🌸 Rozdział 5 🌸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszyscy byli już zmęczeni. Niektórzy przysypiali, niektórzy spali, a jeszcze inni stali na warcie. Zapach Izuku już nie działał tak intensywnie jak wcześniej, a sam chłopiec spał spokojniej. Denki już jakiś czas temu odpłynął w sen, zaś Eijiro wydawał się zaraz zasnąć. Jedyna przytomna pozostała Mina, choć i ona ledwo kontaktowała. Taki sam przypadek był i u Hanty.

Może i ludzie Katsukiego już zasypiali, jednak sam Katsuki zaczął się budzić. Pierwsze co poczuł to słodkie feromony otulające jego ciało. Zapach ten sprawiał, że czuł się bezpiecznie. Następnie wyczuł dotyk na swoim ciele. Uchylił minimalnie oczy, aby móc spojrzeć na Izuku. Spał spokojnie.

Głęboko zaciągnąłem się powietrzem, chcąc wyczuć czy aby na pewno jego ruja się uspokoiła. Tak, jest już lepiej. I gdy się tak zaciągałem zapachem omegi, wyczułem cztery bardzo dobrze mi inne. Momentalnie rozchyliłem całkowicie powieki, a widząc moją bandę leżącą pod ścianą, cały mój niepokój wyparował.

– Katsuki. – uśmiechnęła się na mój widok. Szturchneła ramieniem pół przytomnego alfę, który momentalnie się ożywił.

– O stary bracie. – zaśmiał się na mój widok. – Wyglądasz jak solidne gówno nieszczęść.

– Ty za to jak zawsze do dupy. – odparsknąłem mu, na co ten również się zaśmiał. – Wszystko z wami dobrze?

– Ta. – odparła smoczyca. – Gorzej z tobą. Zostałeś dobrze opatrzony? – zerknęła na chłopaka obok mnie.

– Hmm, dobrze się mną zajął. – westchnąłem.

– Więc możemy uciekać. – stwierdził Hanta.

Uciekać? Gdzie chcą uciekać, skoro nie mamy żadnego innego miejsca. Deku miał pomówić z swoim ojcem, zapewnić nam bezpieczeństwo.

I podczas gdy tamci zawzięcie dyskutowali na temat ucieczki, ja zastanawiałem się co zrobić. Nie uciekniemy, nie mamy gdzie. Mała omega załatwi sprawę u swego ojca, a my załatwimy sobie jakieś schronienie w puszczy.

– Nie uciekamy. – oznajmiłem.

– Za przeproszeniem Kat, ale o czym ty kurwa pierdolisz? – warknęła dziewczyna. – Chcesz, żeby nas dobili? Żeby cię zabili? Zostając tutaj, skazujesz nas na śmierć! Zdechniemy tu marnie, nie zapamiętani przez nikogo. Nasze zwłoki wrzucą do morza!

– Nie zabijemy was. – wtrącił się zielonowłosy. Odsunął się powoli od mojej klatki piersiowej, po czym założył na głowę koronę. – Zapewniam was o to.

– Nie masz pewności, młoda Luno.

– To fakt, jednak potrafię dotrzeć do mojego ojca. – uśmiechnął się czuło. Rozejrzał się po pozostałych, doszukując się szczegółów. – Gdy nastanie słońce, ruszę do Wodza z wieściami o was, nie pozwolę wam cierpieć. – zadecydował.

– Dlaczego? – zmarszczyła brwi. – Twój Wódz pragnie nas zabić, a ty nam pomagasz. Czy to nie oznacza zdrady? Skazałeś się na karę, w momencie gdy pomogłeś Katsukiemu.

– Jestem przedwczesną Luną, nie zdrajcą. Ratując "Katsukiego", – spojrzał na mnie wymownie, dowiadując się jak mam w końcu na imię. – Uratowałem mój lud, moich ludzi. Tatuś jest lekkomyślny, nieufny. Działa zanim pomyśli, więc to zadanie spada na mnie i mojego stryjaszka. Poza tym, nie wygnałby mnie ani nie dał kary, jestem dla niego zbyt ważny.

– A co z twoją matką? Z Luną? Czy to nie ona powinna prowadzić tej funkcji? – wtrącił się Hanta.

– Luna nie żyje. – oznajmił spokojnie a jednocześnie poważnie. – Ja jestem jej przedwczesnym wzorcem, proszę więc brać to pod uwagę. – brunet skinął mu w odpowiedzi głową, nieco się przy tym kłaniając.

Deku zerknął na mój tors, co po chwili uczyniłem i ja. Peleryna Wodzów. Przyglądał się wzorom, literą i runą na niej tkwiącym. Był zafascynowany, próbował odgadnąć znaczenie liter. Następnie jego wzrok powędrował na moje rany. Wyciągnął w ich stronę dłoń, po czym zdjął materiał, chcąc się dowiedzieć jak wyglądają. Było z nimi w porządku.

– Jesteście ranni? – mruknął, przez cały czas dotykając moich ran. Robił to delikatnie, tak żeby nie zadawać mi zbędnego bólu.

– Nie. – odparł Eijiro. – Z Katem w porządku?

– Tak, odkaziłem mu rany rumem, a następnie je zszyłem. Nie bolało, prawda Kacchan? – zagadnął do mnie.

– Hmm. – mruknąłem od niechcenia.

Może i rozbójnicy, wraz z przyszłą Luną, siedzieli w schronie, rozmawiając miło ze sobą, jednak na wyspie nie było już tak miło. Biesiada dalej trwała, lecz nie dla wojowników, Wodza, jego syna i brata. Mężczyzna był rozwścieczony, nie mogąc nigdzie odnaleźć młodej alfy, a wieść, że jego pierworodny dostał właśnie ruji, nie pomagała mu się uspokoić. Co jak zapach omegi przyciągnął alfę? Miał ochotę wejść do pokoju Izuku i upewnić się, że nic mu nie jest, jednak nie dość, że jego brat mu tego odradzał, to jeszcze musiał poszukiwać uciekiniera.

– Wodzu! – podbiegło do mnie od tyłu dwóch wojowników. Odwróciłem się leniwie w ich stronę, mając nadzieję, że odnaleźli tego śmiecia. – Ludzie rozbójnika. – zaczął, lecz widząc wściekłość wymolowaną na mojej twarzy, momentalnie zaprzestał.

– Gadaj. – wywarczałem przez zęby.

– Uciekli. – dokończył szybko drugi.

– Kurwa. – warknąłem pod nosem. – No na co czekacie?! Szukać ich! – rozkazałem, co ci szybko uczynili, biegnąc w stronę morza. – Jebane skurwiele. – mruknąłem pod nosem. Zerknąłem w stronę sali biesiadnej, po czym spojrzałem w jej przeciwną stronę. Tomura szuka rozbójnika, jednak gdzie jest Yoichi? – Gdzie mój brat?! – zacząłem się rozglądać. – Yoichi! Yoichi!

– Nie krzycz tak, jestem już. – usłyszałem za sobą.

– Gdzieś ty znowu polazł? – warknąłem, odwracając się do brata.

– Byłem sprawdzić co z Izu, uspokój się. – wyjaśnił.

– Jak mam być spokojny, skoro te barwne kurwy nawiały?! – warknąłem w jego stronę. – Co jak się dorwą do Izuku!? Ha!?

– Nie histeryzuj, poradzi sobie. – westchnął. Wyglądał na zmęczonego, a głos miał znużony. – Jest młodą, lecz silną omegą. Może i w ruji, co osłabia jego siły, jednak umiałby sobie poradzić. Poza tym wszędzie kręcą się wojownicy, przy domu spotkałem już dwóch, co chwilę jakiś tam przechodzi. – wytłumaczył, minimalnie mnie tym uspokajając. – A co do rozbójników. – zaczął. – Najprawdopodobniej uwolnił ich, ich przywódca.

– Cholera, dawno nie było takich problemów. – syknąłem pod nosem. – I, że to wszystko przez jedną alfę! Jakiś niskourodzony przypływa mi na wyspę, zabija moich wojow-

– Przypłynął? – spojrzał na mnie z zmarszczonymi brwiami.

– Przecież się nie teleportował. – wywróciłem oczami.

– Bracie, oni przylecieli. – pokręcił głową. – Przylecieli na smoku. – doprecyzował. A więc są z Arestii.

– To wszystko wyjaśnia. – oznajmiłem pod nosem.

– Już rozumiesz? – wydał się zaskoczony, a jednocześnie szczęśliwy.

– No oczywiście, przylecieli tu, żeby nas zaatakować! Jebany Kut-

– Ty jesteś normalnie. – warknął, tym samym mi przerywając. Był zdenerwowany, a dłonie ściśnięte miał mocno w pięści. – To syn Luny! Jak można się nie zorientować! Znasz Lunę Mitsuki, widziałeś ją ty idiotyczny pacanie! Jak można nie widzieć pomiędzy nimi podobieństwa, skoro nawet ja to dostrzegłem, a Lunę znam tylko z wyobraźni. – warknął, kłując mnie palcem w pierś.

– Chuj mnie to obchodzi! Wkroczył na nasze ziemię, zabił naszych ludzi. – odtrąciłem jego dłoń. – Nie spocznę póki ten śmieć nie zazna gniewu ludu Hahabu. – warknąłem.

– Chcesz wywołać wojnę?! – zacisnął dłonie w pięści, krzywiąc przy tym brwi.

– A cóż to za wojna z pięcioma ludźmi? – parsknąłem. – Zajmie nam ona pięć minut. Po minucie na każdego gnoja.

– Przewodzi tobą zło! Energia zła i nieczysta! Po cóż były ci chrzesty oczyszczenia, skoro nie ukazujesz litości? – spytał gniewnie, lecz i smutnie. Uścisk jego dłoni uległ zmianie, stając się lżejszym.

– Jedyną litością na wojnie jest śmierć, drogi bracie. – oznajmiłem poważnie.

– Co ty powiadasz. – odsunął się przerażony. – Niech cię strzegą Bogowie dobrych dusz, zaś złe dusze odstąpiom od twych stóp. – zaczął, przejeżdżając kciukiem po swoim czole. – A pradawne duchy pokażą prawidłową drogę.

– Wykonujesz na mnie czystości?! – zrobiłem gwałtowny krok w jego stronę. Beta momentalnie się cofnęła, jednak jej determinacja nie ustąpiła.

– Nic innego mi nie pozostało. – kciukiem dotknął warg.

– Wynoś się stąd! Odejdź, nie wracaj! Hańbisz siebie i swego wodza!

– Ratuje swój lud! – warknął, zaprzestając rytuału.

– Ha! Niby przed czym. – zaśmiałem się kpiąco.

– Przed tobą.

Młody mężczyzna, w poszukiwaniu zaginionego rozbójnika, przemierzał las. Był zadowolony, ponieważ nie dość, że zauważył ślady kroków, to w dodatku wyczuwał nieznany mu, alfi zapach. Faktem było to, że mieszał się on przez inne zapachy, jak na przykład jego drogiego brata, jednak Izuku znany był z tego, że ciągle chodził po lasach i puszczach.

Było ciemno. Stawiał odważne kroki, a w dłoni trzymał pochodnie. Oświetlał sobie nią drogę, w końcu była noc. Jego spacer zajął już mu chwilę czasu i wydawało się jakby miał się nie kończyć. Wpatrywał się w ślady pod swoimi butami, czekając aż te ustaną. I ustały.

Spojrzał w górę, na stare drzewo. Tuż pod nim znajdowała się drewniana klapa. Czyli tutaj się ukrył. Jego wargi ułożyły się w szyderczy uśmiech, a dłoń sięgnęła do pasa w poszukiwaniu ostrza. Pochodnie wbił w ziemię, tak żeby ta świeciła, po czym kucnął przed klapą. Złożył dłoń w pięść i zapukał trzy razy.

– Wiem, że tam jesteś Kutasie. – oznajmił głośno.

Przytuliłem się do pnia drzewa, obserwując z strachem mojego starszego brata. Wyglądał na zadowolonego, co nie sprzyjało mi, alfie i jego ludziom. Po chwili wpatrywania się w drewnianą klapę, otworzył ją. Poczułem jak moje serce się zatrzymuje, a oddech z wolnego robi się szybki.

Niedużo myśląc, złapałem za rękojeści niewielkiego ostrza, po czym cichym krokiem podbiegłem do mężczyzny. Przystawiłem ostrą część do jego karku, wiedząc, że muszę bronić ludzi pod ziemią. Gdy braciszek dowie się prawdy, wszystko się ułoży.

Nie ruszył się, wiedział, że trzeba było rozegrać całą tę sytuację inteligentnie. Zerknął na ostrze trzymane w swojej dłoni. Cholera. Momentalnie rzucił nim za siebie, celując w moją głowę. Jednak Tomura głupi był, zapominając z kim ma doczynienia. Centralnie przed moim czołem zaistniało ostrze, nie kalecząc mnie ani trochę. Złapałem za bezpieczną część broni, wpatrując się w jego oczy. Teraz wycelowałem w niego i jego bronią.

– Izuku, co ty robisz? Celujesz w brata? Tam jest rozbójnik! Trzeba go pojmać i zabić! – warknął, wpatrując się we mnie nagannym wzrokiem.

– Nie.

– Nie? – zmarszczył brwi.

– Nie zabijecie go. Nie zabijecie go i jego ludzi. – odparłem poważnie.

– Cóż ty powiadasz.

– Odejdź stąd Tomura, szkodzisz mi. – zrobiłem krok w jego stronę.

– Izuk-

– Wynoś się! – przerwałem mu, szarpiąc za ubrania. Byłem zły na niego, ponieważ ten jedyne czego chciał to śmierci.

– Co w ciebie wstąpiło! – odepchnął mnie od siebie, tak że upadłem na ściółkę leśną. – Zdradzasz swój lud? Swego Wodza? Nie powiem ojcu co chciałżeś zrobić, to przyniosłoby mu smutek, ale oddaj mi go.

– Nigdy. – warknąłem, rzucając w niego bronią, którą łatwo złapał, zanim ta wbiła się w jego skórę. – Jesteś jak papa, nie myślisz. – burknąłem, ponownie w niego rzucając ostrzem.

– Nazywasz mnie i tatę małomyślnymi? – warknął, łapiąc broń.

– Nazywam was idiotami. – uśmiechnąłem się wrednie.

– Bezczelny. – wywarczał pod nosem. – Podobno masz ruje.

– Bo mam. – odparłem. Więc stryjaszek już ją ogłosił.

– Nie czuć jej od ciebie. – zauważył. Moje feromony były zbyt słabe na ruje. Przypominały bardziej jakby omega była po niej albo przed nią, więc Tomura z łatwością mógł to wyczuć.

– Minęła mi. – burknąłem. – No powiedzmy. – dopowiedziałem pod nosem, przypominając sobie w jaki sposób chwilowo ustąpiła.

– W jedną noc? – zaśmiał się sarkastycznie.

– Usnąłem przy alfie. – zerknąłem na niego rozszczeniowo.

– Izuku. – spojrzał na mnie zaskoczony. – Plugawisz swe imię i imię swego ojca. – mruknął z obrzydzeniem, a jednocześnie złością.

– Twierdzisz, że jestem rozrzutny?! – pisnąłem zły. Moje policzki zostały pokryte czerwienią, zaś brwi brzydko się zmarszczyły. Przecież nie współżyłem z Kacchanem, cóż on powiada.

– A co mam uważać po słowach :"Usnąłem przy alfie."? Straciłeś cnotę z obcą ci alfą!

– Nie wyruchałem go. – zerknąłem za brata, chcąc ujrzeć młodego Wodza.

Stał dumnie, przewyższając Tomure o prawie że głowę. Wpatrywał się w niego z góry, ukazując tym swoją pozycję. Tomura momentalnie się do niego odwrócił, jednak gdy ujrzał czwórkę ludzi za nim, poczuł się już mniej pewny. Gdy zrobił krok w stronę młodszego mężczyzny, Ashido zagrodziła mu drogę połamaną dzidą, Najprawdopodobniej znalezioną w krzakach.

– Waruj. – spojrzał z rozgoryczeniem na dziewczynę. – Właź tam. – rozkazała, pchając go w głąb dziury, z której wyszli.

Zerknął na mnie, pytającym wzrokiem. Kiwnąłem mu głową, na znak, żeby wszedł, więc jedyne co mu pozostało to westchnięcie i wykonanie rozkazu różowoskórej. Tak też zrobił, dlatego szybko znalazł się pod ziemią.

– Pochorujesz się. – spojrzałem w górę, aby móc dostrzec wyciągającego do mnie dłoń blondyna. Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie, chwytając za rękę pokrytą przedramiennikami.

– Dziękuję. – stanąłem prosto przed chłopakiem.

Pomimo tego iż ja byłem omegą, a Kaminari betą, byliśmy tego samego wzrostu. I to nie tak, że blondyn był jakiś niski, po prostu ja byłem dość wysoki jeżeli chodzi o moją rangę. W końcu co się dziwić, skoro mój papa ma ponad dwa metry.

🌸_________________________________🌸
Rozdział 5 - Nocne poszukiwania

Przepraszam, że nie było rozdziału tydzień temu, ale nie czułam chęci do pisania, a gdy próbowałam robić to na siłę, wychodził z tego klops.

Pomyślałam, że mogą wam się przydać wzrosty naszych bohaterów, więc na dole już wam piszę.

• Izuku Midoriya •      176 cm
• Katsuki Bakugo •    209 cm
• Denki Kaminari •     176 cm
• Eijiro Kirishima •     192 cm
• Mina Ashido •         178 cm
• Sero Hanta •           182 cm
• Tomura Midoriya • 191 cm
• Hisashi Midoriya •  214 cm
• Yoichi Midoriya •    187 cm

Katsuki jest wysoki po swoich przodkach, a jego matka sama w sobie była wysoką betą, mierzącą coś koło 190. Kirishima jest wysoki, ponieważ jest smokiem. To samo tyczy się Miny. Tomura po prostu jest wysoki. I pamiętajmy o tym, że rośnie się do 21 roku życia! Niektórzy nawet później jeszcze rosną...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro