29. Nie Teraz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Florence wrzasnęła. Musieli ją zajść od tyłu, jednak czemu nie okryła się odruchowo tarczą? Próbowała się wyrwać, ale skręcona kostka i drobna postura nie pozostawiły jej żadnych szans. Została wciągnięta do jednego z opuszczonych budynków. Ciemność jaka zapadła po zamknięciu drzwi była dla niej nieprzenikniona, uderzała więc na oślep, trafiając dopiero za którymś razem. Została nagrodzona syknięciem pełnym bólu.

— Nie potrafisz przyjąć pomocy, co?

Głos lekko seplenił, ale brzmiał jakby znajomo. Zamarła w bezruchu, a trzymający ją mężczyzna w końcu poluzował uścisk. Odwróciła się do niego, przywołując niewielką kulę światła. Cofnęła się odruchowo, widząc lekko uchylone usta, zza których wysuwały się kły. Skierowała światło wyżej i uspokoiła się lekko, rozpoznając znajomą twarz, mimo to pozostała podejrzliwa.

— Czemu zawdzięczam twoją pomoc? — zapytała szeptem, gotowa w każdej chwili podnieść tarczę. Była zbyt słaba, by utrzymać ją długo, więc jeśli coś jej grozi, będzie musiała wyczuć moment ataku.

— Później — odwarknął. — Musimy iść. Moi przyjaciele postarali się odstraszyć tych przeklętych czarowników, ale nie na długo. Któryś z nich może wpaść na pomysł przeniesienia się tutaj.

Nie dając jej szansy na odpowiedź, pociągnął ją za sobą. Kulejąc, nie mogła za nim nadążyć, a oczy ciągle nie były na tyle przyzwyczajone do ciemności, by nie potykała się o niewidoczne przeszkody. Nazwał czarowników przeklętymi. Czyżby zapomniał, że i ona posiada moc? Sapnęła z wysiłku, porzucając zajmujące ją myśli.

— Szybciej...!

Kolejne mocne szarpnięcie połączone z przeszkodą schowaną w mroku doprowadziło ją do wściekłości. Noga pulsowała bólem nie dając skupić się na niczym innym. Zaklęła. Gdyby nie nieuwaga nie miałaby tego problemu, a każdy kolejny krok nie zalewałby jej falą bólu, który mogła tłumić jedynie wściekłością. Skupiona na szalejącym w niej gniewie na chwilę przestała odczuwać ogień palący jej nogę. Mimo to syknęła przy kolejnym potknięciu. Przed oczami Florence zawirowały gwiazdy, a ból niemal ją pokonał. Wyciągnęła odruchowo rękę, łapiąc rękaw wampira, by ten chociaż na chwilę się zatrzymał.

— Nie mogę tak biec, krwiopijco! Skręciłam nogę w kostce — dodała ciszej. Nie powinna obrażać kogoś, kto uratował jej życie. Nawet jeśli był wampirem.

Przez chwilę wpatrywał się w nią w ciszy, jakby toczył wewnętrzną walkę. Niezadowolenie pojawiło się na twarzy zaraz po obrzydzeniu, jednak w ułamku sekundy wyrównała je obojętność. Następnie ruchami szybszymi niż mogłaby zauważyć nadgryzł sobie nadgarstek i włożył jej do ust. Słodko-mdlący smak rozlał się po języku i spłynął do gardła, zanim się odsunęła. Zakaszlała i splunęła krwistą śliną.

— Głupia, to leczy!

Florence wiedziała o tym, ale odruch był silniejszy. Doceniała ofiarę Rafaela, ale obrzydzenie jakie czuła, przepełniało całe jej ciało. Ostatkiem sił zażegnała mdłości. Ciepło rozchodzące się po całym ciele pulsowała, przechodząc przez kolejne tkanki. Poczuła pieczenie, gdy dotarło do kostki, a zaraz po tym nic. Odruchowo sięgnęła dłonią do miejsca, gdzie wcześniej była opuchlizna. Nie pozostał po niej nawet ślad. Sapnęła cicho, nie mogąc powstrzymać zaskoczenia. To, na co ona nie miała wystarczającej siły, jego krew naprawiła w ciągu kilku sekund.

Jej oczy powoli przyzwyczajały się do mroku. Spojrzała na twarz wampira zastanawiając się jak stary musi być, by jego krew była tak silna. Zadrżała. Powinna się tego spodziewać po członku Elity – tam słabość była rzadkością.

— Ruchy. Twój człowieczek mówił mi, że nie potrafisz się przenosić, więc będziemy musieli jakoś przemknąć przez miasto.

Kiwnęła głową bez przekonania, nie protestując przed nazwaniem Iana jej człowiekiem. Nie mieli czasu na czcze dyskusje. Pewność siebie Rafaela wystarczająco wytrącała ją z równowagi. Jak gdyby pokonanie tych kilometrów miało być proste. Z resztą to wampir, z niechęcią musiała przyznać, że pewnie wie na co się porywa. Poza tym nie miała jak zaprotestować.

Ciągle była taka słaba po próbie uleczenia urazu. Zbyt słaba, by ryzykować wzbudzenie gniewu u jedynego do tej pory sojusznika, co aby wzmagało jej wściekłość i strach. W sabacie nigdy nie doświadczyła wydrenowania mocy. Bliskość innych czarowników przyspieszała regenerację, tak że nigdy nie odczuła jej całkowitego braku. Nigdy nie musiała uważać, by nie użyć jej za dużo. Nigdy nie musiała czekać, by się odnowiła. Pustka, jaką czuła w sobie teraz, bolała niemalże fizycznie. Czy tak właśnie czują się zwykli ludzie? Tacy... słabi i niepewni. Wiecznie osłonięcie na każde niebezpieczeństwo. Zwykłe marionetki w rękach losu. Przez chwilę poczuła współczucie, jednak strach przed napastnikami szybko powrócił, wypierając inne uczucia. Jedynie upokorzeniu pozwolił przycupnąć na brzegu jej jaźni.

Rafael kopnięciem rozwalił drzwi. Zamrugała oślepiona światłem i rozejrzała się w około. Wyprowadził ich na, jak jej się zdawało, tyły budynku, mimo to rozejrzała się czujnie. Strażnicy Maksymiliana mogli wpaść na to by tu na nich czekać. O ile nie zostali wykończeni przez wampiry. Skrzywiła się na myśl o ich minach, pełnych triumfu znalezienia ofiary. Owszem, wolała by to ją zabrała śmierć niż Flowa, jednak miała wiele powodów by chcieć żyć.

— Idziesz maleńka?

Zachowała kamienną twarz, ignorując zaczepkę.

— Jestem dość rozpoznawalna. — Chwyciła w dłoń jeden z blond loków. W tłumie ubranych w grube kurtki i czapki ludzi jej jasna głowa była widoczna z daleka.

Wampir prychnął i naciągnął jej na głowę kaptur. Blada twarz wykrzywiła się w wyrazie dezaprobaty. Widziała w jego spojrzeniu, że oczekiwał czegoś znacznie więcej niż nieudolnej, przerażonej i nieporadnej czarownicy. Dlaczego w ogóle jej pomaga, skoro nie może liczyć na jej pomoc?

— Pasuje? Nic więcej nie zrobimy. Rusz się. W centrum miasta nic ci nie zrobią, o ile nie wiedzą gdzie mieszkasz. Skąd w ogóle pomysł by iść do tej dzielnicy? — Jego głos smagnął niczym bat, jednak Florence nawet na chwilę nie opuściła głowy. Nikt, niezależnie od okoliczności nie powinien jej tak traktować. Gdyby miała choć odrobinę siły... — Nawet zwykli ludzie się tu mordują.

— Nie wiedziałam — odburknęła ze złością i włożyła ręce w kieszenie. — Dopiero nie dawno skończyłam wiek. Raczej nie oddalałam się tak daleko bez powodu.

Nie odpowiedział jej tylko ruszył krętymi uliczkami. Bez słowa protestu podążyła za nim, nie chcąc zgubić się w plątaninie uliczek, lub co gorsza ponownie trafić na ludzi Maksymiliana. Idąc krok w krok za Rafaelem, obserwowała brudny i odpadający tynk na blokach. Dzielnica rzeczywiście wyglądała nędznie, a zapędzanie się w nią było beznadziejnym pomysłem. Poczuła się znacznie lepiej widząc ruchliwsze ulice i kolorowe reklamy charakterystyczne dla centrum. Zdziwiło ją jak dała radę zajść tak daleko kulejąc.

Przyjrzała się twarzy Rafaela, zaciekawiona czy maska poirytowania zdążyła już opaść. Wiatr potargał mu brązowe kosmyki, jednocześnie odsłaniając czoło. Blada skóra w nikłym świetle wyglądała na całkowicie białą. Zauważyła, że w końcu schował kły. Czyj zapach pobudził go tak bardzo, że nie mógł na nimi zapanować? Czyżby miała zranienie? Doskonale wiedziała jak działałoby to na niego – zapach odczułby jako głęboki, o szerokim bukiecie. Niczym stare, dobre wino. Wabiące do siebie i nakazujące posilić się.

Jeśli tak było musiała odczuć niechętny podziw dla wampira, który zdołał się powstrzymać. Była sama, osłabiona i na jego łasce. Nie każdy pogardziłby krwią czarownicy w takiej sytuacji. Co ja plotę... Żaden nie pomógłby jej w ucieczce przed wrogami ani nie zaoferował uleczenia. Mimo to nie rozumiała jego motywacji. Powiedziała mu, że jest bezsilna i nawet jeśli łączyła ich wspólna nienawiść do Maksymiliana, nie jest mu w niczym potrzebna. Chyba, że uratował ją z przewrotności.

— Rafael...

— Nie teraz — syknął nie poświęcając jej nawet spojrzenia.

Posłusznie zamilkła, choć takie traktowanie doprowadzało ją do furii. Przyzwyczaiła się do szacunku i uległości wobec jej osoby. Ian miał rację. Spadanie z piedestału boli. Skrzywiła się. Od kiedy przyznaję rację ludziom?

W milczeniu pokonywali kolejne ulice. Florence przemknęła przez myśl, że mogliby złapać autobus, ale nie chciała się odzywać. Poza tym kiedy się poruszali trudniej było ich rozpoznać niż gdyby mieli stać w bezruchu na przystanku. Wraz z kolejnymi pokonywanymi metrami zaczynała rozpoznawać okolicę, co również ją uspokajało, usuwając przerażenie wywołane atakiem. Zadrżała lekko. Nigdy do tej pory nie była tak bliska śmierci jak dzisiejszego dnia. Co powiedziałaby o niej matka?

Skrzywiła się lekko, powstrzymując zalewający ją ból i pustkę. Nie myślała za wiele o zmarłej, a kiedy w końcu to zrobiła, to jedynie w kontekście zawstydzenia. Nawet jeśli uważała ją za apodyktyczną osobę, strata była bolesna. Fakt, im była starsza, tym bardziej kruszała więź między nimi, jednak nie zanikła zupełnie. Brakowało jej porad matki – pod jej przywództwem na pewno nie doszłoby do wyklęcia. Maksymilian nie ośmieliłby się tego zrobić, a ona nigdy nie byłaby ścigana przez żądnych krwawej rozrywki czarowników.

Z drugiej strony to jej błąd ułatwił sabatowi Blasku tak łatwe zwycięstwo. Jej wiara we własną wszechmoc i moja nieodpowiedzialność. Mogła przecież ignorować Iana, a nie zrobiła tego.

Z daleka mignęła jej ciemna, kocia sylwetka. Darkness. Nie wiedziała kotki od dnia, kiedy jej matka spróbowała zobaczyć przyszłość i wyglądało na to, że i tym razem zwierzę zniknie w gwarze miasta. Florence wyczuła jedynie rozbawienie, które było jedną z jej najczęstszych emocji, a tym razem aby pogorszyło jej nastrój. Czyżby kocicę bawiła ta sytuacja?

Niemalże z ulgą weszła na klatkę schodową i chwilę później do mieszkania Iana. Ciepłe powietrze wnętrza owionęło jej sylwetkę, chociaż odrobinę rozganiając chłód, który w niej zagościł. Wolnymi ruchami zdjęła kurtkę, po czym skierowała się do kuchni. Zatrzymało ją chrząknięcie. Odwróciła się zdziwiona do Rafaela, który stał tuż za progiem i patrzył na nią z uniesioną jedną brwią.

— Wejdź.

Jak łatwo było zapomnieć o ograniczeniach wampirów. Tylko czy Ian już go tu nie zapraszał? Nie zastanawiała się nad tym długo. Rozsznurowała buty i odstawiła je pod ścianę. Dopiero teraz zaczęły jej się trząść ręce. Gdyby nie Rafael prawdopodobnie byłaby już martwa lub co gorsza powoli męczona. Chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku kuchni. Wypiła duszkiem szklankę lodowatej wody, czując na czole drobinki potu, wywołane gorącem, które nagle oblało całe jej ciało, do końca wypierając chłód. Dopiero potem rozejrzała się w około.

— Ian? — zawołała.

— Powinien zaraz wrócić — odpowiedział jej Rafael, rozsiadając się na jednym ze stołków. — To on poprosił mnie o odnalezienie ciebie.

— Co ci obiecał? — zapytała chłodno.

Zlustrowała jego twarz. Podejrzewała jaka będzie odpowiedź, jednak nie chciała jej słyszeć.

— Powiedział mi, że jeśli zapewnię ci bezpieczeństwo, ty będziesz wiedziała co mi zaoferować. — Spojrzał na nią hipnotycznie. — Ludzka krew mi zbrzydła.

Florence pobladła. Miałabym się stać żywicielem? Na myśl o kłach wbitych w jej ciało poczuła mdłości jednak pokiwała głową. On użyczył jej swojej krwi i wyprowadził z sytuacji bez wyjścia. O ile oddanie własnej krwi było czymś niehonorowym według sabatu, teraz właśnie honor nakazywał jej się zgodzić.

Wiedziała jak wiele jej krew da Rafaelowi i jak dużą pokusę dla niego stanowi. Obie rasy zarówno wampiry jak i czarownicy czerpali korzyści z wymiany krwi, chociaż dla tych pierwszych były one bardziej wymierne. O ile uzdrawiającą siłę krwi dzieci nocy łatwo było zastąpić własną mocą, o tyle tylko krew czarownika zapewniała wampirowi sytość i pełnię zmysłów na bardzo długi czas, uwalniając go od przemożnego głodu. Dodatkowym atutem, który doprowadził do wielu wojen, był jej niezwykle kuszący smak i aromat. Większość wampirów nie miała dość siły, by opanować apetyt, a to prowadziło do walki, w której niejednokrotnie ginęła jedna ze stron. Zemsta pojawiała się zawsze.

A teraz ona zamierza dobrowolnie nasycić wampira...

— Rozumiem – szepnęła, odchylając głowę na bok, czym odsłoniła szyję.

Zdążyła zobaczyć błysk w szeroko otwartych oczach Rafaela, zanim w ułamku sekundy nie znalazł się tuż obok niej. Wpatrywała się ostro w szare oczy, które były pełne głodu.

— Masz nad sobą panować — dodała zdławionym głosem.

Poczuła jak błądzi opuszkami palców po jej szyi, kreśląc skomplikowane wzory. Delikatny dotyk był jak pieszczota i może w innych okolicznościach cieszyłaby się nim, jednak teraz spowodował tylko większe zdenerwowanie i przyspieszył puls. Dokładnie o to chodziło wampirowi. Zamknęła oczy, gdy usta zastąpiły palce. Nie poczuła ugryzienia. Świat stał się czarny i zemdlała.

***

Czuła jak jej ciało płonie. Wygięła się w łuk i otworzyła usta do krzyku, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Ogień, ogień mnie pali. Odrzuciła głowę w bok. Chciała wstać, ale czyjeś dłonie przycisnęły ją do podłoża. Czy umieram? Wciągnęła spazmatycznie powietrze. Świat co chwila przesłaniał się czernią.

Jakdługo to będzie trwać?



...

Jak sądzicie, o co chodzi? Oczywiście plan już mam, jestem ciekawa czy się domyślacie co się stało z biedną, słabą i do niczego nie przydatną nikomu Florence? Tak wam powiem, że może akcja w końcu ruszy i nie będzie tak mdło.

Dobra wiadomość? To był ostatni dzień hostessowania na tej akcji i pozwalam stopom odpocząć :D W sumie nie wiem czemu miałoby was to obchodzić, ale wpadłam w taką euforię, że musiałam komuś o tym powiedzieć. Przykro mi, że padło na was :D


Więc, moi mili... dajcie znać, że jesteście i machnijcie gdzieś komentarz :D


Leżąca Tyłkiem Do Góry,                                                                                                                           Blanccca



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro