21. Jutro Biorę Ślub

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odsunęła się gdy Sara wyciągnęła do niej ręce, by ją przytulić, zamiast tego posłała jej smutny uśmiech. Podczas gdy Flow nawet nie domyślał się, że jeszcze przed chwilą zanosiła się płaczem, Sara wiedziała wszystko. Florence podniosła podbródek odrobinę wyżej.

— Jutro biorę ślub — oznajmiła spokojnym tonem.

— Nie masz sukni na tę okazję — zauważyła równie opanowanym głosem Sara, a Flow w zamyśleniu pokiwał głową. Oboje patrzyli na nią poważnie.

Nie powstrzymała grymasu lekceważenia, jaki pojawił się na jej twarzy. Cała ceremonia wydawała się coraz bardziej kpiną i szyderczym żartem niż czymś, czym powinna być — wyczekiwaną, pełną radości uroczystością. Dlaczego miałaby celebrować ten dzień, skoro ślub odbędzie się wbrew jej woli, tylko z czystej konieczności oraz strachu przed wojną?

— Wiem. Nie sądzę, jednak by ta okazja była na tyle ważna, żeby uszyć nową suknię. Wystąpię w którejś z moich starych.

Flow zacmokał w sprzeciwie.

— Nie ma mowy, Florence. Poza naszym sabatem, będzie tu cały sabat Maksymiliana. Musisz zrobić na nich wrażenie, zostaniesz również ich królową.

— Flow ma rację, kochanie — pokiwała głową Sara.— Jeśli nie chcesz szyć nowej sukni, mogę odnaleźć tę, w której brała ślub twoja matka. Co prawda wymaga wielu poprawek, ale to nie jest nic, z czym byśmy sobie nie poradziły, prawda? Bonne mi pomoże.

Florence obdarowała ją uśmiechem. Pomysł był zdecydowanie dobry. Będzie wyglądała prawie tak jak matka w dniu swojego ślubu, co niewątpliwie zrobi odpowiednie wrażenie na zebranych. Być może Blask ciągle pamięta jak wyglądała Carmen i patrząc na nią poczują chociaż skrępowanie. Tak, pomysł był bardzo dobry. Podeszła do Sary i wzięła ją za ręce.

— Nie mogę powiedzieć, że moja matka umarła, póki ty żyjesz. — Uśmiechnęła się lekko, widząc łzy wzruszenia w oczach Sary. Nieczęsto zdarzało się jej mówić myśli, które chowała głęboko w sercu.— Sądzę, że powinnam teraz zejść do kuchni i wydać odpowiednie dyspozycje służbie, a potem przyjdę do twojej komnaty i zobaczymy co da się zrobić.

Sara skinęła głową i po chwili zniknęła. Flow rzucił jej trudne do zrozumienia spojrzenie i jego po chwili również nie było. Florence poczuła ogarniającą ją słabość i znużenie. Miała ochotę usiąść i zamknąć oczy, jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Wyszła na korytarz, gdzie spodziewała się znaleźć Iana, który zwykle stał tuż obok drzwi. Tym razem również był na stanowisku.

— Pójdziesz ze mną — oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jakby mógł nie wykonać jej polecenia. — Pomożesz mi policzyć dla ilu ludzi należy przygotować miejsca.

— Bez problemu. — Rzucił jej promienny uśmiech, na widok którego sama również nieśmiało podniosła kąciki ust.

Natychmiast opuściła je niżej. Nie powinna była pozwalać mu na tak wiele. Z kamienną miną ruszyła w kierunku kuchni, ignorując trudne do określenia spojrzenia rzucane jej przez nowoprzybyłych. Zastanawiała się, czy są tu czarownicy, których jej matka w czasach swojej młodości mogła uważać za przyjaciół, jednak szybko pozbyła się tej myśli. Po wojnie nie utrzymywała z nikim kontaktu. Niewykluczone, że każda ze stron obwiniała drugą o spiralę cierpienia jaką przyniosła walka i bezpieczniej było zapomnieć o łączącej obie strony konfliktu przeszłości.

Pewnym krokiem weszła do kuchni, która tym razem okazała się być pusta. Powoli weszła wgłęb pomieszczenia, tam gdzie Maria, wraz z pomocnikami, zazwyczaj przygotowywała jedzenie. Tym razem kobieta siedziała na krześle pod oknem i zwijała się z bólu. Ian z przerażeniem na twarzy natychmiast do niej doskoczył, a Florence poszła w jego ślady.

— Poparzyła się — oznajmił , wskazując na czerwoną rękę służącej, którą kobieta przyciskała do piersi.

Florence wciągnęła powietrze. Czerwoną skórę pokrywały olbrzymie bąble, w których powoli gromadził się płyn. Kobieta musiała niesamowicie cierpieć. Nie zważając na jej jęki, zdecydowanym ruchem złapała za poparzoną skórę. Zignorowała narastające mdłości, gdy część pęcherzy pękła, wylewając zawartość na jej dłonie.

— Co ty robisz?! — wrzasnął Ian, gdy kuchnię przeszył krzyk starej kobiety. Florence w ostatniej chwili otoczyła się tarczą, gdy chciał ją odepchnąć.

— To co trzeba. — Obdarzyła go wściekłym spojrzeniem i uwolniła moc. Leczenie powierzchownych uszkodzeń własnego ciała było czymś banalnym, jednak naprawianie urazów innych organizmów było dużo bardziej skomplikowane. Im większej powierzchni poparzenia dotykała, tym łatwiejsze stawało się zadanie, gdyż moc instynktownie chciała przywrócić równowagę. Florence skrzywiła się, gdy przez chwilę poczuła ból jaki odczuwała Maria i uwolniła swoją moc, która wypłynęła z jej dłoni niczym chłodna woda, oblewając zniszczoną skórę i naprawiając spustoszenia które uczyniła temperatura. Zacisnęła zęby, czując kolejną falę bólu Marii, a po chwili wszystko zniknęło. Oderwała ręce od gładkiej skóry służącej. Oparzenia były bardzo głębokie i mimo mocy, już do końca życia pozostanie jej ślad. Staruszka powoli się uspokajała i patrzyła wielkimi oczami na Florence.

— Wszystko w porządku? — zapytała ją łagodnie i złapała za rękę, kiedy próbowała wstać. Obawiała się, że nagłe wyleczenie, podobni jak wcześniejszy ból może być dla kobiety szokujące. Nie chciała, żeby natychmiast po wstaniu zasłabła i wywaliła się na twardą podłogę. — Posiedź jeszcze parę minut, tak dla bezpieczeństwa.

Rzuciła lekkie spojrzenie Ianowi, który patrzył się na nią z niekłamanym podziwem. Przyłapany na tym uśmiechnął się drwiąco.

— Nie sądziłem, że uważasz ludzi za godnych pomocy.

— Żadna istota żywa nie powinna cierpieć — odparła wymijająco, podnosząc się z podłogi. Unikała patrzenia na Marię, która byłą żywym dowodem na zachodzące w niej zmiany. OD kiedy jest w niej litość dla ludzi? Powinna po prostu wezwać kogoś innego ze służby i kazać mu opatrzyć rany kobiety, a nie goić je. Skierowała się do zlewu, by umyć dłonie, które wydawały się jej klejące od bezbarwnej surowicy, która wypłynęła z pękniętych bąbli. — Ilu członków liczy sabat Maksymiliana?

— Jeśli nic się nie zmieniło, to będzie to około trzydziestu dwóch, trzydziestu czterech osób.

— Wolałabym wiedzieć dokładniej.

Wzruszył ramionami.

— Wobec tego lepiej licz trzydzieści cztery.

Przekręciła oczami. Jutrzejszy ślub jawił się jej w coraz ciemniejszych barwach, a odwrotu już nie było. Aby dwa sabaty połączyły się w jeden, połączyć się musieli także ich przywódcy. W przypadku normalnych ślubów, to kobieta zawsze przechodziła do sabatu męża — stąd nie było zbyt wielu ślubów między sabatami. W tym świecie dominacja liczyła się bardziej od miłości, chociaż ta ostatnia również odgrywała ważną rolę w ich związkach. Spojrzała ostro na Iana.

— Jak możesz nie być pewny ile osób liczy sabat, którego członkiem jesteś?

Mężczyzna skrzywił się lekko.

— Być może członek to trochę za dużo powiedziane. Uznajmy, że Maksymialian... nie może się mnie pozbyć ze względu na złożoną przysięgę. Na ogół nie trzyma mnie bezpośrednio przy sobie. Także, droga Florence, nie wiem ile dokładnie osób przybędzie.

— Mario, słyszałaś? — Odwróciła się do starej kobiety.— Jutro będzie nas o trzydzieści cztery osoby więcej. Poproś o potrzebną pomoc, tak by na południe był przygotowany dla wszystkich obiad. Co podasz, zależy od ciebie. Mają być dwa dania i deser. Nie będzie to na tyle ważna uroczystość, by szykować coś więcej nad zwykły obiad. Czy mogę na ciebie liczyć?

— Ja wszystko dla panienki...— W jej starych oczach błysnęły łzy. Służąca złapała jej dłonie i złożyła na nich delikatny pocałunek. Zaskoczona czarownica nie wiedziała co powinna zrobić.

Bez słowa wstała i po lekkim, niepewnym uśmiechu skierowanym do Marii opuściła kuchnię, świadoma, że Ian jak zwykle idzie za nią krok w krok. Wyjrzała przez mijane okno. Świat na zewnątrz był szary i zalany deszczem, a pogoda nie powinna ulec zmianie do jutra, co w pewien przewrotny sposób cieszyło Florence. W dniu jej ślubu z Maksymilianem pogoda powinna odzwierciedlać jej nastrój. Głośne kroki dały jej znać, że Ian zrównał się z nią.

— To co zrobiłaś dla ludzkiej służącej było bardzo miłe. Niewielu czarowników z twojego sabatu postąpiło by podobnie do ciebie.

Zignorowała go. Mówił prawdę i to ją martwiło. Nie powinna się przejmować ludźmi, przecież byli gorsi i niewarci ich uwagi. Spojrzała na chłopaka ze złością. To wszystko jego wina. Zmienia mnie wbrew mojej woli. Mimo to naszła ją myśl, że te parę dni wystarczyło, by przyzwyczaiła się do jego obecności i często cierpkich uwag.

Przyzwyczaićsię do człowieka. Co za upadek...


Hej :D

Do ślubu coraz bliżej, przygotowania trwają. Jak wyobrażacie sobie ślub dwojga ludzi posiadających moc? Piszcie w komentarzach :D

Mam nadzieję, że udało mi się sprostać waszym wymaganiom mimo ogólnego zmęczenia psychicznego. Sesja pokonana. Obrona już w przyszły piątek. Trzymajcie kciuki :)

Dajcie znać czy się wam podoba.

Blanccca ;))


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro