36. Musisz Się Opanować

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Florence z mordem w oczach odsunęła od siebie jego palec. Nie zamierzała pozwalać na takie traktowanie. Miejsca, w których ją dźgnął paliły niczym ogień. Powoli wypuściła powietrze z płuc, nie chcąc się z nim kłócić. Musi zachować spokój, musi zachować...

— Jesteście żałośni.

Poczuła jak bariera, którą wznosiła wokół swojego gniewu pękła wraz z jej wściekłym wrzaskiem. Niewielką ilością mocy odsunęła od siebie Iana i przygwoździła go do ściany. Powoli wykonała trzy kroki w jego stronę, każdym tupnięciem akcentując wymawiane słowa:

— Nie. Masz. Prawa! — Ostatnie słowo wykrzyczała. — Nie będziesz oceniał ani mnie, ani nikogo z mojego rodzaju! To, że nie rzucamy się za każdą obietnicą szczęścia... czy miłości — dodała pogardliwie — nie znaczy, że nie przeżywamy życia. Jesteście jak kartki z papieru, które lecą prosto w ogień. Sami siebie spalacie!

Florence nie zauważyła w którym momencie zaczęła gestykulować rękami, ani nie rozumiała dlaczego wylewa z siebie taki potok słów, mimo to nie przestawała.

— Jesteśmy tacy sami, tak? Czyli wszyscy jesteśmy jak twój ukochany Maksymilian? Nic nie wiesz. Nic! Więc nie próbuj się wypowiadać na temat, o którym nie masz najmniejszego pojęcia.

Odwróciła się do niego plecami, zdecydowana uspokoić emocje w swoim pokoju, zamknięta na klucz, by nikt nie mógł jej przeszkadzać. Uwolniła moc trzymającą Iana i zignorowała huk opadającego na podłogę ciała. W jej żyłach buzował ogień. Gdyby nie głupia decyzja matki, jej życie prawdopodobnie nie zmieniłoby się tak mocno. Owszem, wzięłaby ślub z Maksymilianem, ale nie musiałaby ani paktować z wampirami, ani słuchać miłosnych wynurzeń człowieka – wystarczyłoby przypadkowe dotknięcie gwarantujące jej pełną moc, a być może i to małżeństwo nie byłoby tak przerażające. Jej życie zaczynało przypominać parodię.

Poczuła mocny chwyt za kostkę, a w następnej chwili leżała na podłodze, usiłując złapać oddech. Ian opierał ręce na jej ramionach i patrzył na nią z gniewem. W ułamku sekundy wściekłość zniknęła z jego oczu, a jego usta wylądowały na jej. Były gorące i zachłanne, nie pozwalały jej na bierność, nawet jeśli nie chciała oddać pocałunku. Odepchnęła go czując ukłucie w sercu, jakby odrzucała coś niesamowicie cennego, ale zignorowała to.

Nieważne. Jestem czarownicą, a on człowiekiem. Podsunęła się pod ścianę i siadła, a następnie podpierając się jej wstała. Poczuła zbierające się pod powiekami łzy. Jej życie nie miało tak wyglądać, na krwisty Księżyc! Zignorowała nagły ból serca zdecydowana nie zastanawiać się nad jego przyczyną. Ani teraz ani nigdy.

— Zadowolony? — warknęła i wyszła na korytarz. Nie mogła się opanować.

Nim zdążyła się zastanowić, lub chociażby nałożyć kurtkę, wybiegła na klatkę schodową i chwilę później na dwór. Zimne powietrze rozwiało jej włosy oraz pobudziło płuca do głębszych wdechów. Co ma o tym wszystkim myśleć?

Czuła... coś. Niezidentyfikowany przymus, chęć poznania go, bycia przy nim, jednak były to tylko kpiny mocy. Ian miał prawo tego nie wiedzieć i wierzyć w swoje uczucia, ale ona znała prawdę i nie powinna się poddawać pragnieniom, które tak naprawdę nigdy nie należały do niej. Mimo to zadrżała przypominając sobie dotyk jego warg, to jak były miękkie i ciepłe. Tak inne od zimnego pocałunku Maksymiliana podczas zaręczyn.

— Florence, musisz się opanować — szepnęła do siebie i nie zważając na zimno ruszyła przed siebie, licząc na to, że długi spacer i zmęczenie rozjaśnią jej myśli.

Ruszyła w kierunku centrum miasta, gdzie było więcej ludzi. Miała ochotę otoczyć się nimi jak kokonem, zagłuszyć myśli ich bezsensownymi rozmowami i zlać się z nimi w jedną masę.

Miała tyle zmartwień, problemów, których nie mogła rozwiązać. Czas uciekał, a ona czekała na decyzje, które nie zależały od niej. Frederic mógł podziwiać jej odwagę, ale równie dobrze uznać, że jej zachowanie było brakiem szacunku i poczekać na lepszą okazję do zemsty. Mógł nawet poczekać aż Maksymiliana dopadnie szaleństwo, zwyczajnie przyglądać się, jak jego największy wróg sam zadaje sobie śmierć. Jej propozycja pomocy nie była zbyt lukratywna.

Zaśmiała się gorzko. Co zrobi jeśli nie zdąży uratować swoich podwładnych? Śmierć Sary była ostatnią tragedią jaką zdołała znieść, a gdyby miała stracić jeszcze Flowa... Nie dałaby rady się z tym pogodzić, bo jej życie straciłoby sens. Rodzina, jej sabat, zawsze byli najważniejsi, stanowili jej podparcie w każdej chwili. Jeśli Maksymilian zabije kolejne z nich... Poczuła paznokcie wbijające się w dłonie i rozluźniła powoli pięści.

Z nieba zaczęły lecieć krople wody, niosące ze sobą chłód, mimo to Florence to nie przeszkadzało. Deszcz był dobrym towarzyszem złych chwil, gdy jego uderzenia, spływając po ciele, pozwalały się uspokoić i zabierały część zmartwień. Mijała spokojnie rozbawione twarze ludzi patrzących na wodę skapującą z jej włosów, a ona wbrew sobie odpowiedziała tym samym grymasem.

Przez chwilę poczuła spokój, który od dawna jej nie wypełniał. Delektowała się nim, bo wiedziała, że nie będzie trwał długo. W jej życiu działo się zbyt dużo, by zechciał z nią pozostać, więc ucieknie niczym spłoszony gołąb przy pierwszych oznakach niepokoju.

Za rogiem mignął jej czarny ogon, za którym bez wahania podążyła. Darkness była specyficznym towarzyszem jej życia, a ostatnio omijała ją szerokim łukiem. Kotka nie była tanim pieszczochem i jeśli nie miała ochoty kogoś widzieć, nie pokazywała się przez długi czas. Ostatnio jej sylwetka mignęła Florence, gdy Rafael wyciągał ją z łap sabatu Maksymiliana. Była wtedy rozbawiona, jakby dokładnie wiedziała co się przydarzyło, oraz że wampir uratował czarownicę.

Florence wielokrotnie zastanawiała się nad osobowością Darkness, która różniła się od innych kotów. Ich myśli... odczucia były mgliste, na ogół ich nie było, zaś u niej... Była niezwykła, jakby miała w sobie większą część Księżyca niż reszta jej gatunku. Wypuściła odrobinę mocy, sondując jej emocje i natychmiast zalało ją zaniepokojenie połączone z chęcią biegu. Poczucie, że czasu jest mało.

Ignorując zdziwione spojrzenia ludzi rzuciła się za nią biegiem. Jeszcze nigdy nie biły od niej tak mocne uczucia, co nie mogło być przypadkiem. Wszystkie koty mają instynkt zbyt silny by ignorować ich zaniepokojenie. Wydłużyła krok, jednocześnie odgarniając z twarzy mokre kosmyki, które zasłaniały jej oczy. Musiało stać się coś złego, bardzo złego. Inaczej Darkness nie szukałaby jej i nie biegła tak szybko.

Dopiero po chwili Florence zorientowała się, że jest z powrotem w swojej części miasta, a kotka prowadzi ją prosto do domu. Przyspieszyła, mimo że płuca paliły ją z wysiłku podobnie jak nogi. Co się mogło stać? Maksymilian był jedyną odpowiedzią jak przychodził jej go głowy, chociaż wrogów mogła mieć więcej.

Wystarczyła krótka myśl o tym, że może nie żyć, by strach zalał ją ze zdwojoną siłą. Wypierała się większych uczuć co do niego, jako nienależących do niej, ale bała się go stracić. Pomógł mi, chociaż nie musiał. Przemknęło jej przez myśl. Ze swojej strony mogła być pewna przyjaźni, a to wystarczyło.

Zwolniła, widząc Darkness siedzącą tuż pod drzwiami jej klatki schodowej, miauczącą przeraźliwie. Nie zwlekając gwałtownie nacisnęła klamkę i wbiegła po schodach. Lekkie spojrzenie w tył upewniło ją, że kocia towarzyszka ją opuściła, a jej rola się skończyła.

Zatrzymała się przed lekko otwartymi drzwiami do mieszkania. Pchnęła je powoli, ignorując głośnie skrzypnięcie, kiedy zaczęły się wyłamywać z ramy. W środku panowała zwodnicza cisza, która nigdy nie była dobrym znakiem.


Bez komentarza...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro