem tu mile widziany przez tami, to tak, Szafirku. – Odparł z uśmiechem Peter, przenosząc wzrok na Lokiego. Tak, czy nie? Vali był fajny i... inny, mały, słodki, dobry, inteligentny i zadziorny. Fajny towarzysz od czasu do czasu, a i częściej. Tyle że nic na siłę. W końcu najwyraźniej nie był tu mile widziany przez wszystkich. Stark nie miał obiekcji do mutantów, ani jego zachowania, lubił go i to otwarcie okazywał, a nie ukrywał pod maską irytacji, zaś tu proszę. Asgardczyk, a uprzedzony. Tylko do niego, czy mutantów?

- Tati lubi, tylko ała ma. – Szepnął, wyciągając rączkę do sreberka... Miał na myśli psychikę Ojca, ale tymi słowami to... właśnie jakoś wyjaśnić. Tak naprawdę polubił Petera, nie chciał, by sobie teraz poszedł. Dał zabaweczki... Lubił i szanował bardzo. – Nie idź sobie.

- Pobiegnę, ale wrócę jutro. No i zawsze możesz mnie odwiedzić, mały. Instytut Profesora Xaviera. Mojego... Wujka. To pod miastem. Blisko. – Zapewnił Peter, całując drobne rączki, nim z dłonią wyciągniętą w geście pożegnania zniknął za drzwiami.

- No i tak oto straciłem wszelkie prawo decydowania, w moim własnym domu. – Westchnął Stark, kładąc dłoń na głowie Valiego i czochrając lekko czarne włoski. – Nie martw się mały, on wróci jutro. – Zapewnił miliarder, nim odwracając się w stronę Pietra spytał. – Profesor to wasz wujek od kiedy?

- Odkąd tylko Ojciec i Profesor są narzeczeństwem. – Odparł tako z lekkim uśmiechem chłopiec, bo i ciszył się z tego powodu bardzo. Stark winien to zrozumieć, mimo iż tak naprawdę wydawał się być zainteresowany czymś, kimś tak i zupełnie innym. Nic dziwnego... Zniknął zaraz za bratem. Szybko.

- Ym... Narzeczeństwem. Dziwne słowo. Prawda, Rogasiu? – Mruknął Stark kładąc dłonie na spiętych ramionach Psotnika, aby lekko je rozmasować. – Przepraszam Loki, ale mój system nie nadąża za tą dwójką. Zresztą... Peter przynajmniej raz włamał się do Pentagonu i nawet tego nie zauważono. Dlatego przepraszam cię Śnieżko, ale nie będę nawet próbował za nim nadążyć. Wiesz, że Peter jest szybszy od błyskawicy?

- Jeśli tak, to nie mam żalu... Niech przychodzi, ale bez wiedzy taty nie wolno z nim iść. Dobrze, Vali? – Upomniałem delikatnie, a i chcąc jakoś ostrzec też chłopca przed ludźmi. Nie może być tako łatwowierny, ale... Ręce ostrożnie poruszające się na ramionach. Te upokarzające... Dziwne i takie...

Mały pokiwał tacie z uśmiechem główką na zgodę, zaś Stark, ze zmarszczonymi lekko brwiami, spojrzał na czarną czuprynę tuż przed sobą. Loki miał się rozluźnić, tymczasem spiął się jeszcze bardziej pod jego dotykiem, co dziwne to się Tony’emu zdawało. Rozumiał, że wcześniej mu nie ufał, że mógł mieć złe wspomnienia, ale teraz? Kiedy był tu już dwa miesiące?

- Nadal jestem dla ciebie intruzem, Psotniku? – Spytał lekko smutnym głosem, nie zdejmując jednak dłoni z jego ramion. Tak łatwo się nie podda.

- Nie, ja... Nie chcę dotyku... – Szepnąłem z zaniepokojeniem, bo i rzecz w tym, że... Nawet nie chciałem myśleć o tym, co się stanie, jeśli ten to właśnie ma na myśli. Bałem się dotyku każdego, bez wyjątku, acz nie... Vali nim był. Nieobojętny... wobec mnie?

- Wybacz, Psotniku. – Zreflektował się szybko Stark, z dość kwaśną miną, zabierając ręce i uśmiechnął się jednak do Valiego, lekko krzywo, lecz jednak. Nie chciał być nachalny i wiedział przecież, co Loki przeszedł. Potrafił to uszanować, oczywiście, tylko że... nie potrafił już go nie dotykać, tak przelotnie, niezobowiązująco. Bo podobał mu się i... miliarder nie wiedział jak to nazwać, ale był pewien, że nie chodziło jedynie o wygląd, czy o coś podobnego, a o... wszystko. O niego. Jak to było w przypadku Peper, ale wtedy było inaczej i Stark, nie mając punktu zaczepienia, nie umiał dokładnie stwierdzić, co jest teraz.

- To... Ja pójdę do warsztatu popracować. Mam nowy projekt... Nie czekajcie na mnie. – Polecił, wychodząc z kuchni. Oczywiście, że nie oto chodziło. Nie miał nic pilnego w planach... no oprócz upicia się i dlatego lepiej było, aby na niego nie czekali. Rano prosto z warsztatu pójdzie przywitać przyjaciół i potem wróci tu już trzeźwy. Przy odrobinie szczęścia zdąży się nawet umyć, nim Vali zdąży stwierdzić, że śmierdzi. Tak, to był świetny plan. Ostatnio naprawdę musiało dziać się z nim coś złego, skoro zaniedbał picie i prawie dał się udomowić. On. Kto by pomyślał...

Nie chciałem, by odszedł... Nie w tym też moja wina, acz może tam jednak? W każdym razie... nie tak być miało. Anthony wiele już dla nas zrobił, że... Mogłem język za zębami trzymać, a sprawdzić, do czego ten zdolny się posunąć. W pierwszej chwili odruch, niemal i oczywisty, ale... Nie dla bruneta... Skoro On tego tak chce, może nie winienem się wzbraniać... Prawo ma by jakoś domagać się zapłaty, a jeśli nie o nią chodzi? Karą? Nie, z pewnością, bo i dziecko tu jest maleńkie... Czego więc oczekuje? Tego dotyku? Tylko niego? Mogę zrobić, pozwolić. Niech zostanie przy nim, chociaż nie sami... Vali i Ja... potrzebujemy jego pomocy... Bez względu na wszystko możliwe lepiej... mieć sojusznika u boku...

- Anthony... Zostań, jeśli możesz tylko... – Szepnąłem, wstając już z dzieckiem na rękach. Maluch tu i przysypiał już zmęczony zabawą z Peterem. Musiał się położyć... Będę miał szansę z nim jakoś od tak porozmawiać w cztery oczy.

Uwaga!
Od przyszłego piątku książka będzie mieć nową okładkę widoczną w mediach na górze. Proszę się z nią zapoznań, aby potem nie szukać nowego rozdziału "po starej okładce". Nową okładkę wykonała, jak i rozdział sprawdziła AnikaWinchester, za co jej serdecznie dziękuję.
Przypominam, że ta książka to RP, które piszę wraz z Trikster16 i to ona (nie ja) odpowiada za Lokiego, który.. no cóż, odnoszę wrażenie, że bardzo wam się podoba. To jej zasługa, że jest taki, jaki jest.

Reklama
Dziś na moim koncie pojawił się Prolog opowiadania z GoT. Co by było gdyby Theon wraz z Sansą przybył na mur do Jona. Jeśli więc lubisz Grę o Tron to zapraszam do mnie.

Ankieta (wiążąca)
Czy chcecie aby rodziała były podzielone na kwestie i jedna z nich była pisana kursywą (jak dotychczas), czy wolicie by kolejne rozdziały wyglądał tak jak ten (tj. kwestie były oddzielone jedynie linijką przerwy)?
Wasz głos jest dla mnie wiążący, to znaczy, że jak zdecydujecie tak właśnie będzie.
Jak widzicie robię tak, jak zdecydujecie jeśli o coś pytam. Wcześniej wygrały długie rozdziały i oto są, jak obiecałam po około 5 tys. słów.

Tradycyjnie proszę o gwiazdki, aby opowiadanie było lepiej pozycjonowane (jeśli na to zasługuje, co sami oceńcie). Proszę też o wyrażenie opinii pochlebnej, bądź krytycznej w komentarzu. Wszelkie uwagi także chętnie przyjmę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro