| II | Decyzja |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otwieram leniwie oczy i przez chwilę wpatruję się w sufit. Pierwsze o czym myślę to o naszej wczorajszej wymianie zdań z ojcem. Jego surowe spojrzenie i ostre słowa wciąż dźwięczą w mojej głowie.  Jeśli tak dalej pójdzie, nigdy nie opuszczę tego miejsca, tego ciasnego zamknięcia, które nazywają domem. 

Podnoszę się z łóżka i podchodzę bliżej okna. Przez szybę widzę ptaki szybujące poprzez niebo, wysoko nad koronami drzew. Przykładam palce dłoni do chłodnej szyby. Jakie byłoby to uczucie? Móc pofrunąć w dal tak jak one, ku nieznanym mi krainom.

Moje rozmyślania, przerywa pukanie do drzwi. 

— Proszę. — Odsówam dłoń od okna. W odbiciu szyby, dostrzegam wchodzącego do pokoju Amrotha. Odwracam się w jego stronę. — O co chodzi? 

— Śniadanie gotowe, księżniczko.

— Myślałam, że zjem sama w komnacie. Tak jak zawsze. — Nie ukrywam swojego zdziwienia.

— Twój ojciec chciał spędzić trochę czasu z tobą i księciem Legolasem. 

— W takim razie nie będę kazała im czekać. — Wzdycham. — Wezwij Rosel. Niech pomoże mi się przebrać. 

Skłania posłusznie głowę i wychodzi. Obsewuję każdy jego ruch, zastanawiając się czy to on doniósł na mnie ojcu. Ale szybko odaniam tą myśl. To niemożliwe. Przecież już tak długo mi towarzyszy i wspiera. 

— Dzień dobry — mówię, gdy wkraczam do pomieszczenia. Wnętrze jest przestronne, choć przytłaczające, poprzez brak okien, które mogłyby wpuścić choć odrobinę promieni słońca. W powietrzu unosi się zapach świeżo upieczonego chleba i parzonych ziół.

Siadam naprzeciwko brata, witając go uśmiechem, który odwzajemnia. Jego oczy, zawsze pełne życzliwości, dodają mi otuchy. Unikam spojrzenia ojca, mając nadzieję, że zrozumie powód mojego chłodnego zachowania. Ukazywanie urażenia to jedyna broń, jaka mi pozostała. 

— Dużo się wydarzyło odkąd mojego ostatniego pobytu w domu? — Pyta Legolas.

Racja. To dopiero nasza druga rozmowa od jego powrotu.

— Nie. Nic ciekawego. — Odpowiadam zdawkowo, jednocześnie otaczając wzrokiem stół zastawiony jedzeniem: chrupiący chleb, aromatyczne sery, świeże owoce i warzywa. Czuję nagły ścisk w żołądku, który przypomina mi o porannym stresie. Ograniczam się do sałatki i kilku plastrów jabłka, które z trudem przełykam. Każdy kęs jest wyzwaniem, jakby moje ciało się buntowało.

— Wszystko w porządku, Lemottien? Wydajesz się być jakaś nieobecna.

Jako odpowiedź uśmiecham się słabo. Upijam łyk herbaty z miodem, która powoli rozgrzewa mnie od środka i uspokaja zszargane nerwy.

Odczuwam nagłą ochotę, by opuścić wreszcie to pomieszczenie, jednak gdy mam już wstawać od stołu, do sali wchodzi jeden z elfów. Niesie na tacy kopertę, którą przekazuje swojemu władcy, po czym szybkim krokiem opuszcza salę.

Zaciekawiona postanawiam zostać chwilę dłużej. Poprawiam się na krześle, patrząc wyczekująco na ojca.

— List z południowej strażnicy — przerywa ciszę. 

Zaczyna w milczeniu czytać jego treść. Na twarzy maluje się skupienie, a zmarszczki na czole zdradzają zmartwienie. Brat również spogląda w jego stronę, nie kryjąc swojego zainteresowania.

— Gollum opóścił nasze tereny i zbiegł tropiącemu go patrolowi. Dobrze zatarł za sobą ślady. — Nie spuszcza wzroku z papieru, jakby szukał ukrytych wskazówek między wierszami.  — Wygląda na to Legolasie, że będziesz musiał wyruszyć znacznie szybciej niż zakładaliśmy. Najlepiej jutro z rana.

Ten w odpowiedzi kiwa głową, jednocześnie wstając, zapewne by się przygotować. Czuję nagle napływający smutek spowodowany tym, że znowu zostawi mnie samą, lecz staram się nie mieć mu tego za złe.

Wiedząc, że zostanę sama z ojcem, również wstaję i opuszczam pomieszczenie.


Nastaje noc, a ja leżę w bezruchu na swoim łóżku. Wpatruję się martwym wzrokiem w sufit, nie potrafiąc nawet zmrużyć oka.

Choćby minęło sto lat, dla mnie, elfa, byłoby to jak mrugnięcie oka.

Ale czy życie spędzone w niekończącej się nudzie, to naprawdę życie?

Po kilku godzinach bezczynności, wstaję i podchodzę do drzwi. Otwieram je, nie zwracając uwagi na strażników stojących na straży. Ich zbroje połyskują w świetle pochodni, a twarze są niewzruszone. Ignoruję ich spojrzenia, zaskoczone moim strojem i zachowaniem. I tak nie mogą tego skomentować.

Mam na sobie prostą, białą tunikę sięgającą za kolana. Czuję chłodny kamień pod stopami, nie kłopocząc się o buty. Włosy mam nierozczesane i rozpuszczone, opadające na ramiona jak ciemny welon. W tym stanie nie wyglądam jak królewska córka, co przynosi mi niespodziewaną ulgę. Ignoruję gęsią skórkę, spowodowaną chłodem nocy.

Podążam korytarzem, a strażnicy idą za mną, jak zawsze, gdy wychodzę nocą. Ich kroki są ciche, niemal niezauważalne, jakby byli częścią otaczających mnie cieni. Myślę o porannych rozterkach, ignorując ich kroki.

"Jeżeli tak dalej pójdzie to nigdy nie opuszczę tego miejsca."

Kroki stawiam powoli, włócząc się przez korytarz niczym zjawa. Ta z legend i historii, którymi straszy się ludzkie dzieci.

Trafiam do biblioteki. Drzwi skrzypią cicho, ustępując pod moim naciskiem. Wnętrze wypełnione jest zapachem starych ksiąg i drewna, tworząc atmosferę spokoju.

— Chcę wejść do środka. Jednak w samotności. Niech nikt mi nie przeszkadza — nakazuję im twardo, a oni posłusznie stają, po dwóch stronach drzwi, tak by nikt mnie nie niepokoił, póki jestem w środku.

Choć jestem akurat tutaj, to wcale nie książki mnie w tym wszystkim najbardziej interesują. Mijam półki przepełnione przeróżnymi tomami. Każdy z nich to skarb, bogactwo wiedzy i historii. Książki są różnej długości i napisane w różnych językach: od starożytnych elfickich pism, przez ludzkie kroniki, aż po egzotyczne traktaty z dalekich krain. Wiele z nich znam już na pamięć. Ich opowieści są mi bliskie, jak starzy przyjaciele, ale dziś nie szukam w nich pocieszenia ani odpowiedzi. Moje kroki kierują się ku tylnej ścianie, gdzie znajduje się wielka, przepiękna mozaika – jedyna w tym pałacu. Jest oświetlona kilkoma lampionami, których ciepłe światło tańczy na barwnych kamieniach.

Mozaika przedstawia piękną elfkę o długich, ciemnych włosach, które opadają kaskadami na jej plecy. Jej oczy są pełne mądrości i troski, a uśmiech jaśnieje tysiącem gwiazd. Ma na sobie skromną, białą suknię. Dokładnie takie jakie zawsze miała w zwyczaju nosić. Nie zdradzając tym swojej pozycji.

Czując, jak tracę siłę w nogach, padam na kolana. Patrzę na malowidło, a w moich oczach zaczynają świecić łzy. 

— Co mam zrobić? Jak uwolnić się od tego życia? — pytam cicho w pustą przestrzeń, licząc, że mnie usłyszy. Słowa wydają się szeptem, ledwo słyszalnym w wielkiej sali. — Nie opuszczę tego miejsca, aż przyjdzie czas, by odpłynąć do nieśmiertelnych krain. — Żalę się, głos zaczyna mi się łamać, a każdy wyraz jest przepełniony rozpaczą. — Zanim jednak to nastąpi, minie wiele lat. Nie chcę tyle czekać. — Patrzę w oczy elfki, które są tak samo błękitne jak moje. W jej spojrzeniu szukam odpowiedzi, której nikt inny nie może mi dać. — Proszę, wskaż mi drogę. Co mam zrobić, mamo? — Moje słowa są desperackie, pełne nadziei i lęku. Pragnę, aby jej duch dał mi odpowiedź.

Do mojej głowy trafia myśl. Próbuję ją odpędzić, lecz ona uparcie wraca. Jest niczym cień, który nie odstępuje mnie ani na krok. Po moim policzku spływa jedyna samotna łza. W ciszy biblioteki, otoczona mądrością wieków, czuję się bardziej zagubiona niż kiedykolwiek wcześniej.

Zaczyna świtać. Pierwsze promienie słońca nieśmiało przebijają się przez zasłony mojej komnaty, rzucając delikatne, złociste światło na ściany. Wiem, że Legolas zaraz wyruszy w stronę Imladris. Czuję narastający niepokój, który zmusza mnie do działania. Wychodzę prędko ze swojej komnaty i mimo nieprzespanej nocy, czuję się jak w pełni sił. Adrenalina pulsuje w moich żyłach, dodając mi energii.

— Idę pożegnać brata — rzucam w stronę strażników, starając się brzmieć pewnie i beztrosko, jakby nic tej nocy się nie stało. — Sama. — Dodaję przez ramię, by mieć pewność, że za mną nie pójdą.

Jeszcze pałac nie obudził się ze snu. Korytarze są ciche i puste, a powietrze wciąż pachnie snem i spokojem. Pozwalam sobie na bieg. Nawet uśmiecham się pod nosem, czując wolność w każdym kroku. Muszę wyżej podnieść przód swojej sukni, by przypadkiem się o nią nie potknąć. Choć wybrałam najprostszą i najmniej zdobioną, jaką tylko znalazłam – tą, która zwykle towarzyszyła mi w wizytach poza pałacem. Jej delikatny materiał faluje wokół moich nóg, gdy biegnę.

Docieram do głównej bramy. Zatrzumuję się jednak, gdy zauważam tam odwróconego do mnie plecami elfa. 

Amroth. 

— Lemottien? — W końcu mnie zauważa. 

— Jeszcze nie wyjechał, prawda? — Pytam, a on od razu wie o kogo chodzi, bo robi mi przejście.

— Pożegnaj się z nim, póki pałac się nie obudził. Przecież twój ojciec wydał rozkaz o tym, żebyś nie wychodziła z pałacu. 

Rzucam mu spojrzenie pełne wdzięczności i prędko mijam. Wybiegam na zewnątrz, czując na twarzy chłodny poranny wiatr. Strażnicy mnie nie zatrzymują.

Dostrzegam Legolasa, szykującego konia do drogi. Jego sylwetka jest wyraźna na tle rozjaśniającego się nieba, a jego ruchy są pewne i pełne gracji.

— Legolasie — mówię, gdy tylko ten mnie zauważa. Głos mam chrapliwy od szybkiego biegu.

— Lemottien? Co tu robisz? — pyta zdezorientowany, patrząc na mnie z troską. — Biegłaś tak tylko po to, by mnie pożegnać? — Zauważa moje zmęczenie i rumieńce na policzkach.

— Tak właściwie, to nie — odpowiadam, wciąż próbując złapać oddech. Serce bije mi mocno, zarówno z wysiłku, jak i z emocji. Podchodzę do niego, czując jak nerwy mieszają się z determinacją. — Przyszłam prosić cię o pomoc. — Jego wyraz twarzy jest pytający, więc mówię dalej, nie chcąc stracić odwagi. — Nie chcę już dłużej takiego życia. Pozwól mi proszę jechać razem z tobą. Na zachód, do Imladris.

Teraz, gdy wypowiadam te słowa na głos, brzmią na jeszcze bardziej szalone niż myślałam, ale mimo wszystko nie chcę z tego pomysłu zrezygnować. Nie teraz, gdy czuję tak dużą pewność tego, co robię. W moich oczach błyszczą iskierki determinacji.

— Chyba oszalałaś. — Śmieje się, jego głos brzmi lekko, choć widzę cień powagi w jego spojrzeniu.

— Być może — odpowiadam, bez cienia żartu w głosie. Być może naprawdę oszalałam. Moje oczy spotykają jego spojrzenie, pełne troski i wahania. — To jak? Pomożesz?

— A co ojciec na to? — zadaje następne pytanie, unosząc brew.

— Nic nie wie i mam nadzieję, że tak pozostanie — mówię szczerze, patrząc mu prosto w oczy. Wiem, że ryzykuję, ale pragnienie wolności i zmiany jest silniejsze niż strach.

Ten tylko się uśmiecha i kręci głową z niedowierzaniem. Widzę w jego oczach zrozumienie.

— Przyprowadzę ci konia — mówi, a ja czuję, jak ulga zalewa moje serce.



© SindSwayer 2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro