Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od autorki słowem wstępu.
Ta książka to RP pisane razem z Trikster16  luźno po wydarzeniach z "Avengers: Czas Ultrona". Wszelkie filmy po nim, jak i "Thor: Mroczny Świat" tu nie miały, bądź nie miały jeszcze, miejsca. Nawiązania do innych filmów, historii takich jak X-Meni, czy Doktor Strange mogą pojawić się przelotnie i różnic się nieco od wersji historii znanej z kina. W końcu tu my same napisałyśmy własną.

Zima już pochłonęła całe to miasto rozciągając wszędzie, panosząc... I niszcząc... życie, pod śniegiem głęboko skryte. Ciało słabe dreszcz przeszył, bo nagie to niemal, zaś okryte taką jedynie szatą, cienką, jak nic co na śnieg taki. Wtuliłem do się chłopca, który lat pięciu nie miał jeszcze, zaś drobny, a chudy... Na szczęście nie tak jak ja. Nie mogłem, wciąż nie miałem, by dać mu więcej. On się boi, czuję jak bije drobne serce i nic nie mogę zrobić, by było mu lepiej. Okryty jedynie peleryną, szarą, poszarpaną, a podkoszulkiem przepoconym. Łkał, drżał podobnie jak ja... W tym i chłodzie ostać nie mógł. Od... dwóch dni nic nie jadłem, oka nie zmrużyłem próbując ochronić syna. Ulice ciemne, a chłopiec spał w ramionach, by odpocząć chociaż przez chwilę jednak nie mogłem, zapewnić mu domu... Bezpiecznego, czy też ciepłego miejsca. Ciemne włoski malucha nagle rozwiał przejmujący... powiew wiatru, chłostając usta, wargi... ręce a plecy niemal że nagie. Noc tu zbyt zimna, abym cudem jako mógł uchować dziecko przy życiu. Zamarznie, jeśli tutaj na ulicach zostanie. Nie mogę... Na ludzi liczyć, po tym co też i było. Prędzej nóż mi w plecy wbiją... Malec w ramionach tu poruszył się niespokojnie. Źle wybrałem... Synek umrze jeśli czegoś nie zrobi. Razem, bo i tak nie zostawię... Musiałem? Nie ja muszę i wiem... Wieża, to tam znajdzie schronienie. Życie w celi, to lepsze niźli by śmierć dziecka... Wybór, On został w innej galaktyce. Raz i dwa zapukałem do drzwi... Kryjąc Valiego pod tą osłoną rozszarpanych szat. Życie...

Stark właśnie naprawiał zepsuty repulsor w dłoni jednej ze swoich zbroi, kiedy przez słowa piosenki „Back in Black” przebił się rzeczowy głos AI.
- Sir, ma pan gościa.
- Jeśli to ktoś od naszego, kochanego pirata, to daj mu kawę i spław jakoś, z resztą wiesz co robić Jarvis. Na zewnątrz wciąż mamy epokę lodową? – Spytał mężczyzna nie przejmując się ani rzekomym „gościem”, ani anomalią pogodową, która trwała nad NY od co najmniej tygodnia. W końcu skutki ocieplenia klimatu musiały ich dosięgnąć, prawda? No więc właśnie one jego zdaniem były widoczne za oknem. Gdyby w jego warsztacie były okna. Może powinien przenieść się na jakieś wyższe piętro? Takie nie minusowe? Stamtąd miałby na pewno bliżej po kawę, choć... wróć. Jarvis kawę mógł mu dostarczyć tutaj. Ale... widok zasypanego tak Nowego Jorku zdarzył się po raz pierwszy od stu lat. Więc może było by warto jednak na dziś skończyć? Tym bardziej że znów nie był pewny kiedy konkretnie jest to „dziś”. Wszedł tu w poniedziałek... więc teraz jest wtorek, środa, a może... Jego rozmyślania przerwał jednak w połowie już mocno zniecierpliwiony głos AI.
- Tak Jarvis?
- Wątpię aby to był agent T.A.R.C.Z.Y. sir. Sugerował bym raczej mutanta. Jego ubranie wskazuje na ciężki wypadek,  potyczkę, jednak na ciele brak tego innych oznak.
Takie informacje zdołały już zaciekawić Tony’ego na tyle że oderwał się od swojego projektu i wycierając brudne od smaru dłonie w niemal równie brudną ścierkę – ale komu chciało by się ją wyrzucić i kupić nową? – kazał Jarvis’owi wyświetlić obraz z kamer umieszczonych nad wejściem. Podjeżdżając na obrotowym krześle do jednego z ekranów, na którym też zaraz pokazał się mężczyzna w zaspach śniegu stojący przed drzwiami jednego z wieżowców, nie byle jakiego z resztą bo wieży Avengers. A jeśli o tych ostatnich mowa to znajdowali się oni na jakimś szkoleniu w jednej z baz S.H.I.E.L.D. i mieli wrócić dopiero za kilka dni. Oprócz Banera który leczył dzieci w Kongo. Ale wracając... Na ekranie był widoczny mutant, a w każdym razie nie człowiek. Szczupły, wysoki, niebieski, którego prawie nagie, drobne, choć wysokie i zbyt chude, zdecydowanie ciało zdobiły liczne ornamenty. Na piersi trzymał on jakieś zawiniątko, a z pomiędzy splątanych włosów na jego głowie wystawały dwa małe różki.
- Dobrze Jarvis. Pokieruj naszą Śnieżynkę do mnie i znajdź numer do Instytutu Xaviera. Chyba znalazłem ich zgubę... Ale nie informuj ich jeszcze. Najpierw sprawdzimy kim jest nasz Sopelek. Ach i.. Jarvis... Zrób mi kawę, dwie, jedną mocną, tylko nie gorą..ce.

Odkaszlnąłem, czują że... w gardle sople lodu zarosły, jak noże ostre i tak nieprzyjemne. Przełknąć nie dane, kiedy one w ości rybich formie stoją na baczność i jakby żyletka... Po węzłach chłonnych. Mocno tu już... odetchnąłem... Nadzieja, że ktoś nos wyściubi zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Ja chyba raz pierwszy, co... robić nie wiem. Vali tu się nie może wybudzić, bo co mu powiem? Maluszek, bezbronny nie musi ginąć... Przecież taki młody, a nie pozwoli mu odejść... Małą szatą... Okryłem by na pięcie odwrócić i odejść... Nie tu dla nas miejsce, jako widać. Kroki pierwsze, wolne a stawiałem, acz coś zatrzymało. To głuche kliknięcie... Jakby... Drzwi? Na szpilkach jakby obróciłem, co i duch podpowiadał, instynkt... Wszedłem, a uderzenie ciepła było zbyt nagłe. Poczułem jak dziecko w ramionach czułych poruszyło się, na tę nagłą ale i niecodzienną zmianę. Zawsze obecna wilgoć, przeminęła jak sen, zbyt piękny by okazać się prawdziwym. Wiedziałem, to... Niech się nie budzi tylko, tako prosiłem w duchu Normy. Ten budynek... Nie wróżył niczego dobrego, a co gorsza, ludzie... Nie mam już magii, sił, zbroi i... Jeszcze syn w ramionach. Na ich łasce... Gospodarz wie? W łaski by wroga nie wpuści, to i wygląd... zwiódł? Liczyłem, że tak. Głos z sufitu przywołał do „Pana Starka” wyjaśniając też gdzie iść należy, ale... Co tam zastanę? Inna myśl, by okraść. Koce, ubrania, poduszkę, czy samo jedzenie zabrać i uciec, ale czy wypuści? Chyba nie... Ślinę przełknąłem, mocniej, a stabilniej chwytając chłopca. Niech śpi, potem wyjaśni... Do windy wprowadził, mnie kazać czekał. Chyba na jakiś cud. W tym rzecz, że chyba dziś już nie chciałem go widzieć. Los przewrotny dokonał wyboru... Stark siedział w fotelu, ale ja nie byłem tu mile widzianym gościem. Przyglądał się długo uparcie milcząc... Dlaczego?

Tony musiał przyznać że z bliska jego gość wyglądał na jeszcze bardziej niebieskiego, atrakcyjnego, chudego i poturbowanego. A to zawiniątko które trzymał na piersi... Stark odbił się lekko od oparcia fotela wstając i podchodząc bliżej mężczyzny, który ku jego nie małemu zdziwieniu trzymał w ramionach dziecko. Nie dał tego po sobie poznać nadal utrzymując na twarzy zawadiacki uśmiech, jednak w... duszy – bo Stark przecież nie ma serca – zatroskał  go taki widok.
- No Jelonku. To jak to się stało że trafiłeś do mojej wierzy co? I to w takim stanie... Nie żebym miał coś przeciwko mutantom, ale nie zajmuje się takimi sprawami. Nie wypraszam cię, jasne? Ale skoro nie masz się gdzie podziać, a wygląda na to że nie masz. To teraz grzecznie pojedziesz ze mną na górę umyjesz siebie i tego cukierka. Jarvis załatwi wam jakieś ubrania. Prawda Jarvis?
- Tak Sir. – Natychmiast odpowiedział mu „głos z sufitu” przez co nie przerwał nawet swojej przemowy na dłuższą chwilę. Tak też wziął swoją kawę, wprowadził ich z powrotem do windy i pojechał na czterdzieste, należące wyłącznie do niego, piętro.
- Zjecie coś ciepłego.. Może być pizza? Prawda że może, no. Napijecie i pojedziecie z Happy do Instytut Xaviera. To miły facet, a profesor na pewno was przyjmie. No wiecie X-Meni, ratowanie świata i tak dalej. – Mruknął popijając swoją kawę i prowadząc ich do jednego z pokoi gościnnych. – Trochę tak jak my, tylko dłużej. No. To poradzicie sobie, prawda? Jarvis zamów pizzę.
- Tak jest sir. – Zakomunikowała sztuczna inteligencja w chwili, gdy miliarder wpychał do pokoju swojego gościa.

Wzdrygnąłem się na te słowa, bo i w... Pomieszczeniu czuł się dziwnie, nieprzychylnie, bo ten głos... Zdawał się być już zawsze obecny. Nie poznał..? Na to wskazywać mogło miłe przyjęcie i... Pewna pomoc? W jednej sprawie... wahałem się, bo Vali nie powinien jeść... tak ciężkiej strawy na mały i pusty żołądek, acz... Chyba wyboru nie mam. Stark głos rozpozna bo ten specyficzny przecie. O tym myśleć nie chciałem, ale póki co na łożu przysiadłem, a synka odsłonić też... przyszło delikatnie, a... choć żal budzić to... Musiałem przecież. Póki On nie wróci tutaj i rychło tej nie zniszczy chwili... spokoju.
- Vali? Już? Słoneczko... małe. - Szepnąłem, aby z lekka włoski czarne dłonią przeczesać. Te delikatne, ale brudne bardzo, mokre od śniegu. Musiałem go i umyć, co też... zaraz uczyniłem w wodzie ciepłej, a nie gorącej. Uśmiechnąłem się widząc lekko zaspane, ale... Wesołe, teraz skrzące oczka Valiego. Mały... Rzadko, On... się odzywał... w obecności obcych, bo... i tak nauczony został. Wiedziałem że to kiedyś się stać może, a nawet imię zmienią... Ubrał się sam z drobną pomocą w takie zielone... spodenki i ciemną, granatową bluzeczkę. Taki jak dziecko... Idealny, dzielny. On.
- Zimno mi tatusiu... – Szepnął, na co przytuliłem, a kocykiem odkryłem. To moja wina. Wiem...
- Wybacz Vali, ale zaraz będzie lepiej. Dobrze? Zjesz coś... Ja też, ale Ty z początku synku. – Zapewniłem ciepło. Musimy się stąd wydostać... Żaden Instytut nie pozwolę, prędzej odejdę. Wyszliśmy z łaźni, a w nowej komnacie czekało pudło...

- I jak idzie Jarvis? – Spytał Stark słuchając cichego buczenia ekspresu do kawy, który wyjątkowo wypluwał do czarnego kubka gorącą czekoladę.
- Przeszukałem wszystkie bazy danych sir. Pański gość nie figuruje w żadnej z nich. Jego potomek także. – Oznajmił IA.
- Potomek? Serio Jarvis? Dobrze. W takim razie trzeba wypytać o to naszego gościa. – Westchnął pogodnie Tony kładąc trzeci kubek na tacy obok kruchych ciasteczek i cicho pogwizdując wrócił do tego pokoju w którym ich zostawił.

- Nie tak dużo, bo Ci brzuszek pęknie... – Szepnąłem, bo i żałować mu nigdy na jedzeniu nie winienem, ale... Chory też będzie jeśli zje cały kawałek. Sam też nieco mniej, prawie wcale aby przykład dać jaki...
- Nie ruszaj się. – Mruknąłem czując, że ktoś się zbliża, a jako się ukryć nie było, więc... Synka zabrałem, stając teraz za drzwiami. Gotów ogłuszyć... Uciec, zapomnieć. Dla Valiego jak i siebie, przyszłość. Nie tu.

- Jarvis drzwi. – Mruknął Stark odsuwając się lekko od wejścia do pokoju. Zaś gdy te  automatycznie się otworzył musiał odskoczyć lekko w bok aby nie dostać z pięści w twarz i uważać by przy tym nie rozlać napojów, co jednak mu się udało.
- Wow. Spokojnie. Jaki ty przykład dajesz juniorowi, co? Nie żebym znał się na wychowywaniu dzieci... Przyniosłem wam coś do picia. Usiądźcie, dobrze? Tak i tak was nie wypuszczę. Nie macie na co  liczyć.

Wziąłem głębszy oddech, już czując jako tu i szumi krew w mózgu... Nie wypuści? Przecie kim jestem nie wie, więc może tu czai się problem... Nieufny jak zawsze skupiłem się na synku, który wiedział, że to nie było dobre posunięcie, acz tu konieczne. Przyniósł picie? W tym problem, że malec chciał. Jeśli jednak dotknę naczynia, to ciało, skóra wrócą w pełni do siebie, normy... o której nie było mowy. Dla Valiego, tako to musiałam odmówić. Tak..? Myliłem się, nie musiałem już niczego dotykać. Samo tak...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro