2. "Ty, Florence, Jesteś Idealna"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziękuję bardzo bardzo, jeśli po prologu zdecydowaliście się zostać ze mną i Florence

Florence, sądzę, że powinnaś poznać swojego przyszłego męża...
Słowa rozbrzmiewały w jej głowie stale od nowa i zagłuszały każdą inną myśl. Z dzikim okrzykiem cisnęła pulsującą kulą mocy między drzewa. Potężna sosna z płaczliwym jękiem pochyliła się ku ziemi, co bynajmniej nie dało ujścia jej gniewu. Wraz z kolejnym wrzaskiem powaliła drzewo do końca.

Odkąd pamiętała, robiła wszystko, żeby zadowolić matkę. Spełniała wszystkie jej najdurniejsze prośby... wróć, rozkazy, byle ta była z niej dumna. Tylko dlatego, że osiemdziesiąt lat temu coś poszło nie tak i zamiast pełnej potęgi, którą wszyscy przewidywali, otrzymała jedynie przeciętną moc. Na początku fakt ten rozgoryczył ją niemniej od królowej, ale poświęciła wiele czasu na opanowanie tego, co dostała i nie była tak wiele gorsza od reszty sabatu. Zawód jaki sprawiła matce, będąc słabą, wynagradzała posłuszeństwem. Wszystko tylko po to, by w setne, najważniejsze urodziny usłyszeć, że ta w ciągu pół godziny zadecydowała o jej całym życiu.

Patrząc na przewrotny uśmiech Maksymiliana, poczuła jedynie przypływ mocy i po chwili biegła między drzewami wściekła jak nigdy. Długa suknia w kolorze obrzydliwego, jasnego różu uszyta specjalnie na tę okazję plątała się jej między nogami, ale Florence nie zwracała na to uwagi. Możliwe, że była to jedna z ostatnich chwil jej niezależności, a skoro już ośmieszyła matkę, uciekając po przedstawieniu narzeczonego, równie dobrze mogła tu na chwilę zostać.

Stanęła nagle jak wryta. Dlaczego Maksymilian miałby chcieć tego mariażu? Przecież wszyscy wiedzieli, że była słaba. Ślubem z nią nie podniesie sobie prestiżu, a jeśli kiedyś doczekają się dziecka, może być tak samo przeciętne jak ona. Żałowała teraz, że niemalże od razu przeniosła się pod las, nie pytając nawet o powód. Zawsze sądziła, że sama wybierze sobie przyszłego małżonka, a może nawet, co głupie, iż będą się kochać jak podobno kiedyś jej rodzice.

Z dzikim okrzykiem rzuciła kolejną kulą mocy, ale ta zniknęła w szybko wystawionej dłoni.

— Złapałem, Flądro!

Florence z warknięciem rzuciła kolejną kulę, tak że Flow ledwo jej uniknął. Mocniejsza niż poprzednie przebiła pień grubego drzewa na wylot, co tylko zwiększyło gniew czarownicy. Dziewczyna jeszcze raz zebrała moc i uformowała następny pocisk, która pulsowała w rytm wściekłych uderzeń jej serca, chociaż kolana zaczynały trząść się ze zmęczenia. Nie potrafiła zadać nawet pięciu ciosów i nie opaść z sił i to również powiększało jej rozgoryczenie. Mężżczyzna obronie podniósł ręce na wysokość klatki piersiowej, obdarzając ją psotnym uśmiechem.

— Florence, nie zabija się posłańca, dopóki nie przekaże wieści. Księżniczka powinna o tym wiedzieć.

Policzki kobiety pokryły się wściekłą czerwienią, kiedy z trudem pohamowała okrzyk gniewu. Nienawidziła, gdy ktokolwiek poza służącymi ludźmi ją tak nazywał. Zwłaszcza dzisiaj ten tytuł wydawał się jej wyjątkowo kpiący. Gdyby była zwykłą czarownicą, propozycja Maksymiliana nigdy nie zostałaby wypowiedziana w jej kierunku, a ona mogłaby żyć tak, jak tego chciała. Zacisnęła dłonie w pięści.

— Nie jestem żadną księżniczką! To moja matka ubzdurała sobie to przedstawienie i dała wszystkim role bez pytania!

— Wiesz co, Flądro? Połowa naszych kobiet byłaby zachwycona, nosząc to miano.

— Bo one nie muszą brać ślubu z rudym...

Las wypełnił się na krótko urywanym śmiechem. Florence machnęła dłonią w kierunku korzenia, który po chwili uformował wygodne siedzisko. Podgarniając różowy materiał, ostrożnie przysiadła na krawędzi, a po chwili, pewna, że drewno utrzyma jej ciężar, normalnie. Moc potrafiła płatać figle, jeśli nie było się wystarczająco ostrożnym. Skupiła wzrok na przyjacielu.

— Mów. Matka powiedziała ci o ofercie Maksymiliana?

— Skąd wiesz, że to on złożył propozycję, a nie królowa?

— Była wściekła jak nigdy — mruknęła Florence. — Musiał ją do tego jakoś przymusić. Tylko czym? To my jesteśmy najsilniejsi.

— Gdybym tylko to wiedział...

Florence spiorunowała przyjaciela spojrzeniem.

— Skoro jesteś posłańcem królowej, pewnie jednak wiesz doskonale, o co chodzi.

Oczy Flowa lekko posmutniały. Królowa Carmen często kazała mu znosić wieści, które mogłyby nie być przyjęte dobrze, zdając się na jego wrodzoną delikatność i intuicję w odnajdywaniu potrzebnych mu osób. Równie naturalnie radził sobie z wściekłością, która nierzadko towarzyszyła złym wieściom. Tym razem nie stało się inaczej i to on musiał liczyć się z możliwym gniewem jej córki. Zawahał się lekko, zanim pozwolił słowom płynąć, co jedynie wzmogło niepokój Florence.

— Kochanie, od śmierci Bryna nasza przewaga już nie istnieje — przerwał na chwilę słysząc gwałtowny oddech dziewczyny. W głowie to zdanie brzmiało dużo spokojniej niż wypowiedziane. — Nie bój się, nie będzie kolejnej walki o władzę. Twój ślub połączy dwa sabaty w jeden potężny. Maksymilian wybrał ciebie.

— Czemu nie moją matkę?

Pytanie pojawiło się samo, ale było uzasadnione. W świecie mocy nie była ani dość stara, ani dość potężna, by rywalizować ze swoją matką. Małżeństwa poza wydźwiękiem politycznym miały na celu również wzmocnienie linii i narodziny silnego potomka, przez co osoby o małej mocy często dłużej pozostawały samotne.

— Po co mu królowa, nad którą nie zapanuje? Ty, Florence, jesteś idealna dla jego celów.

Dziewczyna gniewnie poderwała się i szarpnęła za suknię. Zahaczony o wystający korzeń materiał pękł, tworząc rozdarcie na całej długości. W jej kryształowo szarych oczach, określanych czasem jako księżycowe, wezbrała furia. Słowa Flowa były szczere, a może nawet zbyt szczere jak na tę chwilę, przez co tak bardzo bolały.

— Jestem idealna, bo jestem słaba — warknęła. Wezbrany w niej gniew nagle uleciał, pozostawiając po sobie jedynie rozgoryczenie. — Flow, dlaczego muszę być córką Carmen? Dlaczego Bryn zmarł? Mam cholerne sto lat, powinnam móc sama decydować o moim życiu.

— Flądro, może Maks nie jest wcale taki zły? Rude loki nie zawsze są oznaką koszmarnego charakteru. Poza tym alternatywą jest wojna.

Zadrżała. Podczas ostatniego starcia sabaty zostały prawie doszczętnie zniszczone, a jej ojciec, tak jak wielu innych, poległ. Oszalała z bólu matka przejęła władzę, zanim zdążył to zrobić ktokolwiek inny i odparła resztę sabatów dzięki kłamstwom i zasadzkom. Było w tym więcej szczęścia niż taktyki. Kolejna wojna mogłaby zniszczyć wszystkich, łącznie z nią. Nie wolno było dopuścić do powtórzenia historii. Mimo to Florence wzdragała się na myśl o przywódcy Blasku. Był starszy od niej o co najmniej dwieście lat, a ciągła pogoń za władzą sprawiła, że stał się bezwzględny i cyniczny. Co prawda moc czyniła ciało młodym na wieki, ale umysł był czymś dużo bardziej skomplikowanym i zawodził znacznie częściej. Bryn, najstarszy z ich sabatu, zginął przez szaleństwo, które nakazywało mu szukać granic mocy, dopóki do nich nie dotarł. Zmarł, próbując przywrócić do życia młodą kobietę, której ciało znalazł roztrzaskane pod klifem. Gdyby tylko nie podjął się tej próby....

Florence uśmiechnęła się gorzko do przyjaciela. Była już spokojna i mogła powiedzieć słowa, na które liczył. Na które zapewne liczyliby wszyscy, gdyby tylko wiedzieli, co się działo się za ich plecami.

— Rozumiem. Moje szczęście jest ceną pokoju. — Spojrzała na bladegoFlowa. — Spokojnie, zapłacę ją — dodała gorzko. 


Miało być co piątek... taaaaa... W piątek jadę nad morzem i znowu będzie krucho z czasem. Łapcie :D

Co według was powinno wydarzyć się kiedy Florence wróci wraz z Flowem do królowej?
Czekam na wasze propozycje :)

A tam w górze moje wyobrażenie Flowa :D

Wasza Zakopana W Poprawkach

Meduza




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro