| XVII | Pożegnanie |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ludzie piją i wiwatują, choć właściwie nie wiem dlaczego. Zginęło tyle niewinnych istot. Nie mogę przestać myśleć o tym, co widziałam. Te obrazy wciąż mnie prześladują. Moja dusza nie może tego unieść. Nigdy wcześniej nie widziałam tyle śmierci i cierpienia w jednym miejscu.

I to, że sama tego doświadczyłam. 

Stoły uginają się pod ciężarem kufli wypełnionych po brzegi piwem i półmisków pełnych jedzenia, głównie mięsa. Powietrze jest duszne, choć otwarte na oścież okna nieco łagodzą ten ciężar. Wszyscy przekrzykują się nawzajem, hałas narasta, a moja głowa zaczyna pulsować od nadmiaru bodźców.

Uważnie przemyślałam swój strój — wybrałam skromną suknię o ciemnej, niemalże niewyróżniającej się barwie, która idealnie komponuje się z otoczeniem. Prosty krój, pozbawiony jakichkolwiek ozdób czy błyskotek, doskonale spełnia swoją rolę.

Obserwuję z dystansu tę ludzką ucztę, próbując zrozumieć, jak oni mogą świętować po tym wszystkim. To zupełnie inne doświadczenie niż to, co znałam z Mrocznej Puszczy. Tutaj kobiety przylegają do pijanych mężczyzn, a kolejne toasty, wznoszone ku zwycięzcom, brzmią nienaturalnie, jakby na wymuszone.

— Jak się bawisz? — Słyszę cichy głos mojego brata, który pojawia się obok mnie. 

— Naprawdę chcesz znać szczerą odpowiedź? — pytam, patrząc na niego z powątpiewaniem.

— Domyślam się, że nie za dobrze — odpowiada z delikatnym uśmiechem. — Z czasem można się przyzwyczaić.

— Bywałeś na wielu takich ucztach? — Unoszę brew.

— Zdarzało się. Podobne zbiegowiska widywałem głównie w tawernach i gospodach — odpowiada, wzruszając ramionami.

— Przez ten ścisk, czuję się, jakby zaraz ktoś miał na mnie wpaść. Jest tu tak duszno, że robi mi się niedobrze, a głowa wręcz pulsuje od nadmiaru bodźców — przyznaję, nie kryjąc irytacji.

— Przyznam ci rację. Mam podobne odczucia. — Milknie na moment i wzdycha. — Prawda jest taka, że to nie jest nasz świat. Nie pasujemy tu, siostro — mówi, mijając mnie, po czym kieruje się w stronę głównych drzwi. Wygląda, jakby miał zamiar opuścić to miejsce.

Przez chwilę stoję w miejscu, patrząc na jego oddalającą się sylwetkę. W końcu decyduję się pójść za nim. Przeciskam się przez labirynt stołów i ludzi, aż nagle tracę go z widzenia, a moją uwagę odwraca nagły gwar. Rozglądam się, by zobaczyć, co powoduje takie zamieszanie. W końcu widzę tańczących Merrego i Pippina. Śpiewają skoczną piosenkę, a tłum wokół nich przyklaskuje w rytm. Wśród nich dostrzegam Boromira, który z uśmiechem obserwuje tę dwójkę. Zbliżam się do tej sceny, wciąż obserwując hobbitów.

Cieszę się, że znów są przy nas. 

Niespodziewanie, spojrzenia moje i Boromira, na chwilę się krzyżują, ale szybko odwracam wzrok. Lepiej, żeby mnie zignorował. Wspomnienia naszej ostatniej rozmowy wracają z pełną mocą. Przypominam sobie, jak bardzo się przed nim otworzyłam, jak słaba się wtedy czułam. Wstyd pali mnie od środka.

Nagle jednak, zanim zdążę odejść, staje tuż obok mnie.

— Jak się bawisz? — pyta, a w jego głosie słychać delikatne rozbawienie.

— Aż tak to widać, że wszyscy zadają mi to samo pytanie? — odpowiadam z lekkim przekąsem, próbując ukryć swoje prawdziwe emocje.

Jego uśmiech zdradza, że doskonale rozumie, co czuję.

— Zawsze lubiłem przyjeżdżać tu z bratem — mówi z nutą nostalgii w głosie. — Te tańce i muzyka. Chociaż różnią się od tego, co mamy w Gondorze, zawsze przypominają mi o dawnych czasach.

— Umiesz tańczyć? — pytam, rzucając mu prowokacyjne spojrzenie. 

— A chciałabyś się przekonać? — odpowiada, wyciągając w moim kierunku dłoń. Patrzę na nią, potem na jego twarz, próbując zdecydować, czy ją przyjąć.

— Obawiam się, że nie potrafię tańczyć tak, jak się to robi w waszych stronach — wyznaję z lekkim wahaniem, próbując ukryć niepewność w głosie.

Boromir uśmiecha się, jakby moje słowa były jedynie drobną przeszkodą.

— Taniec nie jest czymś, co trzeba umieć. To nie technika, a sposób na rozluźnienie się i pozbycie złych myśli.

Nim zdążę odpowiedzieć, chwyta moją dłoń. Jego dotyk jest pewny, ale delikatny. Prowadzi mnie w głąb sali, wśród wirujących par. Nie jest to ruch wymuszający ani zaborczy. W każdej chwili mogłabym bez trudu wysunąć dłoń. Ale tego nie robię. 

W końcu stajemy niemal na środku sali, w miejscu, gdzie muzyka zdaje się otaczać nas ze wszystkich stron. Boromir zwraca się w moją stronę, nie puszczając mojej dłoni. Patrzę na niego pytającym wzrokiem, próbując zrozumieć, co zamierza.

— Być może to, co widzisz wokół, to dla ciebie chaos — mówi cicho, zbliżając się odrobinę. Jego głos jest teraz niemal szeptem — ale spójrz na to z innej strony. — Przez chwilę zerka w tłum, a ja podążam za jego wzrokiem. — Spójrz na te uśmiechy i radość.

Robię to o co prosi. Obserwuję twarze ludzi wokół nas. Dopiero teraz dostrzegam, jak wiele emocji maluje się  na ich twarzach. Są tu uśmiechy pełne szczęścia, śmiech, który odbija się echem od ścian, a także niesamowite ciepło.

Gdy obserwuję bawiący się tłum, Boromir znowu zwraca się ku mnie i splata swoje palce z moimi. Jego dłoń jest ciepła i pewna, dając mi poczucie bezpieczeństwa, którego nawet nie wiedziałam, że potrzebuję. Przenoszę wzrok na nasze splecione dłonie, a potem z powrotem na jego twarz, która teraz jest blisko, jakby czekał, aż podejmę decyzję.

— Zamknij oczy — prosi cicho, a w jego głosie jest coś, co sprawia, że moje obawy powoli topnieją. Przez chwilę się waham, serce bije szybciej, ale w końcu poddaję się tej prośbie. — A teraz wsłuchaj się w muzykę. Nie patrz na to, jak inni się ruszają. Niech każdy ruch będzie twój własny.

Biorę głęboki wdech, pozwalając, by muzyka wypełniła każdy zakątek mojego umysłu. Nuty płyną przez moje ciało, każdy rytm przenika mnie, jakby muzyka stała się moją częścią.  

Czuję, jak nieoczekiwanie na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a całe moje ciało zaczyna poruszać się w rytm muzyki. Krążę wokół własnej osi, pozwalając sukience falować wokół mnie. Wciąż czuję na swojej dłoni ciepły dotyk Boromira, który teraz prowadzi mnie w tańcu, a ja poddaję się jego ruchom, z pełnym zaufaniem. W tym tańcu jest coś co pozwala mi zapomnieć o całym świecie i skupić się wyłącznie na tej chwili, na tej muzyce, na tej radości.

Tu nie ma określonych granic, nie ma schematów. Każdy ruch jest unikalny, nieoczekiwany. Ten taniec jest... wolnością.

Otwieram oczy i nie zwracam już uwagi na ludzi wokół. Teraz jestem tylko ja i on. 

— Miło wreszcie zobaczyć uśmiech na twojej twarzy. Nie powinnaś się smucić. 


Legolas

Obserwuję ich taniec, który wydaje się dziwnie niepokojący. W ich ruchach jest coś, co budzi we mnie niesmak, coś, co nie współgra z resztą otoczenia. Choć nie potrafię dokładnie tego określić, czuję narastający niepokój, jakby w tej chwili coś było na granicy pęknięcia. Mimowolnie zerkam na Gandalfa, stojącego tuż obok mnie.

— Najlepiej byłoby, gdyby opuściła to miejsce. Już zbyt wiele spadło na jej barki — mówi z powagą. 

— Gdzie miałaby pojechać? — pytam, choć w głębi duszy domyślam się odpowiedzi.

— Powinna wypłynąć na Zachód — odpowiada. — Do Valinoru. Może tam wreszcie zazna spokoju, którego tak desperacko szuka.

Zastanawiam się nad jego słowami. 

— Sama? Teraz? Kiedy Śródziemie jest niemalże na skraju? — pytam, nie kryjąc wątpliwości. Świat wokół nas wydaje się chwiać, a myśli o rozstaniu, o kolejnym odejściu, wydają się trudne do zaakceptowania.

— Mogłaby towarzyszyć jej Eladriela — mówi po chwili namysłu, a w jego głosie słychać odcień nadziei, jakby wierzył, że wspólna podróż może przynieść im obojgu ulgę.

— Nie mamy od niej żadnych wieści od przeszło dwóch tygodni. Nie wiemy nawet, czy zamierza wrócić.

Gandalf spogląda na mnie z powagą.

— Śmierć Haldira odbiła na niej swe piętno, a jeśli choć w połowie przypomina swą matkę, zrobi wszystko, by zemścić się za śmierć przyjaciela. — Jego oczy przesuwają się po bawiącym się tłumie. — Dlatego wiem, że wróci — dodaje z przekonaniem.

Czuję, że rozmowa oddaliła się od pierwotnego tematu, więc postanawiam powrócić do sedna sprawy.

— I to jej pomoże? — pytam, spoglądając na uśmiechniętą twarz mojej siostry, gdy po raz kolejny wykonuje pełen gracji obrót. Choć teraz wydaje się radosna, zauważam, jak jest blada, jak bardzo te wydarzenia odbiły na niej swoje piętno. Jej radość jest powierzchowna, a oczy zdają się kryć smutek, który nieustannie jej towarzyszy.

— Lemottien potrzebuje stateczności. Nie jest typem podróżniczki, ani wojowniczki — wzdycha czarodziej, jakby opowiadał o czymś, co sam głęboko przemyślał. — Ale to jest coś, co z pewnością sam już wiesz.

Kiwam głową, zgadzając się z jego słowami. Lemottien zawsze pragnęła spokoju, a teraz, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebuje miejsca, w którym mogłaby na nowo odnaleźć siebie.


Lemottien

— W jego oczach nie ma kłamstwa — mówi Gandalf, obserwując przejętego Theodena, który niespokojnie krąży po sali. Jego twarz jest wyraźnie bledsza niż wcześniej, a spojrzenie bardziej zmęczone. Za oknami niebo zaczyna się rozjaśniać, co oznacza, że wschodzi słońce, witając nowy dzień. Mimo to świece wciąż płoną. — Głupiec z niego, ale wciąż uczciwy. Na szczęście, nie zdradził Sauronowi nic o Frodzie ani o Pierścieniu. 

Zerkam w stronę dwójki hobbitów, uważnie przysłuchujących się rozmowie. Co zaskakujące, Merry wydaje się bardziej przejęty niż jego przyjaciel. W końcu to Pippin zakradł się w nocy do Gandalfa, by podwędzić palandir. 

Większość drużyny gromadzi się blisko Gandalfa, jednak ja wciąż stoję na uboczu, przysłuchując się całej rozmowie. 

— Mamy szczęście w nieszczęściu. Pippin ujrzał w palantirze fragment planu wroga. Sauron planuje uderzyć na Minas Tirith — Jego słowa przynoszą ze sobą poczucie grozy. — Klęska w Helmowym Jarze uświadomiła mu prawdę, zjawił się dziedzic Elendila, a ludzie są silniejsi, niż przypuszczał.

Spoglądam na Aragorna, o którym mowa. Gandalf ma rację. Sauron się go lęka, dlatego chce uderzyć w jedno z najsilniejszych miast Śródziemia.

— Mają dość odwagi, by stawić mu wyzwanie. To go napełnia lękiem. Nie dopuści, by Śródziemie zjednoczyło się pod jednym sztandarem. Zrówna Minas Tirith z ziemią, by król nie mógł wrócić na tron ludzi. Gdy w Gondorze rozbłysną ognie, Rohan musi być gotów do wojny.

Nagle król mówi coś niespodziewanego.

— Dlaczego mielibyśmy ruszać z pomocą tym, którzy nas nie wsparli? Co jesteśmy winni Gondorowi? — Jego słowa są jak cios. Jak może mówić coś takiego? Czy zamierza bezczynnie przyglądać się, jak Gondor upada, a jego ludzie cierpią?

Widzę, jak Boromir zaciska szczękę, ale wciąż stoi w miejscu, pełen napięcia.

— Ja pójdę — mówi zdecydowanie Aragorn.

— Nie! — natychmiast protestuje Gandalf.

— Ostrzegę ich! — Aragorn nie kryje swojego zapału, pragnąc pomóc swoim rodakom.

— To moi ludzie. Jeśli ktoś ma podjąć się tego zadania, to będę to ja — odzywa się Boromir. Nie jestem zaskoczona, że to właśnie on chce wyruszyć do Gondoru. 

Gandalf kiwa głową, zgadzając się na jego decyzję. Podchodzi bliżej do Aragorna i szepcze mu coś na ucho. Nie słyszę co, ale mogę się domyślać, że dotyczy to jego roli w nadchodzących wydarzeniach.

— Zrozumcie, to, co zostało wprawione w ruch, nie da się już zatrzymać — mówi Gandalf, robiąc kilka kroków ku wyjściu, po czym nagle staje. — Jadziemy do Minas Tirith — oznajmia stanowczo.

Myślę o tym wszystkim przez chwilę. Tutaj nic po mnie. Jestem bezużyteczna. 

— Być może przyda wam się pomoc — mówię nagle, a wszystkie oczy zwracają się w moją stronę. — Pojadę z wami. 

Podchodzę bliżej, czując narastające emocje. 

— Nie, siostro. — Protestuje szybko Legolas. Jego głos pełen niepokoju. 

— Myślisz, że mogłabym żyć ze świadomością, że zginęło tam więcej ludzi, niż powinno? — Patrzę mu prosto w oczy, próbując przekonać go do swoich racji. — Jeśli mogę pomóc, to pomogę.

— Ale... — zaczyna. Unoszę dłoń, przerywając mu.

— Już podjęłam decyzję — mówię stanowczo, opuszczając rękę.

— Zgadzam się. — Popiera mnie czarodziej. — Twoja zwinność nam się przyda, Lemottien. 


Ruszamy z galopem. Serce bije mi mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. Odnoszę wrażenie jakby teraz wszystko mogło się zmienić. Adrenalina miesza się ze strachem, lecz nie mogę pozwolić sobie na zawahanie.

Odwracam twarz, szukając go wzrokiem na murach. I wtedy go dostrzegam — mojego brata.  Nasze spojrzenia spotykają się.

Podnoszę dłoń, przyciskam ją mocno do klatki piersiowej. On robi to samo, jego dłoń ląduje na sercu, jakby chciał powiedzieć mi, że jest tu ze mną, że zawsze będzie.

To nasze pożegnanie, proste, bez potrzeby słów.


© SindSwayer 2024





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro