12. To Tylko Zwykły Chłopak

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sztukateria delikatnie wiła się po suficie. Po raz pierwszy od wielu lat Florence na nowo śledziła subtelne linie białych winorośli i podziwiając kunszt z jakim zostały wykonane. Śledzenie ich pozwalało jej wyciszyć nadmiernie krążące po głowie myśli, które od wczoraj tętniły w głowie. Czuła się niezdolna do ruchu, ale mogła sobie na to pozwolić. Słońce dopiero miało wstać, a minie jeszcze parę godzin nim zrobi to reszta sabatu. Mimo to westchnęła cicho i opuściła bezpieczne łóżko. Nie trudząc się zmianą srebrzystej koszuli nocnej wyszła boso na korytarz. Zimno przyjemnie szczypało w stopy, które same wiodły ją do komnaty matki. Zajrzała przez uchylone drzwi. Królowa Carmen ciągle tkwiła w bezruchu, lecz wydawała się mniejsza niż dwa dni temu. Sieć zmarszczek robiła się coraz głębsza, mimo to usta delikatnie unosiły się w uśmiechu, nadając jej spokojny wygląd. Florence cicho wycofała się na korytarz.

Tym razem widok twarzy Iana nie wzbudził w niej złości. Chłopak stał oddalony o trzy metry i patrzył prosto na nią. Dopiero po chwili namysłu podszedł powoli, niepewnie stawiając kolejne kroki.

—Co z nią?

Pytanie zadane cichym głosem było zaskakujące. Dziewczyna mimo woli uniosła kąciki ust ku górze, czyżby nikt mu nie powiedział, że królowa jest umierająca? A może ciągle żywił nadzieję, że ta nagle zacznie zdrowieć?

—Jej życie wkrótce dobiegnie końca — odpowiedziała beznamiętnie.

—Dziwię się jak możesz być tak spokojna wobec tego. Czy ta ciągła maska nie boli cię?

Florence zaskoczona zamrugała oczami. W tym całym zamieszaniu Ian był jedyną, jak dotąd, poza Flowem osobą, która spytała jak sobie radzi i zdołał przejrzeć jej kamienną twarz. O ironio akurat on. Zwykły człowiek.

— To nieistotne. Muszę być silna, ona nie tolerowała słabości. — Cicho domknęła drzwi i skierowała się w stronę kuchni, która o tej porze na pewno będzie jeszcze pusta.

Ian jak cień podążył za nią, trzymając się w bezpiecznej odległości. Później będzie musiała wrócić do rozmowy z Maksymilianem na temat ciągłej obserwacji. Zastanawiało ją, czy chłopak w ogóle wie jak bardzo jest wykorzystywany przez swojego przywódcę, który widział jego oczami. Czy teraz też jest obserwowana? Podejrzenie napełniło ją niepokojem. Powoli wypuściła moc w kierunku strażnika, badając go i szukając innej mocy. Tak jak się spodziewała znalazła zaklęcia, utkane z prawdziwą finezją, bardzo delikatnie, jednak nie tylko przy oczach. Tak samo oplecione były uszy chłopaka. Przez chwilę wahała się co powinna zrobić, po czym rozerwała je. Nie było to nieposłuszeństwo, w końcu nie była jeszcze po ślubie.

W kuchni wyciągnęła z szafki dwa kubki. Nie pytała Iana o zdanie i jemu również zrobiła słabą kawę, tym razem nie zapominając o cukrze. Nie miała w zwyczaju pić tego napoju, mogła przecież odgonić zmęczenie mocą, jednak czasami miała ochotę poczuć lekko gorzkawy smak napoju. Po zalaniu wrzątkiem, kuchnię wypełnił mocny pobudzający aromat. Podała strażnikowi jeden z kubków.

— Skoro już musisz za mną chodzić niewyspany wypij chociaż kawę — odparła widząc jego zdziwioną minę.

— Chwilami nie rozumiem cię Florence... Skąd ta nagła zmiana?

— Może... — zawahała się. Nie zmieniła zdania co do ludzi, dalej miała ich za ignorantów, jednak czy żyjąc tak krótko nie mieli prawa nimi być? Nie było to przecież ich winą Sama była już zmęczona ciągłą, niedostrzegalną walką o dominację i nie miała ochoty dłużej kłócić się z człowiekiem. Miała na głowie daleko ważniejsze sprawy. — Dużo na mnie spadło w ostatnim czasie.

Na chwilę zapadła cisza. Obydwoje wykorzystali ją by napić się gorącego napoju. Florence mimochodem zauważyła sine cienie pod oczami Iana. Wyglądał jakby od dawna brakowało mu snu i odpoczynku. Czyżby Maksymilian nie zdawał sobie sprawy jak bardzo chłopak był zmęczony? W końcu nie mógł wspomóc się mocą, nie miał jej przecież. Jednocześnie z tą myślą poczuła coś na kształt współczucia, ale i ciekawości. Nie widziała powodu, dla którego miałby chcieć przeżyć swe krótkie życie wśród czarowników.

— Szczerze mówiąc czekałem na te słowa.

Zaskoczona podniosła oczy.

— Odkąd cię zobaczyłem na balu miałem wrażenie, że wszystko robisz na pokaz — ciągnął dalej. — Ta sama kamienna twarz, ta sama udawana grzeczność i obojętność. Robisz z tego tarczę.

— Doprawdy? — mruknęła z przekąsem. Nie chciała by próbował być jej terapeutą, a robiąc mu kawę najwyraźniej popełniła błąd i zasugerowała, że poufałość jest dozwolona.

— Wszyscy posiadający moc to robią— wzruszył ramionami. — Wygładzacie twarze, chowając wszystkie uczucia.

— Nie wpadłeś nigdy na to, że tak jest po prostu bezpieczniej? Żyjemy setki lat, lepiej unikać uraz, by nie móc potem ich pielęgnować.

W świecie, gdzie niewłaściwy grymas może być zaledwie początkiem kłótni opanowanie było cenną cechą i prędzej czy później każdy ją zyskiwał, by zachować swe życie i spokój. Logika nakazywała ukrywać nie tylko niechęć i inne negatywne emocje, ale i radość czy przyjaźń, jeśli nie ufało się komuś wystarczająco, by zdradzić mu swe uczucia. Zwłaszcza po wojnie czarownicy stali się pozornie oziębli. Mając w pamięci do czego może doprowadzić spór dwóch osób, jeśli te są przywódcami sabatów, uważało się na każdy gest i słowo. Nikt nie chciał ponownej walki.

— Może coś w tym jest, jednak moim zdaniem to głupota.

Florence omal nie syknęła. Znowu to robił. Znowu oceniał ich nie mając pojęcia o niczym. Z kłopotu odpowiedzi wybawiło ją pojawienie się w kuchni Sary, która stanęła nagle na środku pomieszczenia. Szybko spostrzegła, że nie jest sama. Ubrana w ciemnoszarą, jednak nie czarną suknię, opuszczając głowę w dół, wyglądała na pozbawioną sił. Florence poczuła wyrzuty sumienia, że odkąd matka spojrzała w przyszłość nie poświęciła jej czasu. Dla Sary będzie to już drugie pożegnanie w ostatnim czasie.

— Wasza wysokość.

Jej delikatny głos i ukłon... Poczuła się dziwnie, jednak wiedziała, że musi się do tego przyzwyczaić. Nawet kiedy moc trafi już do Maksymiliana, ten tytuł dalej będzie jej przysługiwał. Mimo to wydawało jej się komicznym przyjmowanie ukłonów w koszuli nocnej.

— Witaj, Saro.

Kobieta spokojnie usiadła na krześle pomiędzy nimi. Jej kasztanowe loki okalały twarz w kształcie serca, a zielone oczy spokojnie patrzyły na Florence.

— Cieszę się, że przypadkowo cię tu zastałam kochanie. Planowałam odwiedzić cię później. Odkąd twoja matka zaniemogła nie było okazji do rozmowy.

Po ciele dziewczyny rozlało się ciepło. Jeśli Flow był jej opiekunem, to Sara była matką za każdym razem, gdy królowa Carmen nie miała dość czasu, by pozwolić sobie na luksus wychowywania dziecka. Od razu wyczuła, że Sara chce z nią porozmawiać sam na sam, być może uzyskać parę odpowiedzi. Zasługiwała na to, za te wszystkie poświęcone jej lata. Spojrzała z naciskiem na Iana, który błyskawicznie podniósł się z krzesła i wyszedł za drzwi. Florence wiedziała, że zatrzymał się zaraz za nimi czekając aż ona opuści pomieszczenie. Ciągle widziała jego ginący w mroku profil.

—Jak się miewa Carmen?— zapytała cicho Sara, która jako jedyna miała prawo publicznie mówić o królowej używając jej imienia.

— Zostały jej góra dwa, trzy dni.

— Umrze szybciej niż Bryn...

Czarownica odruchowo położyła swoją dłoń na dłoni Sary. Bryn, najstarszy z nich wszystkich był jej mężem. Przeżyli razem około siedmiuset lat zanim rozłączyła ich śmierć. Z całego sabatu właśnie w nią najbardziej to uderzyło. Najpierw opuścił mąż, a teraz śmierć stoi u wezgłowia jej przyjaciółki.

— Co z Maksymilianem, Flo? Jesteś pewna tego ślubu?

Obojętnie kiwnęła głową.

— Nie ma innej możliwości, wiesz przecież. I tak mamy dużo szczęścia, że podtrzymał ofertę zamiast rozpocząć atak i kolejną wojnę,

— Co jeśli będzie traktował cię źle? Kochanie, ślub łączy cię do końca życia, a wiesz, że nie jest ono krótkie. Co jeśli kiedyś się zakochasz?

Florence zamrugała by rozgonić cienką warstwę łez, która nagle pojawiła się na oczach. Może kiedyś marzyła o wielkiej miłości, ale czas zweryfikował to po swojemu. Rzeczywistość przyparła ją do muru i zakazała podobnie głupich marzeń. Zakochanie się mogło być łatwe, ale nie zapewniało szczęścia do końca życia, mogło wręcz doprowadzić do cierpienia. Związki starannie zaplanowane i rozważone pod kątem przydatności prosperowały zdecydowanie lepiej.

— Ten strażnik nie odstępuje cię na krok— kontynuowała — wiem, że to jego obowiązek, ale on patrzy na ciebie trochę inaczej niż powinien, poza tym jest bardzo przystojny. Jesteś pewna, że warto poświęcić swoją przyszłość dla nas?

Dziewczyna prychnęła cicho. Sama sugestia, że to z Ianem mogłaby być szczęśliwa wydała jej się zabawna. Spojrzała na Sarę z bladym, lekko zakłopotanym uśmiechem. Nawet gdyby zdołała go polubić związki z ludźmi były zakazane, a nawet gdyby były dozwolone nie miałyby racji bytu. Ludzie starzeli się i umierali zdecydowanie zbyt szybko. Nie miała pojęcia skąd Sarze przyszła do głowy wizja ich wspólnej przyszłości.

— To tylko zwykły chłopak. Co prawda bardzo irytujący, ale do szpiku kości zwykły — powiedziała Florence patrząc na Iana. Sara musiała nie wiedzieć, że był tylko człowiekiem.

Tralalalala... Blan ma bukiet z wiejskich kwiatów, Blan się cieszy!

Z pozdrowieniami ze słonecznej wsi :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro