4. "Nie Masz Mocy"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Florence otworzyła oczy i bezmyślnie wpatrywała się w sufit pokryty delikatną sztukaterią. Nie była gotowa, żeby wstać, ale głód powoli zaczynał ją przekonywać do opuszczenia bezpiecznego łóżka. Z cichym westchnieniem odgarnęła kołdrę i postawiła nogi na zimnej drewnianej podłodze. Zatrzęsła się, ale mimo to nie wróciła na miękki materac.

Obdarzyła przelotnym spojrzeniem porzucony na podłodze kłębek czarnego materiału, zanim podeszła do szafy. Zmięty i niedbale odrzucony wyglądał jak poddańcza flaga i nie miała ochoty na niego patrzeć. Drobnym gestem poderwała suknię do góry i schowała na dno szafy, tam gdzie leżały wszystkie nieużywane już kreacje. Przejechała ręką po ubraniach zgromadzonych na półkach, szukając odpowiedniego stroju na ten dzień. Jasne jeansy i czarny sweterek były typowo ludzkie, ale mimo niechęci do niższej rasy Florence wiedziała, jak wtopić się w tłum, a dzisiaj zamierzała opuścić posiadłość. Czuła, że jeśli jeszcze trochę czasu pozostanie w pokoju, frustracja pchnie ją do czegoś głupiego, zwłaszcza, że jej samopoczucie nie stało na wysokim poziomie. Wypite późną nocą wino dawało o sobie znać pulsującym bólem głowy i lekką suchością w ustach, jakby szydząc z wcześniejszego rozbawienia. Mogłaby pójść z tym problemem do Camille, która często ratowała sabat z podobnych opresji, jednak wolała wyjść niezauważona.

Ostrożnie wyjrzała zza drzwi, niemalże wpadając w blondwłosego strażnika Maksymiliana. W przeciwieństwie do jej skwaszonej miny wyglądał na zadowolonego z dnia. Jego uśmiech poszerzył się, odsłaniając równe, białe zęby.

— Witam, Florence.

— Co robisz pod moimi drzwiami? — syknęła w odpowiedzi. Pogodny głos rozdrażnił ją jeszcze bardziej niż widok sukni, w której została zaręczona.

— Czekam, aż się obudzisz.

Wzruszyła gniewie ramionami. Liczyła, że po wczorajszym przyjęciu wszyscy będą jeszcze spać, a już na pewno nie przewidywała obecności strażnika Maksa pod swoimi drzwiami.

— Jak widać wstałam. Czego chcesz?

— Niczego. Zostałem twoim osobistym strażnikiem. Mam nie spuszczać cię z oka.

Florence bezwiednie rozchyliła usta, niepewna, czy się nie przesłyszała, jednak po zapadłej na chwili ciszy doszło do niej, że mężczyzna nie żartuje. Nie minęła nawet doba, odkąd jej życie przewróciło się do góry nogami, a teraz jeszcze to?

— Gdzie znajdę mojego narzeczonego?

Strażnik albo nie słyszał furii w jej głosie, albo postanowił ją zignorować. Bez słowa ruszył w głąb korytarza, a Florence podążyła za nim, niemalże biegnąc, by dorównać mu kroku. Maksymilian nie miał prawa przytraczać jej ogona bez zapytania o zdanie. Póki co łączyło ich jedynie narzeczeństwo, a to nie dawało mu żadnych praw do kontrolowania jej.

— Zwolniłbyś — warknęła do blondyna, czując kłujący ból pod lewym żebrem.

Odwrócił głowę, uśmiechając się kpiąco.

— Zapomniałem, że posiadanie mocy przenoszenia się z miejsca na miejsce obniża zdolność chodzenia.

— Porozmawiamy za.... — posłała mu taksujące spojrzenie. Wyglądał na starszego niż dwadzieścia lat, dlaczego więc... Pierwsza myśl wydała się jej absurdalna. Jak to możliwe? — Nie masz mocy?

— Nie wszyscy muszą mieć moc.

Florence przytknęła dłonie do czoła. Myśli krążyły chaotycznie i nie mogła przetworzyć ostatniej informacji, którą zrozumiała w pełni dopiero po parunastu sekundach.

— Nie masz mocy? — zapytała ponownie, jednak i tym razem odpowiedziała jej cisza. Florence aż zachłysnęła się, łącząc informacje w całość. — Jesteś człowiekiem!

— Co z tego?

Jego spokojny, wręcz pogodny głos kpił z jej oskarżenia. Florence spojrzała na niego z odrazą. Człowiek. Jedna z gorszych kreatur. Słaba, głupia i żyjąca zbyt krótko by to zrozumieć, a jej narzeczony przydzielił go do ochrony czarownicy. Prychnęła cicho. Jakby mógł ją obronić przed czymkolwiek, będąc słabym jak dziecko. Posłała odrobinę mocy tuż przed jego nogi i uformowała w mocną linę. Chłopak runął jak długi, oznajmiając spotkanie z podłogą głośnym hukiem. Ominęła go z gracją.

— Sama znajdę Maksymiliana. Spodziewaj się, że będziesz miał więcej wolnego czasu.

Zanim zdążył się podnieść, postawiła nogę na parapecie i otworzyła okno. Ciepły wiatr potargał jej włosy, co przyjęła z radością. Obdarzyła chłopaka krzywym uśmiechem i wyskoczyła. Pęd powietrza zagłuszył jego paniczny okrzyk. Florence ze śmiechem zaczerpnęła mocy i spowalniając upadek, wylądowała lekko na nogach.

— Teraz spróbuj nie spuszczać mnie z oka, strażniku — roześmiała się świadoma, że mężczyzna jej nie usłyszał, po czym ruszyła w stronę bramy.

Ogród był jeszcze w pełnej jesiennej krasie, a lekki, świeży wiatr odegnał z jej twarzy resztki snu. Przez ułamek sekundy poczuła, jakby wczorajszy wieczór był jedynie snem albo raczej koszmarem.

Jak to będzie... mieć męża? Nie wiedziała prawie nic na temat związku własnych rodziców. Carmen, mówiąc o swoim małżeństwie, ograniczała się tylko do tego, że szybko owdowiała i nigdy później nie weszła w kolejny związek. Patrząc na relację, jaka łączyła Sarę i Bryna, marzyła kiedyś o podobnej miłości, jednak te marzenia umarły. Córka królowej ślub weźmie raczej ze względów politycznych, niż biorąc pod uwagę własne uczucia, tylko że Maksymilian wydawał się jej najgorszym wyborem. Wbrew sobie zaczynała czuć przed nim strach, ciężar gdzieś na dole serca, gdzie zawsze kłębiły się złe przeczucia. Z tym uczuciem minęła bramę.

Już z daleka mignęła jej sprężysta, czarna sylwetka Darkness. Niecierpliwie machający ogon zniknął za bramą, a Florence zaraz po nim. Kotka niespokojnie kręciła się w miejscu, dopiero na widok dziewczyny ruszając dalej. Dokąd mnie prowadzisz, kocie? Ta odpowiedziała jej poczuciem rozbawienia. Koty nie mówiły praktycznie nigdy, jednak ich emocje zawsze były przejrzyste. Dziewczyna pewnym krokiem podążyła za nią. Darkness była niezwykłym stworzeniem. Po raz pierwszy spotkały się w lesie. Kocie oczy były wtedy jedynym, co czarownica mogła zobaczyć w słabym świetle Księżyca. Z czasem zaczęła widywać kotkę również w dzień, a po obłaskawieniu przysmakami udało jej się pogłaskać czarny grzbiet.

Zapach kawy stał się wyczuwalny jeszcze zanim zobaczyła mała restaurację. Darkness spokojnie wskoczyła na otaczające ją ogrodzenie i zamarła w bezruchu. Florence dopiero uświadomiła sobie, że poirytowana sytuacją z człowiekiem, całkiem zapomniała o jedzeniu. Teraz głód uderzył na nowo, a aromaty dochodzące z wnętrza nieodparcie kusiły i zapraszały do środka. Podeszła do kotki i prawą ręką delikatnie przejechała po miękkim futerku, które zawibrowało wraz z głośnym mruczeniem. Florence uwielbiała Darkness, chociaż zwierzę przyjęło od niej jedynie parę łakoci i nieczęste pieszczoty. Powoli oderwała rękę od wygiętego grzbietu.

— Dobra robota, kocie. Jesteś całkiem zacnym przewodnikiem — powiedziała, patrząc na budynek.

Pchnęła drzwi wejściowe. Ożywiona kotka jako pierwsza wślizgnęła się do środka. Stojąca za barem dziewczyna już otworzyła usta, by zaprotestować, jednak odrobina mocy posłana w jej kierunku wystarczyła, by kot pozostał bezkarnie w środku. Nie na długo oczywiście, gdyż nie była dość silna, aby na trwałe wyprzeć Darkness z jej świadomości, jednak czasu powinno wystarczyć na skonsumowanie śniadania i opuszczenie lokalu. Kelnerka wpatrywała się we Florence obojętnym wzrokiem, zupełnie nie świadoma manipulacji, jakiej została poddana.

— Co podać?

— Poproszę kawę waniliową i croissanta.

Czarownica włożyła ręce do kieszeni i wyjęła naprędce stworzone monety, jednak zanim zdążyła położyć je na ladzie, prawdziwe pieniądze trafiły do wyciągniętej ręki kelnerki. Ze zdumieniem Florence patrzyła, jak jej strażnik odbiera zamówienie i idzie do stolika. Zagotowała się ze wściekłości, ale nie miała innego wyboru niż podążyć za nim. Mężczyzna spokojnie usiadł przy stoliku i władczym gestem wskazał miejsce naprzeciwko siebie. Darkness z lekkością wskoczyła na stolik i omijając filiżankę, otarła się o chłopaka.

— Wolisz stać?

— Mogłabym — odwarknęła, mimo to usiadła naprzeciwko i skubnęła rogala. — Co ty tu robisz?

— Już ci mówiłem. Maks wyznaczył mnie do ochrony twojej osoby. Pilnuję cię.

Posłała mu twarde spojrzenie. Czyżby nie zrozumiał jej wcześniejszej aluzji? Może powinna zasugerować mu to bardziej dosadnie, w końcu to tylko człowiek.

— Śledziłeś mnie?

Chłopak roześmiał się wesoło. Florence zauważyła, dołeczek na jego prawym policzku, przez co uśmiech wydawał się bardziej zawadiacki, co nie zmieniało jednak faktu, że była wściekła.

— Jeśli tak to wolisz nazwać. Nie ukrywałaś się ani nie szłaś zaułkami. Dziewczyno, kiedy wyskoczyłaś z tego okna bałem się, że zrobisz swoje czary mary i znikniesz, zanim zdążę mrugnąć oczami, a ty po prostu poszłaś piechotą.

— Zdaje mi się, że już złożyłam rezygnację z twoich usług — warknęła. Kątem oka zauważyła, jak kelnerka dotyka dłonią czoła, ściągając brwi. Zaraz czar pryśnie i kot zostanie zauważony, bo głupi człowiek zagaduje ją, zamiast dać jej w spokoju zjeść.

— Obawiam się, że ta decyzja nie należy do ciebie, mała.

Spiorunowała go wzrokiem. Nie miał prawa mówić do niej tym tonem. Ludzie, którzy znali prawdę, potrafili zaakceptować wyższość czarowników, a on najwyraźniej nie. Odzywał się nieproszony i mówił zdecydowanie za dużo, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać. Florence szokowało takie zachowanie. Od dziecka matka uczyła ją, że ludzie są gorsi, warci pogardy i milczenia. Będąc poza posiadłością, starała się ich ignorować lub mówić jak najkrócej, a teraz siedzący przed nią chłopak, który powinien doskonale wiedzieć, jak bardzo się różnią, traktował ją jak równą sobie.

— Nie zdążyłem ci się przedstawić. — Wyciągnął w jej kierunku rękę. — Jestem Ian.


Uścisnąć dłoń czy nie? ☺

Tak z aktualnych notatek: w morzu co raz więcej meduzistych meduz! Są wszędzie, takie piękne i różowe. Wręcz majestatycznie...

I zabijane przez podłe, nieupilnowane dzieci. Meduza też człowiek!

 #ChronięMeduzę


Ze Spaloną Słońcem Mniej Szlachetną Częścią Ciała,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro