Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Trzy cienie przekroczyły czarny korytarz, omijając przepaści w jego środku. Cicho, lecz szybkimi krokami poruszały się one, szukając czegoś. Pierwszy z nich, idący na przodzie, trzymał coś w skrzydłach. Rozglądał się wszędzie, przeszywając każdą rzecz swoim wzrokiem. Widać było tylko lekki zarys googli, wygładzonych włosów i sprzętu agentów. Nieznana postać stojąca w środku trzymała najwięcej umundurowania ze wszystkich. Przez swoje google do patrzenia w ciemności przeglądał wszystko. Z tyłu natomiast dreptał niższy cień niż reszta. Wysokości dawała mu jednak wysoka czapka błazna, którą trzymał na głowie.
- Daleko jeszcze?- zapytał szeptem najmniejszy z nich. Było to jednak dla nich zbyt głośno: koledzy szybko pokazali skrzydło na dziobie, sycząc.
- Ciii! Nie, jeszcze tylko parę kroków.- wyszeptał najstarszy, sprawdzając coś na małym ekraniku. Wtedy wszyscy się zatrzymali: Zauważyli bowiem salę przed nimi. Widocznie była oświetlona, a ze środka było słychać czyjeś głosy. Niestety, były zbyt ciche i zagłuszone, by dało cokolwiek się usłyszeć. Trójka pokazała sobie skrzydłami znaki, że muszą być cicho, po czym zaczęli skradać się w stronę otwartej hali. W jednym momencie jednak kapitan drużyny przyśpieszył, co zrobiła reszta zespołu. W końcu wskoczyli do oświetlonej sali, gotowi do stanięcia do walki wobec czegokolwiek, co było w środku.
Sala była pusta. Naprzeciw od wejścia było jednak biurko z krzesłem, przy którym ktoś siedział... Krzesło jednak odwróciło się w stronę przybyszy. 
Siedział na nim nie kto inny, tylko Herbert. Najgorsze, co było na wyspie. Wielki, przewyższający dwa pingwiny naraz niedźwiedź polarny z wielką nienawiścią do pingwinów i zabawy. Był bezwzględny i ostry, nawet jeżeli jego plan  był tylko chęcią ogrzania się. Jego pomysły, by to zrobić, były jednak niebezpieczne, a w wielu przypadkach bardzo groźne wobec bezpieczeństwa wyspy. Tuż obok stołu siedział jego wierny przyjaciel i zwierzątko domowe, krab Klutzy.
- Znowu wy?! Kto was tu zapraszał, ptaki?- warknął Herbert, wstając z fotela. Zza stołu wyskoczył jeszcze jeden pingwin. Ten jednak stanął przed trójką, a w jego dłoni pojawił się miecz zrobiony z maleńkich kwadratów. W wyglądzie nic nie można było wyróżnić szczególnego: Był ubrany w czarną zbroję, przez którą było widać tylko jego oczy pełne wściekłości.  Agenci szybko wyjęli swoją broń: Kapitan wciąż trzymał swoją maszynę, którą opiekował się w drodze, a jego zastępca wyjął niewielki pistolecik wypełniony zieloną substancją. Najmłodszy w drużynie miał tylko mały projektor tworzący małe lasery. Z używaniem go miał parę problemów, lecz mniej więcej rozumiał jak się go używa. 
- Agenci DV008, DF, OG23... Nie będę musiał od dzisiaj was więcej widzieć.
Pingwin w zbroi skoczył do ataku. Zamachnął się mieczem tuż nad szefem drużyny, OG23, po czym machnął nim w stronę głowy przeciwnika. Szef jednak przewrócił się i przekręcił na bok, wstał i zaczął coś zmieniać w swojej maszynie. Rycerz podbiegł do niego, lecz wtedy miecz pękł. Spojrzał się wkurzony w bok. Stał tam DF w czapce błazna ze swoim projektorem. Laser z urządzenia przebił klocki, z których była zbudowana broń. Wróg zaszarżował szybko w stronę rekruta, który akurat miał problemy ze swoją zabawką: Zacięła się. Przeciwnik podskoczył na młodego pingwina, który się skulił, nie mając żadnej drogi ucieczki. Wtedy jednak przywódca wskoczył na rycerza, puszczając na ziemię swoją maszynę. DF szybko wziął ją, by nikt jej nie zabrał, po czym spojrzał przerażony na walkę zamaskowanego wroga i jego szefa. Oboje tarzali się na ziemi, próbując zrzucić drugiego z siebie. Nie widzieli jednak gdzie się turlali, przez co wyskoczyli z sali. Nagle oboje zbliżyli się niebezpiecznie blisko do krawędzi, która prowadziła w przepaść. Rekrut zobaczył to i oniemiał, patrząc na ich walkę. DV008 podbiegł natychmiast, by ich oddalić od tej pustki, lecz nie zdążył. Z jednym mocnym szarpnięciem i OG23, i rycerz spadli w dół. Pozostali dwaj agenci popatrzyli się po sobie, sparaliżowani ze strachu. Ich przywódca najpewniej zginął, by wypełnić swoją misję. Szybko się otrząśli, po czym ruszyli pomścić kumpla. DF sięgnął po maszynę, która miała być użyta w misji, po czym wycelował ją w Herberta. Nie mógł go jednak znaleźć. Gdy nagle... Coś go złapało z tyłu, aż pisnął. Urządzenie wypadło z jego skrzydeł, a sam właśnie był w uścisku niedźwiedzia. Zwierzę uśmiechnęło się, po czym rzuciło pingwinem w ścianę. Rekrut uderzył tyłem głowy, po czym opadł na ziemię, nieprzytomny. Wtedy DV008 sięgnął szybko po upuszczony sprzęt, po czym wycelował nim w Herberta.
- To już koniec.
Pociągnął za spust. Maszyna zaczęła się świecić, po czym nagle... Eksplodowała zielonym światłem.
Dwie godziny później DF obudził się. Leżał na łóżku szpitalnym, znowu w swoim budynku agencji. 
- Gdzie ja jestem? Gdzie są DV008 i OG23?- zapytał zdziwiony. Nie mógł zapamiętać niczego, co działo się dwie godziny temu. Nic.
- Przykro mi to mówić, agencie DF, lecz twoi współpracownicy... Oni... Już ich tu nie ma.- powiedział lekarz, wchodząc do pokoju. Agent popatrzył się na niego ze strachem w oczach.
- N-Nie... Niemożliwe... Oszukujesz mnie! Żyją! Są tu!- krzyknął pingwin, nie mogąc kompletnie się z tym pogodzić. Niestety, doktor pokręcił głową na ,,Nie". DF odwrócił wzrok, po czym z jego oka poleciała jedna łza.
Nie było już jego najlepszych przyjaciół. Nie żyją. Ich tu już nie ma. 
A jeszcze wczoraj rano uznali, że po dzisiejszej misji wyjdą do kawiarni. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro