5. "Tak Mi Przykro"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Florence spojrzała obojętnie na jego dłoń i sięgnęła po kubek z kawą o cudownym zapachu wanilii. Ian. Nazwa własna kolejnego człowieka. Nie pojmowała tylko dlaczego Maksymilian, biorąc ze sobą tak niewielu, zdecydował się wziąć człowieka. Nie miał pewności, jak zostanie przyjęty, powinien otoczyć się silnymi ludźmi, którzy w razie niebezpieczeństwa zapewniliby mu ochronę. W końcu jego sabat nie był słaby. Jeśli wierzyć temu co mówią, mocą dorównywał jej własnemu. Westchnęła cicho. Jakby od ostatniego wieczora cokolwiek było logiczne i proste do zrozumienia. Zlustrowała chłopaka wzrokiem. Uśmiech w końcu znikł z jego twarzy, a ręka powoli się cofnęła. Wyglądał na zawiedzionego? Kobieta odchrząknęła by pokryć ciszę, która zaczęła jej ciążyć. Dłoń całkiem zniknęła znad stołu.

— Rozumiem, że jesteś poirytowana decyzją Maksa, ale nie musisz tego wyładowywać na mnie.

Czarownica uśmiechnęła się, słysząc irytację w jego głosie. Chłopak nic nie rozumiał, najwyższy czas, by ktoś go uświadomił w jakim świecie egzystuje, zajmując nienależnie mu miejsce.

— To nie jest personalne. — Upiła kolejny łyk kawy. Dali prawdziwą wanilię, co było pozytywnym zaskoczeniem. — Zwyczajnie nie przepadam za ludźmi.

Jak łagodnie można określić pogardę dla czegoś. Kawa rozlała się po jej języku, wzniecając miliony doznań smakowych, które tak uwielbiała, na chwilę oddzielając ją od irytującego mężczyzny siedzącego naprzeciw niej.

— Maks uprzedzał, że wasz sabat jest zacofany, ale nie sądziłem, że aż tak.

Czyżby skrzywił się z niechęcią?

— Zacofany? — powtórzyła bezwiednie Florence. Zaledwie wczorajszego wieczoru to samo przeszło jej przez myśl, jednak na pewno nie ujmowała tego w tym samym znaczeniu.

— Nie inaczej. To, że przez pomyłkę urodziłaś się z innym pakietem umiejętności, nie czyni cię lepszą w żadnym calu. Dostałaś to za darmo.

Słowa były jak pstryknięcie palcami w ucho. Bardziej zapiekły niż zabolały, jednak uczucie w dalszym ciągu było niekomfortowe. Bezwiednie wróciła wspomnieniami do czasów, kiedy okazało się, że jej moc jest śmiesznie niska w porównaniu z oczekiwaniami oraz bezsennych nocy spędzonych na próbie opanowania jej. Musiała się wykazywać niemałą finezją. Gdy ktoś z sabatu chciał wyrwać potężne drzewo po prostu to robił, podczas gdy ona starannie luzowała ziemię między jego korzeniami, by uniesienie go stało się osiągalne. Nie raz i nie dwa mdlała z wycieńczenia i płakała z frustracji.

— Zamknij się — powiedziała znacznie ostrzej, niż planowała. — Nie wiesz, ile pracy wymaga opanowanie tego "pakietu umiejętności".

Roześmiał się szczerze.

— Mimo to profity są chyba znaczne? Możesz zrobić co tylko zechcesz. Są dla ciebie jakieś granice?

Cierpliwości chociażby, głupcze! Florence cudem nie powiedziała tego na głos. Rozmowa trwała już stanowczo zbyt długo. Możliwe, że zamieniła z nim więcej słów niż z resztą znanych jej zwykłych ludzi w ciągu ostatniego roku. Odetchnęła, chcąc się uspokoić, jednak zwykłe spojrzenie na Iana z powrotem podniosło jej ciśnienie.

— Granice są poza twoją zdolnością pojmowania — odwarknęła dając do zrozumienia, że nie chce ciągnąć dłużej tej rozmowy. Czemu ten człowiek tak mocno działał jej na nerwy i co gorsza, dlaczego dawała się wciągać w dyskusję? — I tak nie zrozumiałbyś niczego.

— Ty rozumiesz wszystko? — Krzywy uśmiech doprowadzał ją do furii. Ian traktował ją jak małe, upierdliwe dziecko.

— Po przeżytym wieku znacznie więcej niż ty.

— Florence — zacmokał z dezaprobatą. — Długość życia nigdy nie świadczyła o zdolności pojmowania.

Otworzyła usta tylko po to by po chwili je zamknąć. Człowiek zachowywał się bezczelnie, a ona kompletnie nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Myśli były w rozsypce, a ona nie mogła ich zebrać przygnieciona jego kpiącym spojrzeniem.

Włożyła do ust ostatni kęs rogalika i wstała z krzesła. Spokojnym krokiem skierowała się do wyjścia, ignorując Iana oraz swoją niepewność. Zgrzyt krzesła dał jej do zrozumienia, że ogon podążył za nią. Poczuła ruch powietrza tuż nad ramieniem, jednak przygotowana, okryła je tarczą. Zaskoczony chłopak syknął z bólu, gdy jego ręka odbiła się od niewidzialnej, naładowanej elektrycznie bariery.

— Nie dotykaj mnie. Nigdy.

— Zawsze tak sobie radzisz, gdy ktoś ośmieli się powiedzieć ci prawdę?!

Florence pogratulowała sobie w myślach, kiedy ostatnie ślady uśmiechu zniknęły w końcu z jego twarzy. Jest człowiekiem i powinien dostać nauczkę za swoje zachowanie. Tak na prawdę mogłaby go tu zostawić i przenieść się w jakieś dalekie miejsce, jednak wolała nie ryzykować. Felerna moc!

— Tak sobie radzę, dyskutując z idiotą — rzuciła z uśmiechem.

— Słuchaj, Florence, rozumiem, że możesz być poirytowana swoimi zaręczynami, ale to nie moja wina. Nie musisz mi utrudniać pracy.

— Możesz sobie znaleźć inną. U ludzi — podkreśliła ostatnie słowo. Między nogami mignęła jej sylwetka Darkness, uciekającej z nastroszonym ogonem, świadczącym o złamaniu czaru rzuconego na kelnerkę.

— Wolę tę u Maksa.

— I jak niby możesz się mu przysłużyć? — odparła z pogardą. — Dla wampira to byłoby nawet sympatyczne, ale dla czarownika? Jesteś bezużyteczny i boisz się do tego przyznać!

— A ty może jesteś bardziej użyteczna? Najsłabsza czarownica w sabacie.

Po jego słowach na chwilę zapadła martwa cisza, przez którą serce Florence zaczęło bić dwa razy mocniej, powodując fizyczny ból i chęć płaczu. Nie powinna płakać z powodu człowieka, który nawet jej dobrze nie zna, ani nie wie, ile trudu poniosła dotychczas.

— Jesteś żałosnym dupkiem — wykrztusiła i odwróciła się, by nie zobaczył zeszklonych oczu.

— Po prostu pokazuję ci, że nie jesteś lepsza od innych. Spadanie z piedestału na ogół jest bolesne.

Florence nie odpowiedziała. W ciszy skierowała się w stronę posiadłości. Z dwojga złego wolała spędzić popołudnie we własnym pokoju niż tuż obok Iana. Czy rzeczywiście nie jest lepsza od ludzi? Najsłabsza w sabacie? Dobrze wiedziała, że mężczyzna mówił prawdę, bo kłamstwo nie zabolałoby jej tak mocno.

Wróciła wspomnieniami do nocy rytuału. Analizowała każdą minutę, każdy gest, ale nie wiedziała, co poszło nie tak. Powinna być silna, jednak Księżyc zakpił z jej pychy i dumy królowej Carmen, obdarzając ją ledwie tchnieniem swej mocy. Przez ulotną chwilę czuła się potężna, jednak to uczucie szybko zniknęło, a potem przyszli ludzie i sabat odszedł z polany... Florence wielokrotnie odwiedzała to miejsce, jednak nie znalazła odpowiedzi na swoje pytania. Z czasem, zamiast tam powracać, zaczęła unikać tego miejsca. Po co miała tam iść i znowu czuć rozczarowanie?

Wypuściła powoli powietrze z płuc, aby się uspokoić. Zwykle sam miejski szum i panujący wokół tłum, czyniący ją anonimową, wystarczały, jednak dzisiaj jej nerwy mimo wczesnej pory znalazły się już na skraju wytrzymałości. Nawet widok słońca odbijającego się w szybach wieżowców, którym zawsze się zachwycała, nie mógł odwrócić jej uwagi od irytującego strażnika.

Przed oczami mignęły jej pstrykające palce.

— Ziemia do księżniczki. Wróć na ziemię, Florence!

Spojrzała na niego z pogardą.

— Milczenie to dosyć ciekawa zabawa. Mógłbyś chociaż raz spróbować. Ewentualnie zawsze w mojej obecności.

— Chwilami jesteś zabawna. — Ian wyprzedził ją o krok i otworzył przed nią bramę. Kobieta minęła go obojętnie. Chwilę później znowu szli ramię w ramię. — A chwilami po prostu chamska.

— Nie tobie mnie oceniać — odparowała, wchodząc do otaczającego siedzibę sabatu ogrodu.

Czuła się dziwnie. Cała posiadłość wydawała się tkwić w bezruchu. Florence ostrożnie otworzyła drzwi. Czyżby atak? Wbrew jej obawom w środku nie było zniszczeń, jednak nie widziała też ani jednej osoby. Zwykle dom zamieszkiwany przez trzydzieści dwie osoby mocy był gwarnym miejscem, w którym ciężko było nawet o minutę ciszy niewypełnionej szumem rozmów i kłótni.

Powoli podeszła w stronę schodów wiodących na piętro, gdzie znajdowały się wszystkie sypialnie. Otoczyła ciało tarczą, w razie gdyby wszystko było jedynie zasadzką. Jedną ręką dotykając gładkiej ściany, powoli pięła się na górę, ignorując podążającego za nią człowieka. Stanęła nieruchomo na ostatnim schodku, nie wiedząc co robić dalej.

Flow?

Po jej mentalnym pytaniu rozległ się szmer.

Dzięki Księżycowi. W końcu wróciłaś, Florence.

— Flow, co się dzieje?

Smutek w głosie przyjaciela spowodował zaciśnięcie supła w brzuchu. Ostatnio taki głos miał, gdy... Nie, to niemożliwe... Florence poczuła, że blednie. Ostatnio miał taki głos, gdy informował ją o śmierci Bryna. Czy to możliwe, że w tak krótkim czasie odeszła kolejna osoba? Pozostali byli przecież młodsi, nie powinno być ryzyka.

Wystrzeliła do przodu, gdy tylko zobaczyła głowę Flowa na górnym korytarzu. Mężczyzna miał zaczerwienione od płaczu oczy i grobową minę. Bez słowa owinął ją ciepłymi ramionami i zamarł w bezruchu, jakby niezdolny do wypowiedzenia żadnego słowa.

— Co się stało, Flow?

Niepokój odczuwany przez Florence ciągle narastał, a czekanie na odpowiedź zdawało się być wiecznością, jednak kiedy Flow w końcu otworzył usta, gotowy udzielić jej odpowiedzi, zaczęła żałować zadanego pytania.

— Królowa Carmen.... Ona... — Jego ciałem wstrząsnął szloch. — Ona próbowała zobaczyć przyszłość.

Florence z głuchym okrzykiem wyrwała się z jego ramion i pobiegła w kierunku komnaty matki. Serce podchodziło jej do gardła. Wiedziała doskonale, jaka jest cena za próbę zajrzenia za zasłonę oddzielającą czas teraźniejszy od przyszłego, mimo to wciąż była w niej nadzieja, pchająca ją uparcie do przodu. Na korytarzu, pod drzwiami, siedzieli prawie wszyscy, nawet strażnicy Maksymiliana.

— Tak mi przykro, skarbie...

Kobieta zignorowała łagodny głos Sary i pchnęła drzwi. Królowa Carmen, najsilniejsza z nich wszystkich, jej matka, leżała na łóżku blada, jakby śmierć już ją odebrała. Florence w szoku zbliżyła się do niej powoli i położyła dłoń na mostku, chcąc uspokoić serce. Zamarła w bezruchu obserwując nieruchomą matkę, niezdolna podejść bliżej, pełna strachu, że ta krucha kobieta zniknie. Jej oczy czujnie spoczęły na leżącej sylwetce, szukając jakichkolwiek oznak, że to tylko choroba, że matka wyzdrowieje. Oddychała, jednak klatka piersiowa tylko nieznacznie unosiła się do góry. Szare, księżycowe oczy matki wpatrywały się obojętnie w przestrzeń, nie zwracając na nią żadnej uwagi. Dopiero po chwili zauważyła ich mleczny odcień i wybuchła niekontrolowanym szlochem. Moc zabrała matce wzrok, a w ciągu kolejnych dni ją zabije. Dlaczego próbowała zobaczyć przyszłość? Doskonale znała konsekwencje tego czynu i nie powinna podejmować tej próby. Załamana Florence oparła głowę o łóżko, a dłonią mocno chwyciła nadgarstek umierającej.

Dlaczego,mamo?



Bum! Biedna Carmen, ale tak szczerze, w końcu coś się musiało stać. Czy w związku z tym do ślubu nie dojdzie, a Maks zwyczajnie przejmie władzę? To już następnym razem.

Tak, wiem... Miało być co piątek. Problemem były wredne i podstępne maliny jak również wycieńczenie Deszcza. Bez Deszcza nie idzie nic wstawić. Deszcz musi zaaprobować.

Ktoś, coś? Może jakiś komentarz? :D


Wasza Totalnie Wygnieciona Przez Hula-Hoop,

Meduza


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro