16. Już nie wróci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez chwilę biła się z myślami, jednak było ich zbyt wiele. Tak wiele pytań, wątpliwości. Kolejnego strachu. Osoba łaknąca zemsty nie zachowuje się racjonalnie i jedyne, co chce osiągnąć, to cierpienie swego przeciwnika, a skoro matka leży umierająca... dlaczego miałby nie zemścić się na jej córce? Zadrżała, myśląc, na co może ośmielić się przywódca Blasku, kiedy już zostanie jego żoną.

Z trudem podniosła się i bez słowa skierowała do drzwi. Miała świadomość, że Flow patrzył na nią wyczekująco, jednak zignorowała to. Kiedy każdy dzień przynosił kolejną niekoniecznie dobrą niespodziankę, powoli zaczynała gubić się we wszystkich swoich domysłach, a dawno utarte poglądy niebezpiecznie chybotały. Niektóre waliły się z głośnych hukiem.

Czuła napływającą do głowy krew, zbyt wzburzoną i gorącą, by nie niosła ze sobą migreny. Wolnym krokiem pokonała schody i stanęła na korytarzu. Nie chciała być teraz sama. Za bardzo bała się, że jeśli tym razem pozwoli sobie na łzy, nie uda się jej później ponownie odnaleźć siły do znoszenia tego wszystkiego. Potrzebowała kogoś, kto ukoi jej ból i pomoże przegnać strach. Potrzebuję Sary.

Bez zastanowienia skierowała się do drugiego skrzydła, gdzie rezydowała jej opiekunka. Stojąc przed samymi drzwiami, zawahała się przez chwilę. Sara również opłakuje nadchodzącą stratę i może wolałaby robić to w samotności. Czy ma prawo naruszać jej samotność?

Z kłopotu wybawiły ją dźwięki nadchodzących kroków. Nie chciała, by ktoś zauważył ją w tym stanie — otępiałą, zbyt przygniecioną problemami i niezdolną do walki z nimi. Zapukała delikatnie do drzwi i po udzielonej cichym głosem odpowiedzi wślizgnęła się do środka. Do jej nozdrzy natychmiast dotarł dobrze znany, delikatnie miodowy zapach.

W przeciwieństwie do komnaty Bonne, pomieszczenie zajmowane przez Sarę urządzone było bardzo prosto. Kremowe zasłony tłumiły i tak szare światło, sprawiając, że wszystko tonęło w półmroku. Florence spojrzała ze smutkiem na duże, małżeńskie łoże i leżącą na jasnej półeczce fajkę. Od dnia, w którym zmarł Bryn, nic się tutaj nie zmieniło. Zupełnie jakby czarownik miał tu za chwilę wejść i sięgnąć po ulubiony tytoń, zanim opadnie na fotel i zacznie puszczać kółka z dymu.

Przez moment wydawało się, że pokój jest pusty i Flo potrzebowała chwili, by dostrzec siedzącą na niskiej sofie Sarę. Mimo wczesnej godziny była już ubrana w jedną ze swoich szarych sukien, a włosy miała spięte w prosty warkocz. Poklepała miejsce obok siebie, zachęcając córkę przyjaciółki, by usiadła obok niej. Przez chwilę obie kobiety trwały w milczeniu, oparte o siebie, patrząc na leżącą na półce fajkę.

— Brakuje mi go — wyszeptała Florence.

W ciszy, która zapadła na nowo, Sara objęła ją ramionami, jakby chciała dać jej część swojej siły. Flo wtuliła się w nią mocniej, ledwo powstrzymując pełne bólu łzy. Nie płakała teraz za umierającą matką. Cierpiała razem z przyjaciółką, która tak niedawno straciła męża.

— On już nie wróci — odpowiedziała jej cicho. — Ciągle jest we mnie taka głupia nadzieja, że pewnego dnia się obudzę, a on będzie obok mnie. Dlatego nie mogę się zmusić, by schować jego rzeczy. Może gdyby ich tu nie było, moje serce w końcu zrozumiałoby, że Bryn już odszedł i nie wróci, jednak nie potrafię tego zrobić.

Florence oderwała się od niej i złapała mocno dłonie opiekunki. Spojrzała prosto w oczy Sary, zauważając że są zapewne tak samo czerwone jak jej własne.

— Zróbmy to teraz, Saro. Pomogę ci — obiecała.

Twarz kobiety wykrzywiła się w grymasie bólu, jakby sama myśl o usunięciu rzeczy zmarłego męża wydawała się zbyt bolesna.

— To trudne.

Przez chwilę, mimo młodej twarzy i gęstych, brązowych włosów, zobaczyła w Sarze starą, zniszczoną życiem kobietę. Przeżyła tyle lat, dając wszystkim swoją radość. Dopiero teraz stało się zrozumiałe, że to Bryn dawał jej siłę do cieszenia się każdym dniem, a teraz, kiedy już go nie ma, czarownicy coraz trudniej być tą beztroską i pełną uśmiechu osobą. Florence spojrzała jej głęboko w oczy.

— Poradzimy sobie, Saro.

Wstała i zmusiła ją, by zrobiła to samo. Wzrok obu kobiet skierował się na zbyt duże łóżko. Obok wgniecionej poduszki leżała druga, idealnie gładka. Jeden gest sprawił, że zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Drewno z jękliwym protestem skurczyło się, przyjmując rozmiar adekwatny dla jednej, drobnej osoby. Kolejna zniknęła półka nocna, wraz ze stojącą na niej lampką. Wygodne, puszyste kapcie. Przewieszony przez fotel szlafrok, którego Bryn najwyraźniej nie zdążył schować przed śmiercią, również wyparował.

Wzrok Florence padł na fajkę. Podeszła do niej powoli i niepewnie wzięła do ręki, po czym przekazała Sarze. Kobieta zacisnęła palce na gładkim drewnie.

— Schowaj to gdzieś głęboko — poradziła jej. — Pewnego dnia już nie będziesz czuć bólu i będzie stanowiła jedynie miłe wspomnienie. Musisz zrobić ten pierwszy krok do przodu, nieważne jak bardzo jest trudny.

— Ciebie też to czeka, Florence — wyszeptała Sara. — Carmen umrze lada chwila. Czuję to... Dziękuję, że mi pomogłaś. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo tego potrzebuję.

Odwróciła się do niej tyłem do podopiecznej i podeszła do mebli. Ostatni raz przejechała dłonią po fajce, wdychając zapach pozostawiony przez lata palenia i schowała ją do jednej z szuflad. Skierowała się do drzwi, łapiąc Florence za rękę.

— Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie pora, będę potrafiła to samo zrobić dla ciebie — kontynuowała. — Może wyda ci się to okrutne, ale chciałabym, żeby Carmen w końcu umarła. Patrzenie na nią w tym stanie powoduje ból. Nie zasłużyła na takie cierpienie. — W jej oczach błysnęły łzy. — Żałuję, że nie znałaś matki w tym krótkim okresie, kiedy mogła być naprawdę sobą. Życie nie obeszło się z nią łaskawie, Florence. Mało kto wycierpiał tyle ile ona...

— Ja... ona nigdy nie mówiła mi zbyt wiele o swojej przeszłości — powiedziała z goryczą Florence. — Chwilami mam wrażenie, że nawet mi nie ufała na tyle, by opowiedzieć o tym.

Sara położyła jej dłonie na ramionach i spojrzała prosto w oczy, chociaż jej podopieczna unikała spojrzenia. Poczucie, że własna matka bała się ją obdarzyć zaufaniem, było bolesne i nie umiała go zignorować. Więcej na temat jej życia wiedzieli postronni czarownicy niż rodzona córka. Za każdym razem, gdy rozmowa zaczynała niebezpiecznie zbliżać się do czasów, zanim Carmen dołączyła do sabatu Potężnego Księżyca, była gwałtownie urywana pod najróżniejszymi pretekstami.

—To nie tak, że ci nie ufała, skarbie. Jej przeszłość nie była zbyt ładna isądzę, że ją samą za bardzo raniło wracanie do tamtych momentów. Nawet ze mnąnie rozmawiała na ten temat. Wiem tylko tyle, ile sama zaobserwowałam. Uwierzmi, cierpiała więcej, niż jakakolwiek żywa istota powinna.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro