| XVI | Druga szansa |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lemottien

Krzyki, a potem już tylko ciemność.

Błyskawicznie otwieram oczy, biorąc gwałtownie głęboki oddech. Zaciskam ręce na pościeli, próbując podnieść się do pozycji siedzącej, jednak szybko uświadamiam sobie, że moje ciało jest wyczerpane, a każdy ruch wymaga ode mnie zbyt wiele sił. Chwytam się za głowę, czując nagły, przeszywający ból, który zmusza mnie do zamknięcia oczu i głośnego jęku.

Gdy ból ustępuje, powoli uchylam powieki, starając się zorientować, gdzie tak właściwie jestem. Znajduję się w jakimś obcym łóżku, co od razu budzi we mnie niepokój. Próbuję przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby wyjaśnić, jak się tu znalazłam.

Zaczynam się rozglądać. Panuje tu głęboki mrok. Najwyraźniej jest jeszcze środek nocy.

Nagle przypominam sobie krzyki. Czuję ogrom bólu, przepływający moje ciało. Przed oczami przelatują mi wspomnienia z bitwy.

Apotem już nic. Ciemność. Jakby ktoś nagle wyciął z mojej historii ostatnią stronę, a resztę zamazał.

— Gdzie jestem? — pytam cicho, słysząc jak mój głos brzmi ochryple i niewyraźnie. Moje usta są suche, a w gardle czuję palący głód i pragnienie.

Muszę się napić.

Z całych sił próbuję znowu podnieść się do pozycji siedzącej, tym razem gwałtowniej, z desperacją, ale moje ciało ponownie odmawia posłuszeństwa. Uderzam plecami o materac, a z mojego gardła wydobywa się przyduszony jęk bólu i frustracji.

— Ktoś tu jest? Proszę. — Usiłuję wezwać pomoc, ale moje słowa giną, zamieniając się w niezrozumiałe mamrotanie, jakby ktoś odebrał mi głos.

Czuję się jak w pułapce.


— Pierwszy raz spotykam się z czymś takim — stwierdza Gandalf, drapiąc się po brodzie jedną ręką, a drugą przeglądając dziennik, który wreszcie mu oddałam. Jego oczy badają każdą stronę z uwagą i koncentracją.

Czas w którym czekałam, aż ktoś przyjdzie dłużył się. Dopiero po wielu godzinach, gdy za oknem zaczęło jaśnieć, drzwi otworzyła jakaś starsza kobieta, by sprawdzić mój stan.

Niedługo potem odwiedził mnie Gandalf, najwyraźniej dowiedziawszy się o moim przebudzeniu.

— Naprawdę nie wiesz, co mi się stało? — pytam z niedowierzaniem, kręcąc głową. Zaciskam ręce na szorstkim materiale, którym okrywam nogi, bo teraz już siedzę w łóżku, starając się nie zdradzić mojej niepewności.

— To dziwne nie odnieść żadnych obrażeń, po tak wielkiej bitwie. To, że cię znaleziono zdrową i całą to prawdziwy cud.

— Powinnam nie żyć. W moją klatkę piersiową została wbita włócznia. Wiele razy. To przecież niemożliwe. — Niemalże panikuję. — Musi istnieć na to jakieś wytłumaczenie. — Patrzę nieprzerwanie na ścianę przed sobą, jakby tam miała się pojawić odpowiedź na wszystkie moje pytania.

— Jedyne, co wiem, to, że ten dziennik jest w to zaplątany... — zaczyna Gandalf, ale przerywam mu szybko, nie mogąc powstrzymać emocji.

— I właśnie dlatego ci go dałam — mówię ze zdenerwowaniem w głosie. Gdybym nie czuła, że coś jest z nim nie tak, wciąż leżałby na dnie kieszeni mojego płaszcza. Zapomniany i zignorowany.

— Gdzie go znalazłaś? — pyta, nie zwracając uwagi na moją poprzednią uwagę. — Może nam to pomóc — dodaje, zanim zdążę się w ogóle odezwać.

— W Morii — odpowiadam krótko, przerywając mu znowu. — Niedługo przed spotkaniem Balroga.

— Masz go już od jakiegoś czasu — stwierdza Gandalf. — Używałaś jakiegokolwiek zaklęcia? Widzę, że jest ich tu całkiem sporo.

— Tylko jednego. Dwa razy — odpowiadam, przypominając sobie momenty, gdy uzdrowiłam kwiat w Lórien i... Boromira.

— Już nawet podejrzewam, którego. — Spuszcza wzrok z kartek dziennika i spogląda na mnie z powagą. — I wiem już nawet, jak się dowiedzieć, co to zaklęcie tak naprawdę skrywa.

— Przecież strona, została oderwana. Kto wie, czy jeszcze w ogóle da się ją znaleźć? Może została już dawno zniszczona? Może zjadł ją płomień ognia, albo wilgoć sprawiła, że wyrazy na niej są już nie do odczytania? — mówię szybko, próbując wyrazić całą beznadziejność sytuacji.

— Albo ukrył ją autor dziennika? — przerywa mi Gandalf. Jego ton zdradza, że ma już własną teorię na ten temat.

— Po co miałby to robić?

— Żeby ukryć, co takiego niesie ze sobą użycie tego zaklęcia — odpowiada czarodziej. — Istnieje też możliwość, że próbował ukryć całe zaklęcie, ale coś lub ktoś mu to uniemożliwił.

— W takim razie jak to odczytać?

— Poprzez zaklęcie. Jednak nie mam turaj do niego warunków. Najłatwiej byłoby mi je wykonać w Rivendell albo Lothlórien... Na razie nie jestem w stanie nic zrobić. Wybacz — mówi, wstając z krzesła. — Mogę na razie zatrzymać dziennik? — pyta, już chowając go do wewnętrznej kieszeni płaszcza, jakby moja odpowiedź była tylko formalnością.

Kiwam głową zrezygnowana, czując jak moje serce się ściska.

— Czy jest tu ktoś jeszcze z drużyny?

— Jeśli masz na myśli swojego brata, to niestety już wyruszył w kierunku Isengardu, a ja sam muszę zaraz ruszać za nimi, żeby ich dogonić — odpowiada, biorąc w rękę swoją laskę. Jego słowa są jak ciężar, który przytłacza mnie jeszcze bardziej.

— A... — zaczynam, ale przerywa mi wejście starszej kobiety z tacą. Czarodziej marszczy brwi, zastanawiając się najwyraźniej czyje imię chciałam wspomnieć. Rezygnuję z tego jednak. — Namarié, Mithrandir.

— Namarié — odpowiada krótko, po czym wychodzi z pokoju, mijając się z kobietą, która podchodzi bliżej łóżka.

— Przyniosłam zupę. Da ci więcej siły.

— Dziękuję. — Przyjmuję tacę. Uśmiecham się z wdzięcznością.

— Czegoś jeszcze ci potrzeba? — pyta, stając już w drzwiach.

— Nie, dziękuję — odpowiadam, a ona nie czekając dłużej, wychodzi, zostawiając mnie samą z moimi myślami.

Nie mam apetytu. Wiem, że nie będę w stanie nic przełknąć. Dlatego zamiast zająć się posiłkiem, odkładam tacę na stolik obok, zdejmuję z siebie pierzynę i spuszczam nogi z łóżka, na ziemię.


Narrator

Wszyscy wierzyli, że Lemottien ma nikłe szanse na obudzenie się. W końcu, wszyscy pogodzili się z tym, że jeśli nie pomogły zioła elfów, to już nic nie będzie w stanie jej uratować.

Przez miasto biegnie mężczyzna, którego twarz przepełniona jest emocjami, jakich dawno nie odczuwał. Jego serce bije w szaleńczym rytmie, a on sam, choć zna te ulice lepiej niż własną kieszeń, gubi się w plątaninie domów i tłumie przechodniów. Jego wzrok jest rozogniony, a myśli biegną szybciej niż jego nogi, które zdają się zapominać o celu, do którego zmierzają. Z każdym krokiem, pragnie znaleźć jak najkrótszą drogę do elfki, która przez tyle dni trwała w śmiertelnym śnie.

W końcu dociera do celu. Gdy wchodzi do budynku, jego ciało jest zmęczone, a płuca palą od biegu. Opiera się o ścianę, próbując uspokoić oddech. Czoło, pokryte kroplami potu, ociera chustą, która kiedyś była biała, a teraz nosi ślady kurzu i brudu. Jego ubranie, niegdyś schludne, teraz nosi ślady pracy w dawno zaniedbanej zbrojowni, którą trzeba było uporządkować zaraz po bitwie. Pomagał tym ludziom jak tylko mógł. W każdej chwili, gdy nie był w stanie czuwać przy łóżku Lemottien. Czeka, aż jego serce uspokoi się na tyle, by mógł zrobić krok do przodu, a gdy w końcu to się udaje, oddycha głęboko. Próbuje zebrać w sobie resztki odwagi, zanim wkracza do środka.

Jednak zamiast tego, kogo spodziewał się zobaczyć, jego oczom ukazuje się jedynie Gandalf, siedzący wygodnie w fotelu, z niewielką, oprawioną w brązową skórę książeczką w dłoniach. Czarodziej podnosi na niego wzrok, przerywając lekturę i zamyka książkę, jednocześnie kładąc drugą rękę na podłokietniku fotela. Widząc pustkę łóżka, gdzie powinna leżeć elfka, Boromir czuje, jak zapał, który tak go napędzał, nagle przygasa, a w jego sercu pojawia się cień zwątpienia.

— Zdaje mi się, że jest na murach, przyjacielu — odzywa się Gandalf. Wstaje powoli, przeciągając dłonią po brodzie, jakby zbierał myśli, nim decyduje się na dalsze słowa.

Czarodziej zdecydował się odłożyć nieco swój wyjazd, by zamienić z mężczyzną jeszcze kilka słów.

Domyślił się, że to najwidoczniej o niego chciała zapytać Lemottien.

Tymczasem Boromir chce od razu wyjść, ruszyć tam, gdzie mogłaby być Lemottien. Jednak zanim wykonuje jakikolwiek krok, wzrok kieruje się ku łóżku, które do niedawna było miejscem jego trosk i obaw. W pamięci pojawiają się obrazy, jak siedział przy nim każdej nocy, śledząc każdy jej oddech, każdy ruch, który mógłby oznaczać, że zaczyna się budzić.

Dlaczego akurat tej nocy, go przy nim zabrakło?

— Co z nią? — pyta, nie mogąc opanować lęku w głosie. — Bardzo źle zniosła to wszystko? — dodaje po chwili.

Gandalf milczy przez dłuższą chwilę, jakby ważył każde słowo, które zamierza wypowiedzieć. Jego twarz pozostaje nieprzenikniona, a oczy, choć mądre i pełne doświadczenia, nie zdradzają żadnych emocji. W końcu, po dłuższym namyśle, czarodziej zabiera głos.

— Jeśli chodzi o jej rany fizyczne, to jest cała i zdrowa. Jej ciało naprawdę dobrze zniosło odniesione obrażenia. Dawno nie widziałem kogoś tak silnego — mówi spokojnie, na co mężczyzna odczuwa ulgę, jakby ciężar spadł z jego ramion. — Jednak... w jej duszy wyczuwam wielkie skupisko lęku. Powoli pożera ją od środka. Strach jest teraz jej największym wrogiem, i dlatego będzie potrzebowała wiele wsparcia — podkreśla, unosząc palec ku Boromirowi — od ciebie, i innych członków drużyny. — Gandalf przerywa, wstając z fotela i podchodząc bliżej. — Oczywiście, jej brat będzie tutaj kluczowy — mówi, spoglądając daleko za okno, gdzie kobiety zajmują się dziećmi, a mężczyźni noszą złamane miecze oraz łuki. — Ta bitwa odcisnęła na niej swoje piętno — dodaje, a jego głos staje się cichszy, jakby mówił do siebie. — Ta blizna nieprędko się zagoi, i dlatego sądzę, że najlepiej byłoby...

Zanim Gandalf dokańcza swoją myśl, nagle otwierają się drzwi z hukiem, a do pomieszczenia wbiega młody chłopak. Jego oddech jest ciężki, a twarz zarumieniona od biegu. Choć stara się zamaskować zmęczenie, w jego głosie słychać, jak wielki wysiłek kosztowało go znalezienie swojego celu.

— Panie Gandalfie — zaczyna, ledwo łapiąc oddech. Kłania się nisko, choć nie musiałby tego robić. Czarodziej, słysząc swoje imię, odwraca twarz w stronę chłopaka. — Koń jest gotowy do drogi.

— Rozumiem. W takim razie już idę — odpowiada, kiwając głową na znak, że chłopak może już odejść. — Później dokończymy tę rozmowę — zwraca się w stronę Boromira. — Ja ruszam w stronę Isengardu. Przekażę Legolasowi dobre wieści. Z pewnością uraduje go wiadomość, że jego siostra już się obudziła — dodaje, wychodząc z pomieszczenia.

Mężczyzna przez chwilę jeszcze patrzy na łóżko, gdzie do niedawna leżała Lemottien, ale w końcu odwraca się, wiedząc, że zaraz ją zobaczy.

I to budzi w nim jeszcze większy lęk.

Boromir

Moje kroki, początkowo szybkie, zwalniają, gdy zbliżam się do kamiennych schodów prowadzących na mury. Serce bije mi coraz szybciej, a w moim wnętrzu narasta uczucie, które wcześniej było mi obce. Nie czułem go nawet w najgorszych bitwach, ani podczas walki z Uruk-Hai, ani w czasie obrony Helmowego Jaru. To uczucie ściska mi serce, a dłonie drżą delikatnie, nie ze zmęczenia, lecz z lęku. Lęku przed tym, co mnie czeka.

W końcu docieram na mury, a chwila, która minęła od podjęcia decyzji, wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Widzę ją. Stoi tam, w białej, skromnej sukni, której tkanina łopocze na wietrze. Jej długie, czarne włosy są związane w gruby warkocz, który opada na jej plecy. W tym momencie wygląda jak zjawa, niczym Biała Dama nawiedzająca fortecę.

Robię kilka kroków do przodu, lecz nagle zatrzymuję się, przeszyty lękiem. Boję się podejść bliżej, boję się, że nie będę w stanie jej pomóc. Nawet z tej odległości widzę, jak bardzo cierpi. Obawiam się, że moja obecność mogłaby jedynie pogorszyć jej stan, sprawić, że zamknie się w sobie jeszcze bardziej.

Zaciskam dłonie, ignorując własne myśli, które próbują mnie powstrzymać, i w końcu ruszam przed siebie, gotowy stawić czoła nieznanemu.


Lemottien

Trzymam dłoń na piersi, dokładnie w miejscu, gdzie każde ostrze wbiło się w moje ciało. Tam, gdzie teraz powinna być tylko miazga i krew, ale zamiast tego czuję ciepło, jakby życie nie zamierzało mnie jeszcze opuścić.

Nagle słyszę za sobą kroki. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, kto za mną stoi. Znam je, aż za dobrze. Mężczyzna zatrzymuje się tuż za mną.

— Lemottien...

Opuszczam wzrok na swoje blade, drżące dłonie.

— A więc to prawda — mówię cicho. Głos niemal łamie mi się na pół. — Przeżyłam to, czego najbardziej się obawiałam.

— Bitwę? — Jego głos jest głęboki, pełen troski, ale w tym momencie to tylko puste słowo.

— Nie... — przeczę szybko, odwracając się ku niemu. Moje oczy spotykają jego spojrzenie, w którym maluje się niezrozumienie. — Śmierć.

Jego brwi marszczą się, jakby próbował pojąć, o czym mówię. Z jego oczu bije smutek, a może to tylko odbicie mojego własnego lęku.

— Umarłam, Boromirze... — szepczę. — Teraz to wreszcie rozumiem. Valarowie, z jakiegoś powodu, dali mi drugą szansę.

Widzę, jak jego twarz staje się twarda, jakby nie dowierzał, jakby moje słowa były dla niego szaleństwem. Może tak właśnie myśli.

— Szansę, której nie dostało tak wielu... — Mój głos drży, kiedy obejmuję spojrzeniem pole, które jeszcze niedawno było usiane martwymi ciałami. — Dlaczego? Dlaczego takie okrucieństwo jest konieczne?

Szepczę te słowa, a w moich oczach zaczynają zbierać się łzy. Czuję, jak serce pęka na myśl o wszystkich, których już z nami nie ma.

Boromir zbliża się, jego obecność przynosi mi odrobinę ukojenia.

— Świat zawsze taki był... — mówi, stając naprzeciw mnie. Jego głos jest pełen smutku i siły jednocześnie. Bierze w ręce, moje zimne dłonie. — Pełen dobra, ale i zła. A my... jedyne, co możemy zrobić, to walczyć. Walczyć z nadzieją, że kiedyś świat stanie się lepszym miejscem.

— Ale ile istnień musi jeszcze zginąć, zanim to się stanie? 

— Zbyt wiele — odpowiada, a jego głos jest ciężki, pełen żalu.

— To okrutne... — Łkam, i w tej chwili nie mogę już dłużej powstrzymywać. Zatapiam twarz w jego piersi, czując, jak moje łzy moczą jego ubranie. Jego silne ramiona otulają mnie, a on nic nie mówi. Jest tu, w ciszy, dając mi to, czego teraz najbardziej potrzebuję. Po chwili łzy płyną swobodnie, a ja czuję, jak cały mój ból wypływa wraz z nimi.


© SindSwayer 2024

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro