34. Przysięgnij Mi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Florence tylko siłą woli utrzymała kamienny wyraz twarzy nie okazując zaskoczenia. Co sprawiło, że czarna Carmen zaszczyciła mnie swoją obecnością... Chcąc zapewnić sobie dodatkowy czas na zastanowienie się co zrobić z zaistniała sytuacją uśmiechnęła się lekko do wampira. Były z matką podobne jak dwie krople wody, jednak jeszcze nikt ich ze sobą nigdy nie pomylił, aż do teraz. Zastanawiała się czy wykorzystać błąd Frederica na swoją korzyść, czy też odsłonić wszystkie karty. Jeśli da radę poprowadzić tę rozmowę tak umiejętnie...

— Kto powiedział że zaszczyciła? — odparła, zwlekając z podjęciem ostatecznej decyzji. — Może wcale nie miała chęci?

Wampir uśmiechnął się szyderczo, mierząc ją spojrzeniem mającym znamiona wrogości. Poczuła zimno powoli wypełniające jej ciało, a ręka od razu dotknęła obojczyka. Przyszczypnęła lekko skórę, niepewna co zrobić dalej.

— Daj spokój, Carmen. Jedyny raz, gdy zrobiłaś coś wbrew swej woli miał miejsce ponad wiek temu, gdy byłaś zmuszona do ucieczki z Blasku.

— Zmuszona? — powtórzyła bezwiednie Florence.

Wampir roześmiał się cicho, lecz nie było w tych dźwiękach wesołości. Raczej szyderstwo z czegoś, o czym Florence nie miała pojęcia, a stanowiło kolejną część z okrytej tajemnicą przeszłości jej matki. Spojrzała na niego wściekle, czując jak wracają jej siły. Wystarczy odrobina mocy, bym mogła usunąć belladonnę z mego ciała. Odrobina!

— Już nie pamiętasz jak Blask karał za zabójstwo? — Błysk w karminowych oczach wampira zaskoczył ją.

Maksymialian... miał rację? Poczuła ogarniające ją bolesne zaskoczenie. Matka nie mogła być morderczynią, a wszystko było jedynie kłamstwem... Musiało nim być, przecież znała własną rodzicielkę i wiedziała do czego ta była zdolna. Tylko czy w tym wszystkim nie traktuje jej jak kochające dziecko, gotowe wybielić całe popełnione zło?

— Czyje zabójstwo? — wyrwało jej się nim zdążyła się powstrzymać. Na jej twarzy wymalował się niepokój, gdy Frederic ponownie utkwił w niej badawczy wzrok.

Jego zimna ręka przemknęła po jej policzku, jakby szukając znajomego kształtu, którego nie było. Florence odwróciła twarz, unikając jego dotyku. Zimne dłonie krwiopijców wzbudzały w niej odrazę. Spod przymkniętych oczu obserwowała jak robi krok w tył i omiata wzrokiem jej sylwetkę. Serce zaczęło wyrywać się z jej klatki piersiowej jak przerażony ptak, szaleńczo wypychając krew na organizm.

— Nie jesteś Carmen. — Jego głos był cichy, jednak niósł w sobie groźbę. — Rafaelu, kogo przyprowadziłeś?

Poczuła jak strach zmusza jej serce do szybszego tempa, podsycając wizję ataku, przed którym nie będzie mogła się obronić. Wzięła głębszy oddech i niemalże natychmiast pozwoliła mu ulecieć z płuc.

Po raz kolejny w tak krótkim czasie czuła się niemalże naga, nie mogąc korzystać ze swojej mocy. Najpierw, gdy zużyła jej zbyt dużo, chcąc odprowadzić Flowa, a teraz oddzielona od niej belladonną. Nawet nie próbowała się uspokoić, wiedząc, że tym razem stres gra na jej korzyść, pozwalając ciału szybciej uwolnić się od trucizny. Pozwoliła, by powietrze znowu wypełniło płuca.

Srebrna poświata pojawiła na krańcach umysłu. Florence błyskawicznie po nią sięgnęła i uchwyciła, nim ta ponownie zniknęła. Nawet ta odrobina wystarczy. Rozesłała ją wraz z krwią, czując jak wypełnia serce i buzując w żyłach omiata nawet najmniejszy skrawek jej ciała. Odetchnęła głęboko, czując w końcu pełną jasność umysłu i siłę.

— Carmen nie żyje — oznajmiła zanim Rafael zdążył choćby otworzyć usta. Przestała się opierać o Iana i z gracją podeszła do jednego z obrazów, udając wielkie zainteresowanie namalowaną szlachcianką. — Możesz mi mówić Florence lub jeśli wolisz nazywaj mnie Wyklętą. — Odwróciła się w jego kierunku, rzucając mu ostre spojrzenie.

— Doprawdy... — W jego głosie pobrzmiewał warkot, jakby z trudem panował nad wściekłością.

Florence podeszła do jednego z foteli i usiadła na nim zagłębiając się w miękki plusz. Pogładziła materiał, którym był obity podłokietnik. Skąd złość? Czyżby kolejna z tajemnic jakie zmarły wraz z matką? Nie tego oczekiwała po tej rozmowie, która stanowczo zaczynała przebierać niekorzystny obrót.

— Mogę? — zapytała retorycznie, nie chcąc dopuścić do zapadnięcia ciszy.

— Oczywiście, Wyklęta. Skoro nie jesteś Carmen co cię tu sprowadza?

— Pomoc – odparła pewnym tonem, nie spuszczając z rozmówcy wzroku.

— Nie oferuję pomocy osobom wypełnionym mocą. Ostatnie wsparcie z naszej strony zakończyło się tragedią i śmiercią ponad połowy mojej rodziny.

Florence zaśmiała się sztucznie jakby ją to bawiło. Wewnątrz drżała z niepokoju, gdyż sytuacja stawała się coraz trudniejsza, a ona nie mogła sobie pozwolić na utratę jedynego możliwego sojusznika. Co zrobiłaby matka w tej sytuacji? Poderwała się z fotela, nie mogąc znieść braku ruchu. Powoli podeszła do mebli. Ian patrzył na nią z lekkim zaskoczeniem, a Rafael... We wzroku Rafaela widziała swoją śmierć. Zacisnęła lekko wargi. Cóż... to nie moja wina, że okłamał mnie całkowicie w kwestii poglądów swoich pobratymców. Spojrzała na niego kwaśno.

— Nie przyszłam prosić o pomoc, tylko by ją zaoferować — warknęła, pozwoliła by moc zatańczyła poświatą na jej skórze przez ułamek sekundy. Spojrzała badawczo na Frederica i kontynuowała. — Doszły mnie słuchy, że pragniesz zemsty na Maksymilianie z Blasku... Chyba, że już zapomniałeś o przeszłości — dodała, celowo rozdrażniając go. Wypowiedzianymi słowami ocierała się o zarzucenie mu tchórzostwa, co było jedną z gorszych obelg dla wampira.

Frederic momentalnie do niej przyskoczył. Florence mimo obrzydzenia pozwoliła mu dotknąć swoich włosów, udając zajętą podziwianiem ustawionej na ciemnym drewnie chińskiej porcelany. Jego oddech musnął szyję czarownicy, ulatując wraz z ledwo powstrzymanym warknięciem. Niemalże czuła targające nim wahanie.

— Jaki ty masz w tym interes, Wyklęta?

— Doprowadził do śmierci mojej matki, wyklął mnie z własnego sabatu i zabija moich bliskich. – Zdała sobie sprawę, że jej głos zaczął drżeć pod wpływem ponownie atakującego ją żalu. Opuściła kąciki ust. - W sumie... robi dokładnie to, co zrobił tobie.

Wampir uniósł brwi, splatając ręce na ramionach.

— Więc sabat Carmen płaci za to, do czego doprowadziła w mojej rodzinie. Gdyby nie jej błagania o pomoc Blask nigdy nie zaatakowałby mojego leża.

Jego powoli i pewnie wypowiadane słowa sprawiły, że miała ochotę się skulić oraz uciec, nie widząc szansy na powodzenie. Spojrzała krótko na Iana, który powoli pokręcił głową. Nie wyglądało to, jakby proponował poddanie się. Zdawał się przeczyć słowom Frederica, co dało jej siłę na dalszą walkę z dalszymi wątpliwościami, a także oponentem.

— Naprawdę winą o to obarczasz ofiarę? — prychnęła. Czas na ostatnią kartę. Niech teraz i on pokaże czy mu zależy na zemście. — Wobec tego nie mamy o czym rozmawiać. Rafaelu, będę się zbierać, jakkolwiek dziękuję za miłą ofertę. — Postarała się by jej głos zabrzmiał dostatecznie szyderczo i podeszła do człowieka. Położyła rękę na jego ramieniu przygotowując się do przeniesienia.

— Czekaj.

Florence odwróciła się w stronę Frederica, niepewna czego może się spodziewać. Wampiry uwielbiały przesadę i teatralność, tylko do czego dążył? Zmierzyli się spojrzeniami. Miała świadomość, że tak samo jak ona dąży do kontroli nad dyskusją, jednak co chce na niej wymóc? Obserwowała go uważnie, jak drapieżnik obce zagrożenie na swoim rewirze.

— Tak?

— Możemy połączyć siły i zaatakować go.

Zdusiła radość, która zalała ją od środka. Odpowiedź była zbyt prosta i nawet jeśli o takiej marzyła, obawiała się, że współpraca nie będzie taka, jakiej oczekiwała.

— Na nic innego nie liczyłam. Pozostaje nam tylko ustalić warunki. — Wzruszyła ramionami, zastanawiając się jaki jest jego cel i przede wszystkim co spowodowało nagłą zmianę tonu rozmowy. — Z mojej strony żądam bezpieczeństwa dla sabatu Potężnego Księżyca z wyjątkiem Genevieve. Staną po naszej stronie.

— Ze swojej strony... — Wampir zawiesił głos. — Chcę poręczenia. Przysięgnij mi, że oddasz się w moją władzę, dopóki Maksymilian nie padnie martwy i będziesz mi służyć swoją mocą.

Florence ściągnęła usta w wąską linię.


Wiedzie, że zupa z pora najlepiej smakuje drugiego dnia? Fascynujące...


Wasza Dziwna i Nieogarnięta

Blannca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro