30. O Co Wam Chodzi?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nerwowe kroki uderzały o podłogę raz za razem. Florence skrzywiła się i odwróciła się na drugą stronę, co nie pomogło jej za bardzo. Czy Ian nie mógł zachowywać się ciszej? Naciągnęła kołdrę na głowę i wtuliła głowę głębiej w poduszkę, licząc, że chociaż trochę wytłumi to hałas. Do tupania dołączył cichy śmiech.

— Maleńka, nie udawaj, że śpisz.

Odburknęła coś niewyraźnie i starała się wrócić do snu, ignorując głos Rafaela. Czyżby nie było mu dość, że ofiarowała mu swoją krew? Powinien już wrócić do swojej nory, gdziekolwiek ona była i dać jej święty spokój. Wywiązała się ze swoich powinności, a po omdleniu sądząc, aż zanadto.

— Florence...

Tym razem nawet nie próbowała udzielić odpowiedzi. Przynajmniej dopóki ciepła kołdra nie została jej brutalnie odebrana. Z gniewnym okrzykiem wyskoczyła z łóżka i trzęsąc się z zimna stanęła na równe nogi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że ma na sobie jedynie o wiele zbyt obszerną koszulkę Iana. Z cichym sapnięciem zasłoniła się, co spowodowało wybuch śmiechu wampira, wzbogacony o taksujące spojrzenie. Kto ją przebrał? Wampir czy Ian? Żadna z odpowiedzi nie wydawała jej się satysfakcjonująca ani odrobinę mniej żenująca. Powinni położyć ją w ubraniu, spała tak twardo, że pewnie nie poczułaby dyskomfortu.

— Ian, twoja czarownica wstała.

Zignorowała go całkowicie. Czuła się dziwnie, w pewien sposób pełna i silna. Dotknęła szyi, gdzie wyczuła pod opuszkami dwie malutkie ranki. Spojrzała ze złością na Rafaela, niemo pytając się go co właściwie się stało po ukąszeniu, jednak nie otrzymała żadnej odpowiedzi poza kolejnym rozbawionym spojrzeniem.

Zdecydowanym krokiem podeszła do niego i wyrwała mu kołdrę, którą się szczelnie owinęła, chroniąc przed chłodnym powietrzem. Przysiadła na łóżku oszołomiona tym nowym, dziwnym uczuciem wewnątrz siebie. Po kilku szybkich, donośnych krokach drzwiach stanął Ian. Jego jasne włosy były w nieładzie, a pod oczami mieniły się wielkie sińce. Florence rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. Nawet kiedy był jej osobistym strażnikiem i całe noce spędzał pod jej drzwiami nie wyglądał na tak wyczerpanego.

— Na jasny Księżyc, w końcu — szepnął tylko i podszedł do niej szybkim krokiem, po czym zatrzymał się w połowie kroku i odsunął.

— O co wam chodzi? — spytała zdezorientowana, mając coraz gorsze przeczucia. Odruchowo dotknęła szyi i przez głowę przeszła jej straszna myśl. — Nie jestem... nie jestem taka jak on? — Wskazała palcem na Rafaela.

Wampir syknął z irytacją i pokręcił głową.

— Spokojnie, maleńka. Nie wstrzyknąłem ci jadu, a gdybym nawet to zrobił byłabyś już martwa. Zapytaj swojego lepiej swojego człowieka.

Zapadła cisza, w czasie której wpatrywała się w niebieskie oczy, żądając jakiegokolwiek wyjaśnienia. Mężczyzna spuścił wzrok na podłogę, unikając jej pytającego spojrzenia.

— Ian? – ponagliła go.

Wszystko ją swędziało. Podrapała się delikatnie, jednak to nie usunęło dziwnego uczucia. Jakby pod skórą kłębiło jej się stado pająków. Spięła wszystkie mięśnie, czekając na odpowiedź człowieka, który patrzył na nią jak oniemiały.

— Świecisz się.

Florence spojrzała na swoje ręce, wokół których unosiła się niewielka, srebrzysta poświata. Krzyknęła z zaskoczeniem i wstała, zapominając o kołdrze. Lekki, perłowy blask był wokół całej jej sylwetki. To niemożliwe...

Machnęła dłonią, jednak nie spowodowało to zmiany. Po tylu latach. Zafascynowana wpatrywała się w niewielkie światło, nie wierząc własnym oczom. Mam aurę mocy. Ciągle oszołomiona jedną myślą stworzyła ubranie. Iluzja była tak wyraźna, że czuła szorstkość materiału. Szybciej niż zdążyła pomyśleć zebrała moc, myśląc o kuchni. Świat zawirował i po chwili już tam była. W wybranym przez nią miejscu. Roześmiała się perliście z radością, ignorując zdziwioną minę Iana, który wpadł do pomieszczenia jak burza.

Mam moc. Mam moc tak silną, że wytwarza aurę. Spojrzała na swoje ręce i zamknęła oczy, przypominając sobie matkę. Kiedy je otworzyła ponownie po blasku nie było najmniejszego śladu. Schowała go głęboko wewnątrz siebie, gdzie grzał ją swym ciepłem.

— Dotknąłem cię.

Ciche słowa sprawiły, że zmarszczyła brwi.

— Kiedy wróciłem Rafael żywił się tobą, a ty byłaś nieprzytomna. Sądziłem, że stracił kontrolę i chciałem go odsunąć... a kiedy dotknąłem twojej skóry poczułem prąd. Zaczęłaś się trząść, a potem znieruchomiałaś. Myślałem, że umierasz.

Florence patrzyła na niego w milczeniu. W jej głowie kłębiły się miliony myśli, ale żadna z nich nie była dostatecznym wytłumaczeniem tego co się stało. Nie słyszała by jakakolwiek czarownica zwiększyła swoją moc po uwolnieniu. Moc jaką dał Księżyc podczas ceremonii była stała i niezmienna do końca życia, o ile nie została pobrana danina. Jak jednak mogłaby otrzymać moc od zwykłego człowieka?

Zakładając, że Ian był zwykłym człowiekiem. Poruszyła się niespokojnie.

— Ile masz dokładnie lat?

— Dwadzieścia....

— Nie o ten wiek pytam — przerwała mu nagląco. — Ile masz lat odkąd istniejesz?

Wzruszył ramionami i pochylił głowę, zamyślając się.

— Osiemdziesiąt sześć. Blisko osiemdziesięciu siedmiu.

Podeszła do niego i złapała go za ramiona. Czuła się dziwnie dotykając go świadomie po raz pierwszy, ale nie pozwoliła by zakłopotało ją to. Spojrzała mu prosto w oczy.

— Przypomnij sobie wszystko sprzed osiemdziesięciu lat. Październikową pełnię tamtego roku — rozkazała mu.

— Florence, byłem wtedy dzieckiem, jak mógłbym to pamiętać? Nie zwracałem uwagi na lata.

Nie miała czasu czekać. Spojrzała mu jeszcze raz w oczy, coraz bardziej zatapiając się w ich błękit. Musiał być w miejscu ceremonii tuż po jej zakończeniu. Razem z tymi ludźmi, których słyszeli z sabatem. Zawsze gdy cofała się do wizji z przeszłości mogła zobaczyć najdalej jak znikają, przenosząc się do domu. Aby zobaczyć przeszłość, trzeba było być jej świadkiem lub mieć połączenie z kimś, kto tam wtedy był.

W końcu niebieskie tęczówki zaczęły się zacierać a ona biegła przez las. Obok niej było parę chłopców i czterech dorosłych mężczyzn. Każdy z nich niósł olbrzymi plecak.

Ojcze... Daleko jeszcze? — dziecinny głos wydobył się z jej ust.

Już blisko, Ianie.

Duża dłoń poczochrała jej włosy, na co zachichotała i ruszyła szybciej między drzewa. Drgnęła gdy oczami dziecka zobaczyła polanę. Dziecko na chwilę się zatrzymało, po czym ruszyło w podskokach, zupełnie nie przejmując się ciemnością ani dorosłymi.

Tu jest idealnie! — krzyknęła i rzuciła mały plecaczek na ziemię.

Dorośli zaczęli rozstawiać namioty. Ich rozmowy we wspomnieniach Iana były niewyraźne — najwyraźniej uznał je za nieciekawe. Czuła zmęczenie w jego małych nóżkach, gdy opadł tuż obok miejsca, gdzie szykowali ognisko. Jej oczom ukazało się lśniące źdźbło trawy. W napięciu patrzyła, jak sięga po nie mała, dziecięca rączka. W lesie rozległ się krzyk bólu.

— Ojcze...!

— Oh, Ianie... Co się stało tym razem?

Nie potrzebowała nic więcej. Wyrwała się wspomnieniu i zatoczyła lekko, wracając z powrotem do teraźniejszości. Rzuciła Ianowi lekkie spojrzenie. Wiedziała, że przeżywał wspomnienie razem z nią i był w równym stopniu co ona zaskoczony.

— Byłoz ciebie niezwykle ciekawskie dziecko, Ianie.
  



Nie wiem co napisać...

Zagłosujcie jeśli się podoba i, na jasny Księżyc, skomentujcie jeśli coś jest nie tak :D Moja wena ostatnio szwankuje i chociaż próbuję dopisać Przeklętą mam wrażenie, że jedyne co robię na wattpadzie to publikuję na nowo Florence

Szykująca Się Na Imprezę,                                                                                                                                 Blanccca


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro