40. To Twoje ostatnie Życie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Florence ostrożnie wyciągnęła dłoń w kierunku Iana i musnęła go po policzku. Pod opuszkami palców wyczuła delikatny zarost, którego jednak nie mogła zobaczyć w panującym wokół mroku, który jeszcze nie ustąpił świtowi. Z żalem wyślizgnęła się spod ciepłego okrycia i umieściła kulę światła pod sufitem.

Skierowała się w stronę wnęki w ścianie, gdzie matka zawsze trzymała zapas jedzenia zabezpieczonego mocą przed psuciem się. Uśmiechnęła się lekko myśląc ile ludzie mogliby dać za tę sztuczkę i możliwość zrezygnowania z lodówek. Przynajmniej pozorną, ponieważ nawet czarownicy jeśli nie musieli woleli nie opierać świeżości jedzenia na swojej mocy i zdecydowali się zaufać technice.

Odetchnęła z ulgą widząc kilka bochenków chleba, butelkę z alkoholem i grube zwoje kiełbasy. Chwilę później wszystko stało na stole, a ona w zamyśleniu żuła kanapkę popijając ją rozcieńczonym winem, które jak na jej gust było stanowczo zbyt cierpkie, jednak dzięki temu choć trochę rozbudzało.

Przyjrzała się uważnie swoim dłoniom i chociaż nic nie pokrywało jej bladej skóry, cały czas miała wrażenie, że płynie po niej krew. Zatrzęsła się lekko. Nigdy nie sądziła, że zabicie kogoś może być tak trudne, a już na pewno nie podejrzewała, że sumienie będzie ją atakować tak zajadle.

— Florence?

Odwróciła się słysząc zdezorientowany głos Iana, który patrzył na ciepłe ubranie, które stworzyła mu gdy spał. Jego jasne włosy sterczały w nieładzie, a niebieskie oczy były szkliste od zmęczenia i zapewne chęci ziewnięcia.

— Przygotowałam śniadanie, co prawda liche, jednak...

— Ćśś — uciszył ją i wstał płynnym ruchem. Chwilę później poczuła jego rękę targającą jej włosy i mocny uścisk. — Nawet nie wiesz od jak dawna chciałem móc przytulić cię o poranku. — Rozejrzał się wokół. — Może miałem na myśli czułości na jakiejś tropikalnej wyspie, jednak górska chatka na końcu świata też nie jest zła.

Florence prychnęła cicho słysząc kiepski dowcip, przyciskając jego dłonie mocniej do siebie, delektując się płynącym z nich ciepłem, chociaż myślami była już daleko.

- Teraz rozumiem czemu tak namolnie zaglądałeś do mojej sypialni. – Uśmiechnęła się nieznacznie. – Przyznaj szczerze, ruchy sztukaterii naprawdę cię tak fascynowały, czy były jedynie pretekstem?

- A nie mogły stanowić i tego i tego?

Florence westchnęła cicho, odtwarzając ten moment w pamięci. Tęskniła za własną sypialnią, białym, zdobnym sufitem, a przede wszystkim spokojem, z którym mimo wszystko wiązała swoje życie w rezydencji. Otrząsnęła się z zadumy i zauważyła:

— Wampiry wiedzą o twoim mieszkaniu i będą nas tam szukać. Potrzebujemy nowego miejsca, w miarę dużego, gdzie moglibyśmy zmieścić wszystkich ludzi Maksymiliana.

Ian uśmiechnął się lekko i oderwał od niej ręce, zajmując miejsce za stołem. Wskazał palcem na cztery kanapki i kubek.

— To moje?

Florence bez entuzjazmu pokiwała głową.

— O nic się nie martw — powiedział szybko w przerwie między ugryzieniami. — To było tylko jedno z miejsc, mam jeszcze drugie, bliżej obrzeży miasta. Wcześniej nie chciałem cię tam zabierać ze względu na burdy, których tam nie brakuje.

Przyjrzała się mu uważniej. Drugie mieszkanie? Po raz pierwszy z całą siłą uderzyło w nią, że są praktycznie rówieśnikami, a znaczna część jego, zapewne bogatego, życia wciąż pozostawała dla niej tajemnicą. Chociażby śmierć z rąk Rafaela, o której praktycznie nic nie wiedziała. W tym kontekście zapasowe lokum nie powinno jej dziwić, jednak dalej nie pasowało do stworzonego jeszcze w rezydencji osądu o nim. Spojrzała na niego, nie kryjąc zaciekawienia.

- Wydawałaś się zbyt słaba, by móc poradzić sobie z dodatkowymi problemami, więc wybór wydał mi się oczywisty.

— Jaki z ciebie spostrzegawczy człowiek... — oparła brodę o ręce.

Czuła się lekko oburzona określeniem jej jako słabej, ale nie miała powodów, by móc zaprzeczyć tej opinii. Była prawdziwa w swej prostocie. Na chwilę zapadła cisza, jednak kobieta była zbyt pochłonięta własnymi myślami, by odczuć ją jako nieprzyjemną.

Ian wykorzystując okazję sięgnął po kubek i skrzywił się czując smak płynu, jednak nie narzekał. Cierpliwie pozwalał jej dryfować we własnych myślach.

— Wiem jak to zrobimy — oznajmiła po dłuższej chwili.— Tak jak mówiłeś, będę króliczkiem i będą mnie ścigać. Dam radę ich unieruchomić, tylko nie wiem na jak długo. Czy mógłbyś...

— Być w pogotowiu ze strzykawką pełną belladony? — dokończył puszczając jej oczko.

— Tak — wymruczała. — Obawiam się, że mogłabym nie zdążyć tego zrobić sama, poza tym... jakoś nigdy nie lubiłam igieł.

— Wrażliwa panienka — zakpił.

— Gruboskórny człowiek.— Nie pozostała mu dłużna.

Uśmiechnęła się mimo woli, przypominając sobie ich pierwsze sprzeczki. On zwyczajnie droczył się, celowo doprowadzając ją na skraj wybuchu, a ona, zbyt ograniczona wpajanymi od dziecka przekonaniami, pozwalała gniewowi wybuchać raz po raz.

Wstała zza stołu i zaczęła wydeptywać linię na podłodze, czekając aż Ian skończy śniadanie. Podeszła do okna. Na horyzoncie powoli pojawiała się jaśniejsza barwa, zwiastując nadchodzący dzień. Lada moment szron zgromadzony na roślinach zacznie lśnić niczym diamenty, jednak ona nie będzie mogła tego podziwiać. Przymknęła na chwilę oczy oddając się wspomnieniom, z czasów, gdy matka czasem zabierała ją w to miejsce. Wszędzie była królową Carmen, a tu... tu była po prostu jej matką.

Teraz patrząc w przeszłość wiedziała, że przenosiła ją tu zawsze, gdy istniało ryzyko ataku na główną siedzibę, gotowa wrócić w każdej chwili do reszty sabatu, zostawiając dziecko z dala od wojny.

Teraz już nigdy nie odwiedzą tego miejsca...

Niewykluczone, że sama również jest tu po raz ostatni. Zemsta, której tak potrzebowała, była niemalże samobójcza. Mimo, iż doskonale o tym wiedziała, czuła potrzebę podjęcia próby. Gdyby od niej odstąpiła i tak nie czułaby się bezpieczna – za każdym rogiem oczekiwałaby wroga, musiałaby uciec daleko stąd, a nawet to nie zapewniłoby jej spokoju.

— Flo? — Ręka Iana na jej ramieniu wyrwała ją ze smutnych rozmyślań.

— Pomyśl o tym miejscu. Muszę mieć jakiś trop. – Tym razem nie chciała pocieszenia, nie chcąc się rozkleić kolejny raz. Wbrew obietnicom i tak wylała już zbyt wiele łez.

— Spokojnie, moja znajoma zielarka jeszcze nie zaczęła pracy, a oddział Maksymiliana ciągle jeszcze śpi.

Florence zadrżała, gdy ledwie musnął jej szyję wewnętrzną częścią dłoni i delikatnie pocałował w policzek. Spontanicznie stanęła na palcach i dosięgła jego ust. Cierpkie wino sprawiło, że pocałunek był bardziej intensywny. Wplotła palce w jego włosy i przez chwilę oparta o jego tors słuchała bicia serca.

Opanowały ją wątpliwości. Czy ma prawo oddawać się temu uczuciu? Obawiała się, że w chwili strachu zbyt pochopnie podjęła tę decyzję, kierując się przede wszystkim swoimi emocjami, a ignorując dobro mężczyzny. Nie chciała żeby przez nią cierpiał, jednak nie mogła już cofnąć wypowiedzianych słów ani wymazać z jego pamięci drobnych gestów wykonanych pod wpływem chwili. Mimo to chciała żeby rozumiał, na co się pisze, a także jak trudna może okazać się sytuacja. Potrzebowała pewności, że nie będzie cierpiał, otrzymując tak niewiele.

— Nie chcę cię oszukiwać, Ianie. Wystarczy najmniejszy błąd i skończę podobnie jak moja matka. Masz wtedy nie odgrywać bohatera i się ratować. To twoje ostatnie życie i zasługujesz, by przeżyć je zgodnie ze swoimi pragnieniami.

Ujął jej brodę w dwa palce i uniósł ją ku sobie.

— I właśnie dlatego zrobię to, co będę uważał za słuszne. Przenieś nas, czarownico. Nie dam rady myśleć o tym miejscu bardziej intensywnie.

Wpowietrzu przez chwilę dało się poczuć powiew mocy. Chwilę później chatka wśrodku lasu znowu była zimna i opustoszała, jakby od dawna o niej zapomniano.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro