Legendy Voleore

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ameris potrząsnęła sznurem, którym skrępowano jej dłonie, jednak bez skutku. Widziała jak jej bliźniaczka, Avem, usiłuje zrobić to samo, jednak również ponosi porażkę. Poczuła napływające do oczu łzy, a kiedy ich spojrzenia na ułamek sekundy skrzyżowały się, zrozumiała, że nie tylko ona straciła nadzieję. Lodowate morze uderzało białą jak śnieg pianą w czarną skałę, na której stały, rycząc i czekając na ich upadek. Odgarnęła płowe włosy z oczu.

Stojący za nimi tłum wydawał się obojętny na ich cierpienie. Przedłużająca się od wielu miesięcy zima pchnęła ich na skraj śmierci i pozbawiła ludzkich uczuć. Przekonani, że stwórca światów, Irdia, karze ich za przewiny zdecydowali o złożeniu mu ofiary. Ameris zastanawiała się, czy wraz z siostrą zostały wybrane ku temu tylko z powodu jednakowego wyglądu, czy ogólnej niechęci do ich rodziny. Wiedziała, że tam pośród tych okrutnych ludzi stoi ich matka. Serce ścisnęło się boleśnie. Stara wdowa nie poradzi sobie i śmierć zabierze ją szybciej niż powinna. Utkwiła spojrzenie w Avem, dzieląc się z nią rozpaczą.

Skóra powoli zaczynała ją palić od chłostającego wiatru i czerwienić się. Nawet gdyby w tłumie obudziła się litość, zabrałaby je choroba. Obie ubrano w stare, cienkie koszule. Nie mogli zmarnować dobrych, ciepłych ubrań, na kobiety, które zaraz zginą. Nawet jeśli ich śmierć będzie wyrazem czci dla wszechwładnego Irdia.

Do uszu Ameris słowa starszego dobiegały jak przez grubą warstwę pierza. Wiedziała, że mówi, jednak nie mogła zrozumieć żadnego słowa. Widziała tylko jego dłonie, które nagle wzniosły się ku górze. Rytuał się skończył, nadeszła pora ofiary. W ich stronę szli mężczyźni. Otoczyli je półkolem, stale zacieśniając, przypierając ją i siostrę co raz mocniej do krawędzi klifu. Wiedziała, że nie mają wyboru. Mogą co najwyżej zadecydować o tym, kiedy spadną w wygłodniałe usta wiru.

Podeszła do Avem i złapała ją za rękę. W jej spojrzeniu widziała jedynie zrezygnowanie. Chłoszczące zimno wypędziło nawet strach.

- Zróbmy to - wyszeptała ledwo słyszalnie. - I tak umrzemy, nie uciekniemy od tego. Oddajmy cześć Irdii, niech będzie z nas pożytek.

- Jakiż pożytek miałby być może nieistniejący bóg z naszej śmierci? - odpowiedziała ze złością Ameris. - Gdyby był, powstrzymałby tych głupców i nas oszczędził.

Mężczyźni byli zaledwie kilka kroków od nich, kiedy odbiły się od skał i w ciszy runęły prosto w gardziel wiru. Ameris nawet nie krzyknęła. Niebo nad nią było pochmurne - tylko je obserwowała. Nie poczuła uderzenia w wodę, a przynajmniej nie pamiętała tego. Zimno wyssało jej duszę i oddaliło ból towarzyszący śmierci. Przez chwilę obserwowała pianę i zielono-mroźną wodę, wirującą wokół, jednak w ułamku sekund i to zniknęło.

Pojawiła się ciemność. Wielka i nieprzenikniona. W pewien sposób miękka. Avem była razem z nią. Nawet wir nie zdołał rozłączyć ich splecionych dłoni. Czy tak właśnie wygląda śmierć? Nie, jakimś cudem wciąż są żywe. Ameris nie wiedziała skąd to przeświadczenie jednak zaufała mu. Poczuła jak jej ciało podrywa się do góry, a dłoń siostry wyślizguje się z jej własnej. Krzyknęła rozpaczliwie, widząc jak spowija ją jasne, białe światło, podczas gdy ona dalej tonęła w ciemności.

Jedna w świetle, druga w mroku,

Jedna ciepła, druga - lód.

Światłość z Ciemnością nierozłączne,

Odejdą w przeciwne strony.

A spotkają raz w roku, by zachować równowagę.

Głęboki, niski głos wwiercał się w uszy Ameris, aż ta krzyknęła. Poczuła rozlewające się po jej sercu zimno, które wkrótce objęło całe ciało. Ciemność zafalowała wokół ciała, tworząc długą szatę i zakrywając twarz cienkim welonem. Na głowę spadła ciężka obręcz, powodując silniejszy niż jakikolwiek wcześniej ból, a gdy osiadła wszystko ustało. Cała radość, ciepło, zniknęło z jej ciała. Pozostała rozpacz i wypełniające ją zimno. Opadła bezsilnie tuż obok okrytego białym materiałem ciała siostry. Nie trwało to długo. Ta sama siła, która uratowała je przez śmiercią teraz nakazywała im rozłąkę.

Avem wstała niepewnie. Tylko czy dalej była to Avem? Imię ukochanej siostry stało się jedynie nic nie znaczącym bełkotem. To nie Avem wyciąga ku niej rękę. To Światłość. Czy ona dalej jest Ameris? Nie, już nigdy Ameris nie zaistnieje, przecież umarła w morskiej otchłani. Ciemność. Od tej pory tylko tym będzie. Nie dotknęła wyciągniętej ku niej dłoni, bała się skalać ją swoim mrokiem.

Uciekła na północ, a zima wraz z nią.



Grupa wysyła sobie ładne zdjęcia. Śliczne, zaprawdę, no więc się udzielam i też dostaję wraz z zadaniem wyrażenia tego co widzę w twórczy sposób.

Moje zdjęcie w medii

arhixvelshadowwithin #ArhiDajeZadanie

Chyba W Końcu Skacowana,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro