26. Daj Mi To

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Las stawał się coraz gęstszy, a przesycone wilgocią powietrze nie dawało nadziei na brak kataru. Krople z potrącanych gałęzi co chwila lądowały za kołnierzem, potęgując nieprzyjemne dreszcze i uczucie zimna.

— Nie rozumiem co tu robimy — jęknął Ian. — Jest zimno, mokro...

— Nie kazałam ci ze mną iść... — wysyczała gniewnie Florence i gwałtownie puściła trzymaną gałąź, tak, że uderzyła idącego za nią mężczyznę w twarz.

Ian jęczał od samego początku i o ile godzinę temu Florence była w stanie to ignorować, teraz jej nerwy były napięte do granic możliwości. Nie namawiała go do wychodzenia z mieszkania, to on nie chciał, by wychodziła sama i plątała się po lesie. Traktował ją jak zwykłą śmiertelniczkę, która nie poradzi sobie z lisem lub spłoszonym wróblem. Przekręciła oczami kiedy ją dogonił.

— Daleko?

Florence z niemałą satysfakcją zauważyła, że iglasta gałąź pozostawiła mu na policzku zadrapania. Przymknęła oczy i nie odpowiedziała nic. Był gorszy od małego dziecka. Ile by dała, żeby się uśmiechnął zamiast jęczeć. Z dwojga złego wolała to pierwsze.

— Możesz mi w końcu powiedzieć czemu się uparłaś na wędrówkę tutaj?

Kobieta po raz kolejny zignorowała jego pytanie, poczym westchnęła z ulgą, kiedy drzewa w końcu ustąpiły miejsca okrągłej polanie. Prawie nic się tu nie zmieniło. Osiemdziesiąt lat. Przez chwilę poczuła ulotną magię tego miejsca, jak gdyby Księżyc objawił się pomimo dnia. Z czcią podeszła na środek i pochyliła głowę w dół, by po chwili wyrzucić ramiona w górę. Ciało odruchowo powtarzało ruchy z ceremonii Uwolnienia, jednak ciągle nie rozumiała, w którym momencie coś poszło nie tak. Wciąż pamiętała cień uczucia sprzed lat — tę potęgę, którą czuła jedynie przez ulotną chwile. Powiodła pustym wzrokiem po świerkach, marniejącej już po pierwszym przymrozku trawie i opuściła ręce. Odpowiedź nie nadeszła. Nigdy nie nadchodziła, więc czemu teraz miało by być inaczej?

— Długo tak będziesz stać?

— Nie rozumiem... — wyszeptała zagubiona, bardziej do siebie niż w odpowiedzi na pytanie.

Ian powoli do niej podszedł, zachowując bezpieczny dystans. Już dawno nauczył się, że lepiej nie próbować dotknąć czarownicy.

— Czego nie rozumiesz?

— To tutaj otrzymałam moc — powiedziała patrząc mu prosto w oczy. — Zawsze sądziłam, że przyczyna mojej słabości ma wyjaśnienie w tym miejscu. Powinnam przestać tu przychodzić — dodała z goryczą.

— W normalnych okolicznościach podszedłbym do ciebie i cię przytulił, jednak masz zbyt dużą skłonność do rażenia ludzi prądem.

Florence uniosła lekko kąciki ust. Tarcza była jej odruchem, wyuczonym tak dobrze, że chwilami podnosiła ją mimowolnie. Było to jedyne co opanowała do perfekcji. Dzięki temu pomimo swoich słabości czuła się bezpieczna i nieco pewniejsza. Było to złudne, o czym przekonała się, gdy Maksymilian bez problemu zablokował ją. Skrzywiła się na to wspomnienie. Czy nie potrafię przestać o nim myśleć?

W jej umyśle natychmiast pojawiła się wizja rudych, kręconych loków i drwiący uśmiech. Jak mogła nie spodziewać się tak wyrafinowanego ataku? Czy matka nie nauczyła jej, że wrogowie nigdy nie stają się sojusznikami? Najwyraźniej zignorowała to.

— Możemy wracać — oznajmiła beznamiętnie i ruszyła ponownie między drzewa. Tym razem zimne krople odwracały jej uwagę od ponownie odczuwanego zawodu.

Jak bardzo przydałaby mi się teraz rozmowa z Flowem. Zacisnęła drobne dłonie w pięści. Jak mogła tęsknić za przyjacielem, skoro ten nie stanął w jej obronie. Cały jej sabat, nawet Sara, nie odezwali się nawet słowem, gdy została wyklęta. Powinni zaprotestować, dołączyć do niej... Co za naiwność. Niby czemu mieli ryzykować swoje życie dla jej komfortu? Jeden wyklęty członek nie stanowił problemu, jednak w obawie przed utworzeniem nowego sabatu, Maksymilian mógłby posunąć się do morderstwa kilku osób .

Miała ochotę coś zniszczyć, poczuć płynącą z jej ciała destrukcyjną moc przebijającą pień drzewa, jednak nawet jeśli pokazany lata temu przez matkę sposób na pozbycie się nerwów był wyjątkowo skuteczny, wolała nie marnować mocy na zwykły wybuch emocji. Być może będzie potrzebowała tej siły później — teraz musi się liczyć z tym, że zanim ją odzyska minie znacznie więcej czasu, niż wtedy gdy przebywała wśród sabatu.

Zaczęła biec. Musiała wyładować wściekłość i żal, a nic nie zagłuszy tych uczuć lepiej od zmęczenia. Zerknęła w bok. Ian bez słowa biegł obok niej, nie zadając zbędnych pytań. Zupełnie jakby rozumiał co teraz przeżywa. Przypomniała sobie dziwne uczucie jakie miała przy pierwszych spotkaniach z nim. Zaniepokojenie, jakby powinna go już znać. Z wojowniczym okrzykiem przyspieszyła. Ignorowała uderzające w nią gałęzie, które pozostawiały lekkie szramy na twarzy i dłoniach. Później się nimi zajmie. Może i jest słaba, ale poradzi sobie z tym bez problemu.

Poczuła skurcz w nodze, a w następnym momencie wylądowała na ściółce. Przez chwilę oszołomiona siedziała na mokrej ziemi, zastanawiając się jak bardzo jej życie zmieniło się w czasie krótszym niż miesiąc. Gestem dłoni zatrzymała Iana i sama się podniosła. Syknęła. W prawej kostce rozlało się ognisko bólu. Musiała ją skręcić. Na wszechpotężny Księżyc. Poczuła napływające do oczu łzy. W domu poszłaby z tym do Camille, by jej to uleczyła. Była z nich wszystkich najzdolniejsza w naprawianiu urazów. Bez jej pomocy skończy uziemiona na parę dni, przez które powoli będzie naprawiać uszkodzone struktury. Zaczęła kuśtykać dalej. Oczyściła ubranie z rozkładających się liści i błota. Do autobusu nie jest tak daleko. Powinna dać radę.

— Mogę cię wziąć na ręce — zaproponował cicho Ian.

Uśmiechnęła się krzywo, próbując opanować grymas bólu na twarzy.

— Dam sobie radę. Nie jestem mdlejącą z bólu księżniczką — zakpiła, używając swojego dawnego tytułu.

— Jak wolisz, Flądro.

Spojrzała na niego przeciągle. Tylko Flow mógł tak na nią mówić, jednak nie czuła się na siłach do kolejnej kłótni. Powoli i w milczeniu doszli na przystanek.

Usiadła na ławce, z ulgą dając odpocząć skręconej kostce i oparła się plecami o wiatę. Ian stał w odległości metra, krzyżując ręce na piersi. Patrzył na nią uważnie, podczas gdy ledwo powstrzymywała grymas bólu. Posłała mu wrogie spojrzenie. Poczułaby się lepiej, gdyby zapytał jaki był sens przyjeżdżania tutaj i biegania po wilgotnym podłożu. Wtedy mogłaby się przynajmniej na niego wydrzeć, a tak? Odwróciła głowę na bok, by uniknąć jego, niepokojąco przypominającego współczucie, spojrzenia. Z ulgą przyjęła nadjeżdżający autobus i powstrzymując grymas bólu zajęła jedno z wolnych miejsc.

Dopiero w mieszkaniu, kiedy usiadła na łóżku i zdjęła buty poczuła naprawdę ostry ból. Kostka była mocno spuchnięta, a ona swoim uporem nie poprawiła jej stanu. Przyłożyła przemarznięte dłonie do opuchlizny i posłała trochę mocy. Efekt był znikomy. Umiała leczyć skórę, gdyż wiedziała jak jest zbudowana i gdzie skierować dodatkowe siły. W przypadku skręconego stawu mogła jedynie posyłać niewielkie porcje mocy, które pobudzały regenerację, co było dużo wolniejszym procesem. Opadła na poduszki.

Skrzypnęły drzwi i po chwili zobaczyła nad sobą twarz Iana.

— Wiem, że jesteś uparta bardziej od niejednego osła, ale uznałem, że lodem nie pogardzisz. — Uśmiechnął się, widząc jej pytające spojrzenie. — Większość ludzi nie potrafi czarować i magicznie leczyć wszelkich urazów. Lód powinien zmniejszyć obrzęk.

— Daj mi to — powiedziała cicho i wyciągnęła rękę po woreczek.

Podał go jej z dziwnym uśmiechem na ustach. Florence zaklęła kiedy lód dotknął rozpalonej skóry, ale zaraz poczuła ulgę. Z niechęcią doceniła pomysłowość ludzi, którzy o wszystko musieli walczyć. Ian przysiadł na brzegu łóżka, daleko od niej.

— Nie lubisz kiedy ktoś ci pomaga, czy kiedy robią to zwykli ludzie, tacy jak ja?

Przekręciła oczami. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Z opresji wyrwało ją donośnie pukanie. Chłopak wymamrotał coś niezrozumiałego i poderwał się na równe nogi. Zostawił za sobą otwarte drzwi. Florence zaciekawiona kto może czegoś tutaj szukać przekrzywiła głowę, jednak nie mogła dostrzec drzwi wejściowych. Usłyszała jak Ian przekręca klucz w zamku.

— Nie wierzę, że królowa sabatu żyje w takich warunkach — rozległ się dobrze znany jej głos.

Poczułajak jej serce zamiera.


Życie mi się dziwnie układa i puka do niego przeszłość. Nie wiem co o tym wszystkim powinnam myśleć, więc dzisiaj nie myślę, ha hahaha. Tak, wiem, żadna nowość.

Wasza Zadziwiona Jak Chichuhua Brakiem Kiełby,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro