11. Nie musiałeś

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z matką spędziła niecałą godzinę. Przez ten czas wpatrywała się w jej mleczne tęczówki i ten delikatny, prawie niewidoczny uśmiech na jej twarzy. Co takiego go spowodowało? Czy można go uznać za zwiastun cudu — powrotu do zdrowia? Nie chciała się karmić złudzeniami, a jednocześnie tak bardzo ich potrzebowała. Niechętnie oderwała dłonie od jej chłodnego ciała i wstała, krzywiąc się przy tym. Suknia, którą założyła do obiadu wcale nie była tak wygodna jak powinna być. Za pomocą mocy delikatnie poluzowała skomplikowane wiązanie na plecach i odetchnęła z ulgą.

Cichym krokiem podeszła do drzwi i zaskoczona zatrzymała się tuż pod nimi. Zbliżyła do nich ucho, chcąc wyraźniej usłyszeć głos, jak jej się zdawało, Rodriguez'a. Co prawda drewno trochę tłumiło dźwięk, jednak słowa były zrozumiałe.

— Posiadamy dość specyficzne soczewki. Są... powiedziałbym w pewien sposób selektywne. Siergiej spędził wiele dziesiątków lat nad tym problemem — usłyszała poważny głos Iana. — Do tej pory nie chce zdradzić jak udało mu się osiągnąć taki efekt, jednak może odsprzeda ci kilka.

— Byłbym wdzięczny. Nie dalej jak wczoraj w nocy próbowałem dokonać kilku obserwacji i byłem bliski uzyskania dokładnego obrazu nieba, kiedy przeszkodziły mi chmury.

W głosie Rodriquez'a brzmiało rozczarowanie, które Florence tak dobrze znała. Westchnęła cicho, wyobrażając sobie rozczarowanie na śniadej twarzy czarownika. Jego matka pochodziła z włoskiego sabatu i chciała, żeby syn otrzymał chociaż włoskie imię, skoro przyszło im żyć tak daleko od jej ojczyzny.

— Spróbuję porozmawiać z Siergiejem po powrocie. Być może nawet połączycie wasze badania — powiedział serdecznie Ian. — Sam niezbyt dobrze znam się na gwiazdach, ale doceniam astronomów i ich pracę.

— Dzięki, Ianie. Porządny z ciebie chłopak jak na człowieka. A co z Florence?

Dziewczyna lekko drgnęła. Czemu Rodriquez o nią pyta? Przybliżyła ucho jeszcze bardziej do drzwi, tak że niemalże ich dotykała. Usłyszała ciężkie westchnięcie Iana.

— Szczerze mówiąc sam nie wiem. Wydaje się być... taka spokojna i opanowana. Znaczy, poza tymi momentami, kiedy próbuje mnie obrazić.

— Nie wiń jej za to —usłyszała cichy głos czarownika. — Została wychowana w głębokiej pogardzie do ludzi, z resztą jak my wszyscy. Królowa od dziecka wpajała jej jak marni jesteście i nie jest łatwo to zignorować. A co do... jak to określiłeś spokoju — zawiesił na chwile głos. — To część naszej kultury. Okazywanie emocji przychodzi nam z trudem i często jest uznawane za słabość. Sądziłem, że może jako jej strażnik zaobserwowałeś coś, co przed nami ukrywa. Musi być jej bardzo ciężko.

Florence powoli wypuściła powietrze i wzięła kolejny, powolny wdech, nie chcąc uronić nawet słowa. Przez chwilę po drugiej stronie panowała całkowita cisza.

— Wydaje mi się, że dużo płacze. Cały czas jest bardzo blada i ma cienie pod oczami. Wczoraj kiedy w końcu usnęła u siebie w łóżku, zamiast na podłodze obok matki, zaczęła krzyczeć przez sen. Wydaje mi się, że ona się boi.

Rodriqez parsknął.

— To oczywiste. Wszyscy się boimy. Śmierć królowej przyszła w najgorszym czasie ze wszystkich możliwych. Poza tym umiera jej matka. Nie miała nikogo bliższego.

—Znam ból śmierci. W swoim życiu pożegnałem już wielu ludzi. Z resztą częścią ludzkiej egzystencji jest śmierć — w jego głosie słyszała gorycz. — Często zazdroszczę wam, czarownikom, tak długiego życia. Wiele bym dał, by niektóre osoby nie umarły tak wcześnie. Z drugiej strony chyba gorzej rozstać się na zawsze z kimś, z im spędziło się całe stulecia niż paręnaście nędznych ludzkich lat. Sam nie wiem. Śmierć chyba jest tak samo trudna za każdym razem.

Florence delikatnie odwróciła się w stronę leżącej na łóżku matki. Ian miał trochę racji w tym co mówił. Wiek spędzony wraz z matką wydawał jej się krótki, zdecydowanie za krótki, a jednak gdyby była człowiekiem, mogłaby się cieszyć, że był to tak długi czas. Tak bardzo różnili się od ludzi.

— Tak. Jest tak samo trudna... — Czarownik zawiesił głos. — Nie będę ci przeszkadzał w pełnieniu służby. Nie wspominaj księżniczce o tej rozmowie.

— Czemu ją tak nazywacie? — przerwał mu Ian. W jego głosie brzmiało zainteresowanie.

— Jej matka to królowa, więc logicznym jest jaki tytuł jej przysługuje.

— Kochacie ją prawda? Pomimo tego jaka jest słaba.

Zapadła cisza i chociaż Florence starała się wyłapać nawet najcichszy szmer nic nie doszło do jej uszu, a chwilę później rozległy się milknące kroki. Odsunęła się od drzwi, zdziwiona tym wszystkim co usłyszała. Do tej pory nie poświęcała zbyt wiele myśli temu, w jaki sposób ludzie przeżywają śmierć. Wydawało jej się, że im mniej czasu spędziło się z kimś, tym łatwiej jest go pożegnać. Nie zastanawiała się nad tym, że ludzie żyją krócej, a w związku z tym lata, które ona uznaje za śmiesznie krótkie, dla nich mogą trwać znaczną część życia.

Sam ton, jakim mówił o śmierci... Mimo młodego wieku zdążył już stracić kogoś bliskiego. Kto to był? Może tak jak w jej przypadku matka, może rodzeństwo, przyjaciel... Na pewno była to ważna dla niego osoba.

Ostatni raz spojrzała na nieruchomą matkę i nacisnęła klamkę, pewnym krokiem wychodząc na korytarz. Ian stał oparty o ścianę i obserwował korytarz spod półprzymkniętych oczu. Florence nie bardzo wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć. Rzeczywiście ostatnio potraktowała go dość ostro, jednak nie zamierzała za to przepraszać. Nawet jeśli w kontekście podsłuchanej rozmowy, było jej głupio za swoje zachowanie.

Czy rzeczywiście jej niechęć do ludzi była jedynie wtłoczona przez matkę i... bezzasadna? Rozgoniła te myśli. To niemożliwe. Ludzie po prostu byli gorsi, a ona nie powinna im poświęcać aż tyle czasu w swoich myślach. Powinna po prostu zignorować to nieprzyjemne uczucie, wijące się w jej umyśle i zatruwające go. W końcu jaka czarownica miałaby mieć poczucie winy z powodu bycia nieuprzejmą dla człowieka?

Zerknęła lekko, na idącego za nią Iana i zatrzymała się na chwilę. Człowiek źle zrozumiał jej intencje i wyprzedził ją, poczym otworzył drzwi, by mogła wejść do własnego pokoju, jednak Florence nie ruszyła się nawet na krok.

— Dlaczego to zrobiłeś? — spytała głucho.

— Co zrobiłem? — W jego głosie brzmiało zmęczenie, zupełnie jakby spodziewał się kolejnej kłótni u wyrzutów z jej strony.

— Otworzyłeś mi drzwi. Nie musiałeś.

Skłonił jej się lekko, jednak na jego ustach igrał trudny do określenia uśmieszek.

— U ludzi takie zachowanie jest normalne— odpowiedział i dodał. — Nazywamy to dobrym wychowaniem.

— Dziękuję — szepnęła Florence, możliwie niewyraźnie, nie rozumiejąc dlaczego poczuła konieczność wyrażenia wdzięczności za głupie otwarcie drzwi. Za coś, co sama zrobiłaby bez problemu. Chcąc uniknąć jego spojrzenia szybko weszła do pomieszczenia i zamknęła się, odgradzając od człowieka i niepewności jaką w niej budził.


Chamsko wypominać przecinki! Braki kropek! Błędy!

Ja już tego nie widzę... mózg mnie opuścił. Slajdy na wykładach z aprzecinkozą, hiperprzecinkozą! Aaaaaa! Tyle nauki od nowa...


Załamana Sobą i Wężami,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro