49. Walcz Dobrze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Skokiem ominęła leżące na drodze ciało, nie zastanawiając się, czy należy ono do czarownika, czy do wampira. Nie obchodziły jej trupy — miała tylko jeden cel i był nim Maksymilian, jednak odnalezienie go w ciemności wydawało się niemożliwe. Zbawienny dla krwiopijców mrok nie ułatwiał jej zadania.

Skrzywiła się, gdy do jej nozdrzy doszedł zapach spalenizny. W tłumie walczących mignęła jej chuda twarz, wykrzywiona uśmiechem satysfakcji. Nie miała wątpliwości, że widziała Genevieve, która zapewne uwolniła również resztę jeńców. Tylko dlaczego jej się to udało? Poczuła bolesne ukłucie w żołądku. Jeśli ta suka skrzywdziła Iana... Wbrew sobie oczami wyobraźni ujrzała martwego człowieka, lecz otrząsnęła się nim wizja zdążyła nią zawładnąć. Nie myśl o tym. Musisz być silna.

Mrok nocy rozjaśniła łuna od kuli ognia, która oddalała się wraz z wrzaskiem podpalonego. Ignit. Nikt inny nie był w stanie zapanować nad ogniem na tyle dobrze, by używać go jako broni — żywioły były wyjątkowo oporne na moc i pokierowanie nimi nie należało do prostych zadań. Łatwiej było zmusić krew, by zawrzała niż sprawić, by ciało objęły płomienie.

Wbrew jej obawom wampiry nie ustępowały — natarły z jeszcze większa zawziętością, rzucając się gromadą na największe zagrożenie. Florence drgnęła, gdy zapach palonego ciała stał się zbyt intensywny, mimo to uparcie posuwała się naprzód.

Oszczędzała moc, potrzebowała jej na ostatnią rozgrywkę, więc nie atakowała — otoczyła się jedynie tarczą. Syknęła wściekle, gdy nagle pojawiła się przed nią twarz wampirzycy, która uśmiechała się ekstatycznie. Rozpoznanie w jej oczach pojawiło się w ostatniej chwili, a kły schowały się lekko za ustami.

— Walcz dobrze, Wyklęta. — Powiedziała zachrypniętym głosem i zniknęła rzuciła się w ciemność, szukając wrogów.

Otrząsając się z zaskoczenia ruszyła dalej. Usłyszane przed chwilą słowa uznała za dobrą wiadomość — oznaczały, że nie musi obawiać się o swoje życie, a dzieci nocy są jej przychylne. Dodało jej to sił i zaczęła raźniej przepychać się między walczącymi. Wiedziała, że czarownicy ulegną wobec liczebności wroga. Obawiała się jedynie, że mogą zdecydować się na ucieczkę i zaszyć, gojąc zadane rany, odbudowując siły. Wtedy straciłaby okazję do zemsty, a jej sabat nie odzyskałby mocy, tkwiącej w Maksymilianie.

Z daleka mignęły jej rude włosy, więc bez wahania rzuciła się w ich kierunku, zbyt późno orientując się, że należą one do dziewczyny. Przerażona Anne kucała na ziemi, kryjąc się wśród trupów, sama będąc śmiertelnie blada. Co ona tu jeszcze robi? Mimo wściekłości na Maksa i Genevieve powściągnęła gniew wobec Anne, która ciągle była jeszcze dzieckiem. Nie powinna cierpieć za błędy tych, którzy sprawili, że zaistniała. W ostatniej chwili osłoniła ją przed atakiem wampira.

— Jest moja — warknęła. — Wyprowadź ją stąd.

Krwiopijca z wyrazem zawodu zarzucił Anne na ręce i ignorując jej wrzaski zniknął w ciemności. Ruszyła dalej. Nie chciała, by ktoś dopadł Maksymiliana, nim sama zdąży go znaleźć. Zasłużyła na zadanie mu śmierci, przez wszystkie cierpienia jakie jej dostarczył. Za odebranie matek i agonię rodziny. I za wiele innych istnień, które na pewno odebrał.

Ciemność sprawiała, że czuła się ślepa, mimo to parła naprzód, dopóki go nie odnalazła. Stał do niej tyłem, potykając się o ciała zabitych, zaciekle rzucając pociskami w atakujące go dzieci nocy. Florence odrzuciła delikatnie wampira, który niezauważony zachodził go od tyłu. Maksymilian odwrócił się do niej z zaskoczeniem na twarzy, które przeszło w gniew, gdy zaatakowała go. Grad pocisków spotkał się z oporem jego tarczy, która przez chwilę zamigotała, po czym zniknęła.

Potężnym skokiem zbliżył się ku niej i otoczył ciemnością. Kiedy świat stał się znów wyraźny, zrozumiała, że przeniósł ich. Stał teraz dwa kroki od niej, dysząc ciężko. Powoli osunął się na grunt.

— No dalej, zabij mnie, Wyklęta. Wiem, że tego pragniesz — wydyszał. — Wolę to, niż wydrenowanie przez brudnego krwiopijcę.

Obawiając się podstępu wzmocniła tarczę i obeszła go dookoła. Potrącony nogą w bok, przewalił się na błoto, jakby przeniesienie ich tutaj kosztowało go całą pozostałą moc.

— Nie wiem, czy zasłużyłeś na tę łaskę — wyszeptała.

— Twoja matka była winna. Twój sabat też — wycharczał. — Dostali to, na co zasłużyli. Nie znasz tej historii, Florence.

W gniewie poderwała go mocą do góry, tak, że zawisł bezwładnie w powietrzu i cisnęła nim jak szmacianą lalką o drzewo. Maksymilian roześmiał się szaleńczo, ledwo łapiąc oddech. Przestał dopiero, gdy ponowiła atak, tym razem rzucając nim o ziemię. Nie czuła spodziewanej satysfakcji.

— Broń się! — wrzasnęła wściekle.

— Nie możesz zabić bezbronnego? — zakpił. — Jednak różnisz się od swojej zdradzieckiej matki.

Po raz trzeci poderwała jego ciało, unieruchamiając je w pozycji stojącej. Podeszła na odległość kroku i po chwili zastanowienia uderzyła go otwartą dłonią w twarz.

— Nigdy nie była tak zdradziecka jak ty. — Jej twarz wykrzywił grymas odrazy, gdy położyła dłoń na jego piersi.

Moc, którą otoczyła serce mężczyzny, zaczęła się zacieśniać, blokując przepływ krwi.

— Zasłużyłeś na to — powiedziała spokojnym tonem. — Jednak wampiry również pragną zemsty. Mam nadzieję, że w kieliszkach będziesz wyglądał wytworniej niż obecnie.

Twarz czarownika pobladła, a jego usta zaczęły łapczywie łapać oddechy, jednak bez krwi powietrze nie było w stanie go uratować. Jego oddech zaczął powoli cichnąć, a śmiertelne drgawki ustały. Florence opadła na kolana. Leżące obok ciało miało rozrzucone kończyny. Umazana krwią twarz, która zastygła w wyrazie bólu, nienaturalnie blada skóra i wszystko oblepione błotem.

To już koniec.

Poczuła, jak z jej oczu lecą gorzkie łzy. Zabiła Maksymiliana, ale nie było to w stanie ugasić ognia, który szalał w niej po stracie bliskich. Chwyciła jego ramię i ocierając policzki, przeniosła się z powrotem w miejsce pojedynku. Mocą uniosła nieruchome ciało nad sobą, tak by wszyscy je widzieli i cisnęła nim o ziemię.

Walka ustała. W ciszy, która zapadła, było słychać jedynie lekki szum wiatru. Zaskoczone twarze członków sabatu Blasku, które bez zrozumienia wpatrywały się w martwego przywódcę, i wampiry, których twarze powoli zaczęły krzywić się w uśmiechu. Czarownicy nie czekali dalej. Jeden po drugim, każdy kto ciągle miał dość siły, zaczęli znikać, ratując się ucieczką. Zostali jedynie ci, którzy byli już zbyt słabi, by walczyć o życie.

— To koniec — powiedziała do siebie szeptem Florence.


...

Szkoda mi Maksa. Wybaczcie. Mimo, że był osobą okrutną nie musiał zawsze taki być. Być może to śmierć Ailith zamieniła go w potwora, a Florence i jej sabat padli ofiarą skutków tego jednego wydarzenia? Nie wiem, czy uznacie jego śmierć za wystarczająco widowiskową - w końcu zginął w dość spokojny sposób, co wynikało z mojego żalu nad nim.

Przed nami już tylko epilog.



Nieutulona W Żalu Za Maksiem,

Blanccca ;(





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro