17. Stało się

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Deszcz znowu bębnił o szyby, prawie jakby wygrywał żałobną melodię. Florence przekornie uśmiechnęła się lekko, zasłuchana w jego rytm, i zmusiła się do wstania z szerokiego parapetu. Opatuliła się szczelniej narzuconym na plecy pledem. Odkąd wczoraj wyszła od Sary, cały czas było jej zimno i nie mogła się rozgrzać. Roztarła dłonie, jednak ciepło szybko uciekło spod jej bladych palców, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie.

Odwróciła się na chwilę, by spojrzeć na nieodłącznego Iana. Twarz mężczyzny również była blada, jakby i jego pogoda nie oszczędziła, drenując ze wszystkich sił. Wydawał się zmęczony ciągłym pilnowaniem jej, a ona nie zamierzała mu tego ułatwiać. Miała świadomość, że bierne czekanie na śmierć matki sprawia jedynie, że gorzej się czuje. Carmen mogła wziąć ostatni oddech równie dobrze za kilka minut, co za kilka godzin, a atmosfera w domu była już zbyt przytłaczająca. Uśmiechnęła się łagodnie do Iana.

— Wychodzę na miasto. Gdyby Maks o mnie pytał, znajdzie mnie gdzieś tam — powiedziała cicho.

Usta Iana otworzyły się w wyrazie zaskoczenia, jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Florence poczuła mrowienie mocy. Było niemalże jak pieszczota i w ułamku sekundy sprawiło, że cały świat zatopił się w czerni, by po chwili mogła zobaczyć szare, mokre ulice i równie depresyjnie wyglądające bloki.

Drgnęła, gdy jedna z zimnych kropel wpadła za pled prosto na jej szyję. Pozwoliła, by moc osłoniła ją przed lodowatą wodą i pogrążyła się we własnych myślach, ignorując zdziwione spojrzenia mijających ja ludzi. Moc sabatu, która w niej tkwiła, była cudowna, jednak nie należała do niej. Umożliwiała przenoszenie się i wiele innych rzeczy, na które nie mogła sobie bez niej pozwolić, jednak nie panowała nad nią do końca. Wydawała się obca — jedynie instynktownie wykonywała to, czego pragnęła Florence.

Przenosząc się, powinna widzieć drogę. Flow zawsze mówił jej, że najbardziej kocha te kilka chwil, kiedy już zniknął z jednego miejsca, ale jeszcze nie pojawił się w drugim. To dziwne, pełne dróg miejsce, którego ona nawet teraz nie była w stanie zobaczyć.

Otuliła się mocniej pledem i ruszyła wzdłuż ulicy. Rozglądała się wokół, poszukując gibkiej, kociej sylwetki, jednak Darkness musiała uznać pogodę za bardziej sprzyjającą spaniu niż moknięciu w strugach deszczu. Florence nie wiedziała dokładnie, co skłoniło ją do opuszczenia suchego wnętrza, jednak prawdopodobnie była to głównie chęć zirytowania Iana. I uwolnienia się chociaż na chwilę od wszechobecnego współczucia. Nawet jeśli wszystkim jest przykro z powodu mojej straty, nic to nie zmieni. Sara miała rację, chcąc, by śmierć nadeszła szybciej.

Zwróciła oczy ku zachmurzonemu niebu. Grube, szare olbrzymy przetaczały się nad jej głową, mocząc cały świat. Gdzieś tam, daleko za nimi, Księżyc podążał w swoim nieprzerwanym tańcu i to do niego chciała się teraz zwrócić.

Jestem już gotowa, Świetlisty. Moja matka zapewne cierpi, zabierz ją do siebie. Nie będę bardziej gotowa na ten moment, nikt nie będzie.

Odpowiedziała jej cisza. Jak zawsze. Chwilami wydawało jej się, że Księżyc jest jedynie pustą, zimną skałą, zapomnianym artefaktem stworzonym przez kogoś potężnego, a nie żywym bytem. Nawet jeśli kiedyś odpowiadał swoim dzieciom, nie robił tego już od wieków, pozostawiając je samym sobie.

Z daleka mignęły jej rude włosy. Zatrzymała się w pół kroku, mając nadzieję, że się myli. Zostawiając Iana w rezydencji, liczyła na to, że zrozumie jej potrzebę samotności i nie powie nikomu o jej wyjściu. Rudowłosy mężczyzna również ją zauważył i skierował się w jej stronę. Najwyraźniej narzeczony musiał o nią pytać.

Przybrała obojętny wyraz twarzy. Zwykle kręcone włosy Maksymiliana pod wpływem ciężaru wody wyprostowały się i pociemniały, nabierając prawie brązowego koloru. Usta miał zaciśnięte w wąską linię, co świadczyło o zdenerwowaniu. Florence poczuła delikatny ucisk w okolicy serca. Strach? Zanim zdążyła się cofnąć złapał ją mocno za ramię i pociągnął za sobą.

— Nie przydzieliłem ci strażnika po to, żebyś wybierała się na samotne spacery do miasta — warknął. — Nie jest tu tak bezpiecznie, jak ci się wydaje, złotko.

— Uważaj, bo uwierzę, że ci zależy — parsknęła, zanim zdążyła się pohamować. Znacznie spokojniejszym tonem dodała. — Moja śmierć wiele by nie zmieniła, a wręcz byłaby tobie na rękę.

Obdarzył ją krótkim, zimnym, spojrzeniem.

— Mam inne plany co do ciebie. Wracamy do domu. — Domu. Zatrzęsła się, jednak nie było to spowodowane zimnem. — Sara cię szukała. Podobno to ważne.

Z gardła Florence wydobył się okrzyk. Czemu dopiero teraz jej o tym mówi? Próbowała się wyszarpnąć z jego uścisku, by przenieść się jak najszybciej do opiekunki, jednak narzeczony, zupełnie jakby rozumiał jej intencje, zacisnął palce jeszcze mocniej.

— Spokojnie, kochanie. Skoro miałaś czas chodzić bez celu ulicami miasta, masz też czas w spokoju wrócić.

— Dobrze wiesz, że nie mam tego czasu. — Spojrzała na niego z gniewem. — Dlaczego mi to robisz? Patrzenie na mój gniew daje ci przyjemność?

W odpowiedzi jedynie lekko się uśmiechnął, a Florence jęknęła z bólu, kiedy palce zacisnęły się jeszcze mocniej na jej ramieniu.

— Puszczaj mnie! — krzyknęła, a kilkoro ludzi odwróciło się i spojrzało na nią pytająco, czy nie potrzebuje pomocy, jednak zaraz obojętnie odwrócili wzrok, jakby nikogo nie widzieli. Wrzasnęła głośniej, świadoma, że ukrył ich obecność. — Na krwisty Księżyc! — zaklęła i szarpnęła się. — Puszczaj mnie!

Widząc, że nie przynosi to efektu, wytworzyła tarczę elektryczną. Nie była ona mocna, ale zaskoczyła Maksymiliana wystarczająco, by na chwilę ją puścił. Wykorzystując te kilka sekund, zebrała moc i przeniosła się do rezydencji.

Z jej włosów kapała woda, a ona nie wiedziała, w którym momencie przestała blokować padający na nią deszcz. Szybkim krokiem weszła na piętro.

Sara czekała na nią tuż przy schodach. Bledsza niż zwykle miała poważny, lekko smutny wyraz twarzy.

— Musimy się pospieszyć, kochanie — powiedziała łagodnie, podnosząc na nią oczy. — Czuć, że śmierć już krąży w tych murach.

Florence zadrżała, jednak nie wątpiła w słowa Sary. Przez wieki egzystencji nabyła wiele dziwnych umiejętności, być może rzeczywiście umiała wyczuwać nadchodzący zgon. Serce zaciskało się coraz mocniej, kiedy szybkim krokiem przemierzały korytarz, prawie ścigając się z mroczną śmiercią. Florence wydawało się, że śni. Jedynie ciepła dłoń towarzyszki dawała jej pewność realności zdarzeń. Tuż przed drzwiami wiodącymi do komnaty matki i ta ciepła dłoń zniknęła.

— Pożegnaj się z nią...

— A ty?

Sara pokręciła głową.

— Dla mnie Carmen był przyjaciółką, a dla ciebie matką. Pożegnaj ją od nas wszystkich.

Florence niepewnie nacisnęła klamkę i weszła do środka. Łóżko było puste. Z szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami podbiegła do niego, w niedowierzaniu dotykając miejsca, w którym ostatnio leżała matka. Dopiero po chwili zauważyła wychudłą postać stojącą pod oknem.

Sięgająca kostek jedwabna koszula nocna okrywała szczupłe ciało, a długie, siwe włosy spływały falami aż do łopatek. Wtedy kobieta odwróciła się, zupełnie jakby wiedziała, że nie jest już sama. Mlecznobiałe źrenice utkwiły we Florence, a starą twarz rozjaśnił niewielki uśmiech.

— Bądź silna.

Głos brzmiał obco. Rzęził, zupełnie jakby starość nie pozwalała jej mówić wyraźnie. Carmen wykonała niewielki krok w jej kierunku i złapała się za serce. Chwilę później jej ciało w konwulsjach osunęło się na podłogę. Florence szybko znalazła się tuż obok niej. Opadła na kolana, tuląc matkę do piersi i szepcząc, by jeszcze nie odchodziła, nawet jeśli wiedziała, że to niemożliwe. Kiedy ciało w końcu znieruchomiało, nie była w stanie się ruszyć. Z jej oczu poleciały gorące łzy, które powoli kapały na twarz zmarłej. Księżyc tak szybko wysłuchał jej prośby...

Stało się. Spoczywaj w pokoju mamo.

Wstała i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi. Potrzebowała chwili, aby nacisnąć na klamkę dostatecznie mocno, by je otworzyć. Zza łez widziała cały sabat. Stali w ciszy wokół drzwi, kierując ku niej pełne współczucia spojrzenia.

— Stało się — powiedziała, ocierając łzy.

Nagle świat zawirował i wszystko zrobiło się niewyraźne. Czuła łapiące ją dłonie, które nie pozwoliły jej upaść.

—To już koniec — wyszeptała.


Smutam. Ale tylko trochę...

Meduziste

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro