6. "Nie Tęsknię"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otarła policzek z łez, które bez jej zgody zaczęły powoli płynąć z oczu. Co ona sobie wyobrażała, podejmując tę próbę? Była jeszcze o wiele za młoda, by dać się pogrążyć szaleństwu. Powinna była rozumieć zagrożenie i zrezygnować.

Florence czuła, jak drętwieją jej nogi, jednak nie była w stanie zmusić się do wstania ani puszczenia ręki matki. Tej samej ręki, która w dzieciństwie głaskała ją po głowie, zaplatała włosy w mocne warkocze i podnosiła po każdym upadku. Carmen nigdy nie była idealną matką. Chłodna i zdystansowana, nie potrafiła okazywać uczuć, przez co zdawała się ich nie mieć, jednak jej córka znała prawdę.

— Mamo... Dlaczego? — szepnęła do niej. — Odpowiedz mi chociaż na to jedno pytanie zanim odejdziesz. Nie pozostawiaj mnie bez odpowiedzi.

Carmen pozostała nieruchoma i obojętna. Mleczne tęczówki dalej były utkwione w tym samym punkcie, jakby znajdowało się tam coś ważnego, a nie pusta ściana.

Klamka powoli opadła i do pomieszczenia wślizgnęła się drobna kobieta o popielatych włosach, które jak zwykle były schludnie spięte w kucyk. Camille. Florence w milczeniu obserwowała jak zbliża się do posłania matki i kładzie dłoń na jej mostku.

— Jej serce co jakiś czas niebezpiecznie przyspiesza — powiedziała spokojnie. — Wtedy zawsze wysyłam tam odrobinę mocy i uspokajam jego rytm.

— Ona przeżyje? — Florence doskonale znała odpowiedź, jednak wydawała się jej ona nierzeczywista. Jej matka nie mogła tak po prostu umrzeć, zostawiając ja samą w tym bagnie. — Proszę, Camille. Powiedz, że jest nadzieja.

Smutek w złotych oczach był wystarczającą odpowiedzią.

— Przykro mi, księżniczko. Moc nie ma litości. Mogę jedynie dać tobie trochę czasu, spróbować przedłużyć jej życie o parę dni.

Florence dźwignęła się na kolana i odeszła o krok od łóżka. Czy jest sens przedłużania jej życia? Co, jeśli za tą maską spokoju kryje się cierpienie? Mimo to nie chciała jeszcze żegnać się z matką. Wiedziała, że to egoistyczne i dziecięce, ale nie czuła się jeszcze gotowa na pożegnanie, nawet jeśli to byłoby najlepsze dla umierającej.

— Tylko co nam to da? — zapytała cicho, szukając usprawiedliwienia dla swojego strachu przed samotnością. Jakiejś wymówki, która pozwoli jej zatrzymać matkę chociaż te parę dni dłużej.

Camille podeszła do niej i delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu. Ich lekarka była niższa nawet od niej, przez co Flo musiała patrzeć w dół, by napotkać jej zatroskane spojrzenie, które znała tak dobrze.

— Da nam to czas, by się pogodzić z jej odejściem. — Spojrzała na nią złotymi oczami. — Powinnaś na chwilę stąd wyjść, coś zjeść... Nie pozwolę, żebyś siedziała tutaj przez te parę dni, dopóki...

— Dopóki moja matka nie umrze — dokończyła ostro Florence. — Przepraszam, Camille. Wiem, że to nie twoja wina, ja tylko... ja po prostu...

Z jej oczu znowu zaczęły kapać łzy. Lekarka objęła ją ramionami, pozwalając się wypłakać, tak jak zwykła to robić, kiedy Florence była jeszcze dzieckiem i zrobiła sobie krzywdę. W jej ramionach czuła się bezpiecznie, zupełnie jakby od kobiety biło ukojenie i spokój. Głaskała ją po głowie, pozwalając wyrzucić z siebie cały żal.

— Będzie dobrze, księżniczko. Zobaczysz. Otrzyj łzy i chodź ze mną do kuchni. Twoja obecność tutaj nie jest niezbędna. — Nie czekając na zgodę, pociągnęła ją za rękę w kierunku drzwi. — Wrócisz tu później.

Flo pozwoliła przekonać się jej delikatnemu głosowi i bez sprzeciwu podążyła za nią. Na korytarzu było już mniej ludzi, przestali czekać, rozeszli się do swoich komnat. Gorycz sama rozlała się po jej ciele, jednak dlaczego mieliby nieprzerwanie czuwać? Dla nich również była to nowa sytuacja, pojawiał się strach przed tym, co przyniesie kolejny dzień. Kiedy jej matka umrze, może rozpętać się piekło.

Oczyściła myśli. Wolała czuć pustkę, niż snuć wizje śmierci i walki. Posłała matce krótkie spojrzenie, wahając się, czy rzeczywiście powinna zostawiać ją samą — co jeśli odejdzie w tej krótkiej chwili? Mimo obaw pozwoliła Camille zamknąć drzwi i dogoniła ją. Wbrew sobie spuściła głowę, nie mogąc dłużej wytrzymać. Zapewne i tak dostrzeżono ślady łez na jej twarzy.

Drobna dłoń Camille złapała za jej własną i lekko ścisnęła, dając siłę do postawienia kolejnych kroków. I przetrwania tych pełnych podszytego strachem współczucia spojrzeń. Powinna wyjść wyprostowana, z twarzą pozbawioną wyrazu, pewna siebie. Tak, by i oni uwierzyli, że nie ma powodu do niepokoju. Wiedziała, jak ważne to było, ale nie miała siły tego zrobić.

Władza w sabatach opierała się na dziedziczeniu i nieczęsto dochodziło do przypadków zmiany linii, jednak równie nieczęsto następca był tak słaby i młody. Myśl, że teraz to na nią spadnie ciężar władzy, zażegnania wojny, nie pomagała jej opanować strachu przed przyszłością. Nie była na to gotowa. Śmierć matki nigdy nie wydawała się jej realna — nawet nie myślała nad tym, jaką rolę przyjdzie jej grać. Co jeśli sabat uzna mnie za zbyt słabą... i postanowi zmienić linię? Zadrżała lekko. Takie zmiany nie odbywały się spokojnie i na ogół kończyły się śmiercią następcy. Jednak czy czarownicy, z którymi dorastała, byliby w stanie ją zabić? Wolała nie próbować szukać odpowiedzi na to pytanie.

Pozwoliła Camille otworzyć drzwi i posadzić się na jednym z krzeseł. Słyszała, jak delikatnym, spokojnym głosem prosi Marię o zrobienie mocnej, gorzkiej herbaty. Florence schowała twarz w dłonie. Czuła w gardle narastającą chęć płaczu, jednak z oczu nie poleciała nawet jedna łza. Zupełnie jakby były zamrożone.

— Proszę.

Obojętnie chwyciła duży, pachnący melisą i pomarańczą kubek i upiła drobny łyk, po czym go odstawiła.

— Rozumiem, że jest ci ciężko, księżniczko. Podczas gdy większość z nas straciła zaledwie jednego rodzica, ty pozostałaś już sierotą.

— Ojca i tak nigdy nie poznałam. Nie tęsknię za nim — odpowiedziała obojętnie Florence. — Nie można tęsknić za obcym.

— Może gdybyś go znała...

Przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi. Do kuchni wszedł postawny mężczyzna, o równie popielatych włosach, co te rosnące na głowie Camille. Edric. Na twarzy lekarki pojawił się lekki uśmiech, kiedy ojciec powoli do niej podszedł i pocałował w czoło, jak gdyby była małym dzieckiem. Jego brązowe oczy spoczęły ze współczuciem na Florence, kiedy lekko się jej skłonił.

— Rozmawiałyście o Eustace'ie? — zapytał cicho, uśmiechając się lekko. — Zdaje się, że przypadkowo usłyszałem parę słów z waszej rozmowy. Królowa nigdy nie opowiadała ci zbyt wiele o ojcu, prawda?

Florence lekko skinęła głową. Jeśli opowieść Edrica pozwoli jej choć na chwilę zapomnieć o umierającej matce, dlaczego nie miałaby go posłuchać?

— Z resztą nie jesteś zbytnio do niego podobna — ciągnął dalej. — Całą urodę odziedziczyłaś po matce. Chłodne, szare oczy i włosy tak jasne, że prawie srebrne. Twój ojciec miał niebieskie oczy. Często się uśmiechał, czym budził naszą przyjaźń. Był dobrym władcą. — Mężczyzna usiadł na stołku obok Camille. — W przeciwieństwie do twojej matki, nie kazał się tytułować, jak najbardziej chciał być jednym z nas. Szczerze mówiąc zawsze odnosiłem wrażenie, że władza go krępuje i jest dla niego ciężarem, jednak nie miał wyboru. Jako jedyny potomek musiał przejąć władzę. Szkoda jedynie, że tak krótko z nami pozostał.

— Zginął w wojnie — wyszeptała Florence. — Tej, którą wywołała moja matka.

Edric spojrzał na nią krótko.

— Królowa nie była winna tej rzezi. Jako jeden ze świty Eustace'a miałem okazję poznać sabat Blasku i Maksymiliana jeszcze przed wojną. Księżniczko, on i tak zacząłby wojnę. Nie wiem, czy znasz historię swojej matki, ale uwierz mi. Eustace, gdyby żył i ponownie miał ją ocalić, jednocześnie rozpoczynając wojnę, uczyniłby to.

— Ocalić?

Spojrzała uważnie na Edrica. Matka nie mówiła wiele o swojej przeszłości, więc większość tego, co wiedziała Florence, opierało się na domysłach i wnioskach wyciągniętych z usłyszanych rozmów. Wiedziała, że matka pochodziła z Blasku, jednak zakochała się w przywódcy Potężnego Księżyca i związała z nim. Wkrótce potem wybuchła wojna, w której Eustace zginął. Reszta — to jak wyglądało jej życie w sabacie Maksymiliana, rodzina, dzieciństwo i młodość — stanowiła zagadkę.

— To, co spotkało twoją matkę, wiedzą jedynie nieliczni. Jeśli sama ci o tym nie powiedziała, ja tym bardziej nie mam prawa tego czynić.

— Rozumiem — wydusiła przez zęby Florence i dodała gorzko: — Wychodzi na to, że ze wszystkich osób w sabacie, najmniej wie o niej jej własna córka. Wrócę już do niej. I tak długo tu zabawiłam.

Wychodząc, czuła na sobie ich współczujące spojrzenia, jednak tym razem, była w stanie dumnie się wyprostować i nie obejrzeć za siebie. Podobnie zignorowała czekającego na nią Iana. Po prostu pozwoliła, by podążył za nią jak cień, zbyt skupiona na tym, dlaczego matka nigdy nie powiedziała jej tak wielu rzeczy.


To jedna z nowych części - mam nadzieję, że odbieracie ją pozytywnie. Zasugerowałam tutaj odrobinę z tego, co można przeczytać w "Przeklętej".

Proszę, komentujcie - bardzo zależy mi na waszej opinii oraz wskazaniu błędów.


Z Wyrodnym Maltańczykiem Na Kolanach,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro